Читать книгу Piotr Hercog. Ultrabiografia - Jacek Antczak - Страница 13

ZWYCIĘSTWO W NICOŚCI

Оглавление

Piotr Hercog: Start przeprowadzili bardzo szybko. Krótka gadka i taki lokalny zwyczaj, że każdy dostaje kieliszeczek nalewki, odrobinę upija i rozlewa ją na cztery strony świata dla duchów jeziora. Kiedyś przepijało się wódką, ale ostatnio już ciepłym mlekiem. Oczywiście uhonorowałem duchy jeziora, choć tylko zmoczyłem usta, a mleka nie wypiłem. Mimo panującego zimna miałem na sobie niezbyt grubą bluzę, bo zakładałem, że szybko się rozgrzeję, ale na pierwszych kilometrach jednak nieźle zmarzłem. Biegłem w snowcrossach Salomona z kolcami i kołnierzem zapinanym ponad kostkę. To zimowe buty, w których zawsze biegam zimą po górach i śniegu. Dzięki małym kolcom dobrze się utrzymujesz na lodzie. Stwierdziłem, że biorę na trasę dwa żele energetyczne i pół litra płynu. Tyle musiało wystarczyć.

Ruszyliśmy. Po biegu Wojtek Grzesiok pytał, od którego kilometra wyszedłem na prowadzenie, no to ja myślę, myślę i odpowiadam: „Od osiemdziesiątego”. Zaraz po starcie wyrwałem się naprzód i już po 80 metrach, a nie kilometrach, byłem na czele stawki. Pomyślałem: „Dobra, biegnę swoim tempem i zobaczymy, co będzie dalej”. Pierwsze kilkaset metrów czołg świetnie wygładził i biegło się dobrze. Okazało się, że po kilometrze już miałem ze 100–150 metrów przewagi.


Na mecie Baikal Ice Marathon. Marzec 2016

Nagle Rosjanie krzyczą: „Na poduszkowiec, na poduszkowiec!”. Patrzę, a przede mną stoją takie dwa poduszkowce. Myślę: „Zaraz, zaraz, przecież to maraton, ja chcę biec dalej, po co ten poduszkowiec?”. „Na poduszkowiec, wskakuj na poduszkowiec!” – organizatorzy wrzeszczą nadal. Kazali mi wskoczyć na jeden, potem z niego przeskoczyć na drugi, potem mogłem biec dalej. W ten sposób rozwiązali sprawę pokonania nieszczęsnej szczeliny. Kolejni zawodnicy zobaczyli, jak to zrobiłem, i wszyscy tak samo pokonywali pęknięcie w jeziorze.

Do dziewiątego kilometra dobrze się biegło po lodzie. Za to wiało prosto w twarz. Oglądam się i widzę, że sto metrów za mną biegnie Łukasz. Wiedziałem, że biega przyzwoicie, a wcześniej umówiliśmy się, że w razie czego będziemy współpracować na trasie. Delikatnie zwolniłem i kiedy dobiegł do mnie, rzuciłem: „Łukasz, robimy tak, ja biegnę kilometr, dwa z przodu, ty mi biegniesz na plecach i odpoczywasz, potem się wymieniamy, żeby wypracować przewagę”. Jak się za kimś schowasz przy tak silnym wietrze, to jest o wiele łatwiej. I tak mieliśmy biec, ale po kilku kilometrach Łukasz nie za bardzo miał siłę na zmiany, więc stwierdziłem, że robię swoje, i pognałem dalej, a on został z tyłu.

Od dziesiątego kilometra warunki zaczęły się pogarszać. Miniczołg wcześniej zrobił kilkucentymetrowe minibandy. Ale kiedy spadł śnieg, to wiatr zwiewał go dokładnie na środek przygotowanej trasy. Nie wiedziałem, czy biec pośrodku, czy obok toru. Bieg zrobił się strasznie siłowy. Z jednej strony były momenty, że śnieg sięgał mi po kostki, a po chwili wpadałem w zaspy po łydki. No i już tak było do końca. W zasadzie zrobiłem 30 kilometrów skipów. Kilka lat i kilka tysięcy kilometrów na treningach w górach i moje nieasfaltowe bieganie bardzo mi pomagało w takich warunkach i zaprocentowało na „płaskim” przecież maratonie. Jeśli na trasie jest spora góra albo leży śnieg, to biegaczy „po płaskim” bardzo wybija z rytmu. Moje doświadczenie sprawiało, że sobie z tym jakoś radziłem.

Co dziesięć kilometrów na środku jeziora stał poduszkowiec, a obok był wystawiony stoliczek z płynami i przegryzkami. Nie zatrzymywałem się, tylko gnałem do przodu. Choć mnie kusiło, bo jak głosi legenda, którą opisywał amerykański biegacz w „New York Timesie”, maraton po Bajkale to jedyne zawody na świecie, na których można się napić wódki podczas zawodów. Ja miałem swoje żele energetyczne i pół litra izotoniku. Izotonik trzymałem we flasku, specjalnej saszetce z powłoką primaloftową, stosowanej przez biegaczy narciarskich na długich dystansach. Ale było tak zimno, że pod koniec jednak zamarzł i zrobił mi się z niego sorbet. Ale to było na ostatnich kilometrach, więc i tak już miałem z górki.

Biegłem samotnie przez całą trasę. Widziałem ludzi tylko przy bufetach, od czasu do czasu ktoś przemknął nieopodal na śnieżnym skuterze. Na początku grupa biegaczy była za mną, ale szybko się wszystko rozciągnęło. Przy tej prędkości biegu 15 minut to trzy kilometry, a 30 minut – sześć. W takich odległościach za mną byli następni zawodnicy. W pewnym momencie się obróciłem i na horyzoncie dostrzegłem jakiś malutki punkcik. To był Łukasz. Ale w zasadzie przez cały maraton nic nie było widać – dookoła biel, zimowa pustynia. Od połowy trasy już nikogo za sobą nie widziałem, przed sobą też niemal nic, tylko kilka najbliższych tyczek z oznakowaniem. Wszędzie śnieżna biel, jakbym wbiegał w nicość. Wrażenie niepowtarzalne. Może dwa kilometry przed metą zacząłem dostrzegać jakieś punkciki, bo kibice już nas oczekiwali i niektórzy wychodzili naprzeciw.

Kilkaset metrów przed metą stał z kamerką Maciek Sokołowski, z którym się znamy od 20 lat. Biegnę, biegnę, a on kręci i krzyczy: How are you?. Nie poznał mnie. Dopiero jak przebiegłem obok niego, to powiedziałem, że to ja.

Kilkadziesiąt metrów przed metą czekało na nas już mnóstwo ludzi. Były chorągiewki, namiot do odpoczynku, jacyś dziennikarze. Już z daleka dostrzegłem, a właściwie usłyszałem moją ekipę supportującą, szczególnie naszego kolegę, wielkiego kibica Wisły Kraków, który śpiewał na brzegu Bajkału jedną ze swoich ulubionych przyśpiewek: „Crakovia K, Crakovia S, Crakovia starą k**** jest…”.

Po 3 godzinach, 55 minutach i 51 sekundach wpadłem na metę. Ledwo dycham, rosyjska telewizja podchodzi, pyta, jak było… A Marcinek podbiega: „Piotrek, Piotrek, ale zaśpiewaj coś, zaśpiewaj o Cracovii”. Zrobiło się wesoło. A jeszcze fajniej po niespełna 12 minutach, kiedy na metę wpadł Łukasz. Osiem minut za nim przybiegł pierwszy Rosjanin, Sergiej Juraczow z Krasnojarska. Wojtek przybiegł po godzinie, był 24. Wiadomo, że jak się zwycięża, a na dodatek za tobą przybiega kolega, to jest super. Przecież nigdy dotąd nikt spoza Rosji nie wygrał maratonu na Bajkale, a tu od razu Polacy na dwóch pierwszych miejscach…

Piotr Hercog. Ultrabiografia

Подняться наверх