Читать книгу Piotr Hercog. Ultrabiografia - Jacek Antczak - Страница 9

LINIĄ 58 DO PRZYGODY

Оглавление

Rok 1984, jakaś letnia sobota. „Mamo, idziemy na dwór, ale nie będzie nas do wieczora” – zapowiedział ośmiolatek. Idą na cały dzień, bo mają ważne sprawy. To wersja dla rodziców. A tak naprawdę wsiadają w autobus numer 58. Mijają przystanki na Okrzei, Mireckiego, Rakowskiej, Bugajskiej, Weyssenhoffa, Kręciwilka, Odrzykonia i Osiedle Pod Wilczą Górą, przystanki Kusięta I, Kusięta II, III, IV, V, VI, VII i po jakichś 40 minutach wysiadają na rynku w podczęstochowskim Olsztynie. Po podróży podmiejskim autobusem (minęło 35 lat, a linia właściwie się nie zmieniła, dalej biegnie przez tę samą trasę) zaczyna się pierwsza w jego życiu wyprawa.

Parędziesiąt metrów od przystanku wchodzi się w Sokole Góry. Formalnie to rezerwat przyrody, a tak naprawdę – mekka grotołazów, wspinaczy, turystów-piechurów i górskich rowerzystów. To była chłopacka przygoda, bieganie po lesie, zabawa w podchody, strzelaniny i takie tam, każdy dzieciak wie jakie. Wieczorny powrót do domu nie jest jednak wesoły. Kończy się laniem. Musiało być średnie. Na tyle mocne, że je zapamiętał, ale nie na tyle, by takiego wypadu wkrótce nie powtórzyć. I to jakieś 50 razy tylko w podstawówce.

– Piotrek może tego nie pamięta, ale według mnie to jego samodzielne wędrowanie zaczęło się jeszcze wcześniej. Konkretnie: gdy miał pięć lat. – Urszula Hercog z przyjemnością wspomina wakacyjne wyjazdy do ośrodka wczasowego Elaneksu w maleńkim Tuchomku, gdzie przez dobre dwie dekady rodzina Hercogów spędzała najpierw dwa tygodnie, a potem dwa miesiące w roku, od czerwca do sierpnia. – Mój syn był bardzo samodzielny już od przedszkola. I gdy miał z pięć lat, postanowił, że z tego Tuchomka dołączy do wycieczki do oddalonego o 15 kilometrów Sopotu, oczywiście bez rodziców, z naszymi koleżankami. Mówiłam wtedy znajomej, która się nim opiekowała, żeby go pilnować, bo nie potrafi wysiedzieć na miejscu, ciągle gdzieś biega, coś zwiedza, kombinuje…

I tak było, potem usłyszała, że odłączał się od grupy, biegał sam po molo, siadał z kijkiem i patrzył w morze, czegoś wypatrując. Nosiło go. Tak było od zawsze. Gdy był nastolatkiem, dla zabawy ścigali się z kolegą, przepływając przez całe jezioro w Tuchomku, w tę i z powrotem, a to prawie kilometr.

– To było bardzo niebezpieczne, a my oczywiście o niczym nie wiedzieliśmy – opowiada pani Urszula. – Nie chcę nawet myśleć, o ilu jego ówczesnych zwariowanych pomysłach nie wiedzieliśmy i do dziś nie wiemy. Piotr często przyjeżdża i opowiada o swoich wyprawach, ale z jego opowieści wynika, że nigdy nie ma żadnych wielkich niebezpieczeństw. Robi swoje, ale nadal nie chce, żebyśmy się o niego martwili – zwierza się pani Hercog. – A wtedy nad jeziorem mówił, że ćwiczy, bo chce zostać ratownikiem. I oczywiście nim został, pracował jakiś czas na basenie w Częstochowie, ale szybko mu się znudziło. Potrzebował ruchu i aktywności, a tam trzeba było siedzieć i pilnować.

Potrzebował przestrzeni. I przygód. Gdy miał dziewięć lat, był pierwszym chętnym do wycieczki szkolnej w Góry Sokole, na którą zabrała ich pani od techniki, Maria Dziurska-Pyrkosz. Znowu go nosiło, a nauczycielka, opiekunka szkolnego koła krajoznawczego PTTK przy Szkole Podstawowej nr 35, od razu to dostrzegła. Zaczęła go więc zabierać na wszystkie turystyczne imprezy. I tak jesienią 1988 roku pojechał na pierwsze w życiu zawody w Górach Sokolich. Dwunastoletni Herci dostał do ręki mapkę, parę wskazówek, o co w tym chodzi, i w pierwszym w życiu marszu na orientację dla dzieci zajął trzecie miejsce.

– To był dla mnie zalążek rywalizacji, która też mnie od dziecka pociągała – przyznaje Piotr Hercog.

Ziarno zostało zasiane.


Rajd Egzotyka. Beskid Niski. Kwiecień 1991 roku

Piotr Hercog. Ultrabiografia

Подняться наверх