Читать книгу Piotr Hercog. Ultrabiografia - Jacek Antczak - Страница 8

SZPONCIŁO SIĘ W ŚWIĘTYM MIEŚCIE

Оглавление

Piotr Hercog: Rozpakowaliśmy całą paczkę klubowych i paliliśmy jednego za drugim. Ale tak dosłownie, żeby szybko wypalić. Ja się tak ostro sztachałem, że wypaliłem od razu trzy z rzędu. I jak wyjaraliśmy tak po sześć–siedem fajek, to nagle zrobiło mi się strasznie niedobrze. I koniec, rzuciłem palenie. Od tego dnia nienawidziłem zapachu dymu z fajek. I potem, gdy na dzielni wszyscy popalali już na całego, mi nawet przez myśl nie przeszło, żeby zapalić, bo za pierwszym razem przytrułem organizm i tak po tej akcji z klubowymi umierałem, że ten smród mnie już zawsze odrzucał. Ale z perspektywy czasu cieszę się, bo po dziś dzień jestem na „nie”.


Wycieczka SKKT przy SP 35. Złoty Potok Ostrężnik. Maj 1988 roku. Jeżeli nie zaznaczono inaczej, fotografie pochodzą z prywatnego archiwum autora

Przynajmniej jeśli chodzi o fajki. Ale w dzieciństwie bycie na „nie” nie było takie proste, bo na częstochowskim Bronksie, gdzie wciąż się próbowało tego i owego, czyli w zasadzie wszystkiego, co było owocem zakazanym, trzeba było być stanowczym. W przeciwnym wypadku podwórkowy gang cię odrzucał, a Piotrek zawsze był w środku towarzyskiego zamieszania i wciąż próbował czegoś nowego, więc nie zamierzał się alienować. Jest synem piłkarza, wkrótce zawodnikiem trampkarzy, kadetów i juniorów dumnej drużyny Victoria Częstochowa. Nieźle haratał w gałę i mimo niewielkiej postury nie odstawał przy bijatykach blok na blok albo ulica na ulicę. Codzienne utarczki może nie były wojnami gangów, ale pojedynki podwórek, tych z kamienic ze Świerczewskiego z sąsiadami z owianych złą sławą ulic Stawowej, Garncarskiej czy Małej, nie należały do całkiem bezkrwawych.


Turniej turystyczno-krajoznawczy. Bielsko-Biała, góra Żar, czerwiec 1991 roku

Piotr nie był święty, ale paradoks polegał na tym, że jedna z najniebezpieczniejszych dzielnic jego rodzinnego miasta – Częstochowa Śródmieście, w której się wychował – dziś już nieco spokojniejsza niż w szarych latach 80. i przełomu 90., leży jakieś półtora kilometra od najświętszej góry w Polsce. Na dodatek kilkuletni Herci z okien trzeciego piętra swojej kamienicy widział też drugą co do wielkości świątynię w Europie – bazylikę archikatedralną Świętej Rodziny przy ulicy Krakowskiej.

– Pewnie się nie przyzna, ale Piotruś ma w życiu także epizod związany z Kościołem. Otóż był ministrantem. Wprawdzie króciutko, może z miesiąc, ale jednak – śmieje się Urszula Hercog, mama Piotra. – Za to pamiętam, że po komunii składał na Jasnej Górze przysięgę, że do osiemnastego roku życia nie weźmie do ust alkoholu i nie zapali papierosa.

„Szczęśliwe dziecko wychowane w dobie nie tabletów, komputerów i telewizorów, ale trzepaka, podwórka i koron drzew. Klasyczny chachar podwórkowy, który z bandą kolegów kopie piłę, chodzi po drzewach i skacze po dachach, a gdy trzeba wdać się w bójkę w imię wyższej idei, nie stroni od bezpośredniego kontaktu” – tak Piotr opisywał swoje dzieciństwo w felietonie dla magazynu turystyki górskiej „n.p.m”. I nie stronił. A piłkę kopał zawodowo. Gdyby tak nie było, Piotr w częstochowskim Śródmieściu – syn Andrzeja Hercoga, piłkarza (a potem trenera) kultowej Victorii Częstochowa, i Urszuli (oboje pracownicy włókienniczego Elaneksu, jednego z największych zakładów w Częstochowie) – pewnie zginąłby albo życiowo się pogubił w śródmiejskiej dżungli Częstochowy lat 80., jak stało się to z wieloma jego rówieśnikami.

Piotr Hercog: Oj, szponciło się wtedy w dzielnicy, szponciło. Bujało się po podwórkach kamienic i biegało po dachach garaży, szczególnie w okolicach mojej podstawówki numer 35, do której miałem z domu 500 metrów. To są okolice najstarszych części Częstochowy, które nigdy nie miały zbyt dobrej reputacji. Kocie łby, kamienice z obdrapanymi ścianami, gdzie już o szóstej rano można było spotkać gości, których budził kac, więc wyruszali na polowanie na tani alkohol. Mnie to wszystko kręciło, bo zawsze byłem bardzo żywym chłopakiem, chętnym nowych przygód. Już w dzieciństwie zapuszczałem się do różnych miejsc, nie zawsze bezpiecznych. Te najmłodsze lata spędzałem w dzielnicy, gdzie lepiej po zmroku się nie zapuszczać, dziś jest zresztą niewiele lepiej. Można więc powiedzieć, że wychowywałem się w takich trochę częstochowskich slumsach.


Wycieczka SKKT przy SP 35. Sokole Góry. Październik 1988 roku

Ale było to też miejsce, gdzie jako dzieciaki mieliśmy gdzie działać. Chodziło się na tory, bo przecież mieszkałem przy dworcu PKP. A jeszcze częściej buszowało po terenach przemysłowych przy Armii Ludowej, dzisiejszej Ogrodowej. Robiliśmy niezbyt legalne wyprawy do zapałczarni czy fabryki guzików. A potem wymienialiśmy się zdobyczami stamtąd, na przykład etykietkami z tej fabryki zapałek. To były nasze skarby, bo przypominam, że w tamtym czasie handlowało się wszystkim. Kolekcjonowało się nawet puszki po coca-coli.

Pierwsze doświadczenia poważnej rywalizacji i lekcje życia dostawał w podstawówce – do przedszkola, przyzakładowego w Elaneksie, chodził bowiem tylko jeden dzień. Nawet niespełna. Nie chciał leżakować po obiedzie i dokonał spektakularnej ucieczki z tak „opresyjnej” placówki. Przebiegł 300 metrów na portiernię Elaneksu i zażądał widzenia z tatą, który pracował w biurze przędzalni czesankowej.

Do przedszkola już nigdy nie wrócił, kilkulatkiem opiekowali się dziadkowie, jeden w młodości był ułanem. Fantazję Piotra można by więc tłumaczyć uwarunkowaniami genetycznymi. Potem, gdy rodzice byli w pracy, razem z siostrą często zostawali w domu sami – stąd na przykład pomysł Piotra, by w pokoju rozpalić ognisko.

– Momentalnie zrobił się metrowy ogień, ale na szczęście firanki się nie zajęły – wspomina Piotr, który jako kilkulatek został też ściągnięty z balkonu, gdy dokonywał wspinaczkowych akrobacji już na zewnątrz, zwisając dobre dziesięć metrów nad ziemią.

W podstawówce szybko zrozumiał, że aby mieć szacunek, od czasu do czasu trzeba stanąć w szranki często z potężniejszymi posturą uczniami. Na przykład spadochroniarzami z klasy.

– Do dziś nie należę do najwyższych, mam metr siedem­dziesiąt pięć wzrostu i od zawsze jestem szczupłej budowy – opowiada Piotr. – Wtedy nawet nie chodziło o to, by wygrywać w bójkach, tylko by nie odpuszczać, nie tchórzyć i walczyć o swoje, wtedy zyskiwało się szacunek. Fizycznie przydawała się zwinność, ale najważniejsza była psychika. Jak ktoś był za grzeczny, to dzieciaki to wykorzystywały i tych słabszych gnębiły. Dziś też tak bywa, ale wszystkiego się pilnuje, rodzice natychmiast zgłaszają do nauczycieli. Wtedy nikomu to nie przychodziło do głowy, wszystko trzeba było wyjaśnić we własnym gronie. Tych bijatyk miałem kilka na koncie, zwłaszcza w czwartej, piątej i szóstej klasie, ale nie były jakieś brutalne. Wychodziło się na solówkę na długiej przerwie, trochę się poszarpaliśmy, podusiliśmy i tyle. Zasada była taka, że bijemy się do pierwszej krwi, honorowo, a potem się godziliśmy.


Wycieczka SKKT przy SP 35. Sokole Góry. Kwiecień 1989 roku

Czasem były też potyczki grupowe. Wiadomo było, że ci z Trzydziestki Piątki ze Świerczewskiego prowadzą odwieczną wojnę z tymi z Krakowskiej, czyli ze Szkoły Podstawowej nr 6. Do ustawek dochodziło nad brzegami Stradomki.

– Spotykaliśmy się po dwóch stronach rzeki i rzucaliśmy kamieniami. To były wielkie kamole i gdyby ktoś dostał w czoło, to mogły nawet zabić. No cóż, niezbyt rozsądne, ale takie było życie… – Rozkłada ręce górski wojownik.

Piotrek nigdy nie był łobuzem. Nie miał na to szans. A właściwie czasu. Nie miał też czasu na marnowanie go wystawaniem pod blokiem i skupianiem się na podwórkowych bitwach o władzę dusz w niespokojnej dzielnicy Częstochowy. Był ciekawy świata, który był za rogiem. A właściwie nieco dalej, jakieś 40 minut od domu. Za rogiem był przystanek do tych nieznanych krain… Podmiejska linia 58. Ciągnęło go do gór. Najpierw Sokolich – które dla takiego chłopca były jak Himalaje. W głąb jaskiń. Do świata tajemnic i przygód, na przykład w ruinach zamku w Olsztynie. Ale nie do świata biegów.

Piotrek miał osiem lat, był w trzeciej klasie podstawówki i nie przebiegł dotąd w żadnych zawodach ani kilometra.

Piotr Hercog. Ultrabiografia

Подняться наверх