Читать книгу Za ciosem - Jacek Krakowski - Страница 10
Wywiad 7
Оглавление– Wieczór. Nagrywam trzecią rozmowę z panią Matyldą Delmonte.
– Może porozmawiamy wreszcie o moich książkach?
– Mam szczery zamiar, pani Matyldo. Zacznijmy od pani debiutu. „Fałszywe pocałunki” od razu zapewniły pani rozgłos. Jest to historia młodej dziewczyny, która przyjeżdża ze wsi do Warszawy zwabiona blichtrem życia w wielkim mieście. Urodziwa i utalentowana, usiłuje dostać się do filmu. Poznaje wziętego reżysera, który uwodzi ją i porzuca. Pozostawiona samej sobie, stacza się na dno, lecz na szczęście, dzięki swej odwadze i pracowitości, wydobywa się z matni i w końcu wychodzi bogato za mąż.
– Mniej więcej tak to wyglądało.
– Nie uważa pani, że temat był dość… wyeksploatowany?
– Może dlatego książka cieszyła się takim powodzeniem.
– Krytycy zwracali uwagę na dbałość o szczegóły. Na ile w tej książce kierowała się pani własnymi przeżyciami?
– Proszę pana, sto razy już mnie pytano, czy to jest książka o mnie, a ja sto razy odpowiadałem, że to jest fikcja literacka. Jasne, że doświadczenia życiowe są niezbędne.
– Urodziła się pani na wsi?
– Urodziłam się w zubożałej rodzinie ziemiańskiej. Mówiłam już o tym. Ojciec był spowinowacony z Krzyżtoporskimi, matka pochodziła z drobnej szlachty. Cudownie grała wieczorami na fortepianie. Stąd moje zamiłowanie do muzyki.
– Dlatego pan Orson zrezygnował dla pani z kariery pianistycznej?
– Złamał rękę na nartach i od tego czasu ma trudności z repertuarem.
– Słyszę, że gra całkiem dobrze.
– Często ćwiczy… wieczorami.
– Wróćmy do pani twórczości. Pani druga książka „Przekleństwo matki” była właściwie kontynuacją „Fałszywych pocałunków”. Planowane małżeństwo nie dochodzi do skutku. Niedoszły mąż porzuca narzeczoną, a ona znowu boryka się z losem. Wpada w ręce gangu rozprowadzającego narkotyki i sama staje się ofiarą nałogu. Na szczęście z opresji ratuje ją przystojny policjant. – Czy miała pani na myśli swojego pierwszego męża?
– Prędzej czy później musielibyśmy zahaczyć o ten temat. Tak, mój pierwszy mąż pracował w ówczesnej milicji.
– Nazywał się Mariusz Mruk i był ojcem Arnolda Mruka-Lutomierskiego, pani pasierba.
– Jak pan wie, to po co pan pyta?
– Chciałem tylko potwierdzić informacje.
– Proszę pana, nie zaprosiłam pana tutaj po to, żeby wyciągał pan ze mnie rodzinne tajemnice. Nie wiążą się one w żaden sposób z moją twórczością. Myślę, że w tych sprawach powinno obowiązywać jakieś minimum dyskrecji. Ja pana nie wypytuję o to, jak pańska matka z domu, więc proszę mi dać spokój. Słyszał pan o tajemnicy danych osobowych?
– Pani Matyldo, jest pani osobą bardzo znaną. Liczni czytelnicy zafascynowani artyzmem pani książek…
– Panie Janku, proszę mi nie kadzić. Doskonale zdaję sobie sprawę z poziomu tych powieścideł. Liczni czytelnicy pochłoną każdy chłam podpisany Matylda Delmonte. Nie łudźmy się, to nie jest żadna literatura, tylko zwyczajna pisanina przeznaczona do szybkiej konsumpcji. I pan o tym doskonale wie.
– Jednak przynosząca znaczne dochody.
– Wszyscy ze mnie ciągną, ile się da.
– Należy pani do najlepiej zarabiających kobiet w Polsce.
– Złudzenie, mój panie. Napije się pan whisky? Zarabiam dużo i wydaję… jeszcze więcej.
– Te sto pięćdziesiąt tysięcy, które dała pani mężowi…
– Kto panu powiedział?
– Pani Liliana.
– Wydra! Co ją to obchodzi? W końcu to są moje ciężko zarobione pieniądze.
– Pani Matyldo, pozwoli pani, że zapytam wprost: czy panią ktoś szantażuje?
– Szymcia, do jasnej cholery! Czego wpadasz jak bomba?!
– A bo to, proszę pani…
– Znowu bez pukania.
– Nie zdążyłam…
– Nie widzisz? Jestem zajęta
– Przyszedł Franciszek.
– No to co?
– Ma pani coś do powiedzenia.
– Jutro. Przepraszam pana, ciągle zawracają mi głowę jakimś głupstwami, a to dziura w płocie, a to dach przecieka…
– To coś ważnego.
– Przepraszam, pani Matyldo.
– Franciszek? Mógłbyś chociaż wytrzeć kalosze.
– Znalazłem…
– Franciszku, na miłość boską! Nie teraz.
– Znalazłem w śniegu…
– Co w śniegu?
– No, tego człowieka.
– Jakiego człowieka? Ciągle ktoś przełazi przez płot.
– Leży w śniegu.
– Położył się? Może pijany. Wyrzuć go stąd natychmiast.
– Nie mogę. Leży.
– No to go podnieś. Pewnie zasnął.
– Za ciężki.
– No to go kopnij. Może sam wstanie.
– Nie wstanie.
– Skąd wiesz?
– Bo to…
– Kto?
– Trup.