Читать книгу Za ciosem - Jacek Krakowski - Страница 4
Wywiad 1
Оглавление– Jest drugi dzień świąt Bożego Narodzenia. Znajdujemy się w rezydencji słynnej pisarki…
– Och, nie przesadzajmy…
– … słynnej pisarki Matyldy Delmonte w Lisicach pod Łodzią. Wywiad przeprowadza Jan Maron.
– Ja pana chyba skądś znam?…
– Pani Matylda Delmonte jest autorką poczytnych romansów: „Fałszywe pocałunki”, „Przekleństwo matki”, „Z ust do ust”, „Tajemnice serca” i wielu, wielu innych. Zgodziła się na nagranie wywiadu-rzeki opisującego jej karierę. Z wywiadu powstanie książka…
– Już wiem. Prowadził pan na żywo w telewizji program „Słowa, słowa, słowa”.
– Krótko. Wygryźli mnie, bo przyłożyłem młodemu geniuszowi lansowanemu przez „Gazetę Codzienną”. Co pół roku wynajdują nowego grafomana i ogłaszają go zjawiskiem literackim. Wściekłem się, gdy podesłali mi kolejnego pisarzynę.
– Tak, to przykre… W obecnych czasach obserwujemy zastraszający zanik prawdziwych wartości. Musiało to pana zaboleć…
– Ach, dajmy spokój. Porozmawiajmy o pani, pani Matyldo. Mogę tak się do pani zwracać?
– Oczywiście, panie Janku, bardzo proszę.
– Kiedy umawialiśmy się na spotkanie, nikt nie podejrzewał, że spadnie na panią taki cios.
– Właśnie. Trudno było przewidzieć… Szymcia!
– Bardzo pani współczuję.
– Dziękuję, panie Janku. Szymcia!!
– Lecę już, lecę!
– Dlaczego Szymcia nie podaje kawy?
– Zaraz. Przecież nie mam jedenastu rąk.
– Przepraszam pana, mam kłopoty z… moją gosposią. Świetnie gotuje, lecz poza tym… Sam pan widział.
– Nic nie szkodzi. Wróćmy do wywiadu. To będzie wstępna rozmowa, coś w rodzaju rozpoznania terenu. Spróbujemy naszkicować warunki domowe, opisać otoczenie… Zrobię z tego prolog do książki, żeby czytelnicy mieli pełny obraz pani aktualnej sytuacji życiowej. Myślę, że w kolejnych wywiadach wrócimy do… źródeł pani twórczości.
– Jak pan sobie życzy, ale ja proponowałabym raczej zająć się książkami. W ich kontekście moje życie może się wydać nieciekawe. Natomiast fikcja literacka ma to do siebie…
– Ależ pani Matyldo, pani oszałamiająca kariera fascynuje rzesze czytelniczek, spragnionych wszelkich informacji o pani życiu.
– Ach, panie Janku, tyle już było tych wywiadów. Prasa, radio, telewizja… Czuję się zmęczona tym nieustannym przepytywaniem mnie przy byle jakiej okazji. Przecież nie jestem wyrocznią, tylko zwyczajną pisarką.
– Pani Matyldo, jest pani osobą publiczną.
– Nawet nie zdaje pan sobie sprawy, jakie to męczące. Słowa, słowa, słowa… Wie pan, czasami sama się w tym plączę. Raz powiem to, raz owo. Potem mnie nagabują, dopytują się, wiercą dziurę w brzuchu… Tu powiedziała pani tak, a tam znowu inaczej.
– Wyobrażam sobie…
– A najgorsze, że ci wszyscy dziennikarze przypisują mi słowa, których nigdy nie wypowiedziałam. Pokręcą coś, przeinaczą i wychodzą z tego jakieś idiotyzmy. Nie mam siły ani czasu, żeby się temu przeciwstawiać ani z tym walczyć. Musiałabym dawać sprostowania, które wywołałyby kolejny zamęt.
– Dlatego właśnie postanowiłem napisać o pani książkę, która zawierałaby wyłącznie prawdę. Tak jak wcześniej uzgodniliśmy.
– To miło z pana strony. Cóż, postaram się pana nie zawieść, ale po tych wszystkich bzdurach, które napisano na mój temat, sama nie wiem, czy jakakolwiek prawda jest jeszcze możliwa do przekazania.
– Oczywiście wszystkie pani wypowiedzi będą autoryzowane.
– Dziękuję, ale mówiąc szczerze, czuję się kompletnie wyczerpana. A może byśmy odłożyli na kilka dni te rozmowy?
– Ostatnie wydarzenia musiały sprawić pani szczególną przykrość.
– Ma pan na myśli to, co wypisywały o mnie te szmatławce? Szymcia!
– O pani i o mężu. Każdy z tabloidów przedstawiał sprawę inaczej.
– Czego?
– Dlaczego Szymcia jeszcze nie podaje?
– Mielę kawę. Ręcznie. Jak pani kazała.
– Dopiero teraz?!
– Chciała pani, żeby była świeża.
– Dobrze, niech się Szymcia pospieszy, zaczekamy. Może pan tymczasem napije się wina?
– Nie za wcześnie? Dopiero południe.
– Mój mąż, jeżeli był w domu, miał zwyczaj pić w południe lekki aperitif. Przyzwyczaił mnie…
– Czy moglibyśmy chwilę o nim porozmawiać?
– Proszę, przygotuję drinki.
– Informacja dla przyszłych czytelników: Ewaryst Lutomierski, mąż znanej pisarki Matyldy Delmonte zaginął dwa tygodnie temu. Dziesiątego grudnia wyszedł z domu… Zauważyłem na podjeździe czarne bmw z tablicą rejestracyjną „EWARYST”.
– Były straszne śniegi. Mąż postanowił pojechać do Łodzi koleją. Wie pan, za lasem jest mała stacja Skamielin-Lisice. Tam zatrzymują się pociągi jadące z Kutna do Łodzi Kaliskiej. Ewaryst obawiał się, że utknie gdzieś w korku na szosie.
– Mąż nie dotarł do firmy?
– Niestety… Proszę, campari.
– Dziękuję pani. Policja ustaliła…
– Ach, ta policja. Maglowała mnie w tę i we w tę. Zresztą nas wszystkich. Nawet Szymcię i Franciszka.
– Szymcię już poznałem. A kto to jest Franciszek?
– Nasz dozorca. Złota rączka. Trochę kuleje, ale jest bardzo przydatny. Narąbie drewna do kominka, załata dziurę w płocie… Szymcia!!
– Rozumiem. Taki człowiek jest nieoceniony w tak dużej rezydencji.
– Rzeczywiście, dom jest obszerny.
– Jestem, już jestem… Po co ten gwałt.
– Niech Szymcia postawi tacę na okrągłym stoliku. Sama naleję.
– Się robi.
– Może już Szymcia iść.
– A pan młody zanocuje u nas, czy nie?
– Przecież mówiłam, że będziemy mieli gościa.
– No to muszę przewlec pościel. W którym pokoju?
– W niebieskim. Niech nam Szymcia nie przeszkadza.
– Idę, idę… Zapytać się nie można, czy co?
– Przepraszam pana… Te kłopoty domowe wytrącają mnie z równowagi.
– Kto ich nie ma. Wróćmy do pani męża.
– Wołałabym, żebyśmy porozmawiali o mojej twórczości. Chyba po to pan tu przyjechał?
– Oczywiście. Jednak pani liczni czytelnicy…
– Liczni czytelnicy wiedzą, że mój mąż wyszedł dziesiątego grudnia z dómu i dotychczas nie wrócił. I to im powinno wystarczyć. Policja prowadzi poszukiwania.
– Pan Ewaryst Lutomierski jest człowiekiem bardzo majętnym, właścicielem znanej firmy komputerowej „Limbo”.
– Zgadza się. To on zbudował ten dom dla swojej rodziny.
– Zdaje się, że ma córkę z pierwszego małżeństwa? Przepraszam, że tak wypytuję, ale krążą różne plotki. Sama pani rozumie…
– Liliana mieszka ze swoim mężem na pierwszym piętrze. Ja i Ewaryst zajmujemy parter. Na drugim piętrze są pokoje gościnne. Niebieski z widokiem na las i osobną łazienką przeznaczyłam dla pana. Zostanie pan u nas kilka dni, jak się umawialiśmy telefonicznie, prawda?
– Bardzo dziękuję. Jasne, jeżeli ta książka ma dojść do skutku…
– Musi dojść do skutku, panie Janku. Tak mówiąc między nami, jestem przemęczona, nieco rozkojarzona i wołałabym nie udzielać tego wywiadu, ale teraz, po sukcesie powieści „Serce nie sługa” jest najlepszy czas na książkę biograficzną.
– Dlatego do pani zadzwoniłem.
– Dziękuję, pan był pierwszy w tej sprawie. Kolejne propozycje odrzuciłam. Cóż, nie ukrywam, że zainteresowanie prasy sprawami mojego męża pokrzyżowało mi mnóstwo planów. Chociaż z drugiej strony, cały ten medialny zgiełk, jaki przyniosło zniknięcie Ewarysta, działa na moją korzyść. Wie pan jak to jest: trzeba iść za ciosem.
– Jak najbardziej. Pozwoli mi pani porozmawiać z domownikami? Chciałbym mieć pełny obraz pani otoczenia. Pani czytelniczki na pewno są spragnione takich… domowych klimatów.
– Nie wiem, czy to aż takie konieczne. Ci ludzie są przeważnie bardzo zajęci swoimi sprawami. Zresztą co oni mogą o mnie wiedzieć?…
– Pani Matyldo, kto z państwem mieszka w tym domu? Już wiem, że Szymcia i Franciszek. Oprócz tego córka pana Ewarysta, Liliana.
– Jej mąż Arnold Lutomierski. Przybrał nazwisko żony. Napije się pan jeszcze jednego?
– Z chęcią. Pani nie zmieniła nazwiska po ślubie, prawda?
– Nie było takiej potrzeby. Zmiana wprowadziłaby niepotrzebne zamieszanie.
– Delmonte, jak się wszyscy domyślają, to, oczywiście, pseudonim artystyczny?
– Pod takim nazwiskiem wyszedł mój debiut „Fałszywe pocałunki”. I tak już pozostało.
– Nigdy nie używała pani swego panieńskiego nazwiska?
– Nie, bo jest brzydkie i wolałam o nim nie pamiętać.
– Nie powie mi pani?
– Nie ma sensu. O, przyszedł Orson. Przestawiam panu mego osobistego sekretarza. Pan Jan Maron dziennikarz z gazety… jakiej? Przepraszam, zapomniałam nazwy.
– Z żadnej. Wolny strzelec. Pisuję dorywczo do różnych dzienników.
– Miło mi pana poznać. Orson Fiedler. Matyldo, chciałem cię zapytać, czy…
– Później, mój drogi, później. Na razie zabaw pana Janka, a ja pójdę sprawdzić, czy Szymcia czegoś nie przypala. Zostanie pan na obiedzie. Będą zrazy po polsku.
– Jeśli nie sprawię kłopotu…
– Ależ skąd. Orsonie, nikt do mnie nie dzwonił?
– Jeden facet z „Życia na gorąco”, ale go odprawiłem.
– W porządku. Ktoś jeszcze?
– Ta ruda z telewizji. Spławiłem ją.
– Jesteś kochany.
– Znowu dzwonili z policji.
– Żyć człowiekowi nie dają.
– Nadal szukają twego męża. I tej skradzionej forsy…