Читать книгу Za ciosem - Jacek Krakowski - Страница 8
Wywiad 5
Оглавление– Nagrywa pan?
– Nagrywam pani Liliano.
– Istna tragedia.
– Słucham?…
– No, to zamieszkiwanie pod wspólnym dachem. Wielopokoleniowa rodzinka. Jeden koszmar!
– Pan Arnold mówił, że państwo się wyprowadzają.
– Wyprowadzamy się?… Od roku to słyszę.
– Nie mają państwo dzieci?
– Na szczęście nie. Wyobraża pan sobie bachory ganiające po całym domu? A do tego ci starcy nieustannie snujący się po korytarzach.
– Kogo pani ma na myśli?
– No, ta stara ropucha Szymcia i jej ślubne monstrum Franciszek.
– To jest małżeństwo?
– A jak. Nie wiedział pan? Matylda sprowadziła ich z jakiejś wsi, diabli wiedzą skąd.
– Mieszkają tutaj?
– Na drugim piętrze. Bo w tej rezydencji nie ma, niestety, czworaków. Okropni ludzie. Ta straszna baba podsłuchuje pod drzwiami, a ten brudny staruch zagląda do okien na parterze. Ja bym ich od razu wyrzuciła na zbity łeb, ale ojciec… tak tańczy, jak mu zagra Matylda.
– Raczej pan Orson.
– Coś pan wie?
– Tylko tyle, że gra Schuberta na białym fortepianie.
– Czasami. A poza tym…
– Nie lubi go pani?
– Zarozumiały bubek, chociaż dość przystojny. Ma pan papierosa?
– Nie palę.
– Szkoda, trzeba by zejść do kuchni. Ale tam urzęduje to stare babsko.
– Szymcia panią drażni? To może ja zejdę…
– Niech pan zaczeka. Mam tu gdzieś skręta z marychą. Dlaczego Arnold uważał, że pan mówi bzdury?
– Powtórzyłem tylko to, co napisali w tabloidzie „Z pierwszej ręki”.
– Ach, tak… że plajta? Nie ma się czym przejmować. Tatuś tyle razy wychodził z gorszych opresji. I wie pan co? Zawsze się odkuł. Teraz też mu się uda. Często powtarzał: Liluś, złego diabli nie wezmą.
– Więc to prawda z tą plajtą?
– Czyja wiem? Trzeba go zapytać, jak wróci. Mnie to w ogóle nie interesuje.
– Słyszałem, że pani Matylda pożyczyła mu większą sumę pieniędzy.
– Matylda? To sknera jakich mało. Musiał ją pewnie przycisnąć do muru. Ona nie tak łatwo rozstaje się z forsą.
– Wiedziała pani, że ojciec wyjeżdża do Łodzi z tymi pieniędzmi?
– Ja? Wszyscy wiedzieli, kto chciał i nie chciał. Matylda urządziła ojcu taka awanturę w holu, że szkoda gadać. Nagle rozmyśliła się i chciała, żeby ojciec zwrócił jej szmal. Ba, twierdziła nawet, że tę forsę podstępnie z niej wyłudził. Groziła, że go zabije…
– Dużo tego było?
– Sto pięćdziesiąt tysięcy euro.
– Niezły grosz.
– Ojciec potrzebował żywej gotówki, żeby spłacić namolnego wierzyciela.
– Wie pani, jednego nie mogę zrozumieć. Dlaczego firma „Limbo” znalazła się nagle pod kreską? Przecież rynek gier komputerowych rozwija się znakomicie na całym świecie.
– Ojciec tłumaczył mi, że konkurenci wygryzają się wzajemnie. Podobno przespał wprowadzenie nowinek technicznych i inni go ubiegli. Gry firmy „Limbo” poszły do lamusa. Zanim się przestawili, na rynek weszła konkurencja. Cholera, nie znalazłam tego jointa. Będzie pan musiał zejść do kuchni. W szafce przy oknie powinny być chesterfieldy. Nie chcę się natknąć na Szymcię.
– Działa pani na nerwy?
– O wszystkim donosi Matyldzie. Kiedy kto wstał, z kim rozmawiał, co robił… Nie mogę na nią patrzeć. Paskudne babsko.
– Matyldy też pani nie lubi?
– Matyldy? Nigdy nie wiadomo, co jej do łba strzeli. Jednego dnia jest milutka i zgrywa słodką idiotkę, drugiego – odpychająca i wściekła. Na co dzień staram się ją omijać, ale to strasznie męczące. Lepiej się wyprowadzić. Niech siedzi sama w tej swojej rezydencji.
– A ojciec?
– Mam nadzieję, że ją rzuci. To kompletnie niedobrana para.
– A pani małżeństwo?
– Moje małżeństwo? Jest jak… męczeństwo. Śmieje się pan. Tak, można się ze mnie śmiać, że wyszłam za tego Mruka, ale ojciec się uparł.
– Ojciec zmusił panią?
– Nie chciałam mu robić przykrości. Przejmował wtedy wydawnictwo „Kiss”.
– Razem z Matyldą Delmonte? Czyżby transakcja wiązana?
– Chciał rozbić tandem Mruk and Hubert. Z ojcem Arnolda łączyła go jakaś dawna zażyłość. Tata chciał poprzez mój ślub z Arnoldem Mrukiem wykukać Huberta, ale mu się nie udało, mimo ofiarowania Brunonowi Hubertowi znacznej sumy.
– Hubert nie chciał wyjść z wydawnictwa?
– Chciał. Ale ktoś się sprzeciwił.
– Kto?
– Matylda Delmonte.
– Coś takiego!
– Uważała Mruka i Huberta poniekąd za swoich przyjaciół i nie chciała się z nimi rozstawać. Powiedziała nawet, że nikt nie umie prowadzić marketingu tak jak oni dwaj.
– „Kiss” jest pani ojcu kulą u nogi?
– Tego bym nie powiedziała. Skoczy pan po te papierosy?
– Już idę. Więc jak by pani to określiła?
– Niech pan to wyłączy. Ojciec traktuje wydawnictwo „Kiss” jak dojną krowę.