Читать книгу Za ciosem - Jacek Krakowski - Страница 9
Wywiad 6
Оглавление– Można?
– A, to pan młody z gazety. Proszę, proszę…
– Nie przeszkadzam?
– Gdzie tam. Wrzuciłam wszystkie talerze do tej maszyny i niech się myją. Teraz, panie, to takie nowomodne wymysły, że aż strach.
– Pani Szymciu, mógłbym z panią chwilę porozmawiać?
– No pewnie. A o czym?
– O pani Matyldzie.
– Mój panie, to lepsza elegantka. Ściągnęła nas tutaj ze wsi. Dobrze nam u niej, nie powiem.
– Ściągnęła panią i pana Franciszka?
– Migiem nas tu przywiozła.
– Jak to się stało, że pani Matylda akurat was wybrała?
– A to, panie kochany, byliśmy po powodzi. Ze wszystkim zalani. W chałupie wody do pasa, świnie potonęły, no to nas zabrali do tej szkoły, co ją na wzgórzu wyrychtowali. A ona, jak jaka pani, z telewizją przyjechała. Artystka pełną gębą. I dawaj nas zapraszać, że to daje utrzymanie i takie tam… No to my się zabrali. Ale po Wielkiejnocy wracamy na swoje.
– Nie podoba się pani tutaj?
– Panie, to nie to. Tutaj ludzie mają różne fochy. Cięgiem przychodzą obcy: różne reportery z gazety, z kamerami… Nic, ino podłogi froteruj, okna myj, kawki, ciasteczka, zmywanie, pranie… Człowiek już nie zwyczajny. Wiesz pan, chwili posiedzieć nie można. Furt robota i robota. A do kościoła daleko.
– Ta wyprowadzka, to już postanowione?
– Musowo. Panie, nie ma to jak na swoim. Franciszek, znaczy się mój ślubny, już jeździł do wsi. Chałupę się na wiosnę jako tako odbuduje, a my na razie zamieszkamy u jego brata. Ma rocznego wnuczka, Igorka, to pomoc się przyda.
– Pani Matylda nie będzie zadowolona.
– Co robić, mój panie, co robić… Z nią to bym jeszcze wytrzymała, a i ten Ewaryst nienajgorszy. Ale ta Liliana! Wyżej sra niż dupę ma. Nic, ino kopci papierochy, jednego za drugim, w nocy spać nie daje, łazi po całym domu, a to zrób jej kanapkę, a to się kąpie i woła o ręczniki…
– Pani Matylda pewnie niezadowolona?
– A pewnie! Zamyka się w swoim pokoju z tym Orsonem. Wiesz pan, na mój gust ten Orson to zwyczajny miglanc. Co z tego, że gra na pianinie? Na co komu jego granie.
– Pewnie wam pani dobrze płaci?
– A tam, panie, ona to skąpiradło. Pan za wszystko płaci. O, pan Ewaryst to ma gest. Na Wigilię dał nam po tysiąc złotych i pochwalił mnie za pierogi. Ludzki człowiek, nie to, co ten Arnold.
– Nie lubi pani męża Liliany?
– Panie, to nie to. Ja przeciwko niemu nic nie mam, ale mój stary mówi, że Arnold taki jakiś dziwny. Mało co się odzywa, chodzi po lesie, myśli…
– Może chory?
– Kto go tam wie. Nic nie robi. Je byle co. A po obiedzie to palto założy, wsiada w samochód i jedzie w pizdu. I nie ma go ze trzy dni.
– A pani Matylda? Jak jej się układa z mężem?
– Panie, ja tam nic nie wiem. Ale jak człowiek cały dzień łazi po chałupie, to się coś niecoś do ucha wśliźnie.
– Zdaje się, że ostatnio doszło do jakiegoś nieporozumienia?…
– Panie młody, to była cała awantura! Ale pani kazała trzymać gębę na kłódkę. I dała nam po sto złotych, znaczy się mnie i Franciszkowi.
– Rozumiem. To było wtedy, jak pan wyjechał i już nie wrócił?
– A wyjechał, wyjechał i przepadł jak kamień w wodę. Mój Boże, taki był dobry pan… A torbę to miał całą wypchaną zagranicznymi pieniędzami. Sama widziałam. Taki był ludzki, litościwy…
– Pani Szymciu, niech pani nie płacze. No, proszę… Ma pani takie ładne imię. Ciekawe…
– Na chrzcie świętym dali mi Szymoneta. Ojciec chrzestny uparł się, że to po babce.
– Szymoneta! Piękne imię. Proszę już nie płakać.
– Kiedy ja taka uczuciowa, że jak się komuś krzywda dzieje, to nie mogę się powstrzymać. Aż mnie mgli z tego żalu, o tu, na podołku.
– Myśli pani, że panu Ewarystowi działa się krzywda? Przecież pani Matylda jest bardzo zamożna. Wydała tyle książek.
– Teraz panie to ona zamożna, ale była biedna jak mysz kościelna. Kiedy ten jej Mariusz siedział, nie miała z czego żyć.
– Znała pani wcześniej panią Matyldę?
– Ano… znałam i nie znałam. Musiałam się przysiąc przed świętym obrazem, że nic nikomu nie powiem. I Franciszek też się przysięgał.
– Pani Matylda kazała państwu złożyć przysięgę?
– Jakiemu tam państwu! Mnie i mojemu staremu. Że to niby będziemy w takim porozumieniu, co to nikt nie wie. Ale ona dla nas niedobra. Nie powiem, dała pięćdziesiąt tysięcy i od razu napisali o tym w gazetach, ale to panie tylko takie konto. Jak parę z gęby puścimy, to pieniądze zabierze i wyrzuci nas na zbity pysk.
– Nie bardzo rozumiem.
– A bo to widzi pan szanowny, taki pakt z nami zawarła. Ale jak tu żyć, jak tu żyć z taką straszną tajemnicą. Aż coś człowieka w piersiach pali i spać nie pozwala. Nieraz płaczę po kątach, bo tak mi z tym wszystkim jakoś nijako. Dlatego my uradzili ze starym, znaczy się z moim Franciszkiem, że stąd wrócimy na wieś, jak tylko się da. Jego też po nocach zmora dusi, a on mówi, że to przez te oszustwa. Kupiłam mu nawet psi smalec, żeby sobie piersi smarował. Bo to panie prosty chłop i nie zna się na tych miastowych krętactwach.
– Boicie się, że pani Matylda zabierze wam te pieniądze?
– Nie, panie. Martwimy się tylko o nią. Bo ona taka wpływowa…