Читать книгу Za ciosem - Jacek Krakowski - Страница 5

Wywiad 2

Оглавление

– Nagrywam rozmowę z panem Orsonem Fiedlerem, sekretarzem pani Matyldy Delmonte. Panie Orsonie… Mogę tak zwracać się do pana?

– Proszę uprzejmie.

– Panie Orsonie, pani Delmonte musiała bardzo przeżyć zniknięcie swego męża?

– To był dla niej straszny cios. Och, Mati jest taka wrażliwa…

– Prawdziwa artystka.

– Jak najbardziej, panie Janku. Kompletnie załamana, roztrzęsiona, nie śpi po nocach, nie może się nad niczym skupić. Boję się, że wpadnie w rozstrój nerwowy.

– Nad czym teraz pracuje?

– Mati? Nad nową powieścią. Ale musiała przerwać pisanie ze względu na to całe zamieszanie. Wie pan, policja, przesłuchania, dziennikarze… Coś okropnego! I do tego te wszystkie spekulacje w brukowcach. Chronię ją, jak mogę, przed tym zamętem, ale nie zawsze mi się to udaje.

– Jasne, panie Orsonie. Jest pan, że tak powiem, na pierwszej linii ognia.

– Zgadł pan. Nie ukrywam, źe często strzelają do mnie z grubej rury, a ja muszę się wić, udawać, że o niczym nie wiem. Zgrywam głupiego, ale to jedyny sposób na tych wszystkich łowców sensacji. Co za męka!

– Jasne. Porozmawiajmy o twórczości pani Matyldy. Zagorzałe czytelniczki na pewno chciałyby wiedzieć jaki jest tytuł jej nowego bestsellera.

– Nie mogę tego zdradzić, ale zaręczam panu, że to będzie prawdziwy hit, jeżeli tylko…

– Odnajdzie się Ewaryst Lutomierski?

– Właśnie. Te przesłuchania, panie Janku, powiem panu w sekrecie, pozbawiły ją sił twórczych. Jest taka rozkojarzona… Lekarz zalecił dłuższy wypoczynek, ale w tej sytuacji…

– Wspomniał pan o jakichś pieniądzach, które zniknęły. Prasa o tym nie pisała.

– Dla dobra śledztwa postanowiono nie rozgłaszać tego faktu.

– Jednak pan jest zorientowany w sytuacji.

– W pewnej mierze… Moja zażyłość z Mati nie sięga aż tak daleko.

– Gdyby pan jednak był łaskaw…

– Cokolwiek by nie powiedzieć, to są jej sprawy rodzinne.

– Jednak pani Matylda z uwagi na swoją sławę jest osobą publiczną. Chyba pan nie zaprzeczy?

– Oczywiście, że nie. Powszechnie znana, ceniona… Ach, Mati zrobiła zawrotną karierę! Nie, nie zazdroszczę jej, po prostu stwierdzam fakt. Umiała wykorzystać…

– Co?

– Ma się rozumieć swój talent. Niezłomna i wytrwała.

– Wróćmy do sprawy tych pieniędzy.

– Pieniądze… No cóż, wszyscy wiedzą, że pan Lutomierski jest potentatem na rynku gier komputerowych, obraca milionami.

– Mimo to o jego firmie „Limbo” ostatnio mówiło się nie najlepiej.

– Nie chciałbym powtarzać plotek. A poza tym zupełnie nie znam się na interesach. Jestem w końcu pianistą.

– Pianistą?!… I został pan sekretarzem Matyldy Delmonte?

– Ukończyłem Hochschule fur Musik w Berlinie.

– Po czym wylądował pan w Lisicach pod Łodzią, w domu państwa Lutomierskich?

– To skomplikowana sprawa i nie ma nic do rzeczy. Czasami los dziwnie plącze nasze drogi… Teraz liczy się tylko Mati. Powiem panu w zaufaniu, że jej obecny stan wymaga duchowego wsparcia… Ze strony nas wszystkich. Biedactwo, nie może sobie znaleźć miejsca.

– Chyba bardzo kocha męża?

– Szaleje za nim, a on za nią. Taka kobieta to skarb.

– A propos skarbów, panie Orsonie. Pani Matylda jest, jak należy sądzić, niezależna finansowo. Natomiast po mieście krążą plotki, że firma pana Ewarysta…

– Oszczerstwa! Niech pan im nie daje wiary.

– Pańskie nazwisko także obiło mi się o uszy. Podobno pani Matylda…

– Wszystko, co pan usłyszał, to zwykłe pomówienia. Wie pan, ludzie nam zazdroszczą, nie mogą znieść, że Mati tak się udało. A do tego wyszła bogato za mąż.

– I zaangażowała pana jako osobistego sekretarza.

– Mati dostaje setki listów. Rozumie pan, że trzeba w pewnej mierze podtrzymywać tę korespondencję. Poza tym otrzymuje szereg propozycji: zdjęcia na okładki, wywiady, przeróżne talk show… Ktoś musi się tym zająć, przeprowadzić wstępną selekcję, ustalić terminy, warunki… Poza tym są tłumaczenia, muszę negocjować umowy, organizować spotkania autorskie, rezerwować hotele… Mati nie ma do tego głowy.

– Skąd się pan zna na tego rodzaju pracy, jeżeli, jak sam pan powiedział, jest wykształconym pianistą?

– Mam pewną praktykę. Skończyłem dobry kurs marketingu i reklamy. Byłem jakiś czas menedżerem wziętej śpiewaczki. Niestety, nazbyt forsowała swój delikatny głos…

– Więc przeniósł się pan do znanej pisarki.

– To ona mnie wybrała.

– Ach, tak. Zapewne ma pan ukryte…

– Słucham?

– Nie, nie, nic, to się opuści. Panie Orsonie, chciałem spytać, czy to prawda, że posiada pan udziały w firmie „Limbo”?

– Skąd! Kto panu to powiedział?

– Dziennikarze mają swoje dojścia. Inaczej nie mogliby rzetelnie wykonywać zawodu.

– Był to rodzaj niewielkiej pożyczki, którą mi zwrócono w terminie. I to ze sporą nawiązką.

– Jednak notowania firmy pana Lutomierskiego ostatnio znacznie spadły.

– Pan Lutomierski podjął się przekształcenia spółki. W związku z tym poszukiwał inwestora strategicznego.

– Dlatego udał się lokalnym pociągiem do Łodzi?

– Niech pan nie żartuje. Ewaryst Lutomierski nie chciał zostać rozpoznany. Jego czarne bmw z tablicą „EWARYST” rzuca się w oczy.

– Ma cichych wspólników?

– Można to tak nazwać. Domagano się od niego… uregulowania pewnej zaległości.

– Niespłacone weksle?

– Coś w tym rodzaju.

– Udzielił mu pan pożyczki?

– Ja? Panie Janku, to biznes nie na moją kieszeń.

– Rozumiem. Zatem pani Matylda…

– Proszę pana, mieliśmy rozmawiać o karierze Mati i jej książkach. Tak mi się przynajmniej wydawało. A tymczasem wypytuje mnie pan o długi jej męża. Nic mi o tym nie wiadomo.

– Panie Orsonie, nie chciałbym być niegrzeczny, ale cała ta sprawa zahacza poniekąd o panią Matyldę. Wołałbym pewne informacje uzyskać od pana. Prasa brukowa pełna jest plotek i domysłów. Trochę mi niezręcznie…

– Jestem tylko sekretarzem Matyldy Delmonte.

– I zapewne załatwia pan jej sprawy wydawnicze?

– Oczywiście.

– Wie pan zatem, że wydawnictwo „Kiss”, które wydaje wyłącznie bestsellery pani Matyldy, stanowi odprysk firmy matki „Limbo”. Ewaryst Lutomierski ma w „Kiss” swoje udziały.

– Tylko czterdzieści dziewięć procent.

– Ale praktycznie rzecz biorąc steruje…

– Już jestem. Jak to miło widzieć dwóch młodych mężczyzn w tak zażyłej komitywie. Nie biją się, nie skaczą sobie do gardeł, tylko prowadzą kulturalną rozmowę. Czy Orson zdradził już panu wszystkie moje tajemnice?

– Tylko czterdzieści dziewięć procent.

– Słucham, panie Janku?…

– Przepraszam, to taki żart. Pani Matyldo, czy możemy kontynuować nasz wywiad?

– Jak najbardziej. Musiałam tylko trochę utemperować Szymcię. Cóż, to prosta kobieta ze wsi. Trudno o wykwalifikowaną pomoc domową na prowincji. Wie pan, młodym ludziom brak miejskich atrakcji, a poza tym nie mają pojęcia o gotowaniu. A mój mąż lubi dobrze zjeść. Jeżeli ma tylko chwilę czasu, zawsze wpada na obiad do domu.

– Nie przeraża panią ten wielki, pusty dom?

– Kwestia przyzwyczajenia. Praktycznie z niego nie wychodzę. Siedzę tu sobie jak samotnica w pustelni i piszę, piszę… Czasami to nudne zajęcie, ale mam zobowiązania wobec moich licznych czytelniczek. Wieczorem obejrzę jakiś film w telewizji.

– Adaptacja filmowa pani książki „Tęcza w styczniu” dostała nagrodę za reżyserię na festiwalu w Gdyni.

– O, widzę, że jest pan przygotowany. Znakomicie. Orsonie, chyba jest mnóstwo zaległej korespondencji. Odpisz chociaż na maile. Wie pan, nie lubię komputera, ale czas zmusza nas do postępu. Nie ma wyjścia. Zdaje się, że znowu dzwoni telefon. Panie Janku, przejdźmy do mojego gabinetu. O czym pan rozmawiał z Orsonem?

– O wydawnictwie „Kiss”.

– Pijawki. W najbliższym czasie mam zamiar zmienić wydawcę.

Za ciosem

Подняться наверх