Читать книгу Biały słoń - Jacek Piekiełko - Страница 15

4.

Оглавление

Za piętnaście minut powinien znaleźć się na miejscu. Horst miał nadzieję, że zapamiętał drogę, chociaż nie była łatwa. Wąskie dróżki wiły się przez las; co prawda z oddali dochodziły hałasy ruchliwej ulicy, jednak jezdnia była dosyć kręta, dostosowana do terenu. Niedaleko znajdował się zalew, gdzie związek rybacki dbał o nowy narybek, a większość sił poświęcał na walkę z kłusownikami. W zaciszu natury powstało wiele letniskowych domków, budowano także okazałe posiadłości, aby z dala od zgiełku miasta i wścibskich sąsiadów odpocząć w spokoju. Idealne miejsce na zbrodnię, pomyślał Horst, gdy po raz pierwszy spoglądał na dwupiętrowy budynek ze szpiczastym dachem od frontu opierającym się na wychodzących z podestu masywnych kolumnach. Podwórze z przystrzyżoną trawą wyglądało na zadbane. Ktoś musiał włożyć wiele trudu, aby na terenie przepełnionym wijącymi się korzeniami otaczających posesję drzew oraz dziko siejącymi się krzewami przygotować trawnik jak z amerykańskiego filmu.

Skręcił w lewo i znalazł się na drodze, którą tak naprawdę tworzyły dwie koleiny utwardzone ubitym żwirem. Gedorf zastanawiał się, w jaki sposób mijają się tutaj dwa nadjeżdżające z naprzeciwka pojazdy. Wśród ciasno rosnących drzew nie było miejsca, by zjechać na pobocze.

Czasami w podobnych miejscach zatrzymywał się, wysiadał z samochodu i nasłuchiwał odgłosów lasu przypominających mu dzieciństwo. Wtedy nigdy nie opuszczało go wrażenie, że jest obserwowany. Wśród gęsto pnących się drzew, które skutecznie blokują dostęp światła, czuł się jak intruz. Unikał takich miejsc jak ognia.

Mężczyzna leżał w salonie, na plecach, nieruchomo niczym muzealny eksponat. Horst mógłby odtworzyć całe zdarzenie sprzed dwóch dni sekunda po sekundzie. Światło wlatujące przez wysokie okna padało wprost na nagą klatkę piersiową denata, natomiast jego twarz pozostawała kompletnie w cieniu. Gra świateł tworzyła upiorne wrażenie, zwłaszcza że z perspektywy, w jakiej znaleźli się funkcjonariusze, bardziej widoczna była dolna część tułowia. Horst i policjanci, którzy jako pierwsi pojawili się na miejscu zbrodni, mieli wrażenie, że głowa mężczyzny została odcięta, a sami są świadkami ponurego żartu.

– Jezu Chryste… – szepnął policjant Mazowiecki.

Po plecach Hosta przemaszerowały ciarki. Już wiedział, dlaczego dyżurny przyjmujący zgłoszenie przekazał sprawę od razu właśnie do niego.

Na wprost, tuż za głową i ramionami martwego mężczyzny, stały figury spreparowanych zwierząt. Ustawione w półokręgu patrzyły na ciało nieżywymi oczami, stając się biernymi świadkami dramatu. Wśród gatunków wypchanych zwierząt znalazły się dwa dziki, potężny niedźwiedź, żbik, sarna, lis oraz wilk. Wzdłuż tułowia na drewnianych podstawkach położono kuropatwę i bażanta. Może to ze względu na kolorowe pióra ptaków śledczy w pierwszej chwili nie zauważyli, że lewa ręka mężczyzny jest oblana krwią, a skóra w miejscu bicepsa oraz przedramienia cała poszarpana. Gdy podeszli bliżej, ujrzeli wyprute żyły i włókna mięśni, na których krzepła krew. I coś jeszcze…

– Co to w ogóle ma być!? – zapytał retorycznie Kłosiński. Ruszył w kierunku ciała, przykucnął i przyglądał się bacznie znalezisku.

– Cofnij się – rozkazał Gedorf.

– Trzeba sprawdzić…

– Zamknij się!

Kłosiński spojrzał z niedowierzaniem najpierw na Horsta, a potem na swojego kolegę, po czym wycofał się jak z pies z podkulonym ogonem. Od początku nie polubił tego typa, jak nazwał w myślach Horsta. Komisarz nie odzywał się za wiele, a każde pytanie policjantów traktował tak, jakby odpowiedź stanowiła największą trudność pod słońcem.

Ciało mężczyzny od pasa w górę było całkiem nagie, ale zamiast bladej skóry w oczy rzucała się tylko czerń, która momentami przechodziła w głęboki, granatowy kolor.

– Co ty robisz? – zapytał Kłosiński, widząc, jak Horst, spoglądając cały czas w wyświetlacz smartfona, przywołuje go ręką, aby się usunął z pola widzenia.

– Dokumentuję. Odsuń się, bo zasłaniasz światło.

Horst przykucnął i przyjrzał się dokładnie fakturze skóry. Centymetr po centymetrze ktoś zamazał całą powierzchnię klatki piersiowej, brzucha, ramiona i podbrzusza, używając do tego markera; specyficzna woń zawierającego alkohol tuszu unosiła się w powietrzu. W paru miejscach spomiędzy kreśleń przebijała się biel nagiej skóry oraz owłosienie. Na klatce piersiowej pociągnięcia markerem były równomierne, metodyczne, nanoszone starannie markerem o grubej i ściętej pod skosem końcówce, co można było od razu wywnioskować po wykonanych liniach. W wielu miejscach, gdzie jedno pociągnięcie markerem nachodziło na drugie, pojawiły się bardziej widoczne kreski. Z kolei poniżej klatki piersiowej, na brzuchu, kreślenia były przypadkowe, ruch kołowy, jakby nagle ktoś stracił cierpliwość i chciał zamalować całe ciało jak najszybciej.

Horst pstryknął kilka zdjęć z różnych pozycji, skupiając się na punkcie padania światła i na wypchanych zwierzętach otaczających ciało. Obfotografował również cały salon, który ze względu na pokaźną biblioteczkę zbudowaną z dębowych półek oraz biurko stojące w rogu pokoju przypominał bardziej gabinet. Prawdopodobnie łączył obie funkcje, ale brakowało stołu, gdzie można było usiąść do obiadu. Horst zakładał, że wcześniej stół stał dokładnie w miejscu, gdzie teraz leżał trup, ponieważ przy ścianach z obu stron znajdowały się krzesła rozmieszczone symetrycznie względem siebie, tak jakby ktoś chwycił za oparcia i podobnym ruchem przesunął je od stołu do tyłu.

Kłosiński słyszał o reputacji Horsta, ale nie należał do ludzi, którzy pozwalają sobie w kaszę dmuchać. Dlatego podjął grę, próbując wyprowadzić kontrę.

– Pan komisarz to co, fotograf amator? Przecież zaraz przyjadą technicy, więc trzeba wszystko szybko sprawdzić, żeby przekazać jak najwięcej informacji. A tak w ogóle to moja córa ma za dwa tygodnie wesele, więc jeśli komisarz szuka jakieś dodatkowej fuchy, to zapraszam. Kilka fotek pstryknie…

– Tak tylko nagrywam, żeby wrzucić na fejsa, jak cię kopię prosto w dupę.

Kłosiński, korpulentny mężczyzna niegrzeszący wzrostem, podszedł energicznie do Horsta i spojrzał na niego z wściekłością wypisaną na purpurowej twarzy.

– Gościu… Może jesteś wyższy stopniem, ale uważaj na słowa.

– Panowie, nie czas na kłótnie – wtrącił Mazowiecki, ale mężczyźni zdali się w ogóle go nie zauważać.

Imbecyl, myślał później Horst, przypominając sobie zachowanie policjanta, który chciał zgrywać detektywa z CSI, nie mając żadnego doświadczenia z tego typu miejscem zbrodni. Gedorf zdjął rękę z kierownicy i spojrzał na zegarek; zaraz powinien znaleźć się na miejscu, oszacował, pamiętając czas ostatniego przejazdu tą samą drogą.

– Takie są twoje rady? Sprawdzić szybko, czyli po łebkach, tak? – Horst zdecydowanie podniósł głos. – Już wpadłeś z łapskami wszędzie, gdzie tylko się dało. Nie mówiąc o pawiu, którego puściłeś, jak tylko weszliśmy do pokoju. Wyleciałeś jak rażony piorunem. Posprzątałeś przynajmniej schody? Żebyśmy sami się nie zabili, jak będziemy wychodzić?

– Co ty, tylko chciałem sprawdzić, czy nikogo nie ma. Nie rzygałem.

– Oczywiście, że nie, bo jesteś twardzielem. Świeży trup cię nie rusza.

– Człowieku, jasne, że nie. Mam za sobą już wiele spraw. Tylko świeżak panikuje w takich momentach.

– A wiesz, co się ze mną teraz dzieje? – Horst przeczesał dłonią włosy. – Jestem przerażony.

– Co? – prychnął Kłosiński.

– Jestem przerażony do szpiku kości, bo dostrzegam tutaj znacznie więcej niż ty.

Horst mówił z pełną powagą i niezwykle przekonująco, na tyle, by Kłosiński nagle odpuścił. Policjant odwrócił się, taksując wzrokiem cały pokój.

– Co widzisz?

Zapadła niezręczna cisza, przerywana jedynie odgłosem tykającego zegara oraz bliżej nieokreślonymi zgrzytami. Tak brzmią tylko stare domy, kołysane przez wiatr.

– Powiedz mi, co widzisz? – zapytał Gedorf, patrząc na spłoszoną minę zdezorientowanego Kłosińskiego.

– No jak to co, mamy trupa, a komisarz bawi się w jakieś gierki.

– Z taką postawą nie ruszymy z miejsca. Otwórz oczy. Ja widzę coś zupełnie innego.

– Że niby co takiego?

– Sztukę.

– Dobra, już nic nie mówię, i tak komisarz tu rządzi. Bawmy się dalej... Będzie przynajmniej ciekawszy dzień.

– Nie masz wrażenia, że patrząc z tej perspektywy na miejsce zbrodni, widzimy scenę jak z obrazu?

– Hmm… No widać, że jakiś psychol to musiał zrobić, poustawiał tutaj te zwierzęta nie wiadomo po co. Może specjalnie, by coś zasugerować, że niby to taka wyrafinowana zbrodnia.

– Wyrafinowana – przerwał Horst. – Onieśmielasz mnie swoim zasobem słów.

– ... a tu pewnie sytuacja jakich wiele. Gdzieś zapił, komuś żonę wychędożył, zemsta prosta sprawa.

– Uuu... Staropolszczyzna. No no, balsam dla moich uszu.

Kłosiński zdawał się uodpornić na zaczepki komisarza, chociaż jego ręce aż drżały z nerwów; najchętniej by mu przyłożył – Horst nie miał co do tego wątpliwości. Policjant widocznie posiadał jednak na tyle zdrowego rozsądku, by samemu dobrowolnie nie zwalniać się z pracy.

– Czyli taka jest twoja wersja wydarzeń?

– Nie no, tak tylko przypuszczam. Będą wyniki z sekcji, to się komisarz dowie.

Horst zrobił kilka kroków w kierunku martwego ciała, nad którym pochylały się równie martwe dzikie zwierzęta.

Lekcja anatomii doktora Tulpa – oznajmił, trzymając ręce w kieszeni. – To widzę.

– Rembrandt! – odezwał się niespodziewanie Mazowiecki. – Faktycznie, wypisz, wymaluj.

– Kolejny koneser… – burknął Kłosiński.

– Kolega widzę bardziej obeznany.

– Kojarzę z podręcznika od syna – odparł dumny z siebie. – Z epoki renesansu.

Horst westchnął zrezygnowany.

– A było prawie doskonale...

Horst włączył przeglądarkę internetową w smartfonie, po czym wpisał tytuł obrazu Rembrandta, o którym mówił. Podszedł do Kłosińskiego i przedstawił mu wyniki wyszukiwania.

– I co?

– Średnio to widzę.

Horst zbliżył się do ciała i przykucnął. Przez moment poczuł się nieswojo, bardziej z powodu otaczających i górujących nad nim zwierząt, niż obcowania z zamordowanym człowiekiem. Miał wrażenie, że obserwują każdy jego ruch, wpatrują się martwymi oczami, czekając na niewłaściwe zachowanie, by rzucić się na niego i rozszarpać na strzępy.

W pierwszym momencie na ciele mężczyzny nie dostrzegł żadnego śladu wskazującego, w jaki sposób ofiara mogła zostać zamordowana. Jedynie głębokie cięcie na lewej ręce sugerowało oznaki walki lub próbę obrony. Horst nie miał jednak wątpliwości, że rana na ręce została zrobiona już po śmierci mężczyzny. Strugi krzepnącej krwi rozlały się wyłącznie w miejscu przecięcia, które odsłoniło rozharatane włókna mięśniowe i plątaninę żył. Krawędzie przepołowionej skóry były poszarpane, co oznaczało, że sprawca użył niezbyt ostrego narzędzia.

– Dlaczego ktoś zadał sobie tyle trudu, żeby ustawić te zwierzęta? – zapytał Mazowiecki. – Wyglądają jak z szopki na Boże Narodzenie.

Tego Horst nie brał pod uwagę. Teraz zauważył podobieństwo; jest w tym pewne połączenie, które trzeba sprawdzić, mogące rzucić całkiem inne światło na całą sprawę. Wyjął telefon i szybko zanotował w Evernote nową myśl.

– Za wcześnie, aby o tym mówić – przyznał Gedorf. – Musimy ustalić, kim jest trup, wtedy zaplanujemy kolejne kroki. Na razie wiemy tyle, że morderca sprokurował takie ustawienie ciała i elementów pobocznych, po pierwsze by odwrócić naszą uwagę od banalnej przyczyny zbrodni, co trochę mi nie pasuje, po drugie rzeczywiście chciał wyrazić coś więcej. Jeśli przyjmiemy drugą opcję, nie będzie ona zbyt optymistyczna, bo prawdopodobnie na jednym trupie się nie skończy.

Mazowiecki zauważył coś nietypowego.

– Komisarzu, proszę spojrzeć na nos. Chyba coś tu jest nie tak.

Horst włączył latarkę w telefonie i oświetlił twarz nieboszczyka ukrytą w cieniu rzucanym przez figury zwierząt. Rzadkie włosy, gęsty, jasny zarost, kilkudniowy. Nieduży nos. Na czole wyraźne kreski głębokich zmarszczek. Przy oczodołach kurze łapki.

Młody facet. Musiał często się uśmiechać – Horst stwierdził w myślach. Zbliżył światło.

W nozdrzach była ziemia.

Czarna ziemia, jaką użyźnia się domowe rośliny, wepchnięta w dwa otwory nosa. Nad górną wargą, między szczeciną włosów, leżały jeszcze drobinki ziemi, które odpadły z poupychanej papki.

– Co to, do cholery, ma być? – zapytał Kłosiński, nie oczekując żadnej odpowiedzi.

Horst wstał, wyjął z kieszeni spodni białe rękawiczki i założył je bez pośpiechu, po czym ponownie przykucnął i nachylił się nad twarzą denata. Ujął szczękę mężczyzny i uważnym ruchem otworzył mu usta. Przyświecił białym światłem aparatu fotograficznego wbudowanego w telefon. Na górnej części języka oraz w przełyku, w miejscu, gdzie spotykały się kanały oddechowe, widniała czarna maź – ziemia połączona ze śliną.

Dopiero wtedy do Horsta dotarło okrucieństwo popełnionej zbrodni.

– Jezu… To musiał zrobić jakiś świr. Żeby ponapychać ziemi do nosa… – Kłosiński skrzywił się i położył ręce na brzuchu. – Niedobrze mi – zakomunikował, po czym wybiegł do pokoju obok, skąd zaraz dał się słyszeć umęczony głos, z jakim Gedorf spotykał się niejednokrotnie na miejscu zbrodni. Niejeden twardziel wymiękał.

Horst podniósł głowę, spojrzał na Mazowieckiego i powiedział:

– Jedno wiemy na pewno. Morderca to pieprzony esteta.

Biały słoń

Подняться наверх