Читать книгу Biały słoń - Jacek Piekiełko - Страница 8

I

Оглавление

24 grudnia 1938 r., Wigilia, obserwatorium astrologicznometeorologiczne na górze Pop Iwana, południowo-wschodni kraniec pasma Czarnohory, 2022 m n.p.m.

Ubiegłego dnia fryzjer miał pełne ręce roboty. Strzygł męskie włosy z pieczołowitością; musiał się postarać, aby w tych nieprzejednanych górach dać Polakom namiastkę przygotowań do Wigilii Bożego Narodzenia, które mężczyźni czynili co roku, zanim najęli się do pracy w „Białym Słoniu” i gdy ich kobiety uganiały się w kuchni, przygotowując zgodnie z tradycją dwanaście potraw, a oni oddawali swój zarost pod ostrze golibrody; ten pielęgnował włosy i szykował dżentelmenów do uroczystej wieczerzy. Wstał wcześnie, bo czekała go długa i męcząca droga na wierzchołek Pop Iwana, a żeby zdążyć ostrzyc wszystkich pracowników obserwatorium astrologiczno-meteorologicznego, należało wyruszyć przed wschodem słońca. Nigdy nie narzekał na uciążliwy płaj, prowadzący na stromą górę. Podejście znał doskonale, mógłby z zamkniętymi oczami wspinać się na szczyt. Potem zaś, po skończonej robocie, gdy zszedł już wystarczająco nisko, zagłębiając się w poszycie lasu, odnajdywał wąskie ścieżki, którymi skracał drogę do domu. Płacono sowicie, załoga stacji badawczej była zadowolona, więc rachunek zgadzał się każdemu. Robił, co do niego należało, ścinał włosy, które potem zbierał do płóciennego worka, i wracał do wioski, gdzie czekali kolejni klienci. Było ich wielu, zwłaszcza że coraz to więcej turystów z Warszawy kierowało się do uzdrowisk Huculszczyzny.

Pracownicy obserwatorium Państwowego Instytutu Meteorologicznego, na czele z kierownikiem ośrodka Benedyktem Skalskim, wpatrując się w szerokie okna ówczesnej perły architektonicznej, za jaką uznawano budynek wzniesiony na grzbietach huculskich koni, wyczekiwali pierwszej gwiazdy na niebie, aby zasiąść do wspólnej wieczerzy. Granatowa tafla nad ich głowami nabierała czerni z każdą minutą i kontrastowała jedynie z oślepiającą bielą śniegu zalegającego na grzbietach Czarnohory, które niebawem miała pochłonąć noc. W tamtą wyjątkowo uciążliwą zimę panowały srogie warunki do życia, z powodu których całe przedsięwzięcie badawcze nie napawało optymizmem. Astronomowie spodziewali się czystego nieba, lecz mogli liczyć na przejrzysty widok przez stosunkowo krótki, jak na obserwatorium wybudowane specjalnie w celach naukowych, czas. Od południa atakował przejmujący wiatr, obsadzając zmarzliną całą ścianę „Białego Słonia”. Zespół obserwatorium co jakiś czas musiał zmagać się z lodem, aby nie zostać uwięzionym w środku. Otwierali okna i drzwi, po czym z całych sił napierali na drewniany pal, którym rozłupywali bryłę lodu. W niektórych miejscach lód był tak czysty, tak przejrzysty, że mogliby patrzeć przezeń niczym przez zniekształcającą rzeczywistość szybę. Dlatego niektórzy bali się, co zobaczą za rozkutym śniegowym murem, zwłaszcza gdy pewnego dnia podczas akcji kruszenia lodu ujrzeli szybko poruszające się cienie. Zabrali się do jeszcze pilniejszej pracy; pomyśleli, że ktoś potrzebuje ratunku, gdyż nikt przy zdrowych zmysłach nie zapuszczał się na Pop Iwana przy tak paskudnej pogodzie. Gdy przedostali się na zewnątrz, zobaczyli jedynie szalejącą zamieć śnieżną i niepokojącą pustkę Karpat Wschodnich. Wypatrywali starannie obecności człowieka, ale na obfitym śniegu nie znaleźli żadnych śladów stóp, niczego… Ani żywej duszy wokół.

Przebywali w górach dopiero pięć miesięcy, ale stan odizolowania, brak kontaktów towarzyskich, ciągle te same twarze, problemy, klaustrofobia miejsca, nieustający jazgot turbin zasilających system ogrzewania budynku oraz pracujących wentylatorów stawały się nie do zniesienia. Ludzie snuli się po kamiennej Elce, bo taki kształt miało obserwatorium, jak lunatycy. Astronomowie nudzili się okrutnie, bo od kilku tygodni panowała śnieżyca, a niebo tkwiło zachmurzone, uniemożliwiając prowadzenie badań. Nie mogli nawet skutecznie zabić nudy, ponieważ pewien profesor po urządzeniu uroczystego obiadu na cześć otwarcia obserwatorium wnet opuścił posterunek wraz z pokaźnym asortymentem koniaków i nieodpieczętowanych talii kart. W przeszmuglowaniu alkoholu na niziny Czarnohory pomógł mu huculski konik, dzielnie maszerując z ciężarem dwóch ogromnych walizek na grzbiecie.

Jedynie meteorolodzy znajdowali sobie zajęcie, skrzętnie notując temperatury powietrza i prędkość wiatru, która dochodziła do trzydziestu pięciu metrów na sekundę. W nowym roku nadejść miał potężny huragan, uniemożliwiający jakiekolwiek wyjście z obserwatorium. Niejeden pracownik oddałby miesięczny żołd, aby tylko wydostać się na zewnątrz, zejść do wioski i napić się wina z nazbyt serdeczną Hucułką. Kierownik ośrodka nie skąpił tygodniowych urlopów. Niektórzy wydłużali wolny czas do dwóch tygodni, wracali do miasta, by spotkać się z żonami, dać prezenty dzieciom. Furorę robiły mniejsze od standardowych trombity, długie instrumenty wydrążone w suchym i prostym drewnie, brzmiące jedynym w swoim rodzaju przeciągłym dźwiękiem. Kupowano je od gospodarzy, którzy przygotowywali nieduże wersje w sam raz dla dorastających dzieci. Drogi był to prezent, ale niezwykły, przenoszący do wielkich miast ułamek folkloru najbardziej oddalonych na południowy zachód terenów II Rzeczpospolitej.

Skalski kroczył dziarsko przez kamienny korytarz. Stukot grubej podeszwy skórzanych butów odbijał się głośnym echem od ścian, które w wielu miejscach nie zostały otynkowane. Kierownik obserwatorium, patrząc na nieukończone ściany, przypominał sobie przekleństwa rzucane przez generała Berbeckiego w kierunku architekta prowadzącego budowę. Generał, który przyjechał wcześniej od innych wpływowych gości z Warszawy, jeszcze przed uroczystym otwarciem, na widok niedokończonych partii niektórych kondygnacji wpadł w prawdziwą furię. Wyłącznie butelka przedniej brandy i solenne przyrzeczenie szybkiego ukończenia remontu podziałała skutecznie na jednego z inicjatorów budowy najnowocześniejszego w Europie obserwatorium astronomiczno-meteorologicznego. Skalski widząc, jak wiele jest jeszcze do zrobienia, szczerze wątpił, czy obietnica dana generałowi kiedykolwiek się spełni, zwłaszcza w obliczu nadciągającego konfliktu zbrojnego.

Wszyscy czekali już za sowicie, jak na obecne warunki, zastawionym stołem, znajdującym się w jadalni na drugim piętrze. Skalski stanął przy honorowym miejscu na końcu długiego stołu i spojrzał po zebranych. Większość osób, co można było zauważyć podczas przygotowań do wieczerzy wigilijnej, tryskała dobrym humorem – głównie z powodu odmiany, jaką wśród monotonnych, wolno upływających dni stanowiła kolacja. Oprócz potraw na stole znalazły się również krzyż, świece i Pismo Święte, a na końcu, wedle tradycji, pozostawiono wolne miejsce dla zbłąkanego wędrowca, choć o jego wizycie w tym nieprzejednanym miejscu nie mogło być mowy.

– Zaczynamy? – zapytał kierownik, po czym otworzył Biblię i rozpoczął czytanie Ewangelii mówiącej o narodzinach Jezusa.

Ludzie słuchali w skupieniu, starając się przełożyć wydarzenia ze świętej księgi na ich życie. Niektórzy myślami byli już przy czekającym na nich ciepłym posiłku. Inni wędrowali pamięcią do rodzin, które, oddalone o setki kilometrów, również będą łamać się opłatkiem.

Niespodziewanie Skalski przerwał czytanie Pisma i spojrzał w kierunku drzwi. Wszyscy zebrani powiedli za jego wzrokiem.

– Słyszeliście to? – zapytał szeptem.

Pracownicy obserwatorium wiedzieli, co to za dźwięk. Usłyszeli przytłumiony huk wejściowych drzwi do budynku, na tyle mocny, że pomimo zawodzącego za oknami wiatru rozbrzmiał aż na drugim piętrze w jadalni. Tak samo działo się latem, kiedy ktoś pootwierał za dużo okien i zrobił się przeciąg. Drzwi wejściowe uderzały z trzaskiem o futryny.

– Przecież zamknąłem je na klucz! – usprawiedliwił się Janicki, który co wieczór robił obchód pomieszczeń.

Wszyscy spojrzeli po sobie zaskoczeni. Słyszeli odgłos bardzo szybko stawianych kroków, który wręcz zlewał się w jedno miarowe dudnienie.

– Jezus Maria! – krzyknęła kucharka, kiedy drzwi jadalni niespodziewanie otworzyły się pod naporem ciężaru zwierzęcia. Ludzie odskoczyli od stołu jak oparzeni.

Do środka wparował wilk. Dyszał głośno, jakby przez długi czas uganiał się za zwierzyną, którą w końcu dorwał. Otworzył pysk, aby szybciej schłodzić rozgrzany organizm, ukazując przy okazji szereg ostrych kłów. Widać było, że musiał włożyć wiele wysiłku, by dostać się na szczyt Pop Iwana. Rozejrzał się żółtymi ślepiami po pomieszczeniu i ku zaskoczeniu wszystkich wskoczył wprost na krzesło zarezerwowane dla zbłąkanego wędrowca.

– Skąd tutaj wziął się wilk? – zapytał jeden z naukowców. – Nie podchodzą tak wysoko.

– Może zabłąkał się podczas śnieżycy? – odparł Skalski. – Jest wyczerpany.

Srebrne kłaki wilka, wraz z tkwiącymi w nich grudkami zbitego śniegu, lśniły w blasku lamp. Kropelki wody ściekały z mokrej, zjeżonej sierści wprost na tapicerowane krzesło i na biały obrus.

– Trzeba go przepędzić – powiedziała wciąż zatrwożona kucharka.

– Spójrzcie na niego. Nie ma już sił. Nie przeżyje na zewnątrz.

– To co pan proponuje?

– Dokończymy modlitwę i nakarmimy go. Później trzeba sprawdzić, w jaki sposób tutaj się dostał. Nie widzicie, że mamy nieoczekiwanego gościa? Nieprzypadkowo wybrał właśnie to miejsce przy stole. Podobno tylko tej jedynej nocy w roku zwierzęta mówią ludzkim głosem, więc może dowiemy się czegoś ciekawego? – Uśmiechnął się i sięgnął po Biblię.

To ostatnie zdanie kierownika rozładowało napięcie, jakie dopadło wszystkich zebranych przy wigilijnym stole. Wilk zawsze wzbudzał wśród ludzi niepokój, ale temu, który dostał się do obserwatorium, należało pomóc, aby zwierzę nie padło z wycieńczenia. Dlatego pracownicy Białego Słonia zbliżyli się do stołu i dokończyli czytanie Pisma oraz modlitwę. Co chwilę nerwowo zerkali na siedzącego wilka, który wyraźnie czekał na coś do jedzenia.

Pojawienie się wilka akurat w Wigilię Bożego Narodzenia nie było przypadkowe. Nadchodzące miesiące miały nie przynieść nic dobrego. Zebrani w obserwatorium, zapraszając wilka do wigilijnej kolacji, śmiejąc się i biesiadując w najlepsze, nie podejrzewali niczego złego. Nie mogli, bo w tamtym momencie nie było wśród nich żadnego Hucuła, który wyjaśniłby, że niektórych rzeczy nie należy czynić. Że niektórych spraw trzeba unikać jak ognia.

Biały słoń

Подняться наверх