Читать книгу Białe ciała - Jane Robins - Страница 14

10

Оглавление

Budzę się z lękiem, przypominając sobie, że tego dnia umówiłam się z Tildą na lunch. Częściowo denerwuję się tym, że coś palnę i ją spłoszę. Niepokoi mnie także myśl o Daphne, która zwykle siedzi przy drzwiach księgarni i obserwuje. Moja szefowa drażni ludzi swoim wścibstwem, więc biorąc prysznic, odsuwam od siebie myśl o pracy i skupiam się na pytaniach, które zadam Tildzie. Nakazuję sobie: tylko nie doprowadź do konfliktu. Bądź delikatna.

Księgarnia znajduje się o pięć minut drogi, przy Walm Lane, tuż za sklepem Samaritans z używanymi rzeczami. Jest ukochanym dzieckiem Daphne – tak o niej mówi – i nosi szyld Saskatchewan Books, co wygląda dziwnie w środku Willesden Green, wprawdzie dzielnicy międzynarodowej, ale z przewagą społeczności muzułmańskiej. Daphne jednak pochodzi z Saskatchewan i z upodobaniem powtarza, że to odpowiednia nazwa, bo sklep jest przestronny i przeważnie pusty. Nie książek w nim brakuje, tylko klientów. Nie przeszkadza mi to. Lubię ciszę. Pracuję tam trzy razy w tygodniu, we wtorki, w środy i czwartki.

Uprzedzam Daphne, że zamiast jak zwykle zjeść kanapkę z serem w magazynie, wyjdę na lunch.

– Lunch na mieście, moja droga? Jak miło. Czy to jakaś szczególna okazja? Twoje urodziny, tak?

Postanawiam powiedzieć prawdę i mieć z głowy.

– Nie, po prostu umówiłam się z siostrą.

– Z Tildą? Przyjdzie tutaj? – Zmienia ton ze słodkiego na ostry.

Wstaje, z niepokojem obchodzi księgarnię, robi porządek na półkach, inaczej układa książki na stole z literaturą faktu. Potem pyta:

– A co u twojej siostry? Odnosiła takie sukcesy, najpierw te występy w telewizji, potem Rebeka… ale odkąd w czymś grała, minęły całe wieki, no nie? Z rok albo więcej?

Zapada milczenie. W końcu odpowiadam:

– Wszystko u niej dobrze.

– Rozumiem, że musisz zachować dyskrecję. Sądzę jednak, że jej biografia cieszyłaby się dużym powodzeniem. Wszyscy chętnie by ją przeczytali. I pozwoliłaby jej wrócić na pierwsze strony gazet.

Robi dalej porządki, a potem sadowi się za swoim biurkiem w pobliżu witryny, układa obok siebie purpurowy notes Moleskine i kubek do kawy z Virginią Woolf, a następnie otwiera laptopa. Wygląda jak kobieta żyrafa, jest taka wysoka i chuda; prostuje nogi pod biurkiem, tak że wystają jej spod niego stopy. Nic się nie zmienia – z lekkim prychnięciem zaciąga się swoim elektronicznym papierosem, a potem stuka w klawiaturę, pisząc powieść pod tytułem Koneserki zbrodni, kontynuację Morderstw w Primrose HillŚmierci przed śniadaniem. Nazywa swoje książki „swojskimi kryminałami”; cieszą się sporym powodzeniem, co dobrze wpływa na wyniki sprzedaży. Daphne mówi, że inni prowadzą własny biznes, aby lansować swoje książki – a ona pisze książki, żeby lansować biznes. Powiedziałabym raczej, że połowę czasu przeznacza na pisanie, a połowę – na szukanie faceta na różnych forach randkowych, co z góry jest skazane na klęskę.

Do moich obowiązków należy obsługa klientów – takich jak pan Ahmed, który kupuje po jednym P.G. Wodehousie miesięcznie, tworząc kolekcję przeznaczoną do zapisania w testamencie synowi. I jak Wilf, pracujący w agencji handlu nieruchomościami po drugiej stronie ulicy wielbiciel thrillerów, zwłaszcza Harlana Cobena. Kiedy przychodzi do księgarni, zawsze wydaje się nie na miejscu; potężny, z rudymi włosami, sadzi duże, nierówne susy i sprawia wrażenie, jakby chciał ogłosić coś doniosłego, tyle że nie wie w związku z czym. Daphne nazywa go „workiem ziemniaków” albo „kołkiem”, ale widzę, że czuje do niego sympatię. Zawsze sobie o nim przypomina, jeśli nie widzi go u nas przez kilka dni.

Kiedy nie ma klientów, realizuję zamówienia, załatwiam zwroty i donoszę szefowej kubki kawy, mocnej, czarnej, bez cukru. Czasami Daphne wstaje i krąży po księgarni, zastanawiając się, co napisać dalej; lubię stukot jej obcasów na drewnianej podłodze. Nagle się zatrzymuje i mówi coś w stylu: „Do licha, nie mam pomysłu. Co powiesz na babeczkę z lukrem?”. I wysyła mnie do cukierni. Tego ranka jednak siedzi na swoim miejscu, z wyciągniętymi nogami, i patrzy w ekran, jakby chciała, żeby powieść napisała się sama. Daphne ma około pięćdziesiątki, nosi minispódniczki i skórzaną kurtkę motocyklową, krótko mówiąc: z tyłu liceum, z przodu muzeum, dzidzia piernik. Ale to jakoś do niej pasuje.

Może z powodu zapowiedzianej wizyty Tildy czas strasznie mi się dłuży. Przychodzi tylko kilku klientów i troje z nich niczego nie kupuje, więc praktycznie to żadni klienci; jedna osoba bierze ze stojaka przy kontuarze kartkę z napisem „Powodzenia w nowej pracy”. Wszyscy oni przechodzą obok Daphne, jakby jej w ogóle nie było; biorąc pod uwagę wzrost i powierzchowność mojej szefowej, to tak, jakby mijali pawiana. Daphne to jednak odpowiada, bo nikt jej nie przeszkadza. Lubi aktywność i anonimowość; ma wrażenie, jakby prowadziła własną kawiarenkę. Przyjemniejszą niż Starbucks, bo z książkami i bez okruchów na podłodze.

Tuż przed pierwszą przychodzi Wilf, mówi, że przeczytał Nie mów nikomu, i pyta, czy mogę mu polecić jakąś następną pozycję. Daphne woła: „To znowu pan!”, a on tylko wzrusza ramionami i odpowiada, że szybko czyta. Mówi, że chciałby rozwijać zainteresowania, i pyta, czy czytałam Johna Grishama. Patrzy na mnie intensywnie, potem przygląda się moim włosom i wreszcie z rezygnacją opuszcza wzrok. Czuję, że się rumienię, więc straszliwie zakłopotana patrzę mu w pierś zamiast w twarz. Staram się jednak zachowywać normalnie; polecam mu pisarzy skandynawskich. Gdy opowiadam o Artyście, dźwięczy dzwonek przy drzwiach i wchodzi Tilda. Ma na sobie długi sztruksowy płaszcz, chyba męski, bo zbyt szeroki w ramionach, i kapelusz typu trilby. W każdej sytuacji tak ubrana wyglądałaby idiotycznie, ale w letnim upale sprawia wręcz wrażenie wariatki. Ponieważ rozmawiam z Wilfem, wchodzi między regały, bierze do ręki coś z działu „Rozwój osobisty”, choć Jedz, módl się i kochaj zupełnie nie jest w jej stylu. Tak jak się obawiałam, Daphne wpatruje się w nią jak pies myśliwski, który dostrzegł zająca, po czym wstaje i zagaduje:

– Dzień dobry, jestem Daphne, właścicielka księgarni.

Tilda się nie uśmiecha, ale uprzejmie wyciąga rękę i odpowiada:

– Dzień dobry.

Moja szefowa zaczyna mówić zbyt piskliwym głosem, opowiada, jakim to jestem świetnym pracownikiem, punktualnym, oddanym księgarstwu, i dodaje:

– Bardzo lubię Callie, zależy mi, żeby dobrze się czuła, staram się nią opiekować.

Nie znoszę tego, jak Tilda działa na ludzi; wychodzą ze skóry, żeby zrobić na niej wrażenie albo żeby zyskać jej sympatię, nawet tacy jak Daphne, której przecież nie brakuje pewności siebie. I to typowe, że mówi o mnie protekcjonalnie, zakładając, że Tilda jest moją starszą siostrą. A jesteśmy bliźniaczkami. I, o ironio, to ja się przecież nią opiekuję.

– Chodź – mówię do niej. – Idziemy.

Mam świadomość, że zostawiłam Wilfa samego, nie doradziwszy mu, co ma kupić, więc biorąc torebkę, mamroczę:

– Przepraszam.

Zauważam żałosny wyraz jego twarzy, trochę psi, jakby był zaniedbanym brytanem, któremu właśnie powiedziano, że nie zostanie wyprowadzony na spacer.

– Daphne się tobą zajmie – dorzucam, pewna, że gdy tylko wyjdziemy, szefowa zacznie mówić o Tildzie, jaka była świetna w jakimś serialu telewizyjnym, a teraz wygląda dziwnie. I że ostatnio nigdzie nie występuje. Po prostu o tym wiem.

Biorę Tildę pod ramię i sprawnie prowadzę ją ulicą do Albany. To tylko minuta drogi od księgarni, żadna tam wyszukana knajpa – zwykła drewniana podłoga, rozklekotane stoły, które się chybocą, dopóki nie wetknie się podstawki do piwa pod jedną z nóg. Znajdujemy w kącie wolny stolik.

– Ja stawiam – mówię. – Na co masz ochotę?

Spogląda na bar.

– O Boże, nie wiem. – W głosie Tildy brzmi znużenie, jakby pub i jego karta nie spełniały jej wysokich standardów. – Wezmę jeden z tych muffinów z jagodami i kieliszek białego wina.

Dziwny wybór jak na lunch, ale niczego nie kwestionuję; sama zamawiam grillowaną kanapkę z serem i keczupem oraz colę, a potem wracam do stolika, uważnie balansując tacą, podczas gdy Tilda siada, opiera się na łokciu i zaczyna rozglądać się nerwowo. Kapelusz położyła na wolnym krześle, ale nadal jest w płaszczu i wyraźnie drży, kiedy przeczesuje palcami włosy, żeby je uładzić. Zauważam, jak szczupłe ma nadgarstki, i jaką bladą, niezdrową skórę. Chciałabym podciągnąć jej rękawy, żeby sprawdzić, czy na przedramionach są siniaki albo zadrapania. Nie robię tego jednak i dostrzegam, że mimo wszystko, mimo zmizerniałej twarzy i spierzchniętych ust, wciąż wygląda jak gwiazda filmowa, z tymi swoimi szeroko otwartymi niebieskimi oczami i wysokimi kośćmi policzkowymi. Gdybym jej nie znała, mogłabym uznać, że taka bladość jest szykowna czy wręcz romantyczna.

– Więc, Callie, co tam u ciebie?

– Minęły dwa miesiące.

– Wiem. Jestem strasznie zdołowana. Czytam denne scenariusze. Nie masz pojęcia, ile gówna do mnie trafia. I dosłownie muszę przewalać je gołymi rękami. To nużące.

Rzucam jej sceptyczne spojrzenie.

– A co u Felixa?

Patrzy na swojego muffina i kiedy wreszcie się odzywa, odpowiada szybko, jak automat.

– Wszystko dobrze. Dostał w pracy jakąś gigantyczną premię i myślimy o tym, żeby wyjechać. Rozpaczliwie tęsknię za słońcem. Moglibyśmy wybrać się na Martynikę… gdzieś, gdzie nikt mnie nie zna.

Nie mam nawet pojęcia, gdzie leży Martynika, i zauważam, że przez Londyn właśnie przetacza się fala upałów. Nie chcę jednak dać się zbić z tropu i indaguję dalej:

– Dlaczego już mnie do siebie nie zapraszasz? Z powodu Felixa, prawda? Nie chce, żebyś się ze mną spotykała? – To tyle, jeśli chodzi o wyczucie.

Teraz patrzy wprost na mnie i zmienia ton głosu na proszący.

– Naprawdę… Nie ma w tym nic osobistego. Felix nie gniewa się już na ciebie za tamten szalony wybuch… choć uważa, że twoje nastawienie szkodzi i jemu, i mnie. Och, po prostu tak cholernie ciężko pracuje, że nie ma siły na życie towarzyskie. Ostatnio niewiele bywamy… Nie chodzimy na przyjęcia, koncerty ani nic takiego. Właściwie stajemy się wręcz nudni. Tylko praca, sen, praca, sen.

Z tym że jeśli o nią chodzi, wcale nie pracuje.

– Czy on wie, że umówiłaś się ze mną dzisiaj?

Rozrywa muffina na kawałeczki i przesuwa je po talerzu czubkiem palca.

– Nie, nie powiedziałam mu o tym. Zresztą, szczerze mówiąc, po co bym miała? Nie patrz tak na mnie, Callie, wolę żyć w spokoju.

Jej telefon leży na stole i w tym właśnie momencie – jakby na zawołanie – zaczyna dzwonić. Tilda odrzuca połączenie, ale domyślam się, kto to, kto ją kontroluje. Chcę od razu przejść do rzeczy, ale jestem zdenerwowana, obawiam się, że już posunęłam się za daleko, wypytując ją o Felixa. Jeśli nie będę ostrożna, miną kolejne dwa miesiące, zanim znowu się z nią zobaczę. Ale nie mogę się powstrzymać.

– Martwię się. Ostatnio tak się izolujesz. I dlaczego nie grasz? Czy BBC nie chce cię do Kuzynki Racheli?

Parska śmiechem.

– Tak, Rachela. To byłaby idealna rola. Główna. Ale nie ma w tym nic niepokojącego. Czytam scenariusze bez pośpiechu, nie zamierzam przyjmować żadnej roli, która mi nie odpowiada. A teraz, przy tak wielu postaciach, jest tyle słów… „och, byłabyś świetna w tym czy tamtym”… które do niczego nie prowadzą. I owszem, Felix pomaga mi przy scenariuszach, to cudowne.

– Tyle że dla niego żaden nie jest dość dobry.

– Callie! Właśnie dlatego nie ma ochoty się z tobą spotykać. Musisz zaakceptować Felixa, on jest częścią mojego życia i nią pozostanie. Na długi czas. Rozumiesz?

W końcu, mimo że dzień jest upalny, zaczynam drżeć jak Tilda. To „na długi czas” napawa mnie strachem. Przez chwilę żuję swoją kanapkę, zastanawiając się, jak mogłabym okazać jej wsparcie i – co ważniejsze – przemówić do rozumu.

– Zdaję sobie sprawę, że nie zdradzasz mi wszystkiego – zaczynam w sposób opanowany, nawet spokojny. – Chcę tylko, abyś miała świadomość, że znam mężczyzn pokroju Felixa, i wiem, że potrafią być niebezpieczni. Gdybyś więc mnie potrzebowała, jestem niedaleko. Zaopiekuję się tobą.

– Och, to nie do wytrzymania! Felix jest wspaniały… uroczy, nie groźny. Nie potrzebuję ani nie chcę, żebyś się mną opiekowała. Możesz to sobie wbić do tej swojej główki, małej jak ziarnko grochu? Bo jeśli nie, przestanę się z tobą widywać. Jesteś toksyczna. – Dopija wino i bierze kapelusz, a ja wpadam w panikę.

– Proszę cię, Tildo, proszę! Pogódź się z faktami. Felix nastawił cię przeciwko mnie. Jest gwałtowny. Musisz od niego odejść!

Patrzy mi prosto w oczy i przez chwilę mam wrażenie, że zaraz się rozpłacze, ale ona tylko lekko kręci głową. Zerka na telefon, żeby sprawdzić, która jest godzina, a następnie mówi, że nie ma ochoty na kawę i musi wracać do domu. Więc bierzemy torebki i ruszamy do wyjścia. Zauważam, że zostawiła swojego muffina rozgrzebanego na całym talerzu. Kiedy idzie do drzwi, zbieram kilka okruchów i wsadzam do kieszeni.

W metrze zakłada kapelusz i duże okulary przeciwsłoneczne, a kiedy się żegnamy, mówi:

– Proszę, nie daj się ponieść wyobraźni. To wszystko jest tylko w twojej głowie, przecież wiesz.

Wracam do księgarni i Daphne zagaduje:

– Niedługo wam się zeszło. Miły lunch?

Potem dzień toczy się już normalnie, tyle że dla mnie wszystko jest dalekie od normalności. W środku aż się gotuję, przeraża mnie myśl, że kłócąc się z Tildą, pogłębiam konflikt między nami i pogarszam sytuację. W którejś z licznych spokojnych chwil zjadam okruchy jej muffina.

* * *

Po powrocie do domu jem kolację, podgrzane w mikrofalówce risotto z bekonem, i opisuję w dossier przebieg spotkania z Tildą, dając upust całej swojej frustracji i przerażeniu. Nie jestem gotowa rozmawiać o tym ze Scarlet i z Belle, ale kiedy o wpół do ósmej loguję się w Strefie, mam ochotę się dowiedzieć, co u nich. Wcześniej, żeby się przygotować, sprawdzam w internecie, czy zdarzyło się coś nowego w sprawie Chloey Percival, ale widzę, że niewiele. Wciąż z powodu ran przebywa na intensywnej terapii, a Travisa Scotta jeszcze nie schwytano. Policja ostrzega, żeby do niego nie podchodzić; facet ma charakterystyczny tatuaż na karku – na zdjęciu wygląda to, jakby jego głowę oplatał drut kolczasty. Nowe informacje nie są niczym zaskakującym. Okazuje się, że Travis Scott był ekschłopakiem Chloey, która go rzuciła, kiedy stał się zbyt „zaborczy”. Travis nigdy nie miał ładniejszej dziewczyny; na jego profilu facebookowym można zobaczyć mnóstwo zdjęć ich obojga – jak jedzą razem czipsy, stoją po pas we wzburzonym angielskim morzu, krzyczą na rollercoasterze Nemesis Inferno. Z innych wiadomości – podano, że matka Travisa, która nie widziała się z nim od dwóch lat, „apeluje do niego gorąco”, żeby oddał się w ręce policji.

Po zalogowaniu się do Strefy znajduję wiadomość od Scarlet. Kliknij w ten link – i nic więcej. Okazuje się, że to tyrada Travisa Scotta zamieszczona miesiąc przed atakiem na stronie RevengeBuddies, która pozwala swoim użytkownikom dawać wyraz fantazjom o zemście za różne przykrości; przeważnie jest to trywialny odwet, jak podłożenie na chodniku torby z psią kupą, noszenie głuchych słuchawek, przyklejenie na szybie swojego samochodu nalepki „Baby on board” – ale jedna zakładka jest poświęcona groźbom wymierzonym w feministki, które zamieszczają posty na Twitterze. Komentarze Travisa znajdują się w dziale „Miłość”.

Pisze gorzej niż Belle, ale nie w tym rzecz. Co najbardziej uderza w jego tekście, to gwałtowność – ból i rozpacz, które odczuwa. Może myśleć tylko o Chloey. Moja Chloey jest ładniejsza od wszystkich modelek. Jej piękno bieże się ze środka, jest IDEALNĄ dziewczyną, w ogóle jest nam razem idealnie i bez niej nie chce mi się żyć, ale wiem, że ona czasami myśli o kimś innym. Nawet wiem o kim. Gość nazywa się Cameron i to ma być niby mój kumpel, ale nie dam się nabrać, głupia robi błont. I tak dalej, i tak dalej. Dzień po tym, jak Chloey go rzuciła, napisał: Wieszcie mi, nigdy bym jej nie skszywdził, to dobra dziewucha, ale miłość jest silniejsza niż uczucia osobiste, sięga głęboko jak nóż i zmusza do robienia tego, co trzeba zrobić, i nic nie można na to poradzić. Któregoś dnia Chloey będzie cierpieć tak jak ja i wtedy zrozumie.

Odrażający ciemniak – komentuje Scarlet. To, co pisze, brzmi bardzo groźnie. Mój X wygaduje podobne rzeczy – że nie mógłby beze mnie żyć, że jestem jego jedyną miłością i boi się, że od niego odejdę. Ma rację, rzeczywiście chcę odejść – ale wiecie, dlaczego nie mogę. Polałaby się krew, chyba że przejmiemy kontrolę i coś zrobimy.

Tego się nie spodziewałam. Scarlet zwykle nas uspokaja, mówi nam, żebyśmy nie histeryzowały. Poza tym nie wiem, co mają znaczyć jej słowa – wiadomo przecież, że ofiara nie ma żadnej kontroli nad sytuacją, praktycznie nic nie może zrobić. Notuję więc w dossier, że Scarlet daje upust swojej frustracji, zwłaszcza przez użycie wulgarnych słów, jak „ciemniak”.

Białe ciała

Подняться наверх