Читать книгу Białe ciała - Jane Robins - Страница 7
3
Оглавление1997
Jest najgorętszy, najbardziej słoneczny dzień, jaki pamiętam, a my zbiegamy, strasznie szybko, na łeb na szyję, po stromym wzgórzu gdzieś w Kent. Trawa poniżej rośnie kępami; staram się zachować równowagę, a jednocześnie spoglądam ku podnóżu wzniesienia, na dorosłych w niedalekiej odległości. Leżą na kocu i podają sobie z ręki do ręki butelkę. Mama spoczywa w lekkim oddaleniu od grupy, pije wino, pali papierosa i obciąga długą, żółtą sukienkę, którą uszyła poprzedniego wieczoru.
Podnosi głowę i obserwuje nasz wyścig, osłaniając oczy dłonią z papierosem, a my biegniemy coraz prędzej, aż spadamy z błękitnego nieba na pole; przebieram nogami tak szybko, że przestaję nad nimi panować, pędzę, podskakując, z prędkością miliona kilometrów na godzinę, mijam piknikowiczów, których głosy nagle do mnie dochodzą. Mama woła: „Dalej, Tildo!” – bo moja siostra dogania znajdującą się na czele dziewczynkę o imieniu Precious i biegną do mety ramię w ramię. Jasne włosy Tildy powiewają wokół głowy, a łokcie młócą powietrze przy bokach, dopóki nie wychodzi na prowadzenie, a wtedy krzyczy:
– Wygrałam! Wygrałam!
Na krótką chwilę serce mi pęka, a potem mama woła: „Brawo, Callie!” – i znowu jestem szczęśliwa, choć słyszę w jej głosie nutę pocieszenia, ponieważ przybiegam ostatnia. U podnóża stoku pozostałe dzieci zderzają się ze sobą, ale mijam je, przyspieszam, zamiast się zatrzymać, aż ląduję w ciemnym ciernistym krzewie, który oddziela od pola łąkę, tę z krowami.
Słoneczny dzień gaśnie, a ja w krzaku padam na kolana, z rękami wbitymi w ziemię; próbuję wstać, ale nie mogę, bo utknęłam w gąszczu gałęzi, które kłują mnie w plecy. Zastanawiam się, czy nie wycofać się powoli, centymetr po centymetrze, więc żeby się podeprzeć, przesuwam dłonie i prawą trafiam w ziemi na coś twardego, guzowatego. Kiedy to ujmuję, słyszę, że ktoś się śmieje, mówiąc: „Popatrzcie na Callie!” – i inni już biegną w stronę krzaka, żeby się na mnie gapić. Jestem ciekawa, co takiego znalazłam, więc chwytam to, gramoląc się do tyłu, aż podrapana siadam na trawie. Na mojej dłoni leży coś jasnego, pokrytego ciemną gliną, którą strzepuję czubkami palców, przesuwając nimi po szczelinach i wypukłościach. Trzymam czaszkę jakiegoś małego zwierzęcia i od razu czuję pieczenie w oczach.
Odzywa się Precious:
– O rany! Co to takiego?
Wszyscy tłoczą się wokół mnie, żeby popatrzeć. Tilda przypuszcza, że to może być czaszka cielaka, skoro na sąsiednim polu pasą się krowy, a Precious zauważa, że płaczę.
– To dlatego, że przybiegłaś ostatnia – kwituje.
Wycieram łzy, ale naprawdę nie rozumiem, co się ze mną dzieje. Może przeżywam, że przybiegłam na końcu, może jestem zazdrosna o swoją triumfującą siostrę, a może myślę o martwym zwierzęciu. Nie wspomniałam jeszcze o jednym: że to nasze urodziny, Tildy i moje. Kończymy siedem lat.
Tilda mówi:
– Nie przejmuj się. Wracajmy na piknik i zjedzmy tort.
Biorę ją za rękę, w drugiej dłoni trzymając czaszkę, którą przyciskam do piersi. Oddaję ją mamie. Ona ogląda ją, a potem zawija w papierową serwetkę, mówiąc, że być może czaszka należała do jagnięcia, że to piękne znalezisko, które pewnego dnia namaluje; najpierw jednak należy je porządnie umyć i – jeśli chcę – zanieść do szkoły, na ekspozycję przyrodniczą. Wyciągam ręce, podczas gdy mama oblewa je wodą z plastikowej butelki, a następnie wyciera spódnicą. Pozostałe dzieci stoją wokół i patrzą, a potem wszystkie intonują radośnie Sto lat. Kładę się na plecach, z głową na kolanach mamy, patrząc w górę, na Tildę, która stoi na rozstawionych nogach, z twarzą zwróconą ku niebu. Ona także śpiewa, mimo że jest jedną z solenizantek, i słońce prześwieca przez jej włosy, tworząc wokół głowy jakby świetlistą aureolę. W tym momencie podziwiam ją wręcz boleśnie. Później ona opada na kolana, a ja się podnoszę i razem zdmuchujemy świeczki.
Następnego dnia wypada poniedziałek, a to oznacza pójście do szkoły. Przynoszę owiniętą w plastikowy worek czaszkę i rysujemy, co wydarzyło się w weekend. Nasza nauczycielka, panna Parfitt, zagląda mi przez ramię i mówi:
– Ciekawe, Callie, bardzo ekspresyjne.
Wyjaśniam, że mój artystyczny rysunek przedstawia krzak i czaszkę.
Potem ogląda rysunek Tildy, z tortem urodzinowym i słońcem w postaci żółtego pająka na niebie, komentując z roztargnieniem:
– Jakie to urocze!
Mój rysunek jest ciemny jak moje włosy, a Tildy złoty – jak jej włosy.
Panna Parfitt jest moją ulubioną nauczycielką; umieszcza czaszkę pośrodku stołu z ekspozycją przyrodniczą, jakby to był najciekawszy eksponat, bo tak i właśnie jest, przyćmiewa kruche stare ptasie gniazdo i stosy suchych liści, skorupki jajek z piórkami. Czuję dumę.
Jednak dwa tygodnie później czaszka znika z wystawy, więc płaczę, podczas gdy panna Parfitt, z założonymi na piersi rękami, staje przy biurku w klasie i mówi:
– Ten, kto zabrał ze stołu czaszkę jagnięcia, niech odłoży ją z powrotem i sprawa zostanie zamknięta.
Jednak dni mijają i czaszka nie wraca.
Nie mogę myśleć o niczym innym. Mama i Tilda wiedzą, jaka jestem przygnębiona; mają świadomość, że opiekowałam się czaszką ze względu na martwe jagnię i jego matkę. Żeby mnie pocieszyć, któregoś wieczoru po pracy mama maluje moje znalezisko, ale udaję tylko, że obraz mi się podoba, bo ma zbyt żywe kolory i brakuje mu czułości. A pewnej nocy, kiedy leżymy w łóżkach, zwierzam się Tildzie, że podejrzewam o kradzież Precious, bo mnie nie lubi i nie podobała jej się czaszka. Tilda odpowiada, że chętnie dałaby Precious w twarz, bo chodzi jej tylko o to, aby być w centrum zainteresowania, i należy jej się nauczka.
– Poza tym stanęłabyś w mojej obronie – zauważam.
– To też. Jestem twoim aniołem stróżem.
Nie mogę wyczytać z jej twarzy, czy mówi poważnie, czy sama lubi czuć się ważna.
Przez kilka następnych dni chodzimy za Precious po podwórku i skandujemy: „Wiemy, że to twoja sprawka! Wiemy, że to twoja sprawka!” – a ja myślę sobie: „A do tego masz kurzajki i zalatuje od ciebie ciastkami”.
Precious w końcu bierze odwet:
– Niech ci się nie wydaje, że uciekniesz przed swoją szurniętą siostrą, Tildo Farrow!
Wtedy Tilda daje jej w twarz, ja płaczę z wdzięczności i rozczulenia, podczas gdy Precious biegnie na skargę do panny Parfitt. (Po latach Tilda zapyta: „Pamiętasz, jak znęcałyśmy się nad Precious Makepeace?”. Będę szukać biedaczki na Facebooku, ale daremnie).
Tamtego wieczoru, sama w naszej sypialni, biorę różowy notatnik z księżniczką, który dostałam na urodziny, i piszę na pierwszej stronie: „Moje dossier”. Nauczyłam się tego słowa od mamy, która prowadzi dossier ulubionych artystów, robi notatki o ich technice i stylu, próbując ich zrozumieć i – jak mówi – „wchłonąć ich esencję”, aby jej prace stały się lepsze. Wtedy właśnie zaczynam pisać o Tildzie, relacjonować, co robiła danego dnia, jak wyglądała i co powiedziała. Wszystko, w najdrobniejszych szczegółach. Jak się śmiała, kiedy zdzieliła Precious, i jak potem się rozejrzała, żeby sprawdzić, czy ma publiczność. Litość w jej oczach, kiedy popatrzyła ma mnie – swoją żałosną, płaczliwą siostrę bliźniaczkę. Jest odważniejsza ode mnie – notuję. – I silniejsza. Potem to przekreślam, bo dociera do mnie, że chociaż idealizuję siostrę, nie znam jej zupełnie, nie wiem, jaka jest w środku. Jeśli chcę „wchłonąć jej esencję”, będę musiała poświęcić jej znacznie więcej uwagi.
Skończywszy pisanie, spoglądam na strony dossier z głęboką satysfakcją, jakbym pisząc o niej, była mniej przez nią zdominowana.