Читать книгу Aerte - Jarosław Kasperek - Страница 10
Rozdział III
Aerte
ОглавлениеLecieliśmy, wreszcie lecieliśmy. Rozłożyłem się wygodnie w fotelu i uważnie patrzyłem w ekran. Uwielbiam to, tzn. uwielbiam widok naszej planety z orbity i potrafię się tak gapić na niego całymi godzinami. Zresztą mam ku temu okazję, bo od czterech godzin tu sterczymy. Uwe mówi, że czeka na jakieś koordynaty. Dostał sygnał, że ma czekać. Więc czekamy. Zauważyłem, że wcale mi to nie przeszkadza i że już już mi się nie spieszy. Jestem w swoim żywiole, którym jest latanie, im dalej, tym lepiej. Teraz, mimo że całkiem niedaleko dolecieliśmy, też jest fajnie. W Kokpicie siedziałem zupełnie sam. Dziewczyny poszły już spać. H'natz coś tam jeszcze oglądał w sali na dole, a kapitan gdzieś poszedł.
Wyciągnąłem nogi, robiło się coraz przyjemniej. Cisza i spokój. Nic się nie działo. Czułem delikatne wibracje statku, słyszałem ciche mruczenie jego urządzeń. Było mi ciepło i przytulnie, powieki zaczęły opadać i czułem, że zaczynam odpływać. Znajdowałem się właśnie na granicy snu i jawy, kiedy usłyszałem… A właściwie nie usłyszałem, ten dźwięk pojawił się w mojej głowie bez pośrednictwa uszu. Seria cichych, suchych trzasków, jakby ktoś łamał gałązki w lesie. Zaciekawiło mnie to, mój mózg był teraz w stanie alpha, a więc bardziej wrażliwy. Słyszałem, że podobne efekty powstają przy próbie odbioru telepatycznych przekazów przez niedostrojonego odbiorcę. Na pewno byłem niedostrojony, bo po szybkości tych dźwięków zorientowałem się, że przesyłane informacje są upakowane w pliki. Profesjonalnie zrobiony przekaz za pomocą wyższej formy telepatii. W życiu nie byłbym w stanie czegoś takiego zdeszyfrować. Czysty przypadek, że w ogóle coś odebrałem. Trzaski ucichły mniej więcej po dwóch minutach. Przekaz się skończył. Otworzyłem szeroko oczy, uczucie senności minęło.
– Niesamowite – szepnąłem do siebie, pełen podziwu. – Niezłe umysły ze sobą gadały, nie ma co.
Zawsze fascynowały mnie możliwości ludzkiego mózgu, ale ponieważ stwierdziłem w końcu, że to nie moja sprawa, zacząłem rozmyślać o innych rzeczach.
Stwierdziłem, że dziewczyny są całkiem fajne, zwłaszcza podobała mi się Aena, chociaż wydała mi się trochę przemądrzała. Ale może jej przejdzie, z wiekiem. Byle w niezbyt podeszłym…
Tok myślenia przerwało mi nagłe, energiczne wejście Kapitana. Natychmiast zmieniłem pozycję na mniej luzacką.
– W porządku? – zapytał Uwe i nie czekając na odpowiedź, opadł na sąsiedni fotel.
– W porządku, nic się nie działo – odpowiedziałem.
Kapitan wyglądał na trochę spiętego. Świadczył o tym lekko wymuszony uśmiech i poważne spojrzenie.
Zerknąłem na niego pytająco.
– Lecimy – oświadczył krótko.
– Teraz? – zdziwiłem się.
– Jutro rano, wyśpijcie się dobrze, bo może być ciekawiej niż zakładałem.
– Aha… A dlaczego? – spytałem zaciekawiony.
– Powiem wam jutro. Spotykamy się wszyscy o dziewiątej rano, tutaj w Kokpicie. Za godzinę zmieni cię H'natz. A ja idę teraz spać. Dobranoc Aerte.
– Dobranoc Uwe – odpowiedziałem.
Znowu zostałem sam. Wyciągnąłem nogi i spojrzałem na gwiazdy. Ten widok nigdy mi się chyba nie znudzi.
* * *
Płynąłem leżąc na desce i wypatrując większej fali. Daremnie. Morze było zbyt spokojne, by dzisiejszy surfing można było uznać za udany.
Miałem dosyć. Skierowałem się w stronę brzegu i wiosłując energicznie ramionami dość szybko dotarłem do plaży. Zmęczony padłem na gorący piasek czując jak słońce przyjemnie rozgrzewa moje wyziębione, wymoczone solidnie w wodzie ciało. Leżałem tak przez chwilę i pewnie leżałbym dłużej, gdyby jakiś cień nie zasłonił mi słońca. Otworzyłem oczy. Dziwne, obok mnie stał człowiek, a przysiągłbym, że przed chwilą plaża była zupełnie pusta.
Starszy, tak na oko około trzydziestu lat, ubrany tylko w kolorowe szorty, dobrze zbudowany, opalony na brąz. Długie, czarne włosy i orli nos nadawały mu wygląd Indianina. Spojrzałem na niego pytająco, bo jeśli ktoś staje koło ciebie na pustej plaży, to chyba ma do ciebie jakąś sprawę, ale on dalej patrzył w morze, nie zwracając na mnie specjalnej uwagi.
– Dzień dobry – powiedziałem grzecznie i wstałem, tak na wszelki wypadek.
– Dzień dobry Aerte – odpowiedział, odwracając wreszcie twarz i nawet dość sympatycznie się uśmiechnął.
– Pan mnie zna? – zdziwiłem się, przyglądając mu się uważnie. Rzeczywiście, chyba już gdzieś go widziałem. Zacząłem szperać w pamięci.
Skinął głową i znowu odwrócił ją w stronę morza. Spojrzałem tam, gdzie on. Nic się nie zmieniło, z surfingu nici.
– Jeśli patrzysz tylko na powierzchnię – powiedział nagle – widzisz pozorny spokój, ale pod nią ocean tętni życiem. Wystarczy się zanurzyć.
– Zdaję sobie z tego sprawę, lubię nurkować – odparłem zdziwiony.
– Bo widzisz, wszystko, co nas otacza ma swoją powierzchnię i swoją głębię. I jeśli chcesz rozumieć ten świat i swoje w nim miejsce, nie możesz ciągle pływać po powierzchni. Eksploruj głębiej, używając swego rozumu w mniejszym zakresie niż dotychczas. Ufaj intuicji. Otwórz umysł, a niebywale poszerzysz swoje granice pojmowania.
– Ale dlaczego i po co mi to mówisz? – patrzyłem zdziwiony. – Kim ty w ogóle jesteś?
* * *
Ktoś szarpał mnie za ramię.
– Aerte! Aerte! Obudź się wreszcie!
Otworzyłem oczy. Nade mną pochylała się Aena.
– Zawsze tak mocno śpisz? Nie mogłam cię dobudzić. Za 10 minut mamy być wszyscy w Kokpicie.
– Dzięki. Miałem bardzo dziwny sen – z trudem zwlokłem się z łóżka. – Ale jestem niewyspany!
– Ja też – odpowiedziała. – Wczoraj gadałyśmy z Nell do północy, o tej wycieczce i w ogóle. Pospiesz się, to może zdążysz chociaż umyć zęby.
Nie odpowiedziałem, złapałem szczoteczkę i pobiegłem do łazienki. Kiedy wróciłem, Aena była już ,,ready" w nowym niebieskim kombinezonie… niezupełnie dopiętym z przodu. Mój wzrok odruchowo skierował się w to miejsce. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, złapała mnie za rękę i pociągnęła delikatnie.
– No chodźże wreszcie, już jesteśmy spóźnieni.
Do Kokpitu dotarliśmy oczywiście jako ostatni. Wszyscy siedzieli cichutko, a Kapitan stukał w klawiaturę nie zwracając na nikogo uwagi. H`natz siedział obok niego i gapił się w ekran. Trwało to dobrą chwilę i gdy już zacząłem przysypiać na wygodnym fotelu, Uwe wreszcie skończył i odwrócił się do nas.
– Dzień dobry wszystkim! – zaczął wesoło. – Miło was znowu widzieć w komplecie. Ponieważ za chwilę uruchomimy napęd chciałem, żebyśmy wszyscy byli na swoich stanowiskach. Pozwólcie, że przedstawię wam krótki zarys naszych zadań na dzień dzisiejszy.
– Jak zapewne wiecie – kontynuował – włączenie napędu czasoprzestrzennego nie może mieć miejsca w obrębie jakiegokolwiek układu słonecznego, ponieważ zakrzywienie przestrzeni powstałe w trakcie skoku czasowego może spowodować zakłócenia orbit ciał niebieskich.
– Tak, znamy to z teorii – wtrąciła Aena. – Ale praktycznie nigdy nie odbyliśmy takiego lotu i jeszcze nie wiemy dokładnie, w jaki sposób jest to możliwe.
– Jeszcze się o tym nie uczyliśmy – dodała Nella.
– Kto nie wie, to nie wie – powiedziałem. – Dziewczyn takie rzeczy może specjalnie nie interesują, ale ja trochę szperałem i co nieco się dowiedziałem na ten temat.
– Brawo – ucieszył się kapitan. – No to słuchamy.
Zdałem sobie sprawę że niezupełnie o to mi chodziło, moja wiedza była raczej znikoma w porównaniu z wiedzą kapitana czy H'natza i popisywanie się nią raczej nie miało sensu.
– No więc – brnąłem dalej. – Poruszanie się w Czasie i Przestrzeni należy do najbardziej zaawansowanej techniki lotów…
Chwilowo zamilkłem, zaczynając gorączkowo wygrzebywać informacje z zakamarków pamięci.
– Kontynuuj Aerte, nieźle zacząłeś – Nella uśmiechnęła się, nieco złośliwie.
– OK. Nasz statek posiada dwa, a właściwie trzy rodzaje napędu. Pierwszy, planetarny – antygrawitacyjny, za pomocą którego opuściliśmy Gaję i weszliśmy na wysoką orbitę. Drugi…
– Tachionowy, który właśnie się włączył… – dokończyła Nella. – A propos, tachiony to cząstki, które poruszają się wyłącznie z prędkością nadświetlną. Na razie żadna rewelacja.
– Nell, niegrzecznie jest przerywać – upomniał ją z uśmiechem Uwe. – Mów dalej, dobrze ci idzie.
Patrzyliśmy w ekrany. Gaja oddalała się niezwykle szybko. Statek ciągle przyspieszał.
– Tego drugiego typu napędu używamy w normalnej przestrzeni, tak jak teraz, kiedy musimy wydostać się poza granice Układu Słonecznego, co potrwa prawdopodobnie około ośmiu godzin.
Kapitan twierdząco skinął głową.
– Żeby polecieć dalej, np. na drugi koniec galaktyki – ciągnąłem – musimy używać zarówno drugiego jak i trzeciego rodzaju napędu, czyli Generatora Czasoprzestrzeni, dzięki któremu po osiągnięciu prędkości nadświetlnej możemy dokonać skoku w hiperprzestrzeń, w której czas linearny nie istnieje, więc osiągnięcie nawet najbardziej odległego celu trwa zaledwie kilka sekund. Podobnie jest z podróżą w czasie – z tym, że dodany jest tu jeszcze jeden bardzo ważny czynnik… – tu zawiesiłem głos… Dziewczyny patrzyły na mnie wielkimi oczami. Wydało mi się, że w oczach Aeny dojrzałem uznanie, a może i nawet lekką iskierkę podziwu.
– Jaki? – nie wytrzymała Nell.
– Ludzki – odpowiedziałem. – Osoba i technologia muszą być idealnie dopasowane. Sama maszyna, nawet najdoskonalsza, nie zrobi nic. Potrzebny jest pilot operujący na poziomie wielowymiarowej przestrzeni. Trafienie w odpowiedni punkt w Czasie wymaga niesamowicie szybkich regulacji, dosłownie w ułamku sekundy, by zachować równowagę. Pilot dokonuje tego łącząc się z Uniwersalną Wspólną Inteligencją, dzięki czemu jego możliwości oddziaływania za pomocą urządzeń statku wzrastają nieskończenie. Zakrzywiając sztucznie przestrzeń poprzez przemieszczanie pól elektromagnetycznych i powodując jej załamanie, można wniknąć w struktury czasowe.
Zapadła cisza. Skończyłem. Uświadomiłem jednak sobie, tak jak i pozostali zapewne, że tym pilotem, który uruchomi tak potężne siły natury będzie najprawdopodobniej skromnie uśmiechający się teraz nasz Kapitan Uwe Ortis.
– Dziękuję Aerte – powiedział. – Doskonale! W kilku słowach oddałeś całą istotę zagadnienia. Rzeczywiście, niecałe osiem godzin dzieli nas od strefy, gdzie możemy bezpiecznie dokonać manewru czasowego. Gdy to zrobimy, wynurzymy się z hiperprzestrzeni, na początku ziemskiego XXI stulecia, oczywiście w sporej odległości od Układu Słonecznego. Wracając do naszego zadania, nastąpiły zmiany w harmonogramie, ale nie tylko. Przede wszystkim zmieniono sam charakter misji, z pasywnego na aktywny.
– Wow – sapnąłem z przejęciem. Spojrzałem na dziewczyny. Wiedziały, o co chodzi. W formie pasywnej podróżnik nie jest idealnie dopasowany do wymiaru i może być np. tylko obserwatorem wydarzeń, ale nie ich uczestnikiem. W aktywnej jest idealnie dopasowany, może wpływać na wydarzenia i nawet w nich uczestniczyć. Właśnie otworzyłem usta, żeby zadać parę pytań odnośnie naszego nowego zadania, kiedy kapitan podniósł dłoń.
– Nic z tego – oznajmił. – Nic więcej wam nie powiem przed śniadaniem. W dołku mnie ściska z głodu.
Ponieważ Uwe i H'natz śniadanie jedli osobno, zamknąwszy się w Sterówce i pracując, niewiele więcej mogliśmy się dowiedzieć. Spędziliśmy więc resztę czasu jaki pozostał nam do nowego etapu podróży dyskutując, snując różne domysły i teorie.
* * *
Siedzieliśmy znowu w swoich fotelach. Wnętrze Kokpitu, oświetlone jedynie bocznymi punktowymi światłami wyglądało wyjątkowo przytulnie.
Za chwilę wystartujemy w hiperprzestrzeń, gdzie nie istnieje linearny czas. Tam musimy odnaleźć punkt, gdzie mamy dotrzeć i to jest właśnie najtrudniejsze. Tak przynajmniej mówią piloci.
Kapitan leżał na fotelu z zamkniętymi oczami, mając na głowie coś w rodzaju cienkiej metalowej obręczy.
– Uwe jest sprzężony teraz z półorganicznym mózgiem statku, a jednocześnie jego umysł jest telepatycznie połączony z potężną, zespoloną świadomością naszych Opiekunów. Kiedy wejdziemy w hiperprzestrzeń oni wspólnie zlokalizują cel, a komputer zapisze jego współrzędne – wyjaśniał nam cicho H'natz.
– Kim są ci Opiekunowie? – spytała Nell głośnym szeptem.
Ale H'natz nie zdążył odpowiedzieć, bo nagle obraz na ekranach zamigotał, zamiast normalnego widoku gwiazd pojawiły się jakieś rozmazane pasma.
– Jesteśmy w hiperprzestrzeni – powiedział krótko. Wstrzymałem oddech z emocji.
Kapitan dalej leżał nieruchomo. Po kilkunastu sekundach ekrany znowu zamigotały. Obraz gwiazd wrócił, ale były już ułożone w innej konfiguracji.
– Wyszliśmy z nadprzestrzeni. Witamy w Starym Świecie – oznajmił H'natz, niby obojętnie, ale w jego głosie zabrzmiała ulga.
– Co? już? Tak szybko? – zdziwiła się Aena.
– No cóż. Nasz Kapitan nie jest nowicjuszem– uśmiechnął się H'natz, pochylając się nad leżącym. Delikatnie zdjął mu z głowy obręcz i nieco mniej delikatnie potrząsnął jego ramionami. Uwe z wyraźnym trudem otworzył oczy i rozejrzał się trochę nieprzytomnie.
– Zaraz dojdzie do siebie – poinformował nas H'natz. – Połączenia z tak potężnym Zjednoczonym Umysłem sprawiają, że czujesz się przez chwilę prawie Bogiem. Powrót do własnego Ja jest niezbyt przyjemny, delikatnie mówiąc to tak, jakbyś wchodził do ciasnej skrzynki.
Zaciekawieni spojrzeliśmy na Kapitana. Wyglądało, że już wrócił do własnego Ja i nie był tym zachwycony. Machnął ręką jakby odganiał muchę i powiedział bez wyraźnego entuzjazmu.
– Dobra, lećmy z powrotem, kierunek Ziemia.