Читать книгу Aerte - Jarosław Kasperek - Страница 8
Rozdział II
Nick
ОглавлениеPewien Szaman leżał sobie wygodnie na trawie, podziwiając zachód słońca. Trenował właśnie trudną sztukę Nie– Myślenia. Kontrolowanie procesu myślenia nie jest łatwe, ale prowadzi do wyciszenia, a medytacja była zresztą jedną z niewielu możliwych rozrywek tu, na tym pustkowiu. Było to nieskażone ludzkim działaniem miejsce, gdzie przyroda była przyjazna, dzikie zwierzęta nie stanowiły problemu, a owady niezbyt krwiożercze.
Sam wybrał takie życie i nie żałował. Czyste potoki pełne ryb, bogactwo różnorodnych roślin, świeże powietrze – to było to, czego potrzebował. A te zachody słońca! Wow!
Odetchnął głęboko. Oddech jest esencją życia – uczono go kiedyś – bez odpowiedniego oddechu człowiek nie ma mocy. Tak mawiał jego Mistrz, który był kahuną lapa'au, czyli hawajskim szamanem. I nie chodzi o taki zwykły, codzienny oddech, ale specjalny, z solidną motywacją osiągnięcia wysokiego poziomu naenergetyzowania. Oddychając w szczególny sposób i wprowadzając się w odpowiedni stan świadomości, możesz uzyskać Jedność ze Wszechświatem, Pierwszym Stwórcą, Bogiem czy jak Go nazwiesz. Gdy ci się to uda – Potężna Moc zasila Twoje ciało i potrafisz czynić rzeczy niezwykłe. Sam Mistrz robił ciekawe rzeczy, chodził boso po rozżarzonych węglach lub po zaledwie trochę przestygłej lawie, tak tylko trochę, by uniosła jego ciężar, ale jego głównym zajęciem było uzdrawianie. Mawiał, że uzdrawianie jest sumą miłości, którą w sobie nosisz i wiary. Dotyczyło to również chorych, którzy do niego przychodzili. Wiara pomagała w uzdrawianiu, wiara w Mistrza i jego możliwości. ,,Mistrz” – uśmiechnął się szaman – był właściwie bardziej naszym przyjacielem i kolegą niż typowym belfrem. Dzięki niemu tu jestem. Chciałem się łączyć ze Wszechświatem za pomocą umysłu. On pokazał mi drogę, ale sam musiałem nią pójść. Zajęło mi to niecały rok. Nie tak źle, bo niektórzy próbują całe życie.
Nagle uniósł głowę, coś nowego pojawiło się w okolicy, zaczął odbierać ludzkie myśli. Zbliżało się kilkoro ludzi, na szczęście nastawionych przyjaźnie. Miał już różne wizyty, ale najczęściej to nieliczni mieszkający tu Indianie przychodzili do niego jak do szamana. Pomagał jak umiał, leczył i udzielał rad, no i nazwali go Pahana, czyli Starszy Biały Brat, a niektórzy mówili po prostu Biały Szaman. W odróżnieniu od ich własnego szamana, który nie traktował go co prawda jak konkurenta, ale też specjalnie nie dążył do współpracy. No i dobrze, mieli przecież różne cele i priorytety. Kiedyś kahuna wezwał go do siebie i powiedział: – Inkarnowałeś się w swoim ciele, by czerpać i przekazywać wiedzę, która dociera do ciebie bezpośrednio od Stwórcy. Twoja nauka tutaj jest zakończona. Jesteś przygotowany, żeby dalej iść własną drogą. MALAMA PONO – zakończył po hawajsku, co w dokładnym tłumaczeniu oznacza ,,troszcz się dalej o siebie i o wszystko, co potrzebuje twojej pomocy”.
Opuściwszy gościnne Hawaje i swojego Mistrza, szukał najodpowiedniejszego miejsca odosobnienia, żeby nikt i nic nie zakłócało mu treningu telepatycznym szumem, galaretą ludzkich myśli. Osiadł wreszcie w samym sercu kanadyjskiej puszczy. Na początku nie było łatwo, dobrze, że zostało mu trochę grosza na koncie z czasów, kiedy był managerem w amerykańskiej firmie handlującej meblami. Kupił ubrania, namiot, wędki, siekierę i parę innych rzeczy przydatnych w tej szkole przetrwania. To dość długa historia. W końcu zbudował dom i nauczył się funkcjonować w tym nowym dla niego środowisku. Ale teraz, w wieku 35 lat, był prawie szczęśliwy. Osiągnął swój cel, pustelnicze życie nie poszło na marne. Umiejętności, które tu rozwinął były unikalne.
Szelest liści przerwał dalsze rozmyślania. Gałęzie krzewów, którymi zarosła dawno nieużywana ścieżka rozsunęły się i ukazała się posapująca postać, dzierżąca w ręku ogromną maczetę. Gość był wysoki i dość korpulentny, ubrany w zestaw safari, zielony kapelusz, zielone spodnie, zieloną bluzę, buty trapery i olbrzymi plecak, też zielony. Za nim szła chuda dziewczyna, identycznie ubrana, w wieku tak na oko dwudziestu paru lat. Mężczyzna zaś, miał chyba około czterdziestki.
– Dzień dobry – cały czas posapując zagaił mężczyzna z maczetą, gdy podeszli bliżej. – Przepraszam, czy pan eee… Szaman.
– Tak nazywają mnie czasem Indianie – uśmiechnął się gospodarz. – Ale właściwie to mam na imię Nick.
– Bob, bardzo mi miło, a to jest Melinda. Dzięki Bogu! Cztery dni, cztery dni pana szukaliśmy.
– Trzeba było wziąć indiańskiego przewodnika – powiedział Nick.
– Ja bym wziął, ale Mel uparła się, że sama pana namierzy, bo wie pan, ona jest jasnowidząca, z tym że coś jej za bardzo nie wychodziło.
– Nic dziwnego, trochę się zabezpieczam przed penetracją mojego umysłu – powiedział Nick.
– Domyśliłam się tego, ale byliśmy już w głębokim lesie – uśmiechnęła się nieśmiało dziewczyna, błyskając aparacikiem na zębach. – Dobrze, że trafiliśmy na tę ścieżkę.
– Dobrze, że wziąłem maczetę, bo inaczej nie przedarlibyśmy się przez te krzaki, taka zarośnięta, a komary tutaj są wielkie jak słonie. Ciebie nie gryzą?
– Nie – uśmiechnął się Nick ponownie. – Mam z nimi układ. Robi się ciemno, chodźcie, pogadamy w mojej chacie.
Budowla, w której mieszkał gospodarz, zrobiona była z drewnianych bali, miała dość krzywy, kryty trzciną dach. Większą część powierzchni wewnątrz jednej izby zajmował solidny piec, zrobiony z kamieni i gliny.
– Z tego pieca jestem najbardziej dumny – pochwalił się Nick. – Jest mocny, podpiera trochę dach, no i tak bardzo nie dymi. Najtrudniej było zrobić komin. Siadajcie.
Usiedli na ławach przy solidnym stole z nieheblowanych desek. Gospodarz zapalił lampę naftową. – Dostałem ją od Indian, razem z zapasem paliwa, ale rzadko używam. Staram się żyć zgodnie z rytmem natury. Idę spać po zmroku i wstaję przed świtem. Uwielbiam też oglądać wschody i zachody słońca.
Melinda rozglądała się z wyraźnym zachwytem. – I wszystko to sam zrobiłeś?
– A miałem inne wyjście?– wzruszył ramionami. – Na początku myślałem o szałasie z kory, to był kiedyś tradycyjny dom Odżibwejów, tutejszych Indian, ale stwierdziłem, że jest trochę za mało komfortowy. Natomiast użyłem tego materiału do pokrycia kibl… tzn. wychodka. Później wam pokażę, jak na te warunki jest całkiem wygodny.
– Wiesz, zawsze marzyłam, żeby żyć w takim miejscu, wśród przyrody – z egzaltacją w głosie stwierdziła dziewczyna.
– Ja też marzyłem, ale gdybym wiedział, ile to mnie będzie kosztowało wysiłku i wyrzeczeń, nie wiem, czy bym się zdecydował na taką pustelnię.
– Musiałeś mieć jakiś ważny powód – stwierdził Bob poważnie. – Tak jak my.
– Zaraz pogadamy. Tylko może najpierw zrobię wam coś do picia i do jedzenia. Niestety nie mam kawy ani herbaty, może być pokrzywa albo mięta.
– Dzięki, kawę i herbatę mamy ze sobą, więc pozwolisz, że to my cię poczęstujemy – Bob zaczął rozpinać plecak. – Mel, możesz wyciągnąć suchary i czekoladę?.
Na widok wyjmowanych produktów Nickowi roześmiały się oczy. – Wow, prawdziwa uczta, już nie pamiętam, kiedy ostatnio piłem kawę – wstał i zaczął rozpalać w piecu. – Odżywiam się tutaj głównie grzybami, kukurydzą i rybami.
– Dobrze ci to robi na linię – z lekką zazdrością spojrzał na niego gość. – Chociaż myślę, że na podobnej diecie w dwa tygodnie zrzuciłbym nadwagę.
– Może będziesz miał okazję – uśmiechnął się gospodarz, nalewając wody z glinianego dzbana do mocno okopconego czajnika.
– Sądzę, że wiesz, co nas tu sprowadziło – kontynuował Bob. – Bo ja do końca nie wiem. Mel też, chociaż to ona miała wizje, żeby odnaleźć człowieka, awatara, o niebywałej sile umysłu siedzącego w Miejscu Mocy, na skrzyżowaniu ley lines. Mówiła, że to dla nas bardzo ważne.
– No bo jest, dlatego tu jestem– powiedział Nick, stawiając na stole blaszane kubki. – Wiem, bo sam inspirowałem Melindę.
Dziewczyna podskoczyła na ławie, jak ukłuta szpilką. – Zaczęłam to wyczuwać, jak cię tylko zobaczyłam, było w tobie coś tak bardzo znajomego. Dlaczego się nie ujawniłeś wcześniej? Byłam przekonana, że mam telepatyczny kontakt z jakąś formą Inteligencji Pozaziemskiej. W dodatku bardzo przyjaznej. No to nieźle mnie nabrałeś. Mam nadzieję, że ściągnąłeś nas tutaj nie tylko po to, żebyśmy dotrzymywali Ci towarzystwa?
– To też, ale spokojnie – dodał szybko, widząc, że Mel bierze głęboki oddech. – Miałem naprawdę ważny powód.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu, dzięki czemu przez otwarte okno wtargnęły wszystkie nocne odgłosy puszczy. Szum drzew, pohukiwanie sowy, odległe wycie jakiegoś samotnego wilka.
– Dobra herbata – stwierdził Nick.
– Wiemy – odpowiedział Bob. – Ale nie odbiegaj od tematu.
– OK – niechętnie zgodził się gospodarz, upił jeszcze trochę i wziął herbatnika. Światło lampy na żółtawo podświetlało jego twarz. – Cała historia jest bardzo dziwna i trochę… nieprawdopodobna. Wiecie, że wibracje Ziemi bardzo wzrosły?
– Wiemy, Jasnowidzący to wyczuwają, Planeta traci na gęstości, a coraz więcej ludzi odkrywa w sobie paranormalne uzdolnienia. Większość jednak nie wie, co z tym robić, myślą, że wariują. Ja też tak myślałam. Na szczęście, zanim udałam się do psychiatry, przeczytałam książkę Boba.
– Ooo, piszesz książki? – zdziwił się Nick.
– Bob jest całkiem dobrze znany w kręgach ezoterycznych, pisze książki, prowadzi wykłady i medytacje – dodała dziewczyna.
– Staram się służyć ludziom jak potrafię, a że przy okazji trochę przy tym zarabiam, to chyba nie szkodzi, bo inaczej nie mógłbym się całkowicie poświęcić mojej pasji – skromnie odpowiedział gość. – Moją specjalnością jest starożytna wiedza hawajskich szamanów zwanych kahunami.
– Ciągle mnie zaskakujesz – roześmiał się Nick. – Nie wiedziałem, że aż tak wiele nas łączy. Potwierdza się teza, że podobne przyciąga podobne. Wiecie, spędziłem kawał czasu, ucząc się właśnie od kahunów. Mówili, że jestem bardzo zdolny i robię szybkie postępy.
– No proszę, proszę, byłeś u samego źródła – powiedział Bob. – Wcale mnie to nie dziwi, nie wiedziałem tylko, że tak lubisz się chwalić, ale… znów odbiegliśmy trochę od tematu…
– Dobra – kontynuował Nick. – Otóż istnieje kilka teorii, dlaczego tak się dzieje, od globalnej katastrofy do nastania złotego wieku po krótkim okresie przejściowym. W kilku teoriach następuje koniec naszej cywilizacji. W niektórych, początek następnej. To pewnie wiecie?
– O tym się mówi co najmniej od 30 lat, nic nowego. Jak będzie?… niedługo się okaże – powiedziała Mel. – Próbowałam zobaczyć przyszłość po tym czasie, ale jest dla mnie niedostępna. W każdym razie coś się na pewno niezwykłego stanie. To mogę wyczuć.
Zapadła chwila ciszy. Przerwał ją Nick.
– Mel!
– Słucham?
– Mówiłaś, że odniosłaś wrażenie, że masz kontakt z formą Inteligencji Pozaziemskiej?
– Tak to odczułam.
– Niezupełnie się pomyliłaś.
– Ja to? – zdumiała się dziewczyna.
– Ja byłem tylko przekaźnikiem. Oni mówili do ciebie bezpośrednio.
– O kurczę – jęknęła. – Ale dlaczego wybrali właśnie mnie?
– Nie tylko ciebie, ale i mnie, i Boba – wszystko mieli zaplanowane z góry, gdyż podróżują w Przyszłość i Przeszłość, Czas nie ma dla nich tajemnic. Jest to rzeczywiście Zaawansowana Inteligencja, ale nie Pozaziemska. Oni są jak najbardziej z Ziemi, tylko że z… Przyszłości. Wybrali nas, bo jesteśmy jednymi z nich, tylko o tym nie pamiętamy. Wpakowaliśmy się tu na Ziemię na ochotnika, żeby pomagać ludziom w transformacji świadomości. Mamy nałożone specjalne blokady pamięci, ale poprzez nasze podświadomości stale komunikują się z nami.
Bob ze świstem wypuścił powietrze. – Ufff… Mocno zabrzmiało – powiedział. – To by wiele tłumaczyło… ten cały szereg nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności, dzięki którym tu jesteśmy. Jak do tego doszedłeś?
– Jak się tylko dostroiłem, bo wiesz, to miejsce pulsuje specjalną energią, zaraz zacząłem odbierać bardzo czyste telepatyczne przekazy.
– Skąd wiesz, że to pozytywna rasa, że są naprawdę tymi, za których się podają, a nie jakimiś ,,wilkami w owczej skórze"? – kontynuował Bob.
– Pewne wibracje, można by powiedzieć – miłości, serdeczności, przyjaźni, które empatycznie czułem. Poza tym wyraźnie czuję z nimi jakąś mocną więź. Mel chyba może to potwierdzić – odpowiedział Nick.
Mel pokiwała głową i przeraźliwie ziewnęła. – Tak, ale jestem taka śpiąca, że mi już właściwie wszystko jedno. Możemy przestać gadać i wreszcie iść spać?
– OK, dokończymy rozmowę jutro, jak się wyśpimy – zaproponował gospodarz.
– I jutro umyjemy zęby– dodała Mel.
– Niegrzeczna dziewczynka – obruszył się Bob. – Proszę, tu jest pasta i szczoteczka, a ja rozkładam śpiwory. Nick!
– Słucham?
– Możesz pokazać ten swój superwychodek pokryty korą?
– Jasne, tylko weź latarkę.
* * *
Kiedy Bob otworzył oczy, w chacie było już dość jasno. Wszyscy jeszcze spali. Nick odstąpił tym razem od swojego codziennego zwyczaju oglądania wschodu słońca. Niebo było zresztą zachmurzone, ale deszcz już nie padał. Bob tylko tyle mógł dostrzec przez okno z poziomu podłogi, na której leżał. Boki bolały go od twardej glinianej polepy, ale chętnie by jeszcze pospał, gdyby nie pewna, niecierpiąca zwłoki konieczność. Starając się nie robić zbyt wiele hałasu, wygrzebał się powoli ze śpiwora i nie trudząc się zakładaniem butów, wyszedł na zewnątrz. Chłodne powietrze od razu wygoniło resztki senności, mokra trawa przyjemnie chłodziła stopy. Stwierdziwszy, że ma wyjątkowo dobry humor, cichutko pogwizdując, udał się pospiesznie w kierunku najbliższego krzaczka.
Przemieszczanie się Boba w kierunku wyjścia obudziło Nicka, który też spał na podłodze, gdyż rycersko oddał swoje własne łóżko dziewczynie. Wstał, przeciągnął się, aż chrupnęło mu w stawach, a ponieważ nie cierpiał bałaganu, zaczął sprzątać brudne kubki i miski po wczorajszej kolacji. Wyniósł naczynia na zewnątrz, by opłukać je wodą z plastikowego wiadra. Wiadro też miało długą historię, jak prawie wszystkie sprzęty, których sam nie zrobił. Dostał je za jakąś przysługę. Nie pamiętał już, jaką. Bardzo się przydawało do noszenia wody z pobliskiej rzeczki.
– Tak – zamruczał. – Trzeba przyznać, że mieszkam w bardzo ładnej okolicy. – Las, rzeka, niewielka polanka. Ale co tu ukrywać, tęsknię jednak za Cywilizacją. A zwłaszcza za – i tu spojrzał na chatę – za niektórymi jej aspektami.
Jeden z nich wyłonił się właśnie z sieni. Melinda obrzuciła okolicę niezbyt przytomnym spojrzeniem. Rozczochrana, ubrana tylko w kusy podkoszulek i majtki, wydała się Nickowi tak zjawiskowa, że aż jęknął cicho z zachwytu.
Dziewczyna spojrzała na Nicka trochę przytomniej, ale za to bardziej ponuro.
– Czy, do cholery, obaj macie owsiki? Wczoraj nie mogłam zasnąć, bo żeście chrapali jak zarzynane dziki, a teraz najpierw jeden wstaje o świcie, żeby oddać mocz, a drugi rzuca talerzami i obija się o wszystkie możliwe sprzęty. POZA TYM TE DRZWI STRASZNIE SKRZYPIĄ!
– Przepraszam – odpowiedział skruszony Nick. – Chciałem zrobić kawę.
– Aha, to sorry – uśmiechnęła się niespodziewanie. – Wybacz, ale jak jestem taka niewyspana, to mam zły humor. O, chyba już mi przeszło, ale kawy muszę się napić. Możesz mi jeszcze powiedzieć, gdzie mogę się umyć?
Gospodarz pokazał palcem – Ooo tam, za tymi krzakami jest rzeczka. Widzę, że Bob już rozpoznał teren.
Rzeczywiście, zza krzaków wyłoniła się znajoma postać idąca energicznym krokiem w ich kierunku.
– Wykąpałem się w rzece – oznajmił Bob triumfalnie. – Nie masz pojęcia, jaka zimna woda – dodał, zwracając się do Mel.
Dziewczynie lekko zrzedła mina. – Trudno. Wy zróbcie kawę, a ja idę nad rzeczkę. Tylko wezmę mydło i ręcznik. – Weszła do chaty, a po chwili pojawiła się znowu i ruszyła w kierunku wody wymachując niewielką torbą.
Nick i Bob patrzyli za nią dopóki nie zniknęła za krzakami.
– Fajna dziewczyna – zagaił Nick.
Bob spojrzał na niego spod oka – Podoba ci się?
– Nie powiem, że nie – odpowiedział. – Jesteście eee… parą?
– Niestety nie. Ma niezłomną zasadę, że nie wiąże się z żonatymi facetami. Chociaż nie powiem, że nie próbowałem, bo z moją żoną jestem w separacji, niedługo rozwód.
– No i co?
– No i nic. Ma charakterek. Odpuściłem sobie. Dobrze nam się współpracuje i tyle.
– Aha, to idę zrobić kawę. – Nick, pogwizdując, zgarnął kubki i zniknął w drzwiach.
Bob lekko się uśmiechając wszedł za nim i zaczął wygrzebywać z plecaków warzywne konserwy oraz suchary.
Mel wróciła rześka, uczesana i w niezłym humorze. Nick stanął na wysokości zadania, kawa właśnie lądowała na stole, gdzie już leżały wędzone ryby, gotowana kukurydza, wegetariańskie konserwy i suchary.
– Ale zgłodniałam – powiedziała, opadając na drewnianą ławę. – W tej rzece jest tyle ryb, że z głodu nie umrzecie. Ciekawe tylko co ja będę tu jadła, poza kukurydzą. A właściwie skąd ją masz.?
– Eksperymentalnie zasiałem trochę i całkiem dobrze się przyjęła, ale nie martw się, nie będziesz tu długo. A właściwie, nie będziemy.
– Jak to? – zdziwiła się, a Bob spojrzał pytająco.
– Powiem po śniadaniu, zjedzmy spokojnie – zaproponował gospodarz.
Reszta posiłku upłynęła w milczeniu. Mimo, że nic nie mówili, czuli się sobie o wiele bliżsi. Mel jadła niewiele, głównie kukurydzę i tofu z puszki. Nie uznawała mięsa, ryb czy jajek. Nick zjadł trochę ryby i sucharów, natomiast Bob pochłonął większość tego, co było na stole i odnosiło się wrażenie, że chętnie zjadłby coś jeszcze.
– Wracając do naszej rozmowy – zaczął gospodarz. – Żeby nie owijać dłużej w bawełnę. Odebrałem silny przekaz od grupy, która nazywa siebie Nauczycielami. Przekaz bardzo spójny, gdyż, mimo że są grupą, zbiorem kilku osobowości, myślą jako Jedność, tworzą jakby jedną wspólną Jaźń. Jest to Jaźń o bardzo wysokim poziomie Świadomości. Nauczyciele owi, jak mi przekazali, czuwają nad populacjami w Przeszłości i w Przyszłości, by rozwój świadomości ludzi przebiegał we właściwym kierunku. Przekazali mi dalej, że my, tzn my troje, zostaliśmy wysłani TUTAJ w jakimś IM wiadomym celu. Zanurkowaliśmy na obecną tu Ziemię, jak kamikadze, z blokadą pamięci i innych normalnych TAM umiejętności. Nie zostaliśmy jednak zostawieni samym sobie. Cały czas byliśmy monitorowani i wspomagani. Dlatego nasza intuicja jest tak silna, gdyż większość informacji i wiedzy dociera przez nasze Podświadomości.
– Dlaczego właśnie teraz ujawnili się na całego i zgromadzili nas tutaj? – spytał Bob.
– Myślę, że nadszedł nasz czas. Przyleci statek, odblokują nam pamięć i wszystko inne, będziemy wtedy wiedzieć dokładnie, po co tu byliśmy i co mamy robić dalej – zakończył Nick.
– Niewiarygodne – stwierdziła Mel. – Jesteś pewien, że to wszystko dobrze zrozumiałeś?
– Może to się wydać dziwne, ale tak – odpowiedział Nick.
– Kiedy przyleci ten statek?– spytał Bob.
– Jak tylko będziemy gotowi, mamy wysłać sygnał.
– Chyba już bardziej gotowi być nie możemy – stwierdziła dziewczyna entuzjastycznie. – Myślę, że możemy od razu wysyłać ten sygnał, Wiesz jak?
– Wiem.
– Super!
– Mel, nie możemy się trochę zastanowić – zaoponował Bob. – Ty to jesteś zawsze w gorącej wodzie kąpana.
– Ależ – i tu Mel z lekkim uśmiechem wzięła go za rękę. – Uruchom swoje jasnoodczuwanie, mój kochany. Ja czuję, że to wszystko ma sens i jesteśmy na dobrej drodze, choć na razie niewiele rozumiemy. Poza tym dziś kąpałam się w raczej… dość zimnej wodzie.
– Ok – skapitulował Bob po chwili dłuższego milczenia. – Jak się daje ten sygnał?
Nick chwilę kręcił się po chacie przesuwając wszystkie sprzęty pod ściany.
– Siądźmy w kręgu – poprosił. – Najlepiej na zwiniętych śpiworach, będzie wygodniej. Chciałbym dodać, że ten budynek stoi w specjalnym miejscu, które wzmacnia wszystkie emitowane telepatycznie sygnały. Długo szukałem takiego miejsca. Wystarczy nam rytuał podobny do zwykłej modlitwy hawajskich szamanów.
– Gotowi? Nick uderzył drewnianą chochlą w wielką mosiężną patelnię. Zabrzmiała jak najprawdziwszy gong.
– Bierzemy pierwszy głęboki oddech – zaintonował. – Wyobraźcie sobie…
Medytacja trwała ponad godzinę. W tym czasie telepatyczne sygnały, wzmocnione energią miejsca dotarły, przeniknąwszy Przestrzeń i Czas, do Wielkiego Zjednoczenia Nauczycieli. Zostały wtedy podjęte pewne decyzje, które przesłano kapitanowi statku Uwe Ortisowi, prowadzącemu jeden z najbardziej niezwykłych, jak się później okazało, lotów szkoleniowych w dotychczasowej historii Nowej Ery.