Читать книгу Policja - Jo Nesbo - Страница 16

CZĘŚĆ III
12

Оглавление

Mikael Bellman patrzył ponad muszką pistoletu na stojącą przed nim postać. Lekko zmrużył jedno oko i powoli ściągnął spust, wczuwając się w bicie serca. Biło spokojnie, ale ciężko. Czuł krew pompowaną w koniuszki palców. Postać się nie poruszyła, miał tylko takie wrażenie, ponieważ sam nie mógł ustać nieruchomo. Zwolnił spust, nabrał powietrza, ponownie skupił wzrok. Znów zobaczył postać ponad muszką. Nacisnął. Postacią szarpnęło. Szarpnęło we właściwy sposób. Nie żyła. Mikael Bellman wiedział, że trafił ją w głowę.

– Dawajcie trupa tutaj, przeprowadzimy obdukcję! – zawołał, opuszczając swojego hecklera & kocha P30L. Zdjął słuchawki i okulary ochronne. Usłyszał elektryczne dudnienie i śpiew stalowych drutów. Postać zaczęła płynąć w powietrzu w jego stronę. Zatrzymała się w odległości pół metra.

– Świetnie. – Truls Berntsen puścił przełącznik i warkot ustał.

– Całkiem nieźle. – Mikael zajął się oglądaniem papierowego celu i poszarpanych dziur w torsie i w głowie. Potem wskazał na sylwetkę z rozerwaną głową na sąsiednim torze. – Ale nie tak dobrze jak ty.

– Do zdania testu wystarczy. Podobno w tym roku oblewa dziesięć przecinek dwa procent. – Truls sprawnie wymienił swój cel, wcisnął przełącznik i kolejna sylwetka odjechała ze śpiewem w dal. Zatrzymała się przy nakrapianej na zielono płycie w odległości dwudziestu metrów od nich. Kilka torów na lewo rozległ się jasny kobiecy śmiech. Dwie dziewczyny nachyliły się do siebie i zaczęły szeptać, wyraźnie na nich patrząc. Pewnie studentki ze szkoły policyjnej, które rozpoznały komendanta.

Wszystkie dźwięki w tym pomieszczeniu miały swoje własne częstotliwości, więc Mikael nawet poprzez huk wystrzałów odróżniał klaśnięcia kuli uderzającej w papier i odgłos ołowiu walącego w metalową płytę. Zaraz po nim następowało metaliczne kliknięcie, kiedy kula wpadała do stojącego pod celem pudełka na zużyte naboje.

– W praktyce oznacza to, że ponad dziesięć procent policjantów nie jest w stanie bronić ani siebie, ani nikogo innego. Co na to powie pan komendant?

– Nie wszyscy policjanci mogą trenować strzelanie tyle co ty, Truls.

– Bo nie mają tyle wolnego czasu, to masz na myśli? – Truls zaśmiał się tym swoim irytującym, chrumkającym śmiechem.

Mikael patrzył na swojego podwładnego i przyjaciela z dzieciństwa. Na przypadkowo rozmieszczone zęby i dziwny zgryz, którego leczeniem jego rodzice nigdy nie zawracali sobie głowy, na czerwone dziąsła. Pozornie wszystko było jak dawniej, jednak coś się zmieniło. Może to przez świeżo obcięte włosy? A może przez to zawieszenie w obowiązkach? Takie rzeczy mimo wszystko działają na ludzi, nawet na tych, których wcześniej nie uważało się za tak wrażliwych. Może szczególnie na nich. Na tych, którzy nie mieli zwyczaju wentylowania uczuć na bieżąco i ukrywali je, mając nadzieję, że z czasem po prostu miną. To właśnie tacy ludzie potrafili pęknąć. Wpakować sobie kulkę w skroń.

Ale Truls sprawiał wrażenie zadowolonego. Cały czas się śmiał. Kiedyś w młodości Mikael tłumaczył mu, że ten jego śmiech przyprawia ludzi o dreszcze, że powinien śmiać się inaczej. Ćwiczyć bardziej zwyczajny, sympatyczniejszy śmiech. Ale Truls śmiał się z tego jeszcze głośniej. I wskazywał na Mikaela. Bez słowa pokazując na niego palcem, dalej zanosił się tym swoim strasznym prychającym śmiechem.

– Nie zamierzasz wkrótce o to spytać? – Truls wsunął nowe naboje do magazynka swojego pistoletu.

– O co?

– O pieniądze na moim koncie.

Mikael przestąpił z nogi na nogę.

– To dlatego mnie tu zaprosiłeś? Żebym cię o to spytał?

– Nie chcesz wiedzieć, w jaki sposób pieniądze tam trafiły?

– Dlaczego miałbym ci teraz o tym truć?

– Jesteś komendantem policji.

– A ty postanowiłeś, że nic nie będziesz mówił. Uważam, że to głupie z twojej strony, ale to szanuję.

– Doprawdy? – Truls wcisnął magazynek na miejsce. – Czy nie trujesz dlatego, że już i tak wiesz, skąd się wzięły, Mikael?

Mikael Bellman spojrzał na przyjaciela z dzieciństwa. Teraz już to widział. Widział, co się zmieniło. To był ten chory, mroczny błysk. Ten z czasów młodości, który zapalał się Trulsowi w oczach w chwilach wściekłości, gdy starsi chłopcy z Manglerud postanawiali dołożyć mocnemu w gębie przystojniakowi, który sprzątnął im sprzed nosa Ullę, i Mikael musiał wtedy wypychać Trulsa przed siebie. Napuszczać na nich hienę. Liszajowatą poharataną hienę, która wytrzymała już tyle ciosów, że trochę więcej czy mniej nie robiło wielkiej różnicy. Ale z czasem tamci się nauczyli, że taka potyczka może się dla nich okazać boleśniejsza, niż było warto. Bo kiedy Trulsowi zapalał się w oczach ten błysk, ten hieni blask, oznaczało to, że jest gotów umrzeć, a jeśli uda mu się wbić w kogoś zęby, to za nic już nie puści. Szczęki się zatrzasną i nie odpuszczą, dopóki nie powali przeciwnika na kolana albo dopóki się go nie odetnie.

Później ten mroczny blask zapalał się coraz rzadziej. Oczywiście palił się też wtedy, gdy zajęli się tamtym pedałem w garażu. I ostatnio, kiedy Mikael przekazał mu informację o zawieszeniu. Ale zmiana polegała na tym, że teraz ten blask nie gasł, tylko płonął przez cały czas, jakby Truls miał gorączkę.

Mikael powoli, jakby z niedowierzaniem, pokręcił głową.

– O czym ty mówisz, Truls?

– Może te pieniądze pośrednio pochodziły od ciebie. Może to ty mi płaciłeś przez cały czas. Może to ty doprowadziłeś do mnie Asajewa.

– Chyba nawdychałeś się za dużo dymu z prochu, Truls. Nigdy nie miałem nic wspólnego z Asajewem.

– Może powinniśmy go o to spytać?

– Rudolf Asajew nie żyje, Truls.

– Znakomicie się złożyło, prawda? Wszyscy, którzy mogliby coś powiedzieć, nie żyją.

Wszyscy, pomyślał Mikael Bellman. Z wyjątkiem ciebie.

– Z wyjątkiem mnie. – Truls uśmiechnął się szeroko.

– Muszę lecieć. – Mikael zerwał i zgniótł swoją papierową tarczę.

– Aha – powiedział Truls. – Środowa umowa.

Mikael zesztywniał.

– Co?

– Pamiętam po prostu, że zawsze w środy o tej godzinie musiałeś wychodzić z pracy.

Mikael przyjrzał mu się badawczo. Właśnie to było takie dziwne: po dwudziestu latach znajomości z Trulsem Mikael nie miał pewności, na ile on jest głupi, a na ile bystry.

– Aha. Ale pozwól mi jeszcze powiedzieć, że najlepiej wyjdziesz na zatrzymaniu tych spekulacji dla siebie. W obecnej sytuacji mógłbyś tylko sobie zaszkodzić, Truls. I najlepiej byłoby, gdybyś nie mówił mi za dużo. Jeśli zostałbym powołany na świadka, to mnie może postawić w trudnej sytuacji. Rozumiesz?

Ale Truls już włożył słuchawki na uszy i odwrócił się twarzą do tarczy. Oczy za szkłem okularów miał szeroko otwarte. Błysk światła. Drugi. Trzeci. Pistolet sprawiał wrażenie, jakby chciał wyrwać mu się z rak, ale Truls trzymał go mocno. Jak hiena.

Na parkingu Mikael poczuł wibrowanie komórki w kieszeni.

To była Ulla.

– Udało ci się porozmawiać z tymi ludźmi od zwalczania szkodników?

– Tak – odparł Mikael, który nie poświęcił temu problemowi ani jednej myśli, a tym bardziej z nikim o tym nie rozmawiał.

– I co powiedzieli?

– Że ten dziwny zapach, który wyczuwasz z tarasu, to może być zdechła mysz albo szczur leżący gdzieś w środku. Ale ponieważ to beton, niczym to nie grozi. Padlina w końcu zgnije i zapach zniknie sam z siebie. Odradzili nam rujnowanie tarasu. Rozumiesz?

– Lepiej by było, gdyby ten taras wylali fachowcy, a nie Truls. Nie powinieneś był się na to godzić.

– Mówiłem ci przecież, że on to zrobił w środku nocy, nie pytając mnie o zdanie. Gdzie jesteś, kochanie?

– Umówiłam się z przyjaciółką. Zdążysz do domu na obiad?

– Oczywiście. I nie myśl już o tym tarasie, dobrze, kochanie?

– Dobrze.

Rozłączył się. Powiedział „kochanie” dwa razy, o jeden raz za dużo. Zabrzmiało to jak kłamstwo. Uruchomił silnik, wcisnął gaz, puścił sprzęgło i poczuł cudowny nacisk zagłówka na tył głowy, kiedy świeżo kupione audi przyspieszyło na otwartym parkingu. Myślał o Isabelle.

Sprawdzał. Już czuł, że krew szybciej krąży. Najdziwniejszym paradoksem było to, że wcale nie kłamał. Jego miłość do Ulli zawsze stawała się silniejsza na kilka chwil przed zaplanowanym seksem z inną kobietą.


Anton Mittet siedział na tarasie. Oczy miał zamknięte i czuł leciutkie ciepło słońca na twarzy. Wiosna stroszyła piórka, ale na razie wygrywała zima. Wreszcie otworzył oczy i jego spojrzenie znów padło na leżący przed nim na stole list.

Logo ośrodka zdrowia w Drammen wydrukowano na niebiesko.

Wiedział, że to wyniki badania krwi. Chciał rozerwać kopertę, ale znów odsunął ten moment, zamiast tego podniósł wzrok i popatrzył na rzekę. Na Drammenselva.

Kiedy zobaczyli prospekt nowych mieszkań na osiedlu Elveparken Vest w dzielnicy Åssiden, nie mieli najmniejszych wątpliwości. Dzieci już się wyprowadziły, a praca przy próbach okiełznania opornego ogrodu i konserwacji starego, stanowczo zbyt dużego drewnianego domu w Konnerud, który odziedziczyli po rodzicach Laury, z upływem lat wcale nie stawała się łatwiejsza. Sprzedaż starego domu i kupno nowoczesnego, łatwego w utrzymaniu mieszkania oznaczałyby dla nich zarówno więcej czasu, jak i więcej pieniędzy na to, o czym rozmawiali od lat. Na wspólne podróżowanie. Na odwiedzanie dalekich krajów. Na przeżywanie tego wszystkiego, co krótkie życie na ziemi ma jednak do zaoferowania.

Dlaczego więc nie podróżowali? Dlaczego Anton również to odpychał w czasie?

Poprawił ciemne okulary, przesunął list. Z głębokiej kieszeni spodni wyjął komórkę.

Czy to powszednie dni były tak gorączkowe i tylko przychodziły i odchodziły, jeden za drugim? A może to widok na rzekę cudownie uspokajał? Albo wstrzymywała go myśl o spędzeniu tak długiego czasu razem, lęk przed prawdami, jakie mogłyby się wtedy ujawnić o nich obojgu, o ich małżeństwie. A może zdecydowała o tym Sprawa, tamten upadek, który pozbawił go energii, inicjatywy, odstawił na parking i zmusił do takiego życia, bo codzienna rutyna wydawała się jedynym ratunkiem przed kompletnym rozpadem. No a potem zdarzyła się Mona…

Anton spojrzał na wyświetlacz. GAMLEM KONTAKT SZPITAL CENTRALNY.

Pod spodem trzy możliwości. Zadzwoń. Wyślij SMS. Edytuj.

Edytuj. Życie też powinno mieć taki przycisk. Wszystko mogłoby wyglądać zupełnie inaczej. Zgłosiłby od razu znalezienie tej pałki. Nie zaprosiłby Mony na kawę. Nie zasnąłby.

Ale zasnął.

Zasnął podczas dyżuru, na twardym drewnianym krześle. On, który zwykle miał problemy z zapadnięciem w sen nawet we własnym łóżku po długim i ciężkim dniu. To było nie do pojęcia. Jeszcze długo potem trwał w półśnie, nie zdołała go obudzić nawet twarz zmarłego i całe to zamieszanie, które nagle się zrobiło. Przeciwnie, stał jak zombie z tą mgłą w mózgu, nie potrafiąc niczego przedsięwziąć ani nawet przytomnie odpowiadać na pytania. Oczywiście to nie oznaczało, że gdyby nie zasnął, ocaliłby pacjenta. Sekcja niczego nie wykazała, oprócz możliwości, że umarł na zawał serca.

Jednak Anton nie wywiązał się ze swoich obowiązków. Nikt nigdy tego nie odkryje, bo niczego nie zdradził, ale przecież sam miał tę świadomość. Wiedział, że znów zawiódł.

Spojrzał na przyciski.

Zadzwoń. Wyślij SMS. Edytuj.

Najwyższa pora. Najwyższy czas coś zrobić. Zrobić coś słusznego. Po prostu to zrobić, nie odkładać na później.

Wcisnął Edytuj. Pojawiły się dalsze możliwości.

Wybrał. Wybrał słusznie. USUŃ.

Potem sięgnął po list, rozerwał kopertę, wyjął kartkę i zaczął czytać. Do ośrodka zdrowia wybrał się wcześnie rano, wkrótce po śmierci pacjenta. Wyjaśnił, że jest policjantem i jedzie do pracy, ale połknął pigułkę, której składu nie znał. Dziwnie się po niej poczuł i bał się stawiać w pracy w stanie mogącym wskazywać, że się czymś odurzył. Lekarz początkowo chciał mu tylko dać dzień zwolnienia, ale Anton uparł się, żeby pobrali mu krew.

Przebiegł wzrokiem tekst. Nie wszystkie słowa i nazwy rozumiał. Nie bardzo też wiedział, co oznaczają umieszczone obok nich wartości liczbowe, ale na szczęście lekarz dopisał na samym końcu dwa krótkie zdania wyjaśnienia.

…nitrazepam można znaleźć w silnie działających środkach nasennych. NIE POWINIEN Pan zażywać tych tabletek bez konsultacji z lekarzem.

Anton zamknął oczy i wciągnął powietrze przez zaciśnięte zęby.

Niech to cholera!

A więc jego podejrzenia były słuszne. Został odurzony. Ktoś go odurzył. Domyślał się zresztą, w jaki sposób. Kawa. Ten odgłos w korytarzu. Pudełko, w którym została tylko jedna kapsułka. Przecież zastanawiał się, czy wieczko nie zostało przebite. Środek nasenny musiał zostać wstrzyknięty do środka przez igłę wbitą w wieczko. Potem ten ktoś tylko czekał, aż Anton sam przyrządzi sobie własny środek nasenny, espresso z nitrazepamem.

Mówili, że pacjent zmarł z przyczyn naturalnych, a raczej że nie ma żadnych przesłanek, by sądzić, że mogło dojść do przestępstwa. Ale ta konkluzja opierała się w znaczącym stopniu na zapewnieniach Antona, że u pacjenta nikogo nie było od czasu ostatniej wizyty lekarskiej, która miała miejsce na dwie godziny przed tym, jak jego serce przestało bić.

Anton wiedział, co trzeba zrobić. Musi to zgłosić. Teraz. Sięgnął po telefon. Powinien zgłosić kolejną wpadkę. Wyjaśnić, dlaczego od razu nie przyznał się, że spał. Popatrzył na wyświetlacz. Tym razem nie zdoła go uratować nawet Gunnar Hagen. Odłożył telefon. Na pewno zadzwoni. Ale jeszcze nie teraz.


Mikael Bellman wiązał krawat przed lustrem.

– Dobry byłeś dzisiaj – dobiegł głos z łóżka.

Mikael wiedział, że to prawda. Zobaczył, że za jego plecami Isabelle Skøyen wstaje i wciąga pończochy.

– To dlatego, że on umarł?

Rzuciła kapę ze skóry renifera na kołdrę. Nad lustrem wisiały imponujące rogi, a ściany zdobiły obrazy lapońskich artystów. W tym skrzydle hotelu wszystkie pokoje zostały zaprojektowane przez artystki kobiety i nosiły ich nazwiska. Aranżację wystroju tego pokoju powierzono Laponce. Jedynym problemem, jaki dotychczas z tego wyniknął, była kradzież rogów samca renifera przez japońskich turystów. Podobno wierzyli we wzmagające potencję działanie ekstraktu z takich rogów. Mikael kilkakrotnie sam się zastanawiał, czy tego nie zażyć. Ale nie dzisiaj. Może Isabelle miała rację. Może rzeczywiście tak podziałała ulga, jaką poczuł na wieść o śmierci pacjenta.

– Nie chcę wiedzieć, jak to się stało – oświadczył.

– I tak nie mogłabym ci o tym powiedzieć. – Isabelle włożyła spódnicę. Stanęła za nim. Ugryzła go w kark. – Nie miej takiej zmartwionej miny. Przecież życie to zabawa!

– Może dla ciebie. Ja wciąż mam na głowie te przeklęte zabójstwa policjantów.

– Ty nie musisz się starać o ponowny wybór, w przeciwieństwie do mnie. A czy ja wyglądam na zmartwioną?

Wzruszył ramionami i sięgnął po marynarkę.

– Wyjdziesz pierwsza?

Uśmiechnął się, kiedy lekko trzepnęła go w tył głowy. Słuchał, jak jej obcasy stukają, gdy kierowała się w stronę drzwi.

– Mogę mieć problemy z następną środą – powiedziała. – Przełożono posiedzenie Rady Miasta.

– W porządku – odparł i poczuł, że tak właśnie jest. W porządku. A nawet więcej, poczuł ulgę. Naprawdę.

Zatrzymała się przy drzwiach. Jak zwykle nasłuchiwała głosów, by mieć pewność, że droga na korytarz jest wolna.

– Kochasz mnie?

Otworzył usta. Spojrzał w lustro. Zobaczył pośrodku twarzy czarny otwór, z którego nie wydobył się żaden dźwięk. Usłyszał jej cichy śmiech.

– Zartowałam – szepnęła. – Wystraszyłeś się? Dziesięć minut.

Drzwi się otworzyły, a potem miękko za nią zatrzasnęły.

Umówili się, że drugie opuszcza pokój dopiero po dziesięciu minutach od wyjścia pierwszego. Nie pamiętał już, czy to był jej pomysł, czy jego. Być może czuli wtedy zagrożenie natknięcia się w recepcji na ciekawskiego dziennikarza lub inną znajomą twarz, ale do tej pory taka sytuacja zwyczajnie się nie zdarzyła.

Mikael wyjął grzebień i przeczesał nieco zbyt długie włosy. Końcówki wciąż były wilgotne po prysznicu. Isabelle nigdy się nie kąpała po tym, jak się kochali. Twierdziła, że lubi nosić na sobie jego zapach. Spojrzał na zegarek. Seks mu dzisiaj wyszedł, wcale nie musiał myśleć o Guście i nawet przedłużył randkę. I to o tyle, że gdyby odczekał pełne ustalone dziesięć minut, spóźniłby się na spotkanie z przewodniczącym Rady Miasta.


Ulla Bellman spojrzała na zegarek. Był to movado, model z roku 1947, prezent od Mikaela na rocznicę ślubu. Dwadzieścia minut po pierwszej. Z powrotem odchyliła się na fotelu i omiotła wzrokiem lobby. Zastanawiała się, czy go w ogóle pozna, bo przecież widzieli się zaledwie dwa razy. Raz, kiedy przytrzymał jej drzwi, gdy zajrzała do Mikaela na posterunku policji na Stovner. Wtedy się jej przedstawił. Czarujący, uśmiechnięty facet z północy. Za drugim razem podczas przyjęcia gwiazdkowego na tym samym posterunku tańczyli ze sobą i przytulił ją trochę mocniej, niż powinien. Nie miała nic przeciwko temu, to był jedynie niewinny flirt, potwierdzenie, na które mogła sobie pozwolić, bo przecież Mikael mimo wszystko siedział gdzieś w lokalu, a pozostałe żony policjantów też nie tańczyły ze swoimi mężami. Ale wtedy również ktoś inny niż Mikael śledził ich czujnym spojrzeniem. Stał tuż przy parkiecie z drinkiem w ręku. Truls Berntsen. Później Ulla spytała go, czy z nią nie zatańczy, ale Truls odmówił, chichocząc. Stwierdził, że marny z niego tancerz.

Runar. Już dawno zapomniała, że właśnie tak miał na imię. Nigdy więcej o nim nie słyszała ani tym bardziej się z nim nie widziała. Dopóki nie zadzwonił do niej i nie spytał, czy nie spotkałaby się z nim dziś tutaj. Przypomniał jej, że ma na imię Runar. Początkowo odmówiła, wymawiając się brakiem czasu, ale oznajmił, że ma jej do powiedzenia coś ważnego. Prosiła, by powiedział to przez telefon, on jednak nalegał, twierdził, że musi jej to pokazać. Głos miał dziwnie zniekształcony. Nie przypominała sobie, by brzmiał właśnie tak, ale może po prostu mieszał swój dawny dialekt z północy z dialektem ze wschodnich rejonów. Często się to zdarzało ludziom z prowincji, którzy przez dłuższy czas mieszkali w Oslo.

W końcu się zgodziła. Oświadczyła, że szybka kawa nie zaszkodzi, skoro i tak tego przedpołudnia wybierała się do centrum. To nie była prawda. Podobnie jak odpowiedź, którą dała Mikaelowi, gdy spytał, gdzie jest, a ona odparła, że wybiera się na spotkanie z przyjaciółką. Nie chciała kłamać. Po prostu pytanie padło tak nagle, a w tej samej chwili uświadomiła sobie, że powinna była wcześniej uprzedzić Mikaela, że wybiera się na kawę z jego dawnym kolegą. Dlaczego więc tego nie zrobiła? Czyżby w głębi ducha podejrzewała, że to, co ma zobaczyć, w jakiś sposób wiąże się z Mikaelem? Już żałowała, że tu siedzi. Znów spojrzała na zegarek.

Zorientowała się, że recepcjonista zerknął na nią kilka razy. Powinna zdjąć płaszcz. Pod spodem miała sweter i spodnie, które – jak wiedziała – podkreślają jej szczupłą sylwetkę. Nieczęsto wybierała się do centrum, ale dziś poświęciła trochę więcej czasu na makijaż i ułożenie długich jasnych włosów, które zmuszały chłopców z Manglerud do wyprzedzania jej na ulicy w celu sprawdzenia, czy przód spełnia obietnice złożone przez tył. Po ich reakcjach poznawała, że wyjątkowo spełniał. Ojciec Mikaela powiedział jej kiedyś, że jest podobna do tej ładnej dziewczyny z The Mamas and the Papas. Ale ona nie wiedziała nawet, o kogo chodzi, i nigdy nie próbowała tego sprawdzić.

Spojrzała na obrotowe drzwi. Do środka stale wchodzili nowi ludzie, ale nikt nie miał poszukującego spojrzenia, na które czekała.

Usłyszała stłumiony dzwonek drzwi windy i zobaczyła wysiadającą z niej wysoką kobietę w futrze. Pomyślała, że gdyby jakiś dziennikarz spytał tę kobietę, czy futro jest prawdziwe, to najprawdopodobniej by zaprzeczyła, ponieważ politycy Partii Pracy na ogół starali się głaskać większość wyborców z włosem. Isabelle Skøyen. Radna do spraw społecznych. Była u nich w domu na przyjęciu po mianowaniu Mikaela. Właściwie miała to być parapetówka w nowym domu, ale Mikael zamiast przyjaciół zaprosił głównie ludzi ważnych dla jego kariery. A raczej dla „ich” kariery, jak to określał. Truls Berntsen był jedną z nielicznych osób, które znała, a nie jest to typ, z którym można przegadać cały wieczór. Co prawda i tak nie miała na to czasu, musiała przecież pełnić obowiązki gospodyni.

Isabelle Skøyen spojrzała na nią i chciała iść dalej, jednak Ulla zdążyła już dostrzec cień wahania. To oznaczało, że Isabelle rozpoznała Ullę i nagle stanęła przed wyborem, czy ma udawać, że tak się nie stało, czy raczej podejść i zamienić z nią kilka słów, a na to ostatnie wyraźnie nie miała zbyt wielkiej ochoty. Ulla znała to uczucie, na przykład wobec Trulsa. W pewnym sensie nawet go lubiła, przecież razem dorastali, a on był miły i lojalny. A jednak. Miała nadzieję, że Isabelle wybierze pierwsze rozwiązanie, ułatwiając tym samym sytuację im obu. I ku swej uldze zobaczyła, że radna pospiesznie zmierza do wyjścia. Nagle jednak wyraźnie zmieniła zdanie, obróciła się na pięcie i już z szerokim uśmiechem i błyszczącymi oczami nadpłynęła w stronę Ulli. Tak, właśnie nadpłynęła, bo Isabelle Skøyen przypominała Ulli wielką pod względem rozmiarów i pełną dramatyzmu figurę dziobową.

– Ulla! – zawołała już z odległości kilku metrów, jakby to było ponowne spotkanie dwóch długo rozdzielonych najlepszych przyjaciółek.

Ulla wstała, lekko zakłopotana na samą myśl o udzieleniu odpowiedzi na nasuwające się nieuniknione pytanie: „Co ty tu robisz?”.

– Ach, moja droga, bardzo ci dziękuję za to cudowne przyjątko! – Isabelle Skøyen położyła rękę na ramieniu Ulli i nadstawiła policzek, Ulla musiała więc musnąć go swoim. Przyjątko? Przecież były trzydzieści dwie osoby.

– Przepraszam, że musiałam wyjść tak wcześnie.

Ulla pamiętała, że Isabelle lekko się wstawiła. A podczas gdy ona obsługiwała gości, ta wysoka przystojna radna na pewien czas zniknęła z Mikaelem na tarasie. Ulla przez chwilę była o to wręcz zazdrosna.

– Nic nie szkodzi. Byliśmy zaszczyceni tym, że w ogóle mogłaś przyjść. – Ulla miała nadzieję, że jej uśmiech nie jest tak sztywny, jak to czuła. – Isabelle.

Radna spojrzała na nią z góry. Badawczo. Jakby czegoś szukała. Odpowiedzi na pytanie, którego jeszcze nie zadała: „Co ty tu robisz, moja droga?”.

Ulla postanowiła powiedzieć jej prawdę. A potem to samo wyjaśnienie przedstawić Mikaelowi.

– Muszę pędzić – oświadczyła Isabelle, nie ruszając się i nie odrywając wzroku od Ulli.

– No tak, na pewno jesteś bardziej zajęta niż ja. – Ulla ku swej własnej irytacji usłyszała, że mimo wszystko wybuchnęła tym głupim chichotem, z którego postanowiła zrezygnować. Isabelle wciąż na nią patrzyła, a Ulla nagle pomyślała, że ta obca kobieta próbuje ją zmusić do odpowiedzi na niezadane pytanie: „Co ty, żona komendanta okręgowego policji, robisz tutaj w recepcji hotelu Grand?”. Na miłość boską, czyżby sądziła, że Ulla jest tu umówiona z kochankiem, i dlatego zachowywała się tak dyskretnie? Poczuła, że sztywność uśmiechu łagodnieje, że teraz jest już łatwiej, że zaczyna uśmiechać się tak, jak uśmiechała się naprawdę, gdy chciała się uśmiechać. Wiedziała, że uśmiech dotarł do oczu. Niewiele brakowało, a roześmiałaby się w głos. W twarz Isabelle Skøyen. Ale dlaczego miałaby się śmiać? A najdziwniejsze, że Isabelle też wyglądała tak, jakby zaraz miała wybuchnąć śmiechem.

– Mam nadzieję, że niedługo znów się zobaczymy, moja droga – powiedziała radna i ścisnęła dłoń Ulli dużymi mocnymi palcami.

Odwróciła się i jak wodospad posunęła przez recepcję do wyjścia, gdzie pomknął już odźwierny, by asystować jej w opuszczaniu hotelu.

Zanim zniknęła w obrotowych drzwiach, Ulla zdążyła jeszcze zobaczyć, jak Isabelle wyjmuje komórkę i zaczyna wybierać numer.


Mikael stał przy windzie, znajdującej się jedynie o kilka kroków od pokoju Laponki. Spojrzał na zegarek. Minęły zaledwie trzy czy cztery minuty, ale to wystarczy, najważniejsze przecież, żeby nie widziano ich  r a z e m.  To Isabelle zawsze wynajmowała pokój i przychodziła dziesięć minut przed nim. Gotowa czekała na niego w łóżku. Lubiła, żeby właśnie tak było. Czy on tak lubił? Na szczęście Grand od ratusza, w którym czekał przewodniczący Rady Miasta, dzieliły jedynie trzy minuty szybkiego marszu.

Drzwi windy się otworzyły i Mikael wsiadł. Wcisnął guzik z jedynką. Winda ruszyła i zatrzymała się prawie od razu. Znów otworzyły się drzwi.

– Guten Tag.

Niemieccy turyści. Starsze małżeństwo. Stary aparat fotograficzny w brązowym skórzanym etui. Mikael poczuł, że się uśmiecha. Że jest w dobrym humorze. Zrobił im miejsce. Isabelle miała rację. Po śmierci pacjenta odczuwał mniejsze przygnębienie. Poczuł na skórze kroplę spływającą z przydługich włosów na kark. Stoczyła się w dół, mocząc kołnierzyk. Ulla proponowała, żeby na nowym stanowisku ostrzygł się krócej, ale dlaczego miałby to robić? Czy jego młodzieńczy wygląd nie podkreślał tak istotnej kwestii, że on, Mikael Bellman, jest najmłodszym komendantem policji w Oslo w historii?

Niemieccy małżonkowie z zatroskaniem wpatrywali się w guziki windy. Stary znajomy problem. Czy jedynka oznacza kondygnację na poziomie ulicy, czy piętro wyżej? Jak to jest w Norwegii?

– It’s the ground floor. – Mikael wcisnął guzik zamykający drzwi.

– Danke – mruknęła kobieta. Mężczyzna zamknął oczy i głośno westchnął. Okręt podwodny, pomyślał Mikael.

W milczeniu opadali na parter.

W chwili, gdy drzwi się otworzyły, a oni wyszli na obszar lobby, po udzie Mikaela przebiegło drżenie. Wibracje telefonu, który znów odbierał sygnały po opuszczeniu windy bez zasięgu. Mikael wyjął komórkę i zobaczył nieodebrane połączenie od Isabelle. Już miał do niej oddzwonić, kiedy telefon znów zadrżał. Tym razem SMS.

Przywitałam się z Twoją żoną, która siedzi w recepcji:)

Mikael stanął jak wryty. Podniósł głowę. Ale było już za późno.

Ulla siedziała w fotelu naprzeciwko niego. Wyglądała pięknie. Staranniej niż zazwyczaj przygotowała się do wyjścia do miasta. Piękna i skamieniała w fotelu.

– Cześć, kochana! – zawołał. Natychmiast wychwycił fałszywą nutę we własnym głosie. Po wyrazie twarzy Ulli poznał, jak to zabrzmiało.

Spojrzenie miała wbite w niego, w oczach widać było resztki zaskoczenia, które szybko ustępowało czemuś innemu. Mózg Mikaela Bellmana pracował. Odbierał i przetwarzał informacje, doszukiwał się związków, wyciągał wnioski. Wiedział, że z mokrych włosów nie zdoła się tak łatwo wytłumaczyć. Wiedział, że Ulla widziała Isabelle. I że tak jak jego mózg, jej również błyskawicznie przetwarza informacje. Bo ludzki mózg właśnie tak działa. Z nieubłaganą logiką zbiera wszystkie maleńkie ułamki informacji, które nagle zaczynają się składać w całość. Mikael widział, jak to drugie uczucie w pełni zajmuje miejsce zaskoczenia. Pewność. Ulla spuściła wzrok i kiedy mąż stanął przed nią, patrzyła na jego brzuch.

Prawie nie rozpoznał jej głosu, kiedy szepnęła:

– Tego SMS-a od niej dostałeś trochę za późno.


Katrine obróciła klucz w zamku i pociągnęła drzwi, ale nie chciały oderwać się od futryny.

Gunnar Hagen wystąpił naprzód i otworzył je szarpnięciem.

Na pięć osób buchnęła nagrzana duszna wilgoć.

– To tutaj – oznajmił Hagen. – Niczego tu nie ruszaliśmy, odkąd to pomieszczenie było używane ostatnio.

Katrine weszła pierwsza, zapaliła światło.

– Witamy w filii bergeńskiej komendy w Oslo – powiedziała płaskim głosem.

Beate Lønn przekroczyła próg.

– A więc to tutaj mamy się schować?

Zimne niebieskie światło jarzeniówki padało na prostokątne betonowe pomieszczenie z szaroniebieskim linoleum na podłodze i gołymi ścianami. W pozbawionym okien pokoju stały trzy biurka z trzema krzesłami i trzema komputerami. Był też przypalony ekspres do kawy i baniak z wodą.

– Przydzielono nam biuro w  p i w n i c y  Budynku Policji? – spytał Ståle Aune z niedowierzaniem.

– Formalnie rzecz ujmując, znajdujecie się na terenie Więzienia Okręgowego w Oslo – wyjaśnił Gunnar Hagen. – Ten podziemny korytarz na zewnątrz biegnie pod parkiem. A żelazne schody tuż za drzwiami prowadzą bezpośrednio do recepcji więzienia.

Jakby w odpowiedzi rozległy się pierwsze dźwięki Błękitnej rapsodii Gershwina. Hagen wyjął komórkę. Katrine spojrzała mu przez ramię, na wyświetlaczu zobaczyła nazwisko Antona Mitteta. Hagen wcisnął Odrzuć i schował telefon z powrotem do kieszeni.

– Mamy teraz zebranie grupy śledczej, więc resztę pozostawiam wam.

Po jego odejściu wszyscy pozostali popatrzyli na siebie.

– Cholernie tu ciepło – stwierdziła Katrine, rozpinając kurtkę. – Chociaż nie widzę żadnego piecyka.

– To dlatego, że kotły centralnego ogrzewania całego więzienia są tuż za ścianą – roześmiał się Bjørn Holm i powiesił swoją zamszową kurtkę na oparciu krzesła. – Nazywaliśmy ten pokój Kotłownią.

– Byłeś tu już wcześniej? – Aune poluzował muszkę.

– Pewnie. Wtedy grupa była jeszcze mniejsza. – Skinieniem głowy wskazał na biurka. – Trzyosobowa, jak widzicie. Udało nam się rozwiązać tamtą sprawę. Ale wtedy to Harry był szefem. – Spojrzał na Katrine. – Przepraszam, nie chciałem…

– Nie ma sprawy, Bjørn – odparła szybko. – Nie jestem Harrym, wcale nie jestem też tutaj szefem. Owszem, formalnie składacie raporty mnie, i to w porządku, bo dzięki temu Hagen umywa ręce. Ale ja mam dostatecznie dużo problemów z zarządzaniem samą sobą. Szefową jest Beate. Ma odpowiednią wysługę lat i doświadczenie w dowodzeniu.

Beate wzruszyła ramionami.

– Jeśli wszyscy sobie tego życzą, mogę dowodzić, o ile będzie taka potrzeba.

– Będzie – oświadczyła Katrine.

Aune i Bjørn pokiwali głowami.

– No dobrze. Wobec tego zaczynamy. Mamy tu zasięg do telefonów komórkowych. I połączenie z Internetem. Mamy… naczynia do kawy. – Beate wyciągnęła zza ekspresu białą filiżankę i przeczytała napis zrobiony flamastrem. – Hank Williams?

– Moja – ożywił się Bjørn.

Sięgnęła po drugą.

– John Fante?

– Harry’ego.

– Okej, no to rozdzielamy zadania. – Beate odstawiła filiżankę. – Katrine?

– Ja będę monitorowała sieć. Wciąż nie ma żadnego znaku życia ani od Valentina Gjertsena, ani od Judasa Johansena. Ukrywanie się przed elektronicznym okiem wymaga pewnego sprytu, a to umacnia teorię, że to nie Judas uciekł. On wiedziałby, że jego osoba nie ma aż tak dużego znaczenia dla policji, dlatego wydaje się nieprawdopodobne, że do tego stopnia ograniczałby swoją wolność, pozostając w całkowitym ukryciu, tylko po to, żeby uniknąć kilku miesięcy w więzieniu. Valentin oczywiście ma więcej do stracenia. Ale tak czy owak, jeżeli któryś z nich żyje i choćby drgnie w elektronicznym świecie, natychmiast wsiądę mu na kark.

– Dobrze. Bjørn?

– Przejrzę raporty wszystkich spraw, w które wmieszani byli Valentin i Judas. Zobaczę, czy coś ich łączy ze sprawą Tryvann albo Maridalen. Sprawdzę osoby, które się w tych śledztwach przewijają, i wszystkie zabezpieczone ślady techniczne. Już zacząłem przygotowywać listę ludzi, którzy ich znają i ewentualnie mogą nam pomóc w ich odnalezieniu. Ci, z którymi udało mi się porozmawiać do tej pory, są otwarci, jeśli chodzi o Judasa Johansena. Natomiast w kwestii Valentina Gjertsena…

– Boją się?

Bjørn tylko pokiwał głową.

– Ståle?

– Ja też przejrzę akta spraw Valentina i Judasa, ale po to, żeby sporządzić ich profile. Napiszę opinię każdego z nich pod kątem ich ewentualnej roli seryjnych zabójców.

Nagle zapadła cisza. Po raz pierwszy padło takie określenie.

– W tym wypadku „seryjny zabójca” to jedynie techniczny odruchowy termin, żadna diagnoza – pospiesznie dodał Aune. – Określenie osoby, która zabiła więcej niż jednego człowieka i może znów zabić. W porządku?

– W porządku – odparła Beate. – Ja przeanalizuję cały materiał zdjęciowy z kamer monitoringu w pobliżu miejsc zdarzeń. Że stacji benzynowych, ze sklepów całodobowych, z radarów. Już oglądałam sporo nagrań związanych z zabójstwami policjantów, ale nie wszystkie. Przejrzę też materiały związane z pierwotnymi zabójstwami.

Policja

Подняться наверх