Читать книгу Syrena - John Everson - Страница 14
Rozdział jedenasty
Оглавление4 czerwca 1887
„Trzy Ręce” Nelson nie był szczęśliwym marynarzem. Jego plecy były podrapane i obolałe. Bolało, gdy pochylił się i musiał stłumić jęk. Kapitan dał mu wczoraj nauczkę. Tak, proszę pana, na pewno tak. No cóż, Nelson nie godził się na takie rzeczy. Musiał wyrównać rachunki. Nie nazywano go nadaremno „Trzy Ręce”. Na lądzie mawiali, że Jack Nelson może potrząsać twoją ręką, klepiąc cię po ramieniu… jednocześnie wyciągając zielone z twojego portfela. Życie na ulicach dzielnicy portowej w San Francisco sprawiało, że każdy chłopak był pracowity. Albo martwy.
Kapitan znalazł butelkę rumu w posiadaniu Nelsona i otwartą skrzynię w magazynie. Buckley zaoferował marynarzowi szansę, by się oczyścił, ale Nelson odmówił wyjaśnień, więc kapitan zabrał go na stanowisko do bicia. Prawda była taka, że wyciągnął butelkę od Taffy’ego – Nelson nigdy nie byłby tak głupi, by podważyć skrzynkę z ładunkiem i zostawić po sobie ślad. I nie wziąłby tej butelki, gdyby wiedział, jak głupi był Taffy. Ale miał swoją dumę. Nelson nie przyznał się do kradzieży butelki, ale nie powiedział, skąd ją wziął. A więc Kapitan Buckley zarządził chłostę. Był po prostu zwykłym sadystą.
Rzecz polegała na tym, że „Trzy Ręce” musiał to sobie teraz odbić. Skoro został ukarany za coś, czego nie zrobił, to zamierzał zrobić coś, za co został ukarany. I o to właśnie teraz chodziło. Nelson bez dźwięku przeskoczył przez dolne pokłady. To było wyjątkowo trudne, bo bolały go plecy, ale Nelson był silny. Załoga była na pokładzie. Ukląkł przed drzwiami i nacisnął klamkę. Były zamknięte; wiedział, że tak będzie. Wyjął z tylnej kieszeni szpilkę i wsunął ją w dziurkę od klucza.
Zamknięte drzwi nie były problemem dla Jacka „Trzy Ręce” Nelsona. Uśmiechnął się, gdy poczuł, że zatrzask zaskoczył. Drzwi otworzyły się bez problemu i Jack szybko za nie zajrzał. Zadowolony, że pozostał niewidoczny, Nelson wśliznął się do kajuty kapitana. Skoro kapitan chciał mu coś zabrać, on zabrałby coś kapitanowi. Wiedział, że ten stary skurwysyn chowa zawsze najlepszy towar dla siebie. Czuł to w jego oddechu podczas kolacji, każdego wieczora. Cóż, „Trzy Ręce” chciał tylko trochę pomóc i ukryć, co trzeba, pod luźną deską, którą znalazł w pobliżu kwatery Taffy’ego. Gdyby ją znaleziono, czekałaby ich surowa sprawiedliwość.
W kajucie kapitana śmierdziało rybami i czymś jeszcze, czymś słodko zgniłym. Jezu, pomyślał Nelson. Jak na wojowniczego dupka, kapitan mieszka jak niechluj.
Kajuta kapitana Buckleya nie była wielka, ale przestrzeń była większa niż zbiorowisko prycz, które mężczyźni dzielili w korytarzu. Na starym trawlerze nie było miejsca na fantazyjne kajuty dla załogi. Kapitan i pierwszy oficer dostali drzwi przed szafami, w których znajdowały się koje – i to wszystko.
Nelson czekał, aż jego oczy przyzwyczają się do ciemności. Był tam niewielki bulaj po drugiej stronie pokoju, ale był zasłonięty. Dziwne, żeby zostawiać pokój w ciemności na cały dzień. Marynarz w kuckach przeszedł przez pomieszczenie. Było to dla niego bolesne, ale robił w ten sposób mniej hałasu.
Zapach nasilił się, gdy zbliżył się do koi kapitana – czy stary sadysta spał z tymi przeklętymi rybami, z siecią? Dłoń Nelsona musnęła coś na podłodze. Zmrużył oczy w ciemności, ale nie mógł zrozumieć, co to było, choć było chłodne i wilgotne. Szarpnął swoją dłonią do tyłu. Może to były wnętrzności ryb.
Coś poruszyło się w ciemności i serce Nelsona zatrzymało się. Ktoś tu był! Pochylił się ku pryczy, starając się zobaczyć… cokolwiek.
Cień poruszył się znowu, a białka dwóch błyszczących oczu zabłysły w mroku. Nelson mógł teraz rozpoznać ciało. Nadgarstki były związane sznurkiem na przedzie łóżka, a gdy podążał wzdłuż zarysu cienistej postaci, widział, że stopy są przywiązane, po jednej do każdego z rogów pryczy. Zadowolony, że z tej strony nic mu nie zagraża, marynarz pochylił się, by spojrzeć w oczy kobiety. Kiedy podszedł bliżej, głęboko w jej gardle rozległ się jęk, ale nie odezwała się.
– Jak masz na imię, dziewczyno? – wyszeptał Jack.
Znowu tylko chrząknęła cicho.
– Ty draniu – Jack cicho przeklął kapitana, gdy zobaczył powód jej milczenia. – Bądź cicho – ostrzegł i sięgnął ręką za głowę, by zwolnić knebel.
Teraz mógł ją zobaczyć trochę lepiej. Rozciągnęła szczękę i przejechała językiem po wargach, by je zwilżyć, i prawdopodobnie usunąć smak knebla. Jej oczy były szerokie i skośne, tak że wyglądały na egzotyczne. Śródziemnomorskie? Wschodnie? Nie był pewien. Jej nos był cienki i delikatny, a usta – teraz zwilżone – mięsiste i szerokie nad wąskim podbródkiem. Jack przesunął palcem po jej szyi wzdłuż jej ramienia, aby położyć dłoń na miękkiej piersi.
Z roztargnieniem złapał jej sutek, który stwardniał pod szorstkim dotykiem.
– A więc nasz kapitan ma swoją własną zabawkę, prawda? – mruknął Jack. Sięgnął do wezgłowia łóżka i uwolnił jej nadgarstki. – I lubi wiązać nie tylko swoją załogę. Hmmm. Nie ufałbym staruszkowi.
Kobieta westchnęła, gdy uwolnił jej ręce. Przyciągnęła je do piersi w bezsensownej próbie okrycia się. Objęła Jacka, wpatrując się w niego szeroko otwartymi, pytającymi oczami.
– Nie zrobię ci krzywdy – obiecał. Bił się z myślami, w jaki sposób najlepiej wykorzystać tę sytuację. – Mogę pomóc – powiedział w końcu. – Niewiele mogę zrobić, gdy jesteśmy na morzu, ale kiedy będziemy na lądzie…
Przesunęła rękę w górę jego ramienia. Pokiwał głową.
– Mmmm hmm. Rozumiesz.
Przebiegł zrogowaciałą dłonią po miękkiej jak aksamit skórze jej lewej piersi, a potem prześledził cienie ciała w miejscu, w którym powinny być włosy, kusząca ukryta brama do jej płci. Jednak, kiedy jego ręka spotkała się z jej kroczem, stwierdził, że jest gładka. Jednym palcem dotknął miękkich fałd szczeliny i zagwizdał cicho.
– Nasz kapitan trzyma cię nagą pod każdym względem, co? Czy on ciebie ogolił? – Nelson zaśmiał się cicho i kontynuował swoje prywatne poszukiwania, wsuwając dłoń pod jej tyłek i ściskając pośladki, po czym wycofał się, by utrzymać kobiecą „cnotę” niczym strażnik.
Kobieta usiadła i objęła jego twarz dłońmi. Jack zbliżył się, by ją przytulić, ale delikatnie go odepchnęła i zaczęła odpinać guziki jego koszuli. Uśmiechnął się szeroko i pozwolił jej się rozebrać, jęcząc trochę, kiedy koszula podrażniła strupy na jego plecach.
Wstał i rozpiął pasek, pozbywając się spodni. Potem siadł z nią nago na łóżku, a ona przebiegła dłońmi po jego ramionach. Skrzywił się, czym ją nieco zdezorientował. Jej palce poruszyły się lekko po ranach, a ona uniosła ciemne brwi, ale mimo to nic nie powiedziała.
Jack czuł się świetnie. Poczuł wprawdzie chwilową nutę paniki, gdy zdał sobie sprawę, co by się stało, gdyby kapitan wszedł teraz do swojej prywatnej kajuty. Ale kobieta przyciągnęła go w pocałunku i szybko zapomniał o strachu. Nigdy nie był z taką kobietą; tak drobną, ale jednocześnie tak zmysłową. Wessał jej usta, a potem przeciągnął językiem po jej szyi i ramionach, zanim odważnie ruszył jeszcze niżej, by kąsać jej sutki jak miękkie owoce. Jej dłonie krążyły po nim, po wierzchu i w końcu tam… Zaparło mu dech w piersiach. Kiedy mruczał i jęczał, kobieta podeszła do niego, ale nie spuszczała z niego wzroku. Uważnie i leniwie wpatrywała się w Jacka, mrużąc oczy, gdy szybko wszedł w nią, by doznać orgazmu. Potem osunął się na nią i położył głowę na jej piersi.
Kobiece dłonie gładziły jego włosy i szeptem zaczęła śpiewać.
– Ćśśśś… – ponaglił Jack, podnosząc palec do ust. Ale ona trzymała go za rękę, a potem złapała go melodia. Była lekka jak powietrze, ale gęsta jak miód. Bursztynowe nuty tak czyste, że od razu go wciągnęły. Zwabiły go do miejsca, które płynie światłem i pożądaniem, alkoholem i miłością. Jack Nelson nigdy w życiu nie czuł się tak szczęśliwy. Jego ciało z pewnością było obolałe, podczas gdy twarze w jego umyśle zmieniały się. Czuł się, jakby ssał pierś matki, pijąc z delty kurwy o śnieżnobiałej skórze. Żłopał najdoskonalszy, najrzadszy alkohol, jaki kiedykolwiek udoskonalono. Palił tak słodko, że ześlizgiwał się po gardle, wypełniając pierś ogniem nieba.
Piosenka ucichła. Pewnie dlatego Nelson wynurzył się z muzycznego zaklęcia, aby zrozumieć. Ogień wcale nie był w jego umyśle. To jego gardło płonęło. Otworzył usta, ale zakrztusił się czymś gęstym, o metalicznym smaku. Krew rozlała się na piersi kobiety, ociekając niczym krwawy wosk po jej żebrach.
– Co… ty…zro… – zagulgotał, uderzając dłonią w szyję i czując gorący strumień i poszarpane ciało. Zamrugał i zobaczył swoją krew na jej ustach. Uśmiechała się szeroko, a paznokcie wbiły mu się w plecy, ciągnąc go z powrotem w dół, by znów ugryźć. Rozerwała mu gardło zębami!
Jack Nelson przeżył dwadzieścia trzy długie lata, unikając podstępów zbirów w zaułkach San Francisco i byłby przeklęty, gdyby kobieta, na dodatek na wpół przywiązana do łóżka, miała go, do cholery, wykończyć zębami!
Jego ciało było odurzone, a ból w szyi nie do zniesienia. Ale Jack uderzył jedną z rąk o jej ręce, przełamując uścisk, a następnie odepchnął się od niej uderzeniem w pierś. Wydostał się z jej zasięgu na ułamek sekundy. Zsunął się z łóżka na kolana i upadł na podłogę. Zza pleców znów usłyszał pieśń, usiłował ją zignorować, nie słyszeć. Podniósł się do przysiadu, ale przesunął się tylko o kilka stóp, kiedy dopadło go odrętwienie, a mięśnie zamieniły się w galaretę.
Jack osunął się z powrotem na deski i poczuł, jak odpływa z niego krew. Podłoga przy jego ramieniu była ciepła i mokra. Właśnie tam, przed jego twarzą, coś leżało na podłodze. W każdym razie, kiedy upadł, zdał sobie z tego sprawę. Wyglądało jak zmasakrowany koszmar rzeźnika, krwawy, surowy i wyłupiasty. Zobaczył, że mięso ma włosy na ciele, a on próbował się unieść, by zobaczyć więcej. Jakaś część jego umysłu chciała zrozumieć, na co się natknął, zanim umarł. Wiedział już, że tu umrze. Jack Nelson został powalony przez usta kobiety. Niemal się zaśmiał, ale kiedy to zrobił, krew trysnęła mu z gardła, zmieniając się w długi, okropny dreszcz. Kaszel wyrwał go z zaklęcia kobiety. Uniósł głowę, opierając się pieśni, by obejrzeć pokrytą skórą krwawą bryłę na pokładzie, by zobaczyć nagie kolano i włochatą goleń. W stopie brakowało palców u nóg; pozostały krwawe kikuty, tak jak odcięto od ciała górną część uda.
Pieśń otaczała go, lekka i słodka, a w umyśle Jacka pojawiły się sny o złotych polach, gdy nagle ręce chwyciły go za kostki i zaczęły ciągnąć z powrotem do łóżka.
Mając jakąś przelotną resztkę świadomości, Jack ujrzał jeszcze jedną opuszczoną część leżącą przy łóżku, gdy kobieta podniosła go z podłogi. Była to głowa mężczyzny. Leżał na boku na drewnianych deskach, a ostatnia świadoma myśl przypomniała mu o poszarpanym torsie, który wczoraj podnieśli w sieci. Znał tę twarz.
– Właśnie to stało się z Rogersem – wymamrotał.
A potem pieśń się skończyła, a jej zęby znów zaczęły go szarpać. A Nelson już tego nie poczuł.