Читать книгу Syrena - John Everson - Страница 5
Rozdział drugi
ОглавлениеStrata to wszechogarniająca pasja. Kylie mogłaby ci to opowiedzieć w mgnieniu oka, gdyby jeszcze w ogóle mogła mówić.
– Nigdy nie powiedziałem, że zabiorę cię ze sobą – krzyczał Abram w ciemnym kącie klubu przy plaży. Nikt z obecnych nie słyszał tego wybuchu, jedynie dziewczyna z szokującymi białymi włosami i krótką różową spódnicą słyszała go głośno i wyraźnie. Słyszała całym swym ciałem.Na scenie niski gitarzysta w okularach i koszuli w kratę przebijał się najuczciwszą drogą przez Have You Ever Seen The Rain z repertuaru Creedence Clearwater Revival, a Kylie nagle straciła pewność, czy to zdrada Abrama, czy moc piosenki sprawiły, że płakała.
Ale wiedziała, co spowodowało, że jej łzy przeszły w uśmiech, gdy Abram wyjaśnił, że nie ma czasu na związek, że dostał szansę w Bay Area i musi poświęcić się temu, żeby coś osiągnąć. Ale może kiedyś, jeśli…
Kylie zignorowała żałosne wyjaśnienia Abrama dotyczące porzucenia. Nabierz je, wykorzystaj i porzuć… Znała tę zasadę. Teraz kraciasty chłopak przy mikrofonie śpiewał: Stop, children, what’s that sound, a uderzyła ją nie moc starych tekstów Buffalo Springfield, ale wspomnienie grupy Muppetów śpiewających hipisowską piosenkę.
Właśnie wtedy, gdy Abram próbował zrobić swoją najlepszą poważną minę, tę z pomarszczonym czołem, by wytłumaczyć, że pilnie musi ją zostawić, Kylie zaczęła się głośno śmiać.Abram był wyraźnie zszokowany i trochę speszony. A kiedy wciąż się śmiała, uczucie rosło w niej jak eksplozja – eksplozja emocji, która tylko z pozoru zawierała wszystko, co powinno przypominać śmiech; Abram oddalił się.
Kylie zdała sobie sprawę, że nie było go długo po tym, jak skończył się śmiech, łzy i zła piosenka Johna Mayera. Powinna była wiedzieć, że Abram ją opuści. Przecież zawsze to robili.
Wyślizgnęła się przez boczne drzwi Piaskowej Pułapki i ruszyła pustym chodnikiem Piątej Ulicy w kierunku oceanu. Księżyc był wysoko na niebie i nie chciała wracać do domu. W tej chwili w myśli o pustym łóżku nie było nic pocieszającego.
Zrzuciła sandały na krawędź betonowej ścieżki i szła boso po zimnym piasku. Po chwili poczuła jeszcze chłodniejszy pocałunek fal spływających po palcach. Gdzieś z daleka usłyszała wysoki, czysty głos. Ktoś nucił piosenkę.
Ruszyła w tamtą stronę. Muzyka zawsze sprawiała, że czuła się lepiej w najgorszych chwilach, a te z pewnością należały do najgorszych z najgorszych. Naprawdę go kochała. W pewnym stopniu kochała ich wszystkich, ale tym razem, tym razem… myślała, że będzie inaczej. Wyrzuciła chmurę piasku palcami i roześmiała się z goryczą. Nigdy nie mogło być inaczej, ponieważ faceci byli zawsze tacy sami. Chcieli od dziewczyny jednej rzeczy i gdy dostali ją kilka razy, nudzili się. A potem chcieli czegoś innego. Kogoś innego.
Muzyka zdawała się dobiegać z końca plaży, nieopodal skalistego palca, który wystawał z przybrzeżnych fal. Nazywano go Mewim Szpicem, ponieważ w miesiącach letnich ten odcinek zdradzieckiej skały był prawie w całości skąpany w hałaśliwych stadach. Ale teraz skały były puste. Ciemne, postrzępione krawędzie na tle nastrojowego, nocnego nieba.
Ktoś tam był, Kylie była tego pewna. I przepięknie śpiewał. Nie mogła zrozumieć słów, ale przyciągnęła ją melodia pełna bólu i nadziei.
Dotarła do krawędzi naturalnego pomostu i ostrożnie przeszła nad wodą. Piosenka dochodziła z samego szczytu, ale żeby tam dotrzeć, Kylie musiała przejść całą drogę wzdłuż krawędzi, a potem się wspiąć.
W nocy ocean jest piękny, pomyślała, kiedy wspięła się na głaz pokryty poczerniałymi glonami. Pomiędzy spokojnymi uderzeniami fal a pięknem piosenki uświadomiła sobie, że nie czuje już gniewu na Abrama. Nawet smutku. Cała uraza i frustracja dnia zostały skradzione przez melodię. Energia nocy zdawała się odsuwać od niej, a Kylie postanowiła odpocząć chwilę na skałach. Usiadła i wpatrywała się w nikłe białe grzbiety fal, czuła żywy i ciepły posmak oceanu w gardle. Wdychała to i pozwalała wszystkiemu odpłynąć. Muzyka była wszędzie, cicha, ale obejmująca wszystko. Zamknęła oczy i pozwoliła, by zabrała ją w lepsze miejsce.
Delikatne dreszcze, niczym opuszki palców, migrowały po jej plecach. Kylie rozluźniła się i zamknęła oczy. Już się nie przejmowała. Muzyka była teraz w niej, a jej wołanie było wszystkim.
Kylie nie poczuła pazurów, gdy poruszały się po jej ciele, zręcznie pozbawiając ją ubrania. Ledwie je zarejestrowała, gdy wędrowały wzdłuż piersi i szyi. Przez sen na jawie zadrżała i walczyła, przedzierając się przez dziwną mgłę, która ogarnęła jej umysł, gdy nagle zobaczyła oczy o złotych plamkach wpatrujące się w nią głodem drapieżnika, i wreszcie uświadomiła sobie, że jest obnażona i zagrożona.
Ale wtedy było już za późno.
Kylie krzyknęła raz, gdy piosenka nagle się skończyła.
Tylko raz.
Nikt nie słyszał, jak dwie zimne dłonie ściągnęły jej ciało ze skał w powitalne objęcia oceanu.