Читать книгу Syrena - John Everson - Страница 7

Rozdział czwarty

Оглавление

Evan patrzył, jak woda wypełnia wgłębienia pozostawione przez gołe stopy na piasku. Fale kołysały się, były stałe, przewidywalne w cichym szumie w głąb lądu i nagłym świście odwrotu, a jednocześnie nieprzewidywalne. Podczas spaceru po plaży zamoczył stopy tylko raz, a teraz jego ślady nagle migotały z powodu silnego przypływu. Każda kolejna fala była bliżej jego ścieżki.

Po kolacji przeszedł długi odcinek „Bezpiecznego portu” i usiadł na zimnym, poczerniałym głazie, który oznaczał początek Mewiego Szpica. Spojrzał w stronę migotliwych świateł Delilah. Blask jego rodzinnego miasta nieznacznie przyćmiewał światła nocnego nieba; gwiazdy były tej nocy dobrze widoczne, a plaża migotała tajemniczymi refleksami.

Evan odchylił się i spojrzał w niebo, z roztargnieniem dotykając połowy medalionu na szyi. Josh nosił drugą połowę, po tym jak sprezentował mu go na Dzień Ojca, zaledwie kilka lat wcześniej. Pokaz solidarności – noszenie dwóch połówek medalu.

Spojrzał w dół, na pustą plażę i zastanowił się, ile dni i nocy spędził z Joshem na tym piasku? Ile razy Josh próbował zwabić go do wody? Ile razy on nie chciał iść?

Josh był rybą i żył w zgodzie z tym znakiem; zawsze był w wodzie. Tak blisko, jak tylko to możliwe. To była jedyna rzecz, która różniła ojca i syna. Chociaż Evan kochał widok i zapach oceanu, był także aquafobem. Panicznie bał się wody. To była jego fobia. Szalona fobia, w przypadku kogoś, kto mieszkał w pobliżu oceanu i pracował w porcie. Ale Evan nigdy nie był w stanie wyzbyć się paraliżującego strachu. Miał to, odkąd był dzieckiem. Było to coś więcej, niż fakt, że nie umiał pływać. Podczas gdy mógł chodzić wzdłuż plaży i podziwiać jej widok, jeśli poprosiło się go o kąpiel, jego serce zaczynało bić szybciej, a pot ciekł mu z porów jak deszcz. Jego nogi stawały się wiotkie na samą sugestię wejścia do oceanu, gdzie fale mogły go ponieść. Nawet w domu jego kąpiel składała się wyłącznie z prysznica… nigdy nie wszedłby do wanny pełnej wody. Przyjaciele nigdy nie rozumieli, dlaczego odmawiał zaproszeń na ich imprezy w jacuzzi, a on nigdy by nie przyznał, że to dlatego, że bał się zanurzyć w wodzie. Przynajmniej nie mógł tego wyjaśnić jeszcze przed rokiem.

Evan przez całe życie żył z fobią, bez potrzeby tłumaczenia się komukolwiek, aż do dnia, w którym zmarł Josh.

Wytarł łzę z oczu i próbował pomyśleć o czymś innym. Czymś, co było dobre, co wiązało się z nim i Joshem, czymś, co nie miało nic wspólnego z wodą. Jeszcze jedna, ostatnia myśl, którą mógł się pocieszyć, zanim wprowadzi w życie swój plan. Ponieważ zdecydował przed pocałowaniem Sary na dobranoc, że to tak naprawdę pożegnalny pocałunek.

Spojrzał na miejsce w zatoce, w którym Josh poszedł pod wodę ostatni raz, i rozważył odległość od miejsca, w którym stał. W tym samym czasie szczęśliwe wspomnienia nabrały kształtu. Josh i akustyczna gitara. Zamrugał załzawionymi oczami, gdy przypomniał sobie dzień, w którym on i jego syn siedzieli sami na ganku za domem, śpiewając Daydream Believer i inne proste piosenki, z którymi Evan mógł poradzić sobie na gitarze akustycznej.

Zaczął śpiewać Forever Now, przypominając sobie jedną z jego ulubionych piosenek Psychedelic Furs. Josh wolał nowocześniejsze rzeczy, ale zawsze lubił, jak głos Richarda Butlera narastał i wkręcał się w przesterowane gitary i dzikie saksofony z lat osiemdziesiątych. Co dziwne, Evan był w stanie zarówno grać, jak i śpiewać niektóre z utworów tego zespołu, bez zbytniego zażenowania swoimi umiejętnościami muzycznymi.

Evan spojrzał teraz w nocne niebo i zaśpiewał. Piosenka z tekstem pełnym gorzkiej nadziei – chęć posiadania jednej chwili na wieczność – zadzwoniła prawdziwie w jego sercu i poczuł, jak się dusi. W tym samym czasie, używając mentalnego manewru „przynęta i zmiana”, przygotowywał nogi i własną odwagę do biegu – jak długo i daleko da radę – prosto do oceanu. Tak wiele razy myślał o tym, że utopi się w miejscu, w którym umierał Josh, iż stało się to dla niego tak normalne, jak oddychanie. Nie chciał już dłużej czekać.

Wytarł łzę z policzka i pozwolił, by piosenka i moment minęły, a rytm fal przejął noc, gdy zaczął biec po piasku. Kamikaze do oceanu. Gdyby tylko mógł dostać się wystarczająco daleko, zanim jego nogi odmówiłyby współpracy, delikatny przypływ sprawiłby, że jego robota byłaby krótka. Byłby to dla niego odpowiedni sposób na śmierć.

Tylko że teraz było coś jeszcze.

Gdy skończyła się jego walka, nocne powietrze zabarwił inny głos. Piękny, zmysłowo płynny, kobiecy głos. Evan spojrzał w dół pustej plaży, a następnie z powrotem na grupę skał, które tworzyły Mewi Szpic. Była blisko, mógł powiedzieć tylko tyle, ale nie mógł jej zobaczyć. Dźwięk, który stworzyła topił jego serce. I jego ciało. Evan zatrzymał się w biegu, niemal natychmiast po tym, jak wpadł do wody. Wrócił do głazu, na którym śpiewał. Jakby w jakimś odległym śnie poczuł, że znowu odpoczywa na wątpliwej wygody głazie, chociaż pragnął zbliżyć się i znaleźć źródło dźwięku. Zawstydziła go świadomość, że prawdopodobnie słyszała jego słabe próby śpiewania – może nawet odczuwała potrzebę śpiewu, by wymazać jego amatorski atak wokalny. Mimo swojego zażenowania musiał spotkać się z właścicielką tego głosu! Po rozkoszowaniu się pulsującą w powietrzu muzyką Evan wyrwał się z zadumy i przewędrował po skałach, przytulając się do ostrych krawędzi, tak by nie znaleźć się w wodzie. Droga do celu nie była zbyt długa, ale można się było tam dostać tylko z wielką ostrożnością. Kiedyś istniało coś na kształt przestrzeni widokowej; płaski owalny punkt, który wystawał z oceanu, gdzie można stanąć na skale, wybiegającej na kilkadziesiąt metrów w wodę i obserwować daleki horyzont. Kochankowie przybywali tam, aby zobaczyć, jak słońce wschodzi i zachodzi.

Albo, żeby robić inne rzeczy – pomyślał.

Gdy okrążył ostatnią przeszkodę na drodze, jego serce się zatrzymało. I znowu ruszyło. I zatrzymało się ponownie.

Evan zmusił się do oddychania, powoli. Cicho.

Światło księżyca oświetliło plecy kobiety, a Evan poczuł, że rozpaczliwie pragnie pieścić kremową skórę, nagą, znajdującą się zaledwie kilka kroków od niego. Kobieta oparła głowę na łokciu. Jej figura, nachylenie żeber prowadzące poprzez talię do wspaniałych bioder było tak doskonałe, że nie oddałby tego żaden artysta przedstawiający akt w świetle księżyca. Evan starał się nie być nieokrzesany i nie patrzeć na jej tyłek, ale… Jezu… na ziemi leżała naga kobieta i śpiewała! Półkule jej pośladków wręcz prosiły o to, by je całować. Jak mógł na nią nie patrzeć? Zwłaszcza że większość męskich magazynów zapłaciłaby najwyższą cenę, by móc ją sfotografować. Jeśli z przodu dziewczyna wyglądała równie imponująco, jak od strony pleców, mogłaby żądać każdej kwoty za prawo do jej oglądania.

Miała jednak coś więcej niż idealny tyłek. Miała doskonały głos. A to mogło być dla Evana bardziej pociągające niż jej ciało. Wraz z delikatnym szumem fal wokół niej, śpiewała smutną i niezrozumiałą melodię, która jednocześnie chłodziła i rozgrzewała Evana do kości. Czuł, że dźwięk powoduje gorączkę, uczucie bólu, chęć, by biec do niej, trzymać ją w ramionach. Ale nie z powodu jej pociągającego ciała. Jej muzyka czerpała emocje prosto z serca. Jej pieśń po prostu grała w nim.

Dźwięk sięgnął wysoko w noc, a potem zanurzył się, a Evan westchnął na skutek tej melodii.

I muzyka nagle ustała, przerwana jego oddechem. Kobieta w mgnieniu oka poderwała się na równe nogi i rozejrzała wokół. Zmrużyła oczy, gdy skupiła wzrok w miejscu, gdzie stał Evan. Bez dodatkowego spojrzenia, nagle wspięła się na postrzępioną skałę i zanurkowała do wody kilka stóp poniżej.

Evan pozostał z wrażeniem ciemnych, świetlistych oczu i kapryśnych ust, otoczonych długą plątaniną czarnych loków. Jej włosy opadły do połowy pleców, kiedy wstała. Dostrzegł także delikatne zaokrąglone piersi, a jego spodnie stały się za ciasne zaledwie w ciągu pięciu sekund, jakie zajęło jej odwrócenie się, spojrzenie i skok.

Moment minął, a Evan obwiódł szybko wzrokiem otwartą przestrzeń. Samotne pływanie w zatoce nie było bezpieczne, na pewno nie w nocy. Spojrzał na delikatnie rozcinające się grzywacze i nigdzie jej nie zauważył.

– Proszę pani! – zawołał po chwili. – Nie chciałem pani przestraszyć – kontynuował. Kiedy się nie pokazała, zawołał: – Wracaj na brzeg, w nocy jest niebezpiecznie!

Odpowiedział mu tylko szum fal, które otoczył Mewi Szpic, rozmywając się i oddalając od plaży. Został tam, wołając tajemniczą kobietę, ale ona nie odpowiedziała. Gdy minuty mijały, zdał sobie sprawę, że może już nigdy nie wrócić.

Dlaczego tak skoczyła? Pytał siebie w kółko. Co, jeśli uderzyła głową o kamień pod powierzchnią? A jeśli nie umiała pływać, tak jak on? Może dlatego nie wynurzyła się z powrotem. Evan zaczął myśleć, że mógł przypadkowo wysłać tę kobietę na śmierć.

Na powierzchni nie było śladu po żadnej kobiecie, tylko białe grzywacze.

W końcu Evan powrócił przy krawędzi na plażę, zapominając o własnej próbie samobójczej. Lub przynajmniej tymczasowo ją wstrzymując. Planowanie własnej śmierci było jedną rzeczą, ale zobaczenie kogoś, kto właśnie odebrał sobie życie – uznał, że tak było, ponieważ nie wróciła na brzeg – sprawiło, że żołądek Evana się skręcił. Mężczyzna wrócił po śladach swoich stóp na piasku. W kółko odtwarzał w głowie obraz kobiety znikającej pośród fal.

Modlił się, żeby nic się jej nie stało, ale sam w to nie wierzył.

Syrena

Подняться наверх