Читать книгу Syrena - John Everson - Страница 9
Rozdział szósty
ОглавлениеKiedy Evan wrócił, dom był pusty, ale dziś nie czuł się z tym źle. Stał w drzwiach pokoju Josha i patrzył na plakat Katy Perry na ścianie. Doktor Blanchard miała rację co do jednej rzeczy – jego życie stało się życiem obserwatora. Codziennie patrzył na kapliczkę życia Josha, na jego pokój. I każdej nocy spacerował po plaży i przeżywał wszystkie oskarżenia, które przynosiło to miejsce. Ale to było jak pętla filmowa. Był zamrożony, nie ruszał się.
Poszedł do kuchni i podgrzał talerz gulaszu z wołowiną, który został z weekendu. Sara gotowała przez większość czasu, ale i Evan upichcił czasem potrawkę, a po kilku dniach odstania, marynowane mięso i przyprawy były jeszcze lepsze. Siedział przy kuchennym stole i wpatrywał się w ostatni blask zachodzącego słońca, gdy wołowina rozpływała mu się na języku. Coś musiało się zmienić, wiedział o tym.
Jednak nie dzisiaj – wycofał się kilka minut później. Wciągnął plażowe sandały i wyśliznął się tylnymi drzwiami.
Gdy zszedł Butler Drive i dotarł do suchych kopców piasku i kolczastych zarośli, które oznaczały początek plaży, nocne powietrze przyprawiło go o gęsią skórkę na ramionach. Szedł przez sypki piasek, aż dotarł do linii wodnej, a następnie zsunął sandały, by iść wzdłuż linii wody. Jego nocne spacery były rytuałem, odkąd on i Sara przeprowadzili się tu ponad dekadę temu. Na pierwszy rzut oka nie miało sensu, by człowiek skamieniały ze strachu na widok wody dręczył się, zbliżając się do jej krawędzi każdego dnia, ale Evanowi nie przeszkadzał ocean, o ile nie powiedziałeś mu, że ma do niego wejść. Uwielbiał zapach wodorostów i soli, które przylgnęły do powietrza, a delikatny, powtarzalny przypływ fal był najlepszym środkiem uspokajającym znanym człowiekowi. Spał spokojnie po swoich spacerach. Przynajmniej kiedyś, kiedy nie musiał przyprowadzać z powrotem Sary.
Dziś wieczorem szedł trochę szybciej niż zwykle, a tempo było bardziej zdecydowane niż w przypadku spaceru. Nie przyznałby się przed sobą, dokąd zmierza, ale jego cel był jasny.
Mewi Szpic.
Ciemny palec skały sterczał przed nim jak cień w nocy. Głęboko w sercu miał nadzieję, że znowu zobaczy kobietę. Mocno zacisnął dłonie na sandałach. Będzie ich potrzebował do pełzania po skałach.
Pokonał półmilowy dystans w rekordowym czasie i wytarł zimny pot z czoła, kiedy postawił pierwszą stopę na ścieżce prowadzącej w dół. Słyszał w powietrzu nutę muzyki, ale jedynym dźwiękiem były fale. Ostrożnie przesuwał się po skałach, aż dotarł do końca płaskiego punktu widokowego, gdzie ostatniej nocy widział, jak kobieta wskakuje w fale. Czy utonęła?
Dziś w nocy jej nie było.
Evan roześmiał się. Oczywiście, że jej tam nie było. Jeśli obawy Evana były prawdziwe, znalazła się na dnie zatoki i prędzej czy później jej ciało prawdopodobnie zostanie wyrzucone na brzeg. A jeśli to doktor Blanchard miała rację, spotkał tu tylko miejscową kurę domową, lubiącą pływać nago, która prawdopodobnie była zbyt zażenowana przyłapaniem, żeby natychmiast wracać tam, gdzie została przyłapana. Tak czy inaczej, w najbliższym czasie nie wróci.
Usiadł, by złapać oddech i przez chwilę patrzył na księżyc. Aby tu dotrzeć, szedł szybciej niż zdawał sobie z tego sprawę i się zmęczył.
Evan nie powiedział Sarze o kobiecie z ostatniej nocy. Wytłumaczył sobie, że dzieje się tak dlatego, że gdy wrócił do domu, już jej nie było, ale może nie było to jedyne wyjaśnienie. Sara zwykle nie była zazdrosna, ale w wyglądzie tej kobiety było coś – nie tylko jej nagości – co sprawiało, że czuł się…
Zaczął nucić w duchu tę samą melodię, którą śpiewał ostatniej nocy, tuż przed tym, nim się pojawiła. Forever Now. Nawet samo nucenie piosenki wywołało w nim emocje, a on pozwolił, by melodia umarła w połowie pierwszej zwrotki i refrenu.
Dziś wieczorem nie będzie żadnej kobiety. Żadnej piosenki. Żadnej doskonałej perłowej skóry. Evan wstał i odszedł od punktu, ostrożnie przechodząc między poszarpanymi krawędziami czarnego kamienia oblepionego mewim gnojem. Ruszył w kierunku domu, choć w tym miejscu odczuwał silną potrzebę powrotu.
Zrobił kilka kroków, kiedy coś sprawiło, że się zatrzymał. Pobożne życzenie?
Nie.
Znów słyszał pieśń. Jego krew wystygła i rozgrzała się od pierwszych nut. Spojrzał na fale i zobaczył tylko ciemność. Skały nie zdradzały żadnego ruchu. Ale piosenka. Pieśń była wszędzie. Evan nie wiedział, w którą stronę się zwrócić, ale wiedział, że musi zbliżyć się do źródła. Musiał ją znowu zobaczyć. Odezwać się do niej. Miała taki niesamowity głos…
Zawrócił, ale potem się zatrzymał. Muzyka nie wydawała się być bliżej, gdy szedł w tamtą stronę, była chyba nawet dalej. Znowu zlustrował pogrążoną w mroku plażę, skały i fale, ale światło księżyca nie zdradziło ani śladu śpiewaczki.
Evan zamknął oczy. Dźwięk przemknął przez jego mózg niczym ocean nad piaskiem. Uświadomił sobie, że wrażenie było silniejsze, kiedy po prostu odprężył się i słuchał… tak też zrobił. Na jego twarzy malował się uśmiech, gdy podążał za czystymi, doskonałymi sopranowymi nutami. Trącały, krystalicznie czyste, jak śpiew ptaków, zanim spadły do dźwięcznego zewu wieloryba, po czym wracały do marzycielskich oktaw bardziej tradycyjnego wersetu. Piękno w dychotomii. Piękno w symetrii. Jej głos płynął bez wysiłku przez zakręty i zwroty akcji w melodii, słodkie, niebezpiecznie pociągające ćwiczenie w muzyce. Nie rozpoznawał słów jako takich, ale coś śpiewała. I bez względu na sylaby sprawiało to, że serce drżało mu z radości, a potem skręcało się z żalu. Piosenka była słodko-gorzkim szaleństwem, a Evan dał się ponieść jej pięknu.
Po chwili wiedział, w którą stronę iść. Czuł się jak pijany, oszołomiony, jak człowiek po niesamowitym nocnym seksie, gdy ciepło i pożądanie stygną, ale przekształcają się w coś więcej niż zwykłą fizyczną ekstazę i wyzwolenie w duszy. Evan szedł. Nie otworzył oczu, ale było to prawie tak, jakby i tak widział; muzyka przyniosła mu wizje piorunowych pęknięć w głębokich, sennych purpurach i podmorskich wzgórz pełnych bujnej roślinności, w szmaragdowych oceanicznych falach, które mieniły się najzimniejszymi, podobnymi do klejnotów błękitnymi falami oceanu, które…
…uderzyły go w pierś i spryskały twarz spienioną solą.
Evan otworzył oczy na falę i zobaczył ją. Kobieta unosiła się zaledwie kilka stóp dalej, a ciemne oczy lśniły w świetle księżyca odbijającym się od oceanu. Jej język poruszał się po białych zębach, gdy wibrowała, improwizując jakąś egzotyczną melodię, ale nagle Evan nie był już pod jej urokiem. Czuł chłód wody na skórze i panika przeniosła się z jego serca do głowy jak prąd elektryczny.
Evan wrzasnął. Oczy kobiety otworzyły się szeroko, a potem zanurkowała pod falami.
Jego własne oczy wytrzeszczyły się, gdy zniknęła, zostawiając go i gdy uświadomił sobie, jak daleko wszedł w ocean, zupełnie nieświadom swojej drogi. Jak mógł to zrobić? Nie czuł się mokry, dopóki nie otworzył oczu, by na nią spojrzeć. Evan młócił ramionami, by utrzymać równowagę w miarowym pędzie niskich fal i uświadomił sobie, że nie przestał krzyczeć od chwili, gdy poczuł na twarzy plusk słonej wody. Walcząc o kontrolę, zmusił stopy do cofnięcia się i powrotu na ląd.
Kobieta nie wynurzyła się ponownie, ale Evan już o niej nie myślał. Wszystko, co czuł, było elektrycznym impulsem paniki. Jego serce biło w potrójnym tempie. Jego pierś paliła się i nie mógł złapać oddechu Odwrócił się od oceanu, by spojrzeć na brzeg. Kiedy zobaczył tę linię piasku, bezpieczną przystań, przyspieszył swój marsz przez wodę. Krew pulsowała w uszach tak głośno, że wyobrażał sobie, iż zastawki serca pękną zaraz w eksplozji krwi. W myślach zobaczył, jak upada, zaledwie kilka metrów od brzegu, trzymając się za serce, gdy woda porywa go z powrotem w mętne, głodne głębiny. Zmusił się, by iść dalej, krok po kroku. Kiedy fale sięgały już tylko do ud, zaczął biec w stronę plaży, mimo że strach ostrzegał go, że może spaść i zostać zawleczony przez prąd z powrotem na morze.
Musiał wrócić na ląd. Teraz.
A potem był tam.
Evan upadł na mokry piasek i starał się kontrolować swój oddech. Było to trudne, ponieważ gdy tylko zdał sobie sprawę, że dotarł do celu, zaczął płakać. Jego klatka piersiowa wydawała się być w strzępach. Zamknął oczy i policzył, wykorzystując moc powolnych, stabilnych liczb w walce o odzyskanie kontroli. Leżał na piasku przez kilka minut, chcąc, by jego serce zwolniło. Pod żebrami czuł ogień, który mógł go strawić. Liczył i skupiał się na liczbach. Raz, dwa, trzy…, z każdą liczbą oddech nieco spowalniał. W końcu, po długim, głębokim wdechu, wstał i spojrzał z powrotem na ocean.
Grzywiaste fale i bałwany były tak daleko, jak tylko mógł sięgnąć wzrokiem, blask księżyca nie pomagał, powierzchnia wody była po prostu czarna.
Żadna kobieta nie pojawiła się wśród grzywaczy. Potrząsając głową z niedowierzaniem, myśląc nad tym, co się właśnie wydarzyło, Evan postanowił dołączyć do Sary przy barze, gdy tylko zmieni ubranie.
Tylko że dziś w nocy, to on się napije.