Читать книгу Syrena - John Everson - Страница 6

Rozdział trzeci

Оглавление

Światło słoneczne dotykało zmiętej pościeli. Evan obudził się, mrużąc oczy od wiązki padającej na jego twarz. Zerknął na ten szpon świtu. Tak wcześnie. Rankiem noce wydawały się za krótkie, ale gdy wpatrywał się w sufit o drugiej po północy, wydawały się o wiele za długie.

Obok niego chrapała Sara. Wiedział, że jeszcze przez jakiś czas będzie nieobecna.

Od śmierci Josha spała coraz dłużej i dłużej, ponieważ coraz częściej była w barze. Evan martwiłby się, że go zdradza i podrywa chłopaków, jednak zwykle to on zjawiał się, aby zabrać ją do domu. Każdej nocy chodzili samotnie ze swoją prywatną boleścią, ale ostatecznie na końcu szli razem.

Pocałował ją lekko w czoło i zsunął się z łóżka, by ogarnąć się w łazience. Rok temu Sara już byłaby na dole, gadając w kuchni i budząc zarówno Evana, jak i Josha swoim radosnym hałasem. W końcu „jej chłopcy” szliby korytarzem, ziewając i rozciągając się w ciepłej kuchni z zapachem jaj, kaszy i kawy, zbierali się przy stole, aby porozmawiać o nadchodzącym dniu.Josh był ósmoklasistą w Bayside, a w ich śniadaniowych pogawędkach zaczęła się już przewijać rozmowa o liceum. Czy powinien złapać byka za rogi i iść na zaawansowaną historię? Jego stopnie pozwalały na to, ale czy naprawdę chciał odrabiać trudniejsze zadania domowe?

Evan naciskał, aby postawił na zajęcia z historii, które dadzą mu wstęp na lepszy college, ale Josh na ogół przewracał oczami.

– Dlaczego myślisz, że pójdę na studia, tato? – podkpiwał.

Sarah wspierała go, dokładając jeszcze do pieca:

– Nie widzę nic złego w byciu zawodowym ratownikiem.

Podczas golenia Evan patrzył na ciemne kręgi pod oczami i skrzywił się mimowolnie. Jak wielką różnicę uczynił ten jeden rok. Twarz, która na niego patrzyła, wyglądała na szczupłą i zmęczoną, a siwe włosy zdobiły skronie i zwijały się na pokrytej czernią piersi. Miał teraz niewielki brzuch – niezły jak na faceta po czterdziestce, ale rok temu był bardziej sprężysty, zdrowszy.

Sara nadal spała, kiedy wyszedł spod prysznica i ubrał się do pracy; jej usta były otwarte i spoczywały na poduszce. Evan pragnął ją obudzić, pocałować ją z taką namiętnością, jaką kiedyś dzielili się rano; Coś, o czym będziesz pamiętać podczas pobytu w biurze – szeptała, gdy jej niespokojne palce odpinały pasek, który dopiero co założył. Ale wiedział lepiej. Te dni odeszły razem z jego synem.

Zatrzymał się na chwilę w korytarzu, tak jak każdego ranka, by spojrzeć na plakaty nad łóżkiem na ścianie w pokoju Josha. Od tamtego dnia nie tknęli tam niczego. Poranne światło przesuwało się po pustym łóżku i dotykało kredensu pokrytego zbieraniną książek, czasopism i kolekcjonerskich kart z muzykami rockowymi. Evan był dumny z zainteresowania Josha muzyką; odbijały się w nich jego własne fascynacje. Siadali często we dwóch obok siebie przy fortepianie lub z gitarą akustyczną, śpiewając folkowe, rockowe i nonsensowne piosenki. Evan uśmiechnął się do wspomnień o Joshu, gdy ten miał pięć lat. Wymyślił tekst o tym, jak Josh łapie ogon jaszczurki w łazience i używa go do mycia zębów. Twarz chłopca zmarszczyła się z obrzydzenia, gdy śmiał się i jęczał:

– Nie ma mowy, tato, fuj! Obrzydliwość!

Łza zagroziła ucieczką z kącika oka Evana, ale ją otrząsnął. I odszedł. Po raz pierwszy obiecał sobie, że wkrótce, już niedługo, wejdzie do tego pokoju z pudłami. Zostawili go dokładnie tak, jak Josh zostawił go tego ranka, kiedy on i Evan poszli nad ocean. Wraz z Sarą uznali, że pozostawienie w nienaruszonym stanie pokoju Josha to sposób na to, by syn nadal był obecny w ich życiu. Wizualna pamięć czasu, kiedy był z nimi. Ale życie Josha, jego zapach i dźwięk, powoli odpływały. Cała jego magia zniknęła teraz z tego miejsca.

Ani Evan, ani Sara nie ruszyli dalej. Byli tak samo pogrążeni w smutku, jakby pokój był przywiązany do zakurzonych artefaktów z dawno minionego życia.

– Czas odpuścić i zrobić z tym porządek – powiedział Evan do pustego korytarza. Ale w głowie odpowiedział sobie: Ale nie dzisiaj.

Kiedy Evan wjechał na parking, w porcie już panował gwar. Obawiał się czwartków, ponieważ łodzie rybackie zawsze wydawały się najcięższe tego dnia… a to oznaczało, że będzie zasuwał, aby nadążyć z dokumentami i fakturami oraz wszystkimi innymi papierkowymi raportami, które obowiązywały w małej portowej bazie. Jeśli mieszka się w maleńkim mieście portowym, takim jak Delilah, to pracuje się albo w handlu rybami, albo w bloku turystyczno-pułapkowym miasta. Kiedyś było tu tajne portowe schronienie dla handlarzy rumem. Z czasem Delilah stała się niewielkim legalnym portem na wybrzeżu Kalifornii, w którym rybacy i małe firmy przewozowe mogli dokować za minimalną opłatą i z dużą dozą osobistej uwagi. Ta zachęta wznosiła się i opadała wraz z dekadami. W ciągu ostatnich dwudziestu lat miasto sprzedawało się bardziej jako osobliwa atrakcja turystyczna niż jako faktyczny port.

W śródmieściu nadal znajdowało się kilka oryginalnych domów w stylu wiktoriańskim, zbudowanych na przełomie ubiegłego stulecia, a dzięki skoordynowanym wysiłkom ze strony ojców miasta i właścicieli firm, główna ulica, Serenade, została zmodernizowana i opracowana tak, by wyglądała, jak rząd domków dla lalek. Długi, osłonięty łuk Ukrytej Zatoki pysznił się zadbanym odcinkiem złotego piasku, wydartym spośród mil skał oraz głazów, a w miesiącach letnich i jesiennych, ten samotny odcinek plaży wypełniał się parasolami i chłodziarkami. Głównie turystów. Wszyscy mieszkańcy zajęci byli sprzedażą i nie mieli czasu na korzystanie z własnej plaży.

Evan wchodził po schodach, biorąc po dwa stopnie naraz, by wspiąć się na taras widokowy otaczający Delilah Harbor Authority. Spóźnił się ponownie; nieważne, jak bardzo się starał, nie mógł wejść na pokład na czas. Drzwi z wyblakłym, drewnianym ekranem zatrzasnęły się za nim. Zaklął pod nosem. Hałas zaalarmowałby Darrena, który ostatnio o wszystko miał ból dupy.

– Po prostu wracasz z przerwy? – zawołał szef zza stosu listów ładunkowych, gdy Evan przeszedł przez portowe „wielkie biuro”. Wielkie było trochę nieprecyzyjne – Darren wybiegł z pokoju trzy metry na trzy i pół, którego brzozowa boazeria i stosy niewypełnionych list załadunkowych sprawiły, że jego przestrzeń wyglądała na jeszcze mniejszą niż wcześniej. Ale… Darren jako jedyny miał tu biuro.

– Tak – odparł Evan, starając się, by jego głos brzmiał naturalnie. – Śniadanie.

Nie zatrzymał się, by nie dać Darrenowi szansy na skrytykowanie go za to, że nie działał według wskazówek zegara. Wśliznął się za biurko, czując się jak zrugany uczniak.

Evan, Bill, Candice i Maggie – wszyscy mieli biurka na otwartej przestrzeni, tuż za gabinetem Darrena, którą nazywali Bull pen1. W pobliżu znajdował się jeszcze niewielki pokój, w którym kapitanowie statków uzupełniali swoje listy ładunkowe i inne szczegóły, dotyczące papierów przewozowych. Do najmniej ważnych z nich należały opłaty portowe.

Żaden z pracowników Delilah Harbour Authority nie spędzał nigdy całego dnia przy biurku, ponieważ zawsze byli wzywani do pomocy w doku. Evan był złotą rączką, służył jako główny księgowy. Umiał także zarzucić kotwicę linową i rąbnąć beczkę ryb.

Maggie uniosła brew i uśmiechnęła się, szepcząc:

– Pójdziesz do kozy!

– Wiem, wiem. Muszę sobie z tym poradzić – Evan przytaknął, zanim wyznał: – Sara bardzo późno wróciła do domu… wciąganie jej nie zawsze jest łatwe, a potem nie mogłem zasnąć…

Maggie potrząsnęła dzikimi, kasztanowymi lokami, które musiała potem odgarnąć.

– Nie jestem szefem, nie musisz mi się tłumaczyć. – Uśmiechnęła się trochę smutno. – Andy powiedział, że ostatnio często przebywa w O’Flaherty. Wiesz, on też nie może spać bez swojego piwa.

– Domyślam się, że nie tonie w myślach – odparł Evan. Maggie otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale się zawahała. Nie miała na to łatwej odpowiedzi. Bill podniósł wzrok znad terminalu i zacisnął usta, ale choć zmarszczka przeszła mu przez czoło, nie dołączył do rozmowy.

W pomieszczeniu na chwilę zapadła cisza.

1

Bull pen – miejsce do rozgrzewki dla miotacza w trakcie gry w baseball (przyp. tłum.)

Syrena

Подняться наверх