Читать книгу Wszyscy na Zanzibarze - John Brunner - Страница 14

ciągłość (2)
martwa dłoń z przeszłości

Оглавление

Norman wysiadł z windy gotowy do jednego ze swoich rzadkich i zawsze starannie wykalkulowanych wybuchów gniewu, które u wszystkich jego podwładnych wywoływały wyrzuty sumienia. Wnętrze komory Salmanasara ledwie zdążyło mu mignąć przed oczami, kiedy potrącił stopą coś leżącego na podłodze.

Spuścił wzrok.

To była ludzka dłoń, odcięta na wysokości nadgarstka.

* * *

– A na przykład mój dziadek ze strony matki – powiedział Ewald House – był jednoręki.

Sześcioletni Norman patrzył na pradziadka wielkimi, okrągłymi oczami. Nie rozumiał wszystkiego, co ten starszy pan mu opowiadał, ale miał świadomość, że są to rzeczy ważne – tak samo jak ważne było to, żeby nie moczył się w łóżku ani nie zaprzyjaźniał zbyt blisko z synem Curtisa Smitha, który wprawdzie był jego rówieśnikiem, ale był biały.

– Był leworęczny, rozumiesz. A co zrobił? Ano zrobił to, że w gniewie podniósł rękę na swojego nadzorcę. Tak mu przyłożył, że ten wpadł do strumienia. Więc potem nadzorca kazał go przykuć łańcuchem do kołka wbitego w czterdziestoakrowe pole, potem normalnie wziął piłę i... odpiłował mu rękę. Mniej więcej tutaj. – Pradziadek dotknął własnej ręki, chudej jak ustnik fajki, nieco poniżej łokcia. – Dziadek nic nie mógł zrobić. Urodził się niewolnikiem.

* * *

Norman – bardzo spokojny i całkowicie nieruchomy – rozejrzał się po komorze. Zobaczył właściciela dłoni, który wił się z bólu na podłodze, jęczał przejmująco i ściskał kikut ręki, usiłując przez mgłę nieznośnego bólu znaleźć właściwe punkty ucisku i powstrzymać krwotok. Zobaczył strzaskany pulpit czytnika, którego odłamki chrzęściły pod butami spanikowanych i zdezorientowanych pracowników. Zobaczył błysk w oczach bladej białej dziewczyny – dyszała głośno, ciężko, jak w ekstazie, i zakrwawioną siekierą powstrzymywała otaczających ją przeciwników.

Zobaczył również stłoczoną na galerii ponad setkę idiotów.

Ignorując wydarzenia rozgrywające się na środku sali, podszedł do wbudowanej w ścianę pokrywy. Dwa szybkie ruchy pokręteł i pokrywa spadła, odsłaniając sieć grubo izolowanych rur, splątanych jak ogon króla szczurów.

Szarpnął zawór. Kantem dłoni uderzył w łącznik, bardzo szybko, żeby zimno nie zdążyło przeniknąć w głąb skóry. Przyciągnął sobie jeden z węży, włożył go pod pachę, zaparł się i zaczął wlec za sobą. Ta odrobina luzu wystarczy na jego potrzeby.

Podchodząc do dziewczyny, nie spuszczał z niej wzroku.

Boża Córa. Pewnie jakaś Dorcas, Tabitha albo Martha. Chce zabijać. Chce niszczyć. Typowa reakcja chrześcijanki.

Wy swojego Proroka zamordowaliście. Nasz odszedł w podeszłym wieku, otoczony powszechnym szacunkiem. Ba, wy byście z radością zabili swojego po raz drugi. A gdyby nasz wrócił, mógłbym porozmawiać z nim jak z przyjacielem.

* * *

Zatrzymał się niecałe dwa metry od niej; wąż ciągnął się za nim, trąc głośno o ziemię jak łuski olbrzymiego gada. Nie wiedziała, co myśleć o tym mężczyźnie o czarnej skórze i zimnym, martwym spojrzeniu. Wzięła zamach siekierą, ale się zawahała. To na pewno jakiś podstęp. Pułapka.

Obejrzała się gwałtownie, spodziewając się, że lada chwila ktoś zaatakuje ją od tyłu – ale pracownicy rozpoznali oręż Normana i rozpierzchli się na jego widok.

* * *

„Nic nie mógł zrobić...”.

Konwulsyjnym ruchem otworzył zawór na końcu rury i trzymając go nieruchomo, odliczył do trzech.

Rozległ się syk, spadł śnieg i biały lód okrył znienacka siekierę, trzymającą ją dłoń i całą rękę. Nastała chwila bez końca, w której nic się nie działo.

A potem pod ciężarem siekiery dłoń dziewczyny odłamała się na wysokości nadgarstka.

– Ciekły hel – wyjaśnił lakonicznie Norman na użytek widzów. Wypuścił rurę, która z metalicznym szczękiem upadła na podłogę. – Wystarczy zanurzyć w nim palec, a złamie się jak sucha gałązka. Dlatego nie radzę tego próbować. Tak jak nie radzę wierzyć we wszystko, co się słyszy o Teresie.

W ogóle nie patrzył na dziewczynę, która tymczasem upadła na ziemię nieprzytomna lub nawet martwa od wstrząsu – interesowała go tylko zmrożona dłoń wciąż zaciśnięta na rękojeści siekiery. Powinien coś poczuć, choćby dumę ze swojego szybkiego pomyślunku, ale niczego w sobie nie znalazł. Jego umysł i serce były tak samo skute lodem jak ten pozbawiony sensu przedmiot na podłodze.

Odwrócił się na pięcie i skierował z powrotem do windy, boleśnie świadomy okrutnego rozczarowania.

* * *

Zink przysunął się do Oggie’ego.

– Hej-hej! – zagaił. – Warto było przyjść, co? Coś czuję, że dziś skręcimy mierzwę jak stąd do oceanu! Już wchodzę na orbitę!

– Nie – odparł Oggie, wpatrzony w drzwi, za którymi zniknął brązowy kinol. – Nie w tym mieście. Nie podobają mi się tutejsze siły porządkowe.

Wszyscy na Zanzibarze

Подняться наверх