Читать книгу Byłem żałosnym dupkiem – czyli jak żyć z sensem - John Kim - Страница 12

EGO
# 7
Nie wyżywaj się na słabszych

Оглавление

Nie tylko łobuziaki na placu zabaw znęcają się nad słabszymi. Tyranami są też dorośli. Szefowie firm, ludzie w mundurach, głowy rodzin. Znęcanie się może mieć nie tylko aspekt fizyczny, lecz także emocjonalny, finansowy, duchowy, mentalny, że wspomnę tylko o kilku. W gruncie rzeczy tyranem jest ten, kto próbuje wzmocnić siebie, odbierając siłę innym. Najprawdopodobniej postępuje tak dlatego, że kiedyś sam był tyranizowany. Znacie powiedzenie „krzywdzą skrzywdzeni”? To prawda. Każdy, kto mnie maltretował, sam był bity albo krzywdzony emocjonalnie przez brata, ojca, wujka bądź dzieciaki z sąsiedztwa. Na jakimś etapie życia ktoś pozbawił taką osobę siły, więc później próbuje ją odzyskać, odbierając ją innym. Jeśli się w to wgłębimy, to możemy tak to ująć: ktoś pozbawił go poczucia własnej wartości, teraz zaś sądzi, że poniżając innych, poczuje się ważniejszy.

Ja się na nikim nie wyżywałem, zdarzyło mi się to dopiero w siódmej klasie. Mnie nikt nie dręczył, bo trzymałem z fajną paczką, ale sami wiecie, jak to jest: na zajęciach z wuefu zawsze znajdzie się nadpobudliwy i agresywny drągal, którego wszystkie dzieciaki się boją. Ja też miałem takiego w klasie. Terroryzował innych, ale mnie się nie czepiał, bo byłem „spoko”. Za to stale podpuszczał mnie do robienia rozmaitych głupot. A ja ze strachu przed nim zwykle go słuchałem. No i kiedy raz wdałem się w drobną sprzeczkę z innym chłopakiem z klasy, ten dryblas zaczął mnie podjudzać do bójki. Nie chciałem się bić. Nie byłem typem zabijaki. Pragnąłem się od tego wymigać, ale drągal nie przestawał judzić: „Skop mu dupę. Niech wie, że nie może ci podskakiwać. Zabij dupka”.

Wówczas nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale teraz już rozumiem, że w opisanej sytuacji tak naprawdę to on znęcał się nade mną. Marzyłem, by się wreszcie odczepił, więc doskoczyłem do tamtego chłopaka i go popchnąłem. Zacząłem się z niego nabijać, dokuczać mu. Nie sądziłem, że ma dość odwagi, a jednak odwrócił się i mi przyłożył. Cała bójka trwała ze dwie i pół sekundy i był to jedyny raz, kiedy się biłem. Byłem głupi. Zaczepiłem tego dzieciaka, sądząc, że jeśli tego nie zrobię, to drągal uzna, że tylko udaję spoko gostka. Że skoro się nie biję, to nie jestem taki jak reszta mojej paczki. A więc co ze mnie za pożytek? Unikanie bójki oznaczałoby, że nie jestem nikim wyjątkowym. Że jestem taki sam jak pierwszy lepszy szaraczek.

Wtedy trudno było mi to pojąć, ale ciekaw jestem, nad kim się znęcam dzisiaj. Nie w sensie fizycznym, rzecz jasna. W bardziej subtelny sposób, taki, że nawet nie zdaję sobie z tego sprawy. Pytanie brzmi: „Kogo próbuję poniżyć, bym mógł się poczuć ważniejszy, bardziej wartościowy?”. Kolegów z siłowni? Czy naciskam, żeby się forsowali i dźwigali większe ciężary, ale nie w trosce o nich, tylko po to, by wyjść na lepszego sportowca, by uznali, że jestem silniejszy i szybszy? Czy dzielę się historiami ze swojego życia wyłącznie po to, by się pochwalić, jak daleko zaszedłem? Czy dlatego jestem opryskliwy wobec rodziców i ich nie słucham, bo jestem dorosły, więc guzik mogą mi zrobić? A może chronię siebie, przedstawiając własną prawdę i wyznaczając zdrowe granice? Czy skoro partnerka mnie kocha, wykorzystuję to, żeby nią manipulować i kontrolować jej życie?

Uważam, że mam na sumieniu wszystkie opisane powyżej grzechy. Nie popełniałem ich świadomie. Co jednak nie zmienia faktu, że terroryzowanie kogoś jest zwyczajnym znęcaniem się, ja zaś tyranizowałem ludzi, będąc już dorosłym. Jak my wszyscy.

Kogo próbuję poniżyć, bym mógł się poczuć ważniejszy, bardziej wartościowy?

Jeżeli znęcasz się nad słabszymi, to niekoniecznie dlatego, że jesteś zły. Robisz to, próbując pokazać swoją rzekomą wartość, ale najwyższy czas z tym skończyć, bo tylko wtedy możesz pokazać, ile naprawdę jesteś wart. Bo w innym wypadku jesteś jak nastolatek wyciskający pryszcze. Odzyskaj moc, biorąc odpowiedzialność za swoje czyny i za to, jak wpływają na innych.

Gdy kiedyś pracowałem charytatywnie w domu opieki, leczyłem uzależnionego nastolatka. Pacjent był wielki, nabity mięśniami i agresywny. Trenował zapasy, grał w futbol amerykański i stale szukał okazji do bitki. Testosteron tryskał mu uszami. Nie chciałem się nim zajmować, ponieważ przypominał mi łobuzów, którzy w dni powszednie spuszczali łomot kolegom, a w weekendy kradli radia z samochodów swoich ojców. A szczerze mówiąc, nie chciałem go, bo się go bałem. Nie potrafiłem się bić, nie nauczyłem się, ponieważ jako nastolatek nie byłem dręczony fizycznie. On miał siedemnaście lat, ja byłem po trzydziestce, więc nie ulegało wątpliwości, że w trzy sekundy położyłby mnie na łopatki. Ale przydzielono mi właśnie jego.

Ze zrozumiałych przyczyn podczas naszych sesji zachowywałem dystans. Wiedziałem, że gdybym potrafił okazać chłopakowi sympatię, byłby wobec mnie w porządku, przestałby się stawiać. Jednak z czasem poznałem jego inne oblicze. Dał się namówić na występ taneczny w naszym dorocznym konkursie talentów. Z ulicznego zabijaki zmienił się w tancerza w boysbandzie. Pokochał to, a jednak czuł się skrępowany. Nie chciał wyjść na „maminsynka”, zwłaszcza w oczach ojca. Ujrzałem go z całkiem nowej strony. Był zwykłym nastolatkiem szukającym uznania, potwierdzenia własnej wartości, aprobaty.

A potem poznałem jego ojca. Ożeż w mordę! Opowiadano mi, jak pobił trzech wielkich facetów w Tommy’s Burger, a jego syn z matką patrzyli na to z samochodu. I to nie w jakichś zamierzchłych czasach, raptem rok wcześniej. Gość był z gatunku tych, których boją się nawet współwięźniowie pod celą. W każdym razie nie podobało mu się, że chłopak tańczy. „Mój syn nie jest mięczakiem”. Wpadłem jak śliwka w kompot. Wszyscy – a w pierwszym rzędzie oczywiście mój pacjent – oczekiwali, że załatwię zgodę ojca na występy taneczne syna. Ale jak sprawić, by ktoś, kto pakuje ludzi do szpitala tylko za to, że ośmielili się zerkać na jego żonę, zmienił swoje poglądy na bycie mężczyzną?

Zaprosiłem go, żeby obejrzał syna podczas treningu. Rzecz jasna, nie chciał przyjść, w końcu jednak go przekonałem. Przyszedł niechętnie i stał obok mnie z kamienną twarzą. Opowiedziałem mu o postępach syna i o tym, jak ta nowa miłość do tańca pozwala mu odejść od nałogu.

– Niech pan patrzy, jaki on jest szczęśliwy na scenie – powiedziałem.

Nie potrafił temu zaprzeczyć. Przekonał się, że jego syn jest tylko dzieciakiem, a taniec daje mu szczęście.

Gdy już zawiązaliśmy nić porozumienia, chłopak opowiedział mi o tym, jak jego ojciec codziennie spuszczał mu manto. A teraz na tej scenie zobaczył samego siebie. I zdał sobie sprawę, że wypaczone pojęcie o tym, na czym polega bycie mężczyzną, odziedziczył po ojcu. Że to ojciec wpoił mu takie, a nie inne poglądy, co dodatkowo przysporzyło jego synowi bólu i doprowadziło do uzależnienia.

A teraz ten ojciec pozwolił synowi tańczyć.

Zrobił coś, czego od swojego ojca nigdy się nie doczekał.

Byłem żałosnym dupkiem – czyli jak żyć z sensem

Подняться наверх