Читать книгу Byłem żałosnym dupkiem – czyli jak żyć z sensem - John Kim - Страница 14
EGO
# 9
Nie porównuj, kto ma większego
ОглавлениеWe wczesnym dzieciństwie odkrywamy siusiaka – i zaczynamy się nim fascynować. Wprawdzie mieliśmy go od zawsze, nagle jednak wzbudza naszą ciekawość, intryguje. Nie możemy go odkręcić, więc zaczynamy się nim bawić. I stwierdzamy, że czerpiemy z tego przyjemność. To nowe i podniecające uczucie. Czujemy się ważniejsi. Podświadomie utożsamiamy członka z władzą.
W szkole średniej, gdy przebieramy się w szatni przed wuefem, dociera do nas, że członki różnią się wielkością, i zaczynamy porównywać naszą władzę z władzą innych chłopców. Raz się czujemy jak Superman, innym razem jak zwyczajny Clark Kent. Oto mamy coś namacalnego, co uwewnętrzniamy w odruchu obronnym, by ocenić, ile jesteśmy warci. Ten sposób myślenia wpędza nas w stany lękowe i sprawia, że czujemy się gorsi. Wielu mężczyzn zmaga się z tym nie tylko za młodu, ale i później, w dorosłym życiu.
Następnie odkrywamy pornografię i pokazywane na filmach olbrzymie członki. Teraz już nie jesteśmy nawet Clarkiem Kentem. Jesteśmy stażystą w redakcji „Daily Planet”, który rozwozi pocztę na wózku i uchyla się przed zszywaczami. A skoro powiększenie naszego interesu nie wchodzi w rachubę, próbujemy sobie to zrekompensować inaczej – w klasie, w pracy, na korcie. Albo samochodami, domami, premiami na koniec roku. I wreszcie, jakżeby inaczej, kobietami. Wkrótce porównujemy wszystko, co posiadamy, z tym, co mają inni faceci. Wpadamy w pracoholizm, rozwija się w nas alkoholizm, a z całego tego stresu i lęków przestaje nam stawać. Tracimy to coś, co niegdyś dawało nam poczucie władzy.
Odkąd pamiętam, stale miałem kompleks swojego członka. Tego typu przykłady nie są niczym rzadkim. Moje kompleksy zaczęły się w szatni, kiedy porównywałem swojego małego do penisów innych chłopaków. A pornografia, jak już zacząłem ją oglądać, tylko dolała oliwy do ognia. Nawet po trzydziestce, gdy moje małżeństwo się rozpadało, winę zrzucałem na swojego członka, mimo że żona zapewniała mnie, że akurat on całkiem jej odpowiada.
Pamiętaj, nikt nie jest zbudowany tak samo jak ty. I to ty sam się modelujesz.
Jay Z
Zmieniłem to podejście dopiero wtedy, gdy w wieku trzydziestu kilku lat zacząłem chodzić z dziewczyną z Georgii. Od czasu mojej eksżony była pierwszą kobietą, której przyznałem się do swoich obaw. Opowiedziała mi o facecie, z którym chodziła tuż przede mną, o olbrzymim Irlandczyku z jeszcze większą pałą. Można by sądzić, że to tylko zwiększy moje kompleksy. Jednak wyjaśniła mi, że nienawidziła jego członka. Był za duży. Nie mieścił się.
– Seks zawsze wiązał się dla mnie z bólem – wyznała.
Oczywiście w tyle głowy usłyszałem głos: „Jasne, mówisz tak, żeby mnie pocieszyć”.
To przeświadczenie brało się jednak z oglądania filmów pornograficznych, na których aktorki nigdy nie mają dość tych wielgachnych fiutów. Ona zaś mówiła szczerze. Twierdziła, że mój członek jest „idealny”. A przynajmniej idealny dla niej. Wcześniej nikt mi czegoś takiego nie powiedział. Po raz pierwszy poczułem, że może nie jestem wybrakowany.
Od niedawna umawiam się z dziewczyną, która na pierwszej randce wyznała mi, że kiedyś zerwała z facetem, którego wprawdzie szczerze lubiła, ale „miał za małego”. Nie wyrwała się z tym ot tak, bo po kilku kieliszkach nasza rozmowa zeszła na seks. Ma się rozumieć, to wyznanie od razu uruchomiło moje dawne obawy. Gdy jednak po kilku następnych randkach poszliśmy do łóżka, okazało się, że wszystko gra. Nie narzekała, nie rzuciła mnie. Wciąż chciała być ze mną. A co ważniejsze, odkryłem inne rzeczy, które dotychczas mi umykały, na przykład to, jak ważny jest dotyk i sztuka całowania się. Zacząłem postrzegać ciało w innym świetle. Uczyć się miłości, bliskości… Odnosiłem wrażenie, jakbym miał właśnie za sobą swój pierwszy raz. Tyle że tym razem nie chodziło jedynie o skórę. Istotą były zjednoczenie oraz energia. Coś, czego nie widać.
Dowiedziałem się, że w bliskości i seksie są rzeczy o wiele ważniejsze niż wielkość członka. Twoja różdżka wcale nie jest czarodziejska. Władza mieści się w innym organie – w sercu. A jeśli twojej kochance nie odpowiada rozmiar twojego instrumentu, należy zmienić kochankę.
Różnimy się budową, wielkością i kolorem – i właśnie dlatego jesteśmy piękni i niepowtarzalni
Wszyscy mamy kompleksy na tle wyglądu. U mężczyzn może chodzić o penisa albo o łysienie. Kobietom nie podobają się ich piersi albo uda. Jednak przywiązując wagę do rzeczy, których w sobie nie lubimy, oceniamy swoją wartość przez ich pryzmat. Czujemy się coraz gorsi, ponieważ nasze ciała nie wyglądają tak, jak naszym zdaniem powinny wyglądać. To „powinny” bierze się, rzecz jasna, z reklam, które przedstawiają nieprawdziwy obraz świata. Akceptujemy to, że na naszą moc wpływają czynniki zewnętrzne. W rozpaczy sięgamy po drastyczne środki, żeby się „naprawić”, goniąc za wizerunkiem, jaki sobie stworzyliśmy w wyobraźni. Ale to tylko plaster na rany. Nawet jeśli zaczniesz wyglądać jak model z czasopisma, nigdy nie wyleczysz prawdziwego bólu – wewnętrznego poczucia, że jesteś bezwartościowy, nic nie znaczysz, nikt cię nie kocha. Aby zatrzymać ten proces, musimy przestać porównywać się z innymi. Tu tkwi nasza słaba strona. To furtka do tego, żeby się samobiczować. Różnimy się budową, wielkością i kolorem – i właśnie dlatego jesteśmy piękni i niepowtarzalni. Musimy zrozumieć, że różnice między nami nie świadczą o naszych wadach, tylko wręcz przeciwnie, pokazują, dlaczego jesteśmy wartościowi. Jak rezygnacja z porównywania fiuta wpłynie na twoje życie? Co się stanie, kiedy wyrzucisz linijkę? A może zatrzymaj linijkę, ale zacznij mierzyć co innego, na przykład to, na ile potrafisz dać komuś poczucie bezpieczeństwa i wrażenie, że jest seksowny i piękny? Bo wtedy inni odpłacą ci tym samym i z nikim nie będziesz już musiał się porównywać.