Читать книгу Bł. Matka Speranza - José María Zavala - Страница 11
ОглавлениеZ JAQUELINE KENNEDY
W poszukiwaniu wsparcia modlitewnego i pocieszenia Matkę Speranzę odwiedzały osoby bardzo różne i o różnorodnym statusie społecznym. Niektóre z nich znane były już jako pierwszoplanowe postaci z czołówek gazet i czasopism na całym świecie, wiadomości, dokumentów, z audycji radiowych, książek i specjalnych dodatków...
Jacqueline Kennedy, młoda wdowa po byłym prezydencie Stanów Zjednoczonych Johnie Fitzgeraldzie Kennedym, przybyła do Collevalenzy 15 listopada 1967 roku. Najmłodsza pierwsza dama w historii swojego kraju miała wtedy trzydzieści osiem lat i prawie całe życie przed sobą. Od straszliwego zamachu, który kosztował życie jej męża, minęły cztery lata, ale duszę nadal miała rozdartą bólem.
Tego dnia towarzyszył jej ambasador Hiszpanii przy Stolicy Apostolskiej Antonio Garrigues y Díaz-Cañabate, którego złe lub też niedyskretne języki posądzały wówczas o potajemny romans z piękną i elegancką amerykańską damą.
„Jacqueline, wdowa po Kennedym – wspomina ów dyplomata w swojej autobiografii – była głęboko zagubiona i bardzo samotna nie tylko jako wdowa, lecz także jako kobieta, którą już utrata trzeciego dziecka poważnie osłabiła. Następnie morderstwo Boba Kennedy’ego5 pogłębiło tę pustkę do tego stopnia, że bardziej się już nie dało. Trzeba to wszystko rozumieć, gdy się ją osądza, kiedy się ją negatywnie ocenia”.
Garrigues znał niektóre sekrety z życia Jacqueline, choć nie wszystkie, jak Matka Speranza, która, jak tylko się spotkały, natychmiast przejrzała jej duszę.
Początki znajomości Antonio Garriguesa z rodziną Kennedych sięgały czasów wojny domowej w Hiszpanii, kiedy to wraz z żoną, Amerykanką Helen Anne Walker, córką głównego inżyniera międzynarodowego przedsiębiorstwa ITT Corporation (ówczesnego właściciela firmy Telefónica), przyjęli starszego brata JFK Josepha Patricka Joe Kennedy’ego pod dach swojego domu mieszczącego się pod numerem 55 przy ulicy Castelló w Madrycie. Pewnego dnia Garrigues i najstarszy z rodu Kennedych o mały włos nie zginęli z rąk grupy bojowników, ale to już inna historia...
Hiszpański ambasador przy Stolicy Apostolskiej w latach 1964-1972 uczestniczył w kolacji z JFK w Białym Domu i przeprowadził z nim ostatni wywiad na dwa dni przed morderstwem z rąk Lee Harveya Oswalda. Teraz zaś towarzyszył Jacqueline w Sanktuarium Miłości Miłosiernej.
„Skrajnie zrozpaczona – powiedział Garrigues, mając na myśli wdowę po JFK – uciekła do przodu”. Nie miała temperamentu, by być bohaterką jak Judyta i jako wdowa stanowić ucieleśnienie obrazu i ducha narodu, kraju, jak archetyp, jak posąg. Nie chciała – i nie mogła – być symbolem amerykańskiej kobiety, nieskazitelnej i niewzruszonej, czego najbardziej od niej oczekiwano. Chciała być „istotą ludzką”; istotą ludzką z jej ograniczeniami i słabościami, a także – co naturalne – z jej człowieczeństwem i w pewnym sensie pokorną”.
Jacqueline żyła w stanie ciągłego braku spokoju naznaczonego cierpieniem zupełnie niepojętym wyłącznie z ludzkiego punktu widzenia. Rok po poronieniu w 1955 roku ponownie zaszła w ciążę. Dziewczynka miała się nazywać Arabella Kennedy. Niestety, urodziła się martwa, o czym jej ojciec dowiedział się dopiero trzy dni później, ponieważ przebywał wtedy na pokładzie statku wycieczkowego.
Jakby tego było mało, tragedia, którą niektórzy określali mianem „klątwy”, ponownie dosięgnęła Jaqueline 9 sierpnia 1963 roku, kilka miesięcy przed morderstwem męża, które miało miejsce 22 listopada. Tym razem chodziło o trzecie dziecko, co do którego jego własny ojciec tak zawyrokował w obecności swojej teściowej Janet Auchincloss: „Patrickowi nie może się nic stać. Nie mogę nawet myśleć, jak mogłoby to wpłynąć na Jackie...”. Jednak w szpitalu dziecięcym w Bostonie nie udało się chłopca uratować. Zespół niewydolności oddechowej, na którą cierpiał, musiał doprowadzić do śmierci. Patrick zmarł zaledwie czterdzieści osiem godzin po swoich narodzinach.
Chwilę po jego odejściu Jacqueline wyznała mężowi, że jedyną rzeczą, której nie zniosłaby, byłaby utrata również jego. „Wiem... wiem” – odparł prezydent, szlochając. Ale śmierć, jak już wiele razy w tragicznej historii małżeństwa Kennedych, znów uderzyła tam, gdzie najbardziej bolało.
Wcześniej zmarł również przyjaciel Antonia Garriguesa – Joseph Patrick Kennedy. Miał dwadzieścia dziewięć lat. Zginął w 1944 roku, w czasie drugiej wojny światowej, na pokładzie wojskowego samolotu nad Kanałem La Manche, w trakcie wykonywania tajnej misji. Cztery lata później w innej katastrofie lotniczej we Francji w wieku dwudziestu ośmiu lat zginęła Kathleen Kennedy. Ta nieszczęsna kobieta już wcześniej straciła dwudziestosiedmioletniego męża Williama Cavendisha – w 1944 roku został zabity w Belgii przez snajpera w trakcie pełnienia służby wojskowej na rzecz swojego kraju.
Nic zatem dziwnego w tym, że doświadczona cierpieniem Jacqueline Kennedy szukała Boga. Dowodzi tego niewątpliwie jej trwająca czternaście lat korespondencja z irlandzkim księdzem Josephem Leonardem – od czasu, kiedy była panną, aż do wczesnego wdowieństwa po JFK. Jacqueline poznała tego katolickiego kapłana w 1950 roku, kiedy przebywała w Irlandii ze swoim bratem. Ona miała wtedy dwadzieścia jeden lat, a on siedemdziesiąt trzy – urodził się w 1877 roku w irlandzkim mieście Sligo. Od tego czasu korespondowali ze sobą aż do śmierci ojca Leonarda w 1964 roku. Leonard był wówczas kapelanem kaplicy przy szkole All Hallows w dzielnicy Drumcondra w Dublinie. Należał do Zgromadzenia Misji, zwanego także Zgromadzeniem Księży Misjonarzy, założonego w 1625 roku przez francuskiego księdza Wincentego à Paulo.
Ponadto matka przyszłej pierwszej damy Stanów Zjednoczonych, Janet Norton Lee, miała irlandzkie korzenie, ponieważ jej dziadek urodził się w Cork, stolicy hrabstwa o tej samej nazwie, w prowincji Munster. Jej córka Jacqueline, podobnie jak JFK, była katoliczką. Pobrali się 12 września 1953 roku w kościele Najświętszej Maryi Panny w Newport w stanie Rhode Island, a Mszy ślubnej przewodniczył arcybiskup Bostonu Richard Cushing.
Jednak brutalna i nieoczekiwana śmierć męża kilka lat później pogrążyła Jacqueline w głębokim kryzysie wiary znajdującym wyraz w niektórych ze stu trzydziestu ręcznie napisanych stron tworzących trzydzieści listów wysłanych przez nią do ojca Leonarda. „Jestem tak bardzo rozczarowana Bogiem... – napisała wdowa po JFK w swoim ostatnim liście do tego kapłana. – Będzie musiał długo przede mną się tłumaczyć, o ile Go kiedykolwiek spotkam... Ból wywołany tą śmiercią jest dla mnie każdego dnia coraz bardziej okrutny. Wolałabym stracić swoje życie niż Jacka”. Do Collevalenzy udała się właśnie po to, żeby spotkać się z Bogiem.
Włoski dziennik „Il Tempo” tak informował o tym ważnym wydarzeniu dzień po, czyli 16 listopada 1967 roku, w artykule pod tytułem Błyskawiczna wizyta Jacqueline w Collevalenzie i w Todi:
„Błyskawiczna, kilkugodzinna wizyta Jacqueline Kennedy w Collevalenzie i w Todi wczoraj po południu. Byłej Pierwszej Damie towarzyszył ambasador Hiszpanii [Antonio Garrigues y Díaz-Cañabate]. Wizyta miała charakter wyłącznie prywatny. Niemniej mieszkańcy tego regionu rozpoznali wdowę po byłym, zamordowanym amerykańskim prezydencie i przygotowali jej proste, acz ciepłe powitanie.
Goście przybyli bezpośrednio z Rzymu, dokąd wrócili późnym popołudniem. Odwiedzili Sanktuarium Miłości Miłosiernej w Collevalenzie, a następnie udali się do Todi, aby zwiedzić kościół Świętego Franciszka i pałac Kapitana.
Szczególnym punktem programu okazała się wizyta w Collevalenzie, małym miasteczku, które swój rozgłos zawdzięcza Sanktuarium i Matce Speranzie, hiszpańskiej zakonnicy, która przybyła tutaj w 1951 roku i jest uznawana przez ludzi za prawdziwie świętą. Tym bardziej znacząca była obecność ambasadora Hiszpanii przy Stolicy Apostolskiej. Podsumowując, była to tajemnicza wizyta w klimacie religijności hiszpańskiej; zresztą Sanktuarium jest dziełem hiszpańskiego architekta Julio Lafuente.
Jacqueline Kennedy zatrzymała się w bocznej kaplicy poświęconej Krzyżowi Świętemu, zwiedziła kryptę i zatrzymała się przed głównym ołtarzem...”.
Później kustosz Sanktuarium ojciec Gino Capponi powiedział, że obecność Jacqueline Kennedy „nie miała w sobie nic nadzwyczajnego”, gdyż przyjechała ona „prosić Miłość Miłosierną o pocieszenie i pomoc dla siebie i swoich dzieci”.
Nic więcej nie wiadomo na temat tej tajemniczej wizyty. Wiemy, że Jaqueline spotkała się z Matką Speranzą i że ta ostatnia na pewno modliła się za nią, świadoma ran zadanych niewymiernym cierpieniem i zabliźnionych latami intensywnej pokuty.
Ten ból towarzyszył Jaqueline aż do samej śmierci, która nastąpiła, przyśpieszona przez chłoniaka, w jej mieszkaniu przy Piątej Alei w Nowym Jorku 19 maja 1994 roku. Zmarła w wieku sześćdziesięciu czterech lat.
Jacqueline Kennedy, podobnie jak Antonio Garrigues, tamtego dnia dzięki wstawiennictwu Matki Speranzy została dotknięta miłosiernym palcem Boga.