Читать книгу Bł. Matka Speranza - José María Zavala - Страница 12
ОглавлениеOD „GRUBEJ RYBY” DO „MAŁEJ RYBKI”
Czuła słabość Matki Speranzy do masonów sprawiła, że bardzo niewielu z nich – żeby nie powiedzieć żaden – było w stanie oprzeć się jej modlitwom, za którymi krył się ogrom cierpień.
Podczas spotkania z siostrami ze swojego Zgromadzenia w 1966 roku wspomniała kilku masonów posiadających trzydziesty trzeci stopień wtajemniczenia (najwyższe wyróżnienie w tajnej loży), którzy przestali być „grubymi rybami” w rękach Złego, aby stać się uległymi „małymi rybkami” w sieci wielkiego Rybaka.
„Nazywam ich – mówiła zakonnica, mając na myśli masonów – «złodziejami nieba». Nigdy nie byli blisko Boga, nigdy nie poświęcali się dla Niego, nigdy nie zrobili nic powodowani Jego Miłością, aż tu nagle przychodzi jeden z tych nieoczekiwanych momentów w życiu i... Raz byłam tego świadkiem. Wygląda na to, że Pan traci głowę, gdy jedna z tych dusz zbliża się do Niego.
Pamiętam jednego biednego starszego człowieka – miał siedemdziesiąt sześć lat i oczywiście był masonem. Wtedy nie było jeszcze Sanktuarium. Cóż, ten biedny starzec miał bardzo zatwardziałe serce i nie było sposobu, by się nawrócił. Ale w końcu nadszedł czas, kiedy wewnętrznie poruszony tylko przez chwilę okazał hojność, a Pan zdaje się stracił dla niego głowę i dał mu raj”.
Zakonnica opowiedziała o tym natychmiastowym nawróceniu księdzu Mario Giallettiemu 21 lipca 1960 roku, kiedy kapłan przebywał w Campobasso, włoskiej miejscowości i stolicy regionu Molise, gdzie spowiadał siostry zakonne.
Gialletti, jak zawsze, z absolutną dokładnością zapisał w zeszycie wszystko, co Matka zrelacjonowała mu tamtego dnia. A było to tak.
Po południu 5 lipca ten starszy mężczyzna po raz pierwszy postawił stopę w Collevalenzie jako pobożny pielgrzym. Udawał rzecz jasna, gdyż jak tylko podszedł do Matki Speranzy, od razu wyrzucił z siebie, że jest masonem, że nie wierzy w Boga, nie jest ani ochrzczony, ani bierzmowany. Po tak dyplomatycznym złożeniu deklaracji oskarżył zakonnicę o bycie „fanatyczką” i „oszustką”. Matka, w duchu modląc się za niego, z niewzruszonym obliczem i w milczeniu wysłuchała wszystkich tych obelg, skierowanych pod jej adresem.
„Siostrzyczko – rzekł w pewnym momencie przybysz z pogardą – wygodny jest ten system: ludzie przyjeżdżają i składają ofiary, a ty korzystasz z nich później jak chcesz”. „Przepraszam – poprawiła go zakonnica – ale sami darczyńcy zapisują, ile dali, w księdze, a następnie wszystkie ofiary są składane w banku w Todi i wykorzystywane wyłącznie przy budowie świątyni”. „I myślisz, że w to uwierzę?” – odparł arogancko mężczyzna. „Jeśli pan chce, mogę poprosić bank o wyciąg z konta, aby mógł pan zobaczyć, że nie mam nic do ukrycia”. „Nie trzeba. Wystarczy mi wgląd w księgę”. Zakonnica umożliwiła mu to. Wkrótce potem, niczym inspektor podatkowy, przybysz spytał dociekliwie: „Czy możesz mi wyjaśnić, co do cholery znaczy na przykład: «Rzym: półtora miliona?»”. „W Rzymie moje córki prowadzą szkołę podstawową, którą państwo niedawno przestało finansować. Półtora miliona lirów to roczna pensja moich córek, które są nauczycielkami w szkole” – wyjaśniła bardzo spokojnie Matka Speranza, a potem kontynuowała opowieść o poświęceniach, jakie jej córki czyniły również po to, by bezpłatnie karmić biednych i opiekować się chorymi. Wszystko to z miłości.
Zgorzkniała twarz tego mężczyzny zaczęła powoli nabierać wyrazu współczucia, podczas gdy zakonnica, nieprzerwanie modląc się za niego ukradkiem, nadal szczegółowo wyjaśniała, jak wielką pracę wykonywały na rzecz bliźnich. Kilka minut później współczucie pielgrzyma przerodziło się w niepohamowane wzruszenie. Po policzkach popłynęły mu łzy. Wreszcie oczarowany niewysłowioną czułością i ciepłem Matki powiedział: „Muszę wracać do domu, ale też chcę zostawić datek. Daję siostrze wszystko, co mam przy sobie: dziesięć tysięcy lirów. Chcę zapisać moje imię i nazwisko w księdze, aby w przyszłości nie było wątpliwości, że ja też tu byłem”.
Następnego ranka przed godziną ósmą Matka Speranza nie miała innego wyjścia, jak znowu się położyć do łóżka, o czym oznajmiła księdzu Giallettiemu. O tej bowiem porze wtargnął do jej celi demon. Był bardzo wściekły z powodu tego, co zaszło poprzedniego popołudnia. „Parszywiec” zaczął wymachiwać przed nosem zakonnicy księgą z listą datków całą w płomieniach. Następnie rzucił nią jej w twarz, a także podpalił welon, poduszkę i pościel.
Diaboliczne przedstawienie ciągnęło się w nieskończoność. Demon ponownie sięgnął po księgę, a Matka na próżno usiłowała mu ją wyrwać. W końcu Zły z gniewnym impetem cisnął nią, celując w lewe ramię zakonnicy, która instynktownie uchyliła się, aby uniknąć ciosu, jednak nie mogła zapobiec temu, że płomienie dosięgnęły dwóch koców i materaca. Jakby tego było mało, nikczemny diabeł bawił się układaniem płonących zapałek na nosie ofiary, zmuszając ją do pozostania w łóżku ze strachu przed ogniem.
Kiedy w końcu udało jej się zsunąć na podłogę, jakoś zrzuciła z siebie płonący welon, koszulę nocną oraz koszulę i w pośpiechu ubrała habit. Dokładnie wtedy, gdy inne zakonnice przybyły z pomocą, straciła przytomność. Siostry zaniosły ją do pokoju pracy. Wkrótce potem ofiara odzyskała przytomność. W tym czasie współsiostry ugasiły już pożar w jej celi i wezwały kapłanów.
Pan De Togni, który właśnie jadł śniadanie razem z ojcami, również udał się do tej celi i zrobił kilka zdjęć tej makabrycznej scenerii. Matka Maria Speranza Pérez del Molino jeszcze przez jakiś czas przechowywała resztki materaca, poduszki, pościeli, koców, koszuli nocnej i zapałek.
Kiedy oglądałem te wszystkie spalone tkaniny, które dzisiaj można zobaczyć w oszklonej witrynie w Collevalenzie, poczułem intensywny dreszcz na plecach. Przeszedł mnie on mimowolnie od góry do samego dołu niczym porażenie prądem.
Ale na tym nie koniec. Dwa tygodnie później, 22 lipca, Matka Speranza zwierzyła się ojcu Giallettiemu, że rano przyjęła Komunię, mając pewne wątpliwości. Kapłan, sceptycznie nastawiony do tak dziwnych wyznań, chciał wiedzieć, czym było to powodowane. Wtedy zakonnica opowiedziała mu, że ostatniej nocy Pan za pomocą bilokacji zabrał ją do pewnego hotelu w Barcelonie, gdzie zatrzymał się ten sam mason, który kilka dni wcześniej odwiedził ją w Collevalenzie. Starszy mężczyzna przebywał tam już od dłuższego czasu, ponieważ przygotowywał się do przyjęcia chrztu w Sanktuarium w Montserrat. Zanim opuścił Włochy, wśród swoich kolegów z loży rozsiał pogłoskę, że jedzie do Hiszpanii odwiedzić innych braci masonów. Nie chciał, żeby go prześladowano. W piątek, dokładnie o godzinie 22.07, nawrócony przyjął chrzest, bierzmowanie i Pierwszą Komunię Świętą. Wytoczył ciężkie działa.
W nocy za pomocą bilokacji Pan wysłał Matkę Speranzę, aby pogratulowała mężczyźnie i powiadomiła go, że następnego dnia zabierze go do raju. Zakonnica opisywała Giallettiemu niebywałe wzruszenie i wdzięczność, z jaką biedny starzec rzucił się jej na szyję, by przylgnąć do niej tak mocno, jakby oboje byli ze stopionego wosku.
„Matka – relacjonował Gialletti – mówiła mi o pewnej wątpliwości związanej z przyjęciem komunii, ponieważ pozwoliła się objąć... będąc w bilokacji!”. I tak to podsumował: „Powiedziała mi, że były mason umrze w Niemczech, ale nie miała pewności, czy jego śmierć nastąpi w wyniku wypadku samochodowego, śmierci naturalnej czy też zabójstwa po tym, jak odkryją, że się nawrócił”.