Читать книгу Zgadnij, kim jestem - Kamila Cudnik - Страница 10
Wrzesień 2007 r.
ОглавлениеOd kilku dni Iza siedziała w domu zamknięta przed światem i malowała. Takie maratony zdarzały jej się dość często i nikt nie dziwił się specjalnie, że nawet nie odbiera telefonów. Oczywiście tak było kiedyś, teraz dziwiła się co najwyżej Marzena. Dawniej Iza miała ojca, kilka lat wcześniej również babcię, a od kilku miesięcy powoli znikali nieliczni znajomi, którzy razem z nią skończyli studia i rozeszli się każdy w swoją stronę. Czasami dzwonili i chcieli się spotkać, ale zdarzało się to coraz rzadziej.
W chwilach takich jak ta Iza nie usłyszałaby ani telefonu, ani dzwonka do drzwi. Zapominała także, że od wielu godzin nic nie jadła, mieszały jej się ze sobą dzień i noc, więc zapalała po prostu światło, gdy zapadał zmrok, i dalej pracowała. Jedyne, co w takich chwilach przemawiało do jej zmysłów, to kształty i kolory, które przenosiła na płótno. Emocje przybierały konkretną postać.
Jednak zawsze w końcu przychodził moment opamiętania. Tak się stało i tym razem, do rzeczywistości przywróciły Izę stukające o szyby nagie gałęzie lipy. Spojrzała na trzymany w ręku pędzel, odłożyła go z niechęcią i wstała, jakby właśnie przebudziła się ze snu.
Marzena zatrzymała się przed zniszczonym ogrodzeniem. Zziębnięta obserwowała dom, w którym mieszkała jej przyjaciółka. Doskonale wiedziała, że Iza wpadła w jeden z „tych stanów”, gdy traciła kontakt ze światem, i z westchnieniem weszła na posesję ogrodzoną resztkami zielonego płotu. Wsunęła go do zamka i przekręciła. Mijały cenne sekundy. Każda spędzona tutaj odbije się na jej samopoczuciu, bo matka nie wybaczy jej spóźnienia i będzie gderać na ten temat jeszcze przez wiele dni. Ku swojemu zdziwieniu zastała Izę w przedpokoju, szykującą się do wyjścia. Iza również wydawała się zaskoczona.
— Nie powinnaś się spieszyć do domu?
— Powinnam, ale nie odbierałaś telefonu. Kup wreszcie komórkę i zabieraj do pracowni.
— Może po prostu jesteś nadopiekuńcza — odpowiedziała łagodnie Iza. — Nic mi nie jest, jak widzisz. Wiem, że pracowałam szaleńczo przez ponad dobę, ale to nigdy nie trwa wiecznie. Może twoja matka również nie potrzebuje aż tyle opieki, jak ci się wydaje.
— Może i tak, ale ja nie mam siły tego sprawdzać. — Marzena klapnęła na puf stojący obok lustra w złoconej ozdobnej ramie zupełnie zrezygnowana. — Dokąd się wybierasz?
— Po zakupy. — Iza wzruszyła ramionami.
— Jest już po piątej.
— Zdążę. Może wpadniesz do mnie wieczorem?
Marzena pokręciła głową. Nic by z tego nie wyszło, nawet gdyby zaprosiła Izę do siebie. Matka nie tolerowała w domu obcych.
— Lecę.
Iza popatrzyła z żalem na zamykające się drzwi. Niestety, nie miała wpływu na to, co działo się z jej przyjaciółką. Owinęła się obszernym kolorowym szalem i wyszła na ganek. Trochę wiało, ale w powietrzu czuć było jeszcze odrobinę ciepła, jakby zakonserwowanego w atmosferze od lata. Przeszła na drugą stronę ulicy na wysokości Domu Kultury, minęła niewielki parking i weszła do Polo. Nie zauważyła wpatrzonego w nią przenikliwego wzroku, który odprowadził ją do wnętrza sklepu, poczekał cierpliwie, aż zrobi zakupy, i wrócił za nią do domu.
Zatrzasnęła drzwi, przekręciła nowo wstawiony zamek i z radością wniosła wypchane siatki do kuchni urządzonej częściowo meblami z przełomu wieków. Uwielbiała gotować nawet dla siebie samej, a że nie jadła od wczoraj, nie mogła się doczekać, aż posiłek będzie gotowy. Jak zwykle zapomniała zasunąć zasłon i jej sylwetka była doskonale widoczna z ulicy.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki