Читать книгу Zgadnij, kim jestem - Kamila Cudnik - Страница 12

Rozdział 4

Оглавление

Dzień był ponury i mglisty, choć słońce od czasu do czasu wychylało się zza ciężkiej zasłony chmur. Iza szła chodnikiem, wdychając specyficzną woń jesieni. Każda pora roku i każda pora dnia miały zupełnie inny zapach. Zapatrzyła się w zeschłe liście, które zaczynały opadać z drzew. Gdy uniosła wzrok, miała przed sobą nieczynną o tej porze roku fontannę, w której przez całe lato bawiły się dzieci.

Odgarnęła włosy z twarzy i zamyśliła się. Opadający tuż przed nią liść był kruchy i samotny, kwintesencja przemijania. Wyciągnęła z kieszeni mały aparat, włączyła i nacisnęła migawkę. Zdjęcie nie będzie miało nadzwyczajnej jakości, uwieczniło tylko chwilę magicznego piękna. Schowała aparat z powrotem do kieszeni i podniosła rękę, żeby sprawdzić, która godzina. Dochodziła dziewiąta, należało się pospieszyć.

Wpadła do galerii chwilę po dziewiątej.

— Dzień dobry — powiedziała, odpinając płaszcz.

— Proszę usiąść. Kawy?

— Bardzo chętnie.

Malwina Lewicka była kobietą około czterdziestki, niezbyt szczupłą, ale za to niezwykle kobiecą. Miała na sobie jasnofioletowy obcisły golf i czarne szerokie spodnie. Energicznie poruszała się po pokoju i gestykulując, opisywała swoją wizję wystawy. Iza siedziała na krześle przy jej biurku i od czasu do czasu coś wtrącała lub odpowiadała na pytania. W ten sposób odbywały się wszystkie ich dotychczasowe spotkania. Niemniej były zawsze bardzo owocne i każda wystawa organizowana przez Malwinę miała świetną prasę.

— Pani Izo, to właściwie wszystko. Coś jeszcze przychodzi pani do głowy?

— Nie. Myślę, że projekt jest do zrealizowania.

— No to bierzemy się do pracy. — Lewicka usiadła za biurkiem. — Z mojej strony to wszystko. Koordynatorka zadzwoni do pani jutro z rana i omówicie terminarz spotkań.

— Świetnie, dziękuję. — Iza podniosła się z krzesła i z uśmiechem wyciągnęła rękę. — Do zobaczenia i jeszcze raz za wszystko dziękuję.

— Nie ma za co, kochana. Żałuję, że nie jestem artystką. Obdarowano mnie za to temperamentem i miłością do artystów. Tylko tyle mogę zrobić dla sztuki.

— To bardzo dużo. Do widzenia.

Iza zbiegała ze schodów w wyjątkowo dobrym nastroju, jak zawsze po spotkaniu z Malwiną Lewicką. Miała jeszcze w perspektywie zakupy w sklepie dla plastyków znajdującym się obok Galerii Wozownia, budynku dawnej pruskiej wozowni artyleryjskiej. Słońce wyszło zza chmur i świeciło teraz wyjątkowo jaskrawo. Stopy niemal tańczyły po wyłożonym płytami chodniku. Weszła do ulubionego niewielkiego sklepiku, który sprowadzał dla niej zamawiane przez telefon artykuły.

Poprawiła szal, postawiła stopę na pierwszym stopniu niewysokich schodków i w tym momencie jej wzrok zatrzymał się na znajomej sylwetce. Nie był sam. Opierał się dłonią o mur kamienicy, przy którym stała blondynka w krótkim płaszczu w kratkę. Iza wydęła wargi. Musiał mieć wyjątkowo kiepski gust, skoro spotykał się z tak banalnie wyglądającą dziewczyną. Teraz prawie każda miała taki płaszcz, paskudztwo. Przyglądała im się z zainteresowaniem, wchodząc powoli po schodach. W zasadzie oplatał dziewczynę ramieniem, a ona się śmiała, jakby mówił coś zabawnego. Promienie słoneczne oświetlały ich w wyjątkowo ciekawy sposób, więc Iza wyjęła aparat i pstryknęła kilka razy. Zdjęcia powinny wyjść naprawdę ładne. Wypogodziło się i ostrość obrazu była doskonała. Dzwoneczek przy drzwiach sprawił, że sprzedawczyni zwróciła wzrok w jej kierunku dokładnie wtedy, gdy Iza przekraczała próg.

— Dzień dobry, pani Kasiu. Jest wszystko, co zamawiałam?

— Dzień dobry. Jak zwykle. — Trzydziestoletnia mniej więcej kobieta w princesce sięgnęła po karton stojący przy oknie i umieściła na ladzie. — Ciężki jest. Jak pani da radę?

— Jak zwykle. Zatargam go do domu, a i tak się okaże, że o czymś zapomniałam. Jak idzie renowacja szafy?

— Zaczyna mnie irytować. Pokrywanie mebla politurą szelakową to bardzo żmudne zajęcie.

— Wiem. Za to efekt będzie wspaniały.

— Na razie się na to nie zanosi. Obawiam się, że i tak będę musiała oddać ją jednemu z tych pseudorenowatorów.

— Może nie będzie tak źle. Muszę lecieć. Do widzenia.

— Do widzenia.

Minęła się z kolejnym klientem, który przytrzymał jej drzwi. Stanęła na szczycie schodów. Karton nie dość, że był ciężki i nieporęczny, to jeszcze zasłaniał widoczność. Szamotała się z nim, żeby jakoś zejść ze schodów, gdy nagle poczuła, że ktoś uwolnił ją od ciężaru.

— Widziałem, jak wchodzisz do tego sklepu. — Usłyszała znajomy głos.

— Nadzwyczajne, bo wyglądałeś, jakbyś świata poza tą pięknością nie widział — odpowiedziała lekkim tonem.

— Lepiej zejdź już z tych schodów — powiedział. — Rzeczywiście bardzo ładna, ale to tylko koleżanka z pracy.

— Myślałam, że to jeden z tych wyjątkowych dni, kiedy nie jesteś w pracy. Poza tym przecież nie żądam wyjaśnień.

— Ale wyglądasz na bardzo rozczarowaną. Może i spałem z nią ze dwa razy, ale to przecież nic złego, prawda?

Omal nie spadła ze schodów, ale miała nadzieję, że tego nie zauważył.

— To zależy — odpowiedziała z poważną miną.

— Od czego?

— Od tego, czy ma stałego partnera, i od tego, czego sama chce i ewentualnie czego od związku oczekuje jej partner. Może on na przykład lubi trójkąty. Poza tym zależy od dyskrecji przygodnych partnerów. — Łypnęła okiem, ciekawa, jak zareaguje na takie gadanie stuprocentowy w swoim mniemaniu facet.

— Zwariowałaś, jaki facet lubi trójkąty? — powiedział, oglądając się jednocześnie za idącą z naprzeciwka dziewczyną, ubraną w chabrowy krótki płaszcz.

— No proszę. Samiec to z ciebie wychodzi w każdym momencie.

— W końcu jestem samcem. Dokąd ty właściwie idziesz? Może cię odwiozę?

— Czy ja powiedziałam, że idę do domu? A może na kogoś czekam?

— Naprawdę? — Przystanął.

— Naprawdę to nie.

— A już myślałem, że ten przystojniak z restauracji w końcu cię upolował.

— Nie widziałam się z nim od tamtego czasu.

Kątem oka zauważyła ulgę malującą się na jego twarzy.

— A teraz dokąd się wybierasz? — zapytał ściszonym głosem, pochylając się, żeby być bliżej.

— Teraz już sama nie wiem, panie aspirancie — odpowiedziała.

— Nie masz ochoty iść do domu?

— Niespecjalnie — przyznała. — Tyle że musiałabym coś zrobić z tym kartonem. Jest ciężki i nieporęczny.

— Z kartonem damy sobie radę. Możemy spędzić ten dzień, jak tylko zechcesz.

— Przecież jesteś w pracy.

— Trudno. Coś zawalę.

— Kolejny kościół? — Uniosła brwi i przekręciła głowę w prawą stronę.

— Może innym razem.

— Wystawa prac Salvadora Dali?

— Znam gościa, ale może coś jeszcze?

— Kino? — zapytała, udając, że to ostatnia myśl, którą brała pod uwagę. W rzeczywistości dobrze wiedziała, że na nic innego go nie namówi.

— Już lepiej. — Odetchnął z ulgą.

Na wystawy malarstwa chodziła sama i było to zainteresowanie czysto zawodowe, które uważała za swój obowiązek. Poza tym Salvadora Dali widziała już kilka razy. Pokazałaby mu go, gdyby miał wyjątkową ochotę, ale tak nie było.

— Jaki film?

— Lepiej sam wybierz, bo nie sądzę, żeby nam obojgu podobało się to samo.

— Może chciałbym cię lepiej poznać? — Znowu lekko pochylił się nad nią, zmniejszając w ten sposób dystans. Dziwił się tej wewnętrznej radości, kiedy był blisko niej, jakby emanowała czarem, którego od dawna szukał. A przecież wcale za niczym nie tęsknił.

— Teraz to już przesadzasz — prychnęła. — Wcale nie chcę, żebyś mnie lepiej poznał.

— Dlaczego?

— A po co? Wolę żyć według własnego widzimisię, a nie inwigilowana przez jakiegoś aspiranta.

Wybuchnął szczerym radosnym śmiechem.

— Jesteś zarozumiała, wiesz?

— Mam prawo. A ty nie jesteś zarozumiały?

— Raczej arogancki. Podobno.

— Kto tak powiedział?

— Nikt ważny. Chodź, bo stoimy na środku rynku i dajemy niezłe przedstawienie.

— Chyba jesteś przewrażliwiony. Nikt na nas nie patrzy. — Rozejrzała się mimowolnie.

— Kamery — szepnął konspiracyjnie. — Od razu w pracy będą wiedzieć, że poderwałem fajną laskę.

— Co takiego?

— Stare miasto jest monitorowane.

— Nie przeszkadza mi to. Przecież nikt mnie nie zna.

— Chodź, bo się okaże, że film się zaczął.

— To pójdziemy na inny.

— A jak zostaną same bajki? Masz czerwony nos. Zmarzłaś.

— Bajki grają właśnie wcześniej, potem zostają same poważne filmy. Poza tym wcale nie zmarzłam.

— Mhm.

Dalej dłuższą chwilę szli w milczeniu. Słońce zaszło i zerwał się nieprzyjemnie mroźny wiatr.

Wielkie szklane drzwi Cinema City rozchyliły się, ciepło wypłynęło na zewnątrz, wciągając natychmiast niewielką grupkę zbliżających się ludzi. Hol był już zapełniony. Robert odprowadził Izę do stolika, postawił na fotelu obok kłopotliwy karton i zniknął. Kiedy wracał, wpatrywała się w niego mimowolnie. Zaczął jej się odrobinę podobać.

— Kupiłem bilety na Wiem, kto mnie zabił.

— Brzmi nieźle. — Pokiwała głową.

— Brzmi beznadziejnie, ale przynajmniej mamy pewną koncepcję.

— Ile zostało czasu do seansu?

— Ponad pół godziny.

— No to napijemy się kawy — zadecydowała.

— Wybierz jakąś, to przyniosę.

— Zdam się na ciebie, wybierz za mnie. Ciekawa jestem, na ile zdążyłeś mnie poznać. — Rzuciła mu spojrzenie spod długich rzęs.

— A powiesz szczerze, czy trafiłem?

— Oczywiście. Co mam do stracenia?

— Musisz coś postawić dla równowagi.

— Dobra, jeśli trafisz, namaluję twój portret.

— A jeśli nie trafię?

— Będziesz pozował do aktu.

— Nigdy w życiu. Mogę przed tobą paradować nago, jeśli sobie życzysz, ale namalować się nie dam.

— No to trudno. Wymyśl coś innego.

— Dobrze, ale na razie skupmy się na konkretach, bo nie wypijemy tej kawy przed rozpoczęciem seansu. — Otworzył menu.

— Bezwzględnie przyznaję ci rację. — Przesłała mu szeroki uśmiech.

Przyglądała się ludziom. Do kina chodzili i starzy, i młodzi, rodziny, grupki przyjaciół, modnie ubrani i całkowicie ignorujący trendy, ubierający się z gustem i bez. Ubiór definiuje człowieka, już dawno tak zdecydowała.

Kawa, którą przyniósł, była nadzwyczajna. W gruncie rzeczy zbyt słodka, ale na tę chwilę idealna.

— Trafiłeś, bardzo mi smakuje — powiedziała zgodnie z obietnicą zupełnie szczerze.

— No to ekstra. — Znów obejrzał się za jakąś pięknością z wysoko upiętymi włosami, odzianą w stylowe, krótkie futerko.

— W takim razie teraz moja kolej na poznanie twojej osobowości.

— Dlaczego? — Wrócił do niej wzrokiem.

— Dlatego, że pozwoliłam ci na poznanie mojego smaku.

— Zdradzę ci pewną tajemnicę.

— Słucham?

— Każdej kobiecie przynoszę tutaj to samo i wszystkie są równie zachwycone.

— Wyjątkowo aroganckie wyznanie.

— Zgadza się, ale nie chciałbym, żebyś miała złudzenia.

— Co do twoich intencji? Chyba powinnam czuć się urażona?

— Nie, co do moich umiejętności.

Zamilkła.

— Czas na nas. — Robert przerwał ciszę i wstał z krzesła. Iza podniosła się z ociąganiem. Ostatnie wyznanie, choć może zabawne, odebrało jej nieco energii. Widocznie nie była pierwszą, z którą był w kinie. Gorzej, z tego, co powiedział, wynikało, że bywały tu z nim tłumy kobiet. A może prawda leży pośrodku? Może były tylko trzy czy cztery? W końcu nie był taki młody, trudno oczekiwać, żeby mężczyzna w wieku około trzydziestu lat nie spotykał się z kobietami. Musiałby być impotentem albo gejem. Obrzuciła go bacznym spojrzeniem. Zauważył.

— O czym myślisz? — szepnął, przepuszczając ją przodem w wejściu do sali kinowej. Zaczerwieniła się, ale tego na szczęście w półmroku nie było widać.

— O niczym szczególnym. — Pokręciła głową. Doszła do właściwego rzędu i usiadła na miejscu.

Film okazał się dość zaskakujący i nie był taki zły. Kiedy wyszli, na dworze panował mrok i zacinał lodowaty, niezbyt intensywny deszcz. Iza zwróciła się w stronę Roberta. Rozglądał się, jakby czegoś szukał. W końcu jednak powrócił do niej wzrokiem.

— Prawdziwa jesień — odezwała się. — Nic nadzwyczajnego.

— Odwiozę cię do domu. — Znowu gdzieś uciekał wzrokiem.

— Nie musisz. Mogę jechać autobusem. — Wzruszyła ramionami.

— W takie zimno masz ochotę wędrować aż do mostu na przystanek? Poza tym jest jeszcze to. — Machnął jej przed nosem kartonem.

— Przecież nie pierwszy raz. — Cały czas stali na chodniku niedaleko wyjścia.

— Wejdziesz do środka i poczekasz — powiedział. — Zaraz podjadę.

— Mogę pójść z tobą.

— Nie, nie ma sensu, żebyś mokła. — Odwrócił się i odszedł. Przez moment się zawahała, czy jednak nie pójść na przystanek, ale szybko porzuciła tę myśl, mimo że oddał jej pudło z zamówionymi rzeczami. Weszła do środka, postawiła karton na czerwonej kanapie i zaczęła oglądać filmowe plakaty.

Spojrzała w bok. Ludzi było teraz znacznie mniej. Kawiarenka opustoszała. Tylko jeden łysiejący mężczyzna koło pięćdziesiątki siedział w fotelu zatopiony w lekturze gazety i popijał kawę.

— Zadowolona jesteś z tak spędzonego popołudnia? — Robert wyrósł nagle obok niej. Odwróciła się w jego stronę zaskoczona.

— W zasadzie tak, chociaż — zawiesiła na moment głos — mam wrażenie, że spędziliśmy je tak, jak ty chciałeś, a przecież niby ja miałam prawo wyboru.

— Posądzasz mnie o manipulację?

— Mniej więcej.

— Ale film ci się podobał?

— Tak.

Wyszli z kina. Samochód czekał tuż przed wejściem, zaparkowany na chodniku, wbrew wszelkim przepisom. Spojrzała na niego wymownie.

— Nie patrz z takim wyrzutem. Nieczęsto korzystam z przywilejów.

— Mogłeś podjechać z drugiej strony.

— Pewnie tak. Wsiadaj i nie kręć nosem.

Wcisnęła się w siedzenie i nie odzywała ani słowem.

— Żałujesz, że poszliśmy do kina zamiast na jakąś drętwą wystawę?

— Ani trochę. Na wystawie byłam już kilka razy. Lubię znać konkurencję.

— Zdawało mi się, że Dali nie żyje.

— Mimo wszystko nadal stanowi konkurencję. — Spojrzała na niego. — To oczywiście żart — dodała szybko. — Trudno się uczyć praktyki z książek, na pewno dobrze o tym wiesz.

Samochód zatrzymał się przed domem. Robert wysiadł, sięgnął do bagażnika po karton i zaniósł go pod drzwi.

— Wejdziesz?

— Za niecałą godzinę muszę być w pracy, tak naprawdę miałem dzisiaj wolne, tylko na chwilę wyszedłem do miasta.

Stali naprzeciwko siebie na ganku. Czas jakby na moment się zatrzymał.

— W takim razie wejdź chociaż na chwilę, zrobię ci kolację.

— Nie. Mam jeszcze coś do załatwienia. Przyjdę, jak będę mógł. Jeśli chcesz oczywiście.

Chciała. Zatrzymała się na ganku, jakby na coś czekała. Dotknął jej policzka, schylił się i pocałował w usta. Mrugnęła zaskoczona. Puścił ją, odsunął się i zszedł po schodach.

Kiedy odjechał, wzięła pudło i weszła do domu. Widział to z okna samochodu, a potem w lusterku. Uczucie niepewności gniotło go jak niewygodny but. Minęła siedemnasta. Nie miał za wiele czasu.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zgadnij, kim jestem

Подняться наверх