Читать книгу Zgadnij, kim jestem - Kamila Cudnik - Страница 7
Wrzesień 2007 r.
ОглавлениеWracał ze spotkania z informatorem, była noc, latarnie odbijały swoje światła od asfaltu, a na ulicy nie spotkał żywej duszy. Podgórz pod tym względem bardzo się różnił od prawobrzeżnej części Torunia. Po chwili znalazł się na moście. Teraz widział miasto w całej okazałości. Średniowieczne mury obronne podświetlały od dołu specjalne reflektory. Od zawsze był policjantem i nie bardzo znał się na historycznych ruinach, ale podobało mu się to miasto.
Zatrzymał się niemal natychmiast. Dreszcz przebiegł mu po plecach w przeczuciu niebezpieczeństwa. Zaniepokojony patrzył na postać przy balustradzie. Miała na sobie krótki czarny płaszcz. Nie rzucała się w oczy. Odgarnęła z niecierpliwością ciemne włosy, z którymi wiatr wyczyniał cuda. Zwrócona w kierunku oświetlonego miasta, mogła być tylko spóźnioną spacerowiczką, ale jemu instynkt podpowiadał coś innego. Czekał w samochodzie z zapalonymi światłami na dalszą część spektaklu. Nie pomylił się.
Schyliła się, zdjęła buty i wspięła się lekko na balustradę. Prostowała się powoli, rozsuwając ręce. Zamarł. Niemal nie oddychał, gdy wysunęła do przodu stopę i przeniosła na nią ciężar ciała. Potem znowu przesunęła nogę po wąskim metalowym drążku i znalazła się o kilka centymetrów dalej. Powinien coś zrobić, zdjąć ją stamtąd, a nie mógł się poruszyć, sparaliżowany strachem. Mogła w każdej chwili spaść. Dwa samochody minęły go, nie zatrzymując się. Wysiadł.
Postawiła kolejny krok, dotykając metalu najpierw palcami, a potem ostrożnie stawiając całą stopę. Patrzyła przed siebie. Ruszała się jak baletnica. Przez chwilę wbrew sobie był tym nawet zafascynowany. Posuwała się powoli, krok za krokiem. Przeszedł niemal bezszelestnie na chodnik. Była tak niedaleko, ale albo nie wyczuwała jego obecności, albo po prostu nie zwracała na niego uwagi. Podszedł bliżej. Stanął tuż za nią. Miał przed oczami szczupłe nogi w czarnych rajstopach. Chciał ją chwycić, zanim zorientuje się, że ktoś za nią stoi. Odezwała się tak nagle, że zamarł z wrażenia.
— Czego pan chce? — Głos miała spokojny, jakby rozmawiali przy kawiarnianym stoliku. Zaczęła odwracać się w jego stronę, a jemu zbrakło tchu. Stanęła plecami do rzeki. Nagły podmuch wiatru zasłonił jej twarz włosami, a ona znowu je odgarnęła. Wydawało się, że utrzymanie równowagi nie stanowi dla niej żadnego problemu, jednak doskonale zdawał sobie sprawę, że najmniejszy przypadkowy ruch może spowodować katastrofę. Szybko wyciągnął ręce, chwycił ją w pasie i postawił na chodniku. Miał ściśnięty ze strachu żołądek, oddychał płytko i szybko, jak po niespodziewanym biegu. Mimowolnie spojrzał na płynącą w dole wodę i poczuł dreszcz na plecach.
— Zwariowałaś?! — W końcu wydobył z siebie głos. Był bardziej zdenerwowany, niż przypuszczał.
— To nie pańska sprawa. Muszę już iść. — Rozejrzała się za butami i ruszyła w ich stronę.
Poszedł za nią. Sięgnęła po buty, wsunęła w nie stopy i zaczęła sznurować. Miał czas na zebranie myśli. Kiedy się podnosiła, wyczuł woń perfum, pachniała pomarańczą i czymś jeszcze, czymś egzotycznym.
— Naprawdę muszę już iść. I proszę nie wyobrażać sobie, że uratował mi pan życie, nie miałam zamiaru utopić się w Wiśle.
— Nie? A jaki miałaś zamiar?
Zmrużyła oczy i patrzyła na niego uważnie przez kilka sekund. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Po chwili wzruszyła ramionami i spokojnie odpowiedziała:
— Świętowałam urodziny. — Po czym odwróciła się i chciała odejść. Nie zrobiła nawet kroku, gdy to on się odezwał.
— Zapraszam — powiedział tonem, do którego przywykł na patrolach, i ruszył w stronę białego forda, pewien, że dziewczyna pójdzie za nim. Kiedy wyczuł, że tak się nie stało, odwrócił się. Stała wciąż w tym samym miejscu, niewzruszona, i przyglądała mu się z ciekawością. Zmarszczył brwi.
— Na co czekasz? — spytał.
— Chyba nie liczy pan, że wsiądę do samochodu z obcym mężczyzną? — odpowiedziała pytaniem.
— Rozumiem. — Sięgnął do kieszeni na piersi i machnął służbową legitymacją. — Aspirant Robert Bukowski. Komenda Miejska.
Dziewczyna odwróciła się w stronę Kępy Bazarowej i najwyraźniej zamierzała odejść.
— Nie radzę — powiedział.
— Słucham? — Zatrzymała się i odwróciła w jego stronę.
— Wolałbym, żebyś mnie posłuchała i wsiadła dobrowolnie do radiowozu.
Podeszła bliżej.
— Z jakiego powodu?
— Jakiegokolwiek, ja nie żartuję. — Chwycił ją za łokieć i przytrzymał mocno. Popatrzyła najpierw na jego dłoń zaciśniętą na swojej ręce, potem spojrzała mu w oczy.
Nie puścił jej. Otworzył tylne drzwi i wsadził do środka. Nie opierała się. Patrzyła w okno, kiedy jechali w stronę starówki. Co jakiś czas zerkał we wsteczne lusterko. Jej twarz nie zdradzała emocji. Wyglądała, jakby liczyła po drodze mijane samochody określonej marki albo ludzi w kapeluszach.
Komisariat był pusty. Rząd krzeseł pod ścianą wyglądał nędznie w ponurym sztucznym świetle. Kazał jej usiąść. Zrobiła to, a potem udawała, że z zaciekawieniem ogląda plakaty powieszone nad pustą w tej chwili recepcją. Po drugiej stronie dyżurny za szklaną ścianą przyglądał im się uważnie. Robert podszedł do drzwi, wstukał kod i po chwili stał obok niego.
— Cześć, Piotruś. — Wyciągnął dłoń na powitanie.
— Coś ty znowu przyprowadził? — Dyżurny podniósł głowę znad książki wydarzeń. — Co mam wpisać?
— Na razie nic. Wlazła na barierkę mostu, to zdjąłem. — Wzruszył ramionami i oparł się o stojącą z tyłu ławę. — Zabiorę ją, a potem zobaczymy.
— Dobrze, że w nocy. Znowu byłby korek na całe miasto. Mówiła coś?
— Świętowała urodziny.
Piotr pokiwał głową. Nawet nie chciało mu się komentować, w ciągu dwudziestu lat służby napatrzył się i swoje wiedział. Ludzie tylko z pozoru wydają się normalni.
Szła za mężczyzną, który kilka chwil wcześniej chwycił ją w pasie i ściągnął z barierki mostu, i przeklinała własną głupotę. Nie powinna się tak zachowywać. Sama nie wiedziała, co ją podkusiło, żeby tam wejść, równie dobrze mogła sobie pospacerować po krawężniku. Może nie byłoby tak pięknie, ale nie wpakowałaby się w kłopoty.
Policjant stawiał duże szybkie kroki, ledwie za nim nadążała. W końcu otworzył ostatnie drzwi w korytarzu i wpuścił ją do środka.
Zanim weszła, rozejrzała się po pomieszczeniu. Było wyjątkowo brzydkie. Pod ścianami stały dwa biurka, dwie brązowe szafy pancerne i jeden stary komputer na kulawym stoliku. Robert pewnym ruchem przysunął sobie krzesło i rozsiadł się wygodnie za biurkiem.
— Zapraszam. — Wskazał krzesło stojące naprzeciwko. — I poproszę dowód osobisty.
Zawahała się. Stała przez chwilę z rękami w kieszeniach płaszcza, jakby podejmowała decyzję. W końcu wyjęła dłoń, w której trzymała etui na dokumenty. Podała mu je i usiadła, zakładając nogę na nogę.
Wziął dokumenty i zaczął przeglądać. Po dłuższej chwili podniósł wzrok, odłożył dokumenty na biurko, odchylił się na krześle, rozprostował nogi i splótł ręce na karku.
— Kończysz dzisiaj dwadzieścia trzy lata. Z tego powodu postanowiłaś się zabić?
— Nie — odpowiedziała.
Podniósł się, przysunął do biurka i oparł ramiona na blacie.
— To po co w takim razie weszłaś na tę barierkę?
Nie umiała odpowiedzieć, więc zamilkła. Była sama na świecie. Z kim miała świętować? Z jedyną przyjaciółką, która dla odmiany miała schorowaną zaborczą matkę i musiała się nią prawie non stop opiekować?
— Czekam na odpowiedź. — Usłyszała po dłuższej chwili, więc wróciła myślami do ponurego pokoju i dziwaka siedzącego przed nią. Miał może trzydzieści lat i coś drapieżnego w wyrazie twarzy. Wolała go nie drażnić.
— Nie miałam zamiaru skakać, naprawdę — powiedziała.
— Narażanie własnego życia też jest karalne. Mogło być tak — potarł palcami brodę — ktoś mógł wezwać policję, widząc cię na barierce mostu. Najpierw przyjechałby jeden patrol, potem kolejny, wstrzymaliby ruch na moście i sparaliżowali całe miasto. Potem pojawiłby się negocjator, komendanci i straż pożarna. Zrobiłoby się niezłe zamieszanie.
— Na szczęście się nie zrobiło. Mogę iść do domu?
— Nie — burknął. Uruchomił komputer. Odczekał chwilę, wstukał hasło i zapalił papierosa. Trzymając go w ustach, wstał i wyjął białą papierową teczkę z szafy pancernej. Potem spokojnie usiadł za biurkiem i zaczął pisać.
Iza siedziała zniecierpliwiona w niewygodnej pozycji. Zdążyła obejrzeć dyskretnie każdy detal pokoju, łącznie z brudnym sufitem. Uparty mężczyzna był pogrążony w pracy. Odwróciła głowę po raz dziesiąty w stronę nędznej firanki i aż podskoczyła, gdy się odezwał:
— Mam zaległości, jak widzisz. Zdążysz chyba przemyśleć, co ci powiedziałem, zanim skończę?
Nie podniósł wzroku znad kartki. Ręka cały czas wodziła po papierze.
— Mogę iść do domu? — spytała po raz kolejny.
— Nie. Narażenie życia, pamiętasz?
— Przecież to moje życie. Mogę z nim zrobić, co chcę. Prawda? — zdenerwowała się.
— Raczej byłoby to marnotrawstwo — odpowiedział zniecierpliwiony.
— Ta rozmowa robi się groteskowa — prychnęła.
— Ja jestem śmiertelnie poważny. Do rana zdecyduję, co z tobą zrobić, więc lepiej bądź grzeczna.
Nawet na nią nie spojrzał. Z papierosem w ustach przeglądał dokumenty, coś zapisywał, czasami pisał również w komputerze. Krzesło było bardzo niewygodne, pęcherz powoli zaczął ją uwierać, a oczy kleiły się ze zmęczenia. Raz po raz wodziła wzrokiem po ponurym pokoju i snuła wizję zemsty na nadgorliwym policjancie. Z każdą kolejną minutą żałowała, że weszła na ten cholerny most. Może mówił prawdę i niewiele brakowało, a narobiłaby niezłego zamieszania.
Przebudziła się, ścierpnięta do granic możliwości. Otworzyła na chwilę oczy, przypomniała sobie, gdzie jest, i zamknęła je ponownie, kompletnie zniechęcona. Zaczęła się zastanawiać, jak będzie się czuła po takiej nocy.
Kolejne przebudzenie. Nadal było ciemno. Przy biurku paliła się lampka, ale policjant zniknął. Pomimo koszmarnego bólu karku myślała coraz jaśniej. Wyprostowała się i zmieniła pozycję, przesuwając jednocześnie ręką po obolałej szyi.
— Dochodzi szósta.
Obróciła się gwałtownie na dźwięk jego głosu. Trzy metry dalej w kącie pod oknem siedział na wysłużonym fotelu z drewnianymi podłokietnikami. Zerwała się z miejsca. Mężczyzna podniósł się z fotela bez pośpiechu.
— Mam nadzieję, że się wyspałaś.
— Proszę ze mnie nie kpić — odburknęła, jeszcze niezupełnie przytomnie. W tej chwili myślała tylko o tym, żeby się umyć i spokojnie wyspać w swoim łóżku. Szum w uszach stawał się nie do zniesienia.
Policjant zebrał dokumenty, włożył do szafy, zamknął ją i zaplombował plasteliną. Nie chciała o nic pytać, chociaż zabawa plasteliną w wykonaniu dorosłego mężczyzny wydawała jej się głupia. Wyszli. Bez słowa puścił ją przed siebie. Znów szła tym samym długim korytarzem, oświetlonym jarzeniówkami.
— Tu jest łazienka — powiedział, mijając kolejne drzwi. — Poczekam.
— Nie będzie mnie pan pilnował jak na filmach? — spytała bezmyślnie.
— A chciałabyś? — Uśmiechnął się, a ona niemal wrosła w ziemię. Ponury wyraz twarzy zniknął momentalnie. Nagle wydał jej się bardzo normalny i bardzo zmęczony, ale wrażenie trwało zaledwie chwilę. Szybko zniknęła w toalecie.
Przeszklone drzwi budynku zamknęły się z lekkim trzaskiem, a przeraźliwie zimno natychmiast przeniknęło przez ubranie. Nieliczne drzewa uginały się przed silnym wiatrem.
— Chyba testują na was, ile można wytrzymać bez snu — odezwała się, wsiadając do starego volkswagena, którego jej wskazał. Policjant zignorował jej słowa. Wyjechał z parkingu, skręcił w prawo, minął Cinema City i przejechał na drugą stronę mostu. Zatrzymał się na nierównym chodniku prawie naprzeciwko kościoła Franciszkanów.
— Ktoś jest w domu? — spytał, zaciągając ręczny hamulec.
— Mieszkam sama — odpowiedziała.
Poczekał, aż zniknęła w środku. To był duży dom za zniszczonym ogrodzeniem z zielonej siatki. Z budynku odpadały całe płaty brudnego tynku, a ogród już od dawna był tylko zachwaszczonym kawałkiem ziemi. Zawrócił i wjechał na jezdnię.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki