Читать книгу Zgadnij, kim jestem - Kamila Cudnik - Страница 13
Rozdział 5
ОглавлениеNastępnego dnia Iza wracała do domu dopiero wieczorem, zmęczona przygotowaniami do wystawy. Takie tempo czekało wszystkich uczestników przez kilka najbliższych tygodni. Organizowanie wystawy zawsze było wyczerpujące, zwariowane i pełne niespodziewanych przeszkód. Iza znosiła to bez szemrania, a nawet z pewnym poczuciem radości, że tyle się wokół dzieje. Zawsze po takim intensywnym okresie przygotowań można było odpocząć i cieszyć się osiągniętym celem.
Szła pieszo. Pół godziny szybkiego spaceru pozwalało odpocząć. Zapatrzona w czarną wodę toczyła ze sobą wewnętrzny dialog. Pod wpływem nagłego olśnienia przystanęła, budząc zainteresowanie przechodzącego obok mniej więcej pięćdziesięcioletniego mężczyzny, który zatrzymał się, żeby jej się przyjrzeć, kiedy wyjęła z torby szkicownik wielkości szkolnego zeszytu, oparła się o metalowe pręty i szybkimi pociągnięciami ołówka zrobiła rysunek. Przekrzywiła głowę, przyjrzała się dziełu pod każdym kątem i wrzuciła notes do torebki. Mężczyzna, kręcąc z niedowierzaniem głową, poszedł w przeciwną stronę. Prawdę mówiąc, Iza go w ogóle nie zauważyła.
Rozpadało się, kiedy była w połowie drogi. Zimne krople uparcie wsiąkały w ubranie i włosy. Skostniała z zimna stanęła pod własnymi drzwiami, wyjęła klucz i zamyśliła się. Pomimo deszczu i zimna usiadła pod drzwiami i przez chwilę oglądała świat za płotem. Nie była to racjonalna decyzja, ale dawała dużo frajdy. Obok rozpadającego się ogrodzenia przeszło dwoje zziębniętych nastolatków. Dziewczyna owinięta pod sam nos różowym szalikiem wtuliła się w swojego chłopaka, jakby w ten sposób mogła uciec przed zimnem. Zniknęli równie szybko, jak się pojawili. Zupełnie jakby przeszli przez scenę, wychodząc z jednej strony, a znikając po drugiej. Ulicą raz za razem przejeżdżały samochody, co kilka minut autobusy. Po drugiej stronie ulicy był wielki, pusty, zaniedbany plac, o którym najwidoczniej ktoś zapomniał. Tylko daleko w głębi wyrosły niedawno bloki. Po prawej stronie już od kilku wieków stał kościół z niewielką dzwonnicą. Stare mieszało się z nowym, współistniało, sprawiało, że świat trwał nieprzerwanie. Myśli skakały w jej głowie jedna przez drugą, nie mogąc się zatrzymać.
Mogłaby tak siedzieć i patrzeć, gdyby nie była zziębnięta. W końcu, ociągając się, wstała i włożyła klucz do zamka. Nie dał się przekręcić. Zaskoczona nacisnęła klamkę. Drzwi były otwarte. Pchnęła je nagle lekko przestraszona i weszła do środka. Jeszcze nigdy nie próbowała być tak cicho jak teraz. Stanęła i wsłuchała się w dom. Żaden dźwięk nie rozpraszał ciszy. Cicho trzasnęły zamykane drzwi, wzdrygnęła się. Zdjęła buty, żeby nie było słychać kroków, przeszła przez korytarz, zajrzała do salonu. Wszystko leżało jak zawsze, żadnego bałaganu, niczego, co mogłoby wskazywało na czyjąś obecność. Może po prostu zapomniała zamknąć drzwi.
Powoli weszła na piętro. Stanęła na środku przedpokoju. Rozejrzała się. Nic się nie zmieniło, tylko drzwi były pootwierane. Jednak była pewna, że je pozamykała. Ktoś był w domu pod jej nieobecność. Zaglądała po kolei do każdego pokoju, przechodząc na palcach po grubym dywanie, ale niczego szczególnego nie odkryła. Ściśnięte serce nie łomotało, tylko trwało w jakimś bezruchu. Zeszła z powrotem na dół. Upewniła się, że pracownia wygląda tak, jak przed jej wyjściem, i zdjęła płaszcz.
Napaliła w piecach i w domu zrobiło się naprawdę ciepło. W końcu rozsiadła się w fotelu z filiżanką herbaty. Założyła nogę na nogę, wzięła do ręki szkicownik i zaczęła przewracać kartki. Ostatnie prace uznała za udane. Jesień była dla niej najbardziej łaskawą porą roku. Od lat właśnie wtedy przychodziły do niej najlepsze pomysły.
Zadzwonił telefon. Wstała z ociąganiem. Po męczącym dniu nie miała już ochoty na żadne rozmowy. Podniosła słuchawkę.
— Słucham? — powiedziała niechętnie.
— Wiktor z tej strony.
Przez moment nic nie mówiła. Była pewna, że nie dała mu numeru, to on zapisał jej swój.
— Nie masz zastrzeżonego numeru. — Odgadł jej myśli. — Nie zadzwoniłaś pierwsza, więc pomyślałem, że ja to zrobię.
— Cieszę się. Miałam ostatnio dużo pracy — powiedziała wymijająco.
— W porządku. Chciałem cię zaprosić na konferencję, której jestem współorganizatorem.
— Kiedy?
— Jutro. Jeśli masz ochotę, wpiszę cię na listę gości. Może nie jest to bliski ci temat, ale na pewno czegoś się dowiesz. W końcu informatyka i przechowywanie danych to uniwersalna wiedza, może ci się przydać.
Uśmiechnęła się sama do siebie, słysząc cień niepewności w jego głosie.
— Tak, masz rację. Chętnie przyjdę.
Wyjaśnił jej szczegóły, powiedział, jak dojechać, i na tym zakończyli rozmowę, a Iza wróciła do rysowania.
Zamyślona i całkowicie pochłonięta swoim zajęciem z początku nie zauważyła, że telefon ponownie zaterkotał. Dzwonił już dość długo, zanim się podniosła, pewna, że Wiktor o czymś zapomniał.
— Tak, słucham?
Przez moment trwała cisza, więc pomyślała, że to znowu ten pomyleniec, który czasami nazywał ją Lilly i nic więcej nie mówił, ale po chwili usłyszała męski, dobrze znany głos.
— Cześć, królewno.
— Jezu, to ty — powiedziała z ulgą.
— A kogo się spodziewałaś?
— Nikogo.
— Kłamiesz.
— Nie.
— Oczywiście, że tak, ale nie będę cię zmuszał do ujawniania tego, czego nie chcesz mi powiedzieć.
— Całe szczęście — odpowiedziała z ironią. — Skąd masz mój numer?
— Co by ze mnie był za policjant, gdybym nie umiał zajrzeć do książki telefonicznej? — zapytał retorycznie i dodał: — Chciałbym się z tobą zobaczyć.
— Teraz?
— Dokładnie za dwadzieścia minut.
— Nie zdążę się nawet przebrać. — Skrzywiła się do słuchawki.
— Może nie będziesz musiała. Zależy, co chcesz robić.
— Najlepiej nic, jestem zmęczona. Masz jakieś plany czy tak po prostu wymyśliłeś sobie, że do mnie wpadniesz?
— Jestem głodny i mam ochotę na twoje towarzystwo.
— W tej kolejności? — spytała uszczypliwie.
— Obojętnie. Mogę kupić po drodze coś gotowego, nie musisz gotować.
— Nie ma potrzeby, już ci mówiłam, że lubię gotować. Kup po drodze oliwki i papryczki chili.
— Dobrze, zaraz będę. — Rozłączył się.
Opadła z powrotem na fotel, wyciągnęła nogi i oparła je na stoliku. Dziwne, jak szybko przyzwyczaiła się do jego obecności w swoim życiu. Pojawił się jak deus ex machina, zdjął ją z barierki i już został. A teraz przyjdzie na kolację. Przeciągnęła się, rozprostowała przed sobą ramiona i postanowiła odpocząć jeszcze chwilę przy ciepłym piecu. Przymknęła oczy i włączyła pilotem płytę. Popłynął nokturn Chopina. Prawie przez sen usłyszała zgrzyt klucza w zamku i otwierające się drzwi. Podniosła głowę, gdy w wejściu do pokoju pojawił się Robert.
— Możesz mi wyjaśnić, jakim cudem otworzyłeś drzwi, skoro nie masz klucza?
— Mam. Zabrałem ostatnio jeden z tych, które wisiały pod kurtkami. — Przykucnął, żeby dorzucić do pieca. — Mieszkasz sama i gdyby ci się coś stało, nikt nie mógłby tu wejść.
— A możesz mi jeszcze wyjaśnić, jakim cudem zamierzasz się dowiedzieć, że coś mi się stało? — Patrzyła na niego z zainteresowaniem. Nawet nie była zła, tylko zdziwiona jego zachowaniem.
— Zadzwonisz do mnie i poprosisz o pomoc.
— No cóż — podniosła się z fotela — takiego tempa znajomości się nie spodziewałam. Zawsze tak szybko działasz? Gdzie zakupy?
— W kuchni.
— To chodź do kuchni. — Wyłączyła muzykę, która cały czas cicho pobrzmiewała.
— Wolałbym poczytać gazetę jak rasowy facet — powiedział, rozsiadając się wygodnie na fotelu, który właśnie zwolniła.
— I bez tego jesteś bardzo rasowy, poza tym mam tylko ten stary numer „Elle”, który spodobał się twojemu koledze. Wszyscy policjanci lubią czytać babskie czasopisma?
— Nie, jako rasowy facet wolę „Wprost”, podasz mi? Jest w siatce z zakupami. A przy okazji, w „Elle” masz na pierwszej stronie mój numer telefonu, tak na wszelki wypadek.
Przewróciła oczami, ale podała mu gazetę. Jakoś nie miała ochoty się spierać. Jedzenie było gotowe w pół godziny, ostatecznie przygotowanie makaronu z czymkolwiek nie jest żadnym czasochłonnym wyczynem. Jak tylko postawiła talerze na stole, Robert pojawił się w drzwiach kuchni.
— Szybko się uwinęłaś — powiedział.
Wzruszyła ramionami, wyjęła kieliszki, wino i postawiła na stole.
— Po pierwsze, jeżeli się napiję, to będę musiał zostać na noc, a po drugie, na twoim miejscu nie piłbym wina.
— Mam je zabrać?
— Skąd, uświadamiam ci tylko pewne fakty.
Usiadła, splotła dłonie pod brodą i zaczekała, aż on do niej dołączy.
— Smacznego — powiedziała, kiedy wziął widelec do ręki.
— Jestem pod wrażeniem. Dotychczas sądziłem, że artystki nie potrafią gotować.
— Niektóre potrafią, artystycznie. — Uśmiechnęła się. — Jedz, bo wystygnie.
— Bardzo smaczne — powiedział między jednym a drugim kęsem. — Nie wiedziałem, że masz kota. — Spojrzał zaskoczony na zwierzątko ocierające się o drewnianą stuletnią framugę.
— Kotkę — uściśliła. — Przyszła i została. Lubisz zwierzęta?
Kotka jednym susem znalazła się na kolanach Roberta i uniemożliwiła mu jedzenie, wciskając łepek do głaskania pod prawą rękę. Mruczała tak głośno, że Iza słyszała ją wyraźnie z drugiego końca stołu.
— No tak — skwitowała. — Możesz sobie wziąć to sprzedajne zwierzę.
Kotka jednak musiała poczuć wyrzuty sumienia, bo natychmiast zeskoczyła z jego kolan i znalazła się na stole przy talerzu Izy.
— Zachowuj się — powiedziała dziewczyna do zwierzątka i ostrożnie zestawiła je na podłogę.
Tak mało go znała, a tak często pojawiał się ostatnio w pobliżu. Krótko ostrzyżone włosy, szczupła pociągła twarz, często zarośnięta, jakby nie miał czasu na golenie. Wyraz jego twarzy był zazwyczaj surowy, nieprzenikniony, trochę groźny, jakby zapowiadał kłopoty dla kogoś, kto go spotkał. Iza się nie bała, zwyczajnie dlatego, że strach generalnie był jej obcy. Poza tą sytuacją na moście nie była ryzykantką, ale jeśli czegoś pragnęła, strach jej nie paraliżował, robiła, co chciała. W końcu życie jej nie oszczędzało.
— Opowiedz mi coś o sobie — poprosiła, kiedy siedzieli w salonie, popijając wino.
— Nie mam o czym, poza pracą nie mam żadnych zainteresowań, a o pracy nie mogę za bardzo opowiadać, zresztą to nic ciekawego — powiedział po dłuższej chwili, jakby zdecydował, że coś powiedzieć musi. — W sumie od dziecka chciałem być policjantem. To wszystko.
— Nie lubisz czytać, łowić ryb, chodzić na siłownię, czegokolwiek? — Pokiwała z niedowierzaniem głową. — To niemożliwe.
— Zapewniam cię, że jest to możliwe.
— Sama nie wiem. — Spojrzała na niego niepewnie.
— Ejże. — Roześmiał się i surowe rysy zatraciły nagle swoją ostrość. — To zazwyczaj ja zajmuję się przesłuchiwaniem. Chociaż właściwie — zawiesił na moment głos — może chętnie gdzieś bym pojechał, gdybym miał z kim. Czasami mam ochotę rzucić to wszystko w diabły i wyjechać gdziekolwiek, na przykład na pustynię. Można to uznać za hobby?
— Od biedy — odparła.
— Co to za zdjęcie? — spytał, biorąc do ręki ramkę stojącą na komodzie.
— Ja z ojcem na spacerze. Zwiedzaliśmy wtedy Wawel. Byłam bardzo mała.
— Rzeczywiście.
— Bałam się smoka. Nie dawałam sobie przetłumaczyć, że on umarł dawno temu. Myślałam, że wyskoczy i mnie pożre. Zaparłam się wtedy i nie chciałam pójść dalej, ale ojciec mnie przekonał, że smok zjadał tylko księżniczki, a ja nie jestem z królewskiego rodu.
— Nie wpadłbym na to.
— Wpadniesz, jak będziesz miał dzieci. Masz rodzeństwo?
— Siostrę — odpowiedział mechanicznie, odstawiając fotografię na miejsce. — Chodź do mnie. — Wyciągnął rękę w jej stronę, a ona ujęła jego dłoń. Wstała i podeszła do niego, czując mrowienie na karku i dziwne podniecenie. Nie uśmiechał się, mrużył oczy i dosłownie rozbierał ją wzrokiem. Poddała się. Przysunął ją bliżej. Stała teraz na wprost niego. Pociągnął ją i puścił rękę, rozchylając jej uda tak, aby usiadła na nim okrakiem. Była w tej chwili bardzo blisko, ich twarze niemal się stykały. Poczuła lęk, że za chwilę czar pryśnie. Czuła się jak medium poruszane wolą czarnoksiężnika. Robiła, co chciał. Nie dotykał jej, czekał. Pochyliła się, składając pocałunek na jego ustach, zupełnie jakby wypełniała kolejny rozkaz, którego kazał jej się domyślić. Ręce same znalazły się na jego ramionach. Złapał ją w pasie i przysunął jeszcze bardziej, a potem owinął mocno swoimi silnymi ramionami. Odsunął się nieco i patrzył, jakby jej nie poznawał. Była zniecierpliwiona, głodna tego, co mogła dostać. Położył ją na kanapie i pochylił nad nią. Całował, z początku delikatnie, a potem coraz gwałtowniej, aż jęknęła z wrażenia. Zamknęła oczy i… w tym momencie zadzwonił cholerny telefon. Zamarła i zaczęła nasłuchiwać, nie wierząc, że to możliwe, żeby ktoś przeszkodził w tak niezwykłej chwili. Jednak dźwięk dzwonka nadal przenikał ciszę z regularną częstotliwością. Zrezygnowana wysunęła się z objęć Roberta i podniosła słuchawkę. Miała nadzieję, że to nie ten idiota ze swoim Lilly, bo w końcu wygarnie mu, co o nim myśli. Nagle stała się bardzo odważna, bo gęsia skórka na ramionach wciąż przypominała o gwałtownej bliskości z mężczyzną, który byłby w stanie ją ochronić, lecz z sekundy na sekundę wrażenie malało.
— Halo, jesteś tam? — Zniecierpliwiony głos przerwał w końcu swój wywód.
— Jestem — odpowiedziała oszołomiona. Kotka wskoczyła na stolik i zaczęła starannie myć łapy, prześlizgując językiem między pazurami. Iza odwróciła wzrok, żeby skupić się na płynących słowach. — Przepraszam, nie dosłyszałam.
— Jesteś bardzo roztargniona, stało się coś? — zdziwił się proboszcz. — Dzwonię, żeby zaprosić cię na herbatę i porcję plotek.
Spojrzała na Roberta, który przyglądał jej się z wyraźną ciekawością.
— Jak zawsze, bardzo chętnie — odpowiedziała.
— Ósma wieczorem, po mszy?
— Jesteśmy umówieni. — Telefon szczęknął charakterystycznym dźwiękiem. Iza obrzuciła spojrzeniem mężczyznę na kanapie. Zdążyła ochłonąć, już jej tak nie magnetyzował.
— Z kim? — Padło pytanie z kanapy. Odprężony, patrzył na nią spod wpółprzymkniętych powiek i wyglądał jak uosobienie obojętności.
— Z księdzem — odpowiedziała, biorąc kotkę na ręce. Zwierzątko natychmiast zaczęło mruczeć.
Robert otworzył oczy i wnikliwym spojrzeniem usidlił dziewczynę z kotem na rękach.
— Rozumiem.
— Chcesz iść ze mną?
— Nie. Raczej nie gustuję w bogobojnych rozmowach o niczym — odpowiedział, unosząc brwi.
— Dziękuję. Potrafisz być złośliwy.
— Może przyjdziesz jeszcze do mnie?
— Straciłam ochotę.
— Szkoda, bo ja nie. Miałaś kontakt z tym kolesiem, co cię tak niegrzecznie poderwał i uraczył winem, po którym rzygałaś?
— Jezu, ale to brzmi. — Przewróciła oczami. — W sumie to chyba nie twoja sprawa.
— Nie moja?
— Nie.
Usiadł. Kotka wysmyknęła się z rąk Izy i wymaszerowała z pokoju z dumnie uniesioną głową, a ona stała, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Do ósmej wieczór było jeszcze trochę czasu.
— Kto to? — Machnął głową w stronę komody, na którym stało jeszcze jedno zdjęcie.
— Filip, mój przyrodni brat.
Wstał i wziął do ręki fotografię.
— Mieszka we Francji. Jest programistą, może pracować z każdego zakątka świata.
— Przyrodni brat?
— Nieślubny syn mojej matki. Jest ode mnie dużo starszy.
— Masz z nim kontakt?
— Oczywiście, piszemy do siebie maile.
Powiedziała to z pełną powagą. Odstawił zdjęcie. Zrobiło mu się jej żal. Brat pewnie miał żonę, może nawet dzieci, a ona była tu sama.
— Nie jest ci zimno? — spytał.
— Nie — odpowiedziała ze smutkiem i nie miał on nic wspólnego z chłodem panującym w domu.
Podszedł do niej i objął ją. Przylgnęła do niego. Pomyślał, że chciałby ją mieć tu i teraz, zagubioną pośród wspomnień, kruchą i ciepłą. Czuł się, jakby znalazł się w zupełnie innym wymiarze, nowym życiu z nowymi wartościami. Najwyraźniej zaczynał wariować, bo dotychczas wszystko w jego życiu było proste i jakoś wcześniej nie pragnął zmian.
— Czego ty chcesz? — spytała niemal na bezdechu.
— Tego, to chyba oczywiste. — Pochylił się i pocałował ją. Przez moment się opierała, ale po chwili oparci o ścianę gorączkowo zatracili się w cielesnym obłędzie, bolesnym, gorącym i nerwowym.
*
Stał przy samochodzie i patrzył. Latarnie rzucały blade światło. Chwilę wcześniej minęła dwudziesta. Iza szybkim krokiem przeszła na skos przez jezdnię, po czym wpadła w mazistą breję. Zanim doszła do chodnika okalającego kościelny dziedziniec, była ubłocona po kostki. Mrucząc pod nosem epitety na temat własnej głupoty, po raz nie wiadomo który obiecała sobie, że ten skrót będzie omijać z daleka. Odwróciła się i machnęła ręką. Chciał ją odprowadzić, ale protestowała. Dotychczas zawsze chodziła sama, bez eskorty, i uważała, że nic jej się nie stanie.
Z kościoła wychodzili nieliczni wierni. Na wieczorną mszę w powszedni dzień nie waliły tłumy. Dopiero suma w niedzielę gromadziła więcej osób, zdarzało się nawet, że ludzie stali na zewnątrz, chociaż kościół nie należał do najmniejszych.
Iza minęła główne wejście i poszła ścieżką wzdłuż otynkowanego na żółto muru. Droga do mieszkania proboszcza wiodła przez ciemne podwórko. Latem był tam bujnie kwitnący ogród, który w tej chwili wyglądał martwo i dość upiornie. Zapukała, mimochodem przyglądając się roślinom, które nie przypominały urokliwych kwiatów lata. Po chwili w głębi domu rozległy się kroki i ktoś uchylił drzwi. Stanął w nich człowiek więcej niż średniego wzrostu i szczupłej budowy. Mimo wieku miał zwinne ruchy, a ślady wyjątkowego męskiego uroku nadal były aż nadto widoczne. On jednak złamał ślub czystości tylko dla jednej z parafianek. Wszystko wskazywało na to, że połączyło ich wyjątkowe i silne uczucie, będące jednocześnie rodzinną tajemnicą i tematem docinków. Jej babcia, Anastazja Zaniewska, kochała się w księdzu Michale. Brzmiało to wyjątkowo dziwnie, ale Iza i tak go uwielbiała, a on traktował ją niemal jak wnuczkę.
— Wejdź, proszę. — Odsunął się nieco, żeby mogła prześlizgnąć się obok. — Cieszę się, że przyszłaś. — Przytulił ją i pocałował w czoło.
Wiedziała, że romans babci trwał długie lata. Wszystko zaczęło się od przypadkowego spotkania na wernisażu, urządzonym w jednej z toruńskich galerii. Młody ksiądz kochał malarstwo, w przeciwieństwie do ułana, który bardzo kochał swoją żonę malarkę, natomiast zupełnie nie rozumiał jej pasji. Losy trzech osób splotły się od tamtej chwili i ta sytuacja trwała do śmierci najpierw ułana, potem jego żony. Teraz pozostał jedynie człowiek, który stanął między nimi.
Na okrągłym stole, nakrytym białą serwetą, czekała zaparzona w dzbanku herbata. Iza usiadła na wyściełanym krześle i napełniła filiżankę.
— Czyżby ksiądz się za mną stęsknił? — Uśmiechnęła się, przechylając głowę.
— Jesteś dziś taka piękna i beztroska. — Westchnął, siadając naprzeciwko.
— Czy to źle? — spytała, upijając łyk herbaty z porcelanowej białej filiżanki.
— Ani trochę. W pięknie nie ma nic zdrożnego. Co teraz malujesz?
— Skończyłam ten ostatni obraz, pokazywałam księdzu. Taki senny.
— A, tak. Rzeczywiście.
— Przed chwilą — ciągnęła — widziałam martwe rośliny w ogrodzie. Myślę, że zostaną tematem kolejnej pracy.
— Nie za smutne?
— Ani trochę. Szare, ale niepozbawione nadziei.
— No cóż, ja myślę bardziej zwyczajnie. — Uśmiechnął się dobrotliwie, ukazując tym samym całą siateczkę zmarszczek na twarzy. — Wszystko u ciebie dobrze, dziecko?
— Bardzo dobrze.
— Na pewno?
— Czy mam uznać tę rozmowę za spowiedź? — Spojrzała z figlarnym błyskiem w oku, ale po chwili spochmurniała. — Czasami ktoś do mnie dzwoni i się nie odzywa, słyszę tylko ciszę, ale ostatnio odezwał się mężczyzna i zapytał: Lilly?, jakby mnie znał od dzieciństwa i pamiętał, że tak wołała na mnie mama. A ona przecież nie żyje od lat i jedynie Filip mógłby mi robić głupie kawały. Tylko po co? W ogóle po co ktoś robi coś takiego?
— Zadzwoń do Filipa i zapytaj.
— Nie chcę go straszyć.
— Nie chcesz straszyć brata, a sama się nie boisz?
— Nie. — Pokręciła głową. — Gdyby ktoś chciał mi zrobić krzywdę, to nie w ten sposób. Cała sytuacja brzmi jak głupi żart i zastanawiam się, komu mogłam opowiadać o swoim dzieciństwie i kto mógłby się tak bawić. Poza bratem przychodzi mi do głowy tylko jeden człowiek, ale z nim straciłam kontakt już dawno, gdy wyprowadziliśmy się z Krakowa, czyli zaraz po śmierci mamy. Miałam przyjaciela, Jarka. Często u nas bywał. Niestety, po wyprowadzce straciliśmy kontakt i nawet nie wiem, czym się zajmuje. Kiedyś tata mówił, że studiował historię w Toruniu, ale nic więcej nie wiem.
— Lepiej zamiast się za długo zastanawiać, idź na policję. Oni są od takich rzeczy.
— Gdzie jest pani Antonina? — Iza zgrabnie zmieniła temat. Miała już dość mówienia o sobie.
— Pojechała do siostry, wróci pojutrze. Zostawiła nam ten wspaniały jabłecznik, więc lepiej się częstuj. — Ksiądz z uśmiechem podsunął jej spory kawałek ciasta z porcją bitej śmietany na wierzchu. Jak wszystkie potrawy gospodyni, było wyśmienite.
*
Oświetlone ulice nabrały szczególnego uroku, bo przymrozek przyprószył ziemię białym szronem. Zrobiło się zimno i Iza szła do domu szczelnie otulona szalem, a i tak marzła. Ręce bez rękawiczek zgrabiały całkowicie. Niosła w nich mały kartonik, napełniony po brzegi świeżymi faworkami, i dziwiła się, jak proboszcz może być szczupłym człowiekiem, skoro jego gospodyni gotuje i piecze tyle smacznych potraw.
Przechodząc przez ulicę, zerknęła w okno pokoju Marzeny, światło było zgaszone. Przyjaciółka chodziła wcześnie spać, bo jej matka nie tolerowała innego zachowania. Marzena była w tym samym wieku co Iza, skończyła studia w tym samym czasie i od razu poszła do pracy, bo tego też żądała matka.
Iza pootwierała drzwi, pozapalała światła we wszystkich pokojach i od razu poczuła się raźniej i mniej samotnie. Mogła udawać, że się nie boi, ale tak naprawdę od tygodni czuła się nieswojo. Rozpuściła włosy i potrząsnęła głową, żeby swobodnie opadły, spinki wylądowały w przypadkowym miejscu. Usiadła na kanapie w salonie, nogi podkurczyła pod siebie i przymknęła oczy. Jej myśli krążyły wokół dziwnych telefonów, Wiktora, policjanta i Jarka, którego nie widziała od dawna. Z tego składało się jej obecne życie. No, może jeszcze z kotki, która położyła się obok niej, i z prac, które powstawały niezależnie od mniej lub bardziej dziwnych wydarzeń.
Obudziła się wcześnie. Była kompletnie ścierpnięta. Lało. Wielkie krople deszczu rozpryskiwały się o parapet. Podniosła się z kanapy, włączyła radio WAWA i poszła poszukać czegoś ciepłego do ubrania. W tle leciało jakże adekwatne A w Krakowie na Brackiej pada deszcz… W pewnym momencie dotarło do niej, że owszem, jest niewyspana, bo spędziła kolejną noc na kanapie, a nie pod ciepłą kołdrą w sypialni, ale nie czuje przenikliwego chłodu, chociaż od wczoraj nie dokładała do pieców. Wróciła do salonu, opatulona wełnianym wielkim szalem babci, i spojrzała na kanapę. Spała pod kołdrą. I na pewno jej tu sama nie położyła.
Wzięła kołdrę i poszła cicho do sypialni. Drzwi były uchylone. Robert spał na plecach z rękami szeroko rozrzuconymi na boki, przykryty swoją kurtką. Miał spokojny oddech i coś takiego w wyrazie twarzy, że ją rozczulił. Podeszła bliżej, ściągnęła delikatnie kurtkę i przykryła go kołdrą. Chciała odwrócić się i wyjść, ale nagle otworzył oczy. Znieruchomiała jak owad przyszpilony znienacka do korkowej tablicy.
— Wyspałaś się? — spytał nieoczekiwanie przytomnie.
Pokiwała głową, lekko się uśmiechając.
— Nie chciałem cię budzić. Skończyłem służbę o szóstej i pomyślałem, że może nie będziesz miała nic przeciwko wspólnemu śniadaniu. Przyniosłem świeże bułki i jeszcze trochę innych rzeczy. Torba jest w kuchni.
— Dochodzi siódma. Powinieneś się wyspać.
— Skoro tak mówisz. Położysz się ze mną?
Tym razem pokręciła głową. Zrozumiał. Zasnął chwilę później. Iza zrobiła śniadanie. Swoje zjadła, a kanapki dla niego zostawiła na stole, osłonięte szklanym kloszem na ciasto. Obok ułożyła na talerzu faworki od gospodyni proboszcza. Popracowała chwilę, ale nie miała za wiele czasu, skoro zgodziła się pójść na konferencję Wiktora.
Wychodząc, popatrzyła chwilę na śpiącego mężczyznę, obok którego rozłożyła się kotka, napisała karteczkę, że wychodzi na konferencję, i oparła ją o przygotowane śniadanie, po czym cicho zamknęła drzwi.
*
W autobusie usiadła koło okna. Deszcz przestał padać, ale ulice pozostały mokre i błyszczały w ponurym świetle pochmurnego dnia.
Iza miała na sobie długą, ładnie skrojoną czarną sukienkę i wysokie buty. Wyglądała awangardowo i jednocześnie klasycznie, czyli tak, jak lubiła najbardziej.
Do parku technologicznego na Włocławskiej prowadziła wąska wyasfaltowana droga, którą musiała przejść od przystanku autobusowego. Nowoczesne budynki już z daleka wyglądały imponująco. Parking był otoczony zadbanym klombami i zajęty do ostatniego miejsca. Konferencja zapowiadała się na dużą imprezę.
Iza minęła zawieszony na stojaku dwumetrowy plakat informujący o konferencji i weszła do budynku. Trzy dziewczyny z recepcji w jednakowych białych bluzkach sprawnie rejestrowały uczestników. Iza podpisała podsuniętą listę, odebrała identyfikator i przygotowane materiały.
— Sala konferencyjna jest na pierwszym piętrze. — Jedna z hostess wskazała jej szerokie schody na wprost wejścia.
— Dziękuję.
Idąc za pozostałymi uczestnikami, znalazła się w oświetlonej na niebiesko sali. W kilku miejscach umieszczono błękitne diody, które świeciły tak jaskrawym światłem, że lepiej było nie patrzeć na nie wprost. Zważywszy na napływający tłum, frekwencja musiała być więcej niż zadowalająca. Iza zajęła jedno z przyzwoicie wygodnych wyściełanych krzeseł i zerknęła na scenę, po której kręciło się gorączkowo dwóch młodych mężczyzn w ciemnych garniturach sprawdzających nagłośnienie.
Po chwili na scenę wyszła kobieta uczesana w kok à la dziewiętnastowieczna dama, wzięła mikrofon i rozpoczęła konferencję. Przemawiała krótko i rzeczowo, po czym oddała mikrofon dwóm mężczyznom, którzy pojawili się za jej plecami. W tym momencie Iza zobaczyła Wiktora.
Nie słuchała, co miał do powiedzenia. Na wielkim ekranie zmieniały się slajdy prezentacji kierowanej do przybyłych biznesmenów, a Iza po prostu przyglądała się Wiktorowi, który swobodnie i z pewnością siebie prezentował swój temat na scenie, i coraz bardziej go podziwiała.
Podczas przerwy serwowano najróżniejsze kanapki, jej najbardziej przypadły do gustu z łososiem i oliwkami, więc się poczęstowała i stanęła nieco z boku z talerzykiem i szklanką soku pomarańczowego.
— Przynieść ci coś jeszcze? — Subtelny dotyk ramienia przyprawił ją o dreszcz. Odwróciła się.
— Może za chwilę — odpowiedziała i odłożyła maleńki kawałek pieczywa na talerz. — Dziękuję za zaproszenie.
— To ja cieszę się, że przyszłaś. Jutro mam wolny dzień, dasz się znowu zaprosić na obiad?
Zamarła na moment ze wzrokiem wbitym w talerzyk. Znów wszystko toczyło się zbyt szybko. Po chwili jednak podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
— Czemu nie — odpowiedziała z uprzejmym uśmiechem. — Masz pomysł na miejsce?
— Zrobiłem mały research. Zgodzisz się na niespodziankę? Zawsze możemy zmienić lokal, jeśli ci się nie spodoba — dodał szybko, jakby się obawiał, że Iza zaprotestuje. — Przynieść ci kawy?
— Tak, poproszę.
Odszedł na chwilę, a ona odetchnęła z ulgą. Było w nim coś przytłaczającego. Jakby zabierał całe powietrze z miejsca, do którego się zbliżał. Obiecała sobie, że zje z nim obiad i na tym zakończy znajomość. Coś wymyśli, żeby się wykręcić od kolejnych spotkań. Wrócił z filiżanką kawy.
— Przyszło dużo gości. Chyba wam się udało — powiedziała, odbierając od niego filiżankę z aromatycznym napojem.
— Tak, też tak myślę. To dobry pomysł. Usługi są sferą, która będzie się coraz dynamiczniej rozwijać. Muszę już iść, spotkamy się już po wszystkim, to cię odwiozę. Zaczekaj, dobrze?
Zniknął, zanim zdążyła odpowiedzieć. Wolała wrócić sama. Przywykła do autobusów. Co prawda stąd było dość daleko do przystanku, ale dla Izy nie stanowiło to problemu.
Kolejna część konferencji minęła na zadawaniu pytań ekspertom, których było pięciu, wśród nich Wiktor. Siedzieli za stołem nakrytym zielonym suknem. Iza miała wrażenie, że Wiktor patrzy na nią bez przerwy. Peszyło ją jego nadmierne zainteresowanie.
Po zakończeniu poczekała na parkingu przed budynkiem. Zanim się pojawił, parking prawie całkowicie opustoszał.
Ubrany w elegancki płaszcz do kolan, w dłoni trzymał skórzaną teczkę, a na twarzy miał przyklejony profesjonalny uśmiech. W tym momencie uświadomiła sobie, że kompletnie do siebie nie pasują. Wsiadła do samochodu, zapięła pasy i czekała, aż ruszą z parkingu. Zrobiło się ciemno, a droga dłużyła się niemiłosiernie.
— Jesteś zmęczona?
Kiwnęła głową.
— Bardzo. Za dużo wrażeń, nie codziennie mam do czynienia z czymś zupełnie dla mnie nowym. Poza tym przygotowuję wystawę i mam mnóstwo pracy.
— Czuję się zaproszony.
— Jasne — odpowiedziała, myśląc głównie o tym, że wystawa odbędzie się za trzy miesiące i wcale nie była pewna, czy chce go zaprosić. Powinna mieć czas na zastanowienie się, a on go nigdy nie dawał. — Jutro podam ci szczegóły, teraz nie mam gdzie zapisać.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki