Читать книгу Motylek - Katarzyna Puzyńska - Страница 11
CZĘŚĆ PIERWSZA
ROZDZIAŁ 7
ОглавлениеLipowo. Czwartek, 17 stycznia 2013, rano
Nowy dzień zaczął się prawdziwą śnieżną nawałnicą. Przez okno wydawało się, że śnieg pada nie tylko z góry, ale też zacina poziomo. Róża Kojarska westchnęła z niezadowoleniem. Nie lubiła zimy. Włożyła dwa swetry i rajstopy. Zerknęła szybko na swoje odbicie, żeby sprawdzić, czy fryzura Kleopatry jest dobrze ułożona. Reszty ciała wolała dzisiaj nie oglądać.
Wyszła cicho ze swojego pokoju. Od dawna nie spali z Juniorem w jednym łóżku. Teraz nie dzielili już nawet wspólnej sypialni. Wszystko to wina jednej jedynej osoby. Blanki.
Przeszła do pokoju synka.
– Ruszamy na wyprawę – wyjaśniła mu.
Ubrała chłopca najcieplej, jak mogła. Nie chciała, żeby Kostek zmarzł. Byli gotowi.
Trochę bała się jechać samochodem w taką śnieżycę, ale zamówiła już ciasto w cukierni w Brodnicy i bardzo chciała je sama odebrać. To miała być niespodzianka dla teścia i teściowej. Róża chciała przygotować tak wspaniałe przyjęcie z okazji pięciolecia ich małżeństwa, żeby… No, wszystko miało być dopięte na ostatni guzik. Koniec kropka.
Róża Kojarska wyjrzała jeszcze raz przez okno. Zobaczyła tylko białą ścianę śniegu. Lasu w ogóle nie było widać. Szare niebo zdawało się zlewać z nawałnicą. Wzdrygnęła się. Nienawidziła takiej pogody. Do Brodnicy było jakieś piętnaście kilometrów. Uznała więc, że jakoś da radę. Główna szosa powinna być już odśnieżona.
Uznała, że najlepiej będzie wziąć samochód Juniora. Dzisiaj potężny terenowy land rover męża będzie jak znalazł. Zresztą jedzie do Brodnicy po to ciasto właściwie tylko dlatego, żeby ratować ich wspólną sytuację. Musi wziąć sprawy w swoje ręce. Na męża nie może tu liczyć. Junior nie ma w ogóle wyczucia w tych kwestiach. Nie zorientował się na pewno, co się święci.
Włożyła kurtkę i ubrała synka. Po namyśle okręciła też szyję długim szalem. Nie ma co się oszukiwać, jeżeli Junior się dowie, że wzięła jego samochód, będzie wściekły. Uważał, że kobieta nie powinna prowadzić tak dużego auta. Jakby brak członka między nogami sprawiał, że trzeba zadowolić się czymś malutkim, zaśmiała się Róża w duchu. Brała land rovera już kilka razy, a Junior nawet nie zauważył.
Pożyczenie sobie auta nie było zbyt trudne. Wszystkie samochody stały bowiem w jednym wielkim garażu, a kluczyki od każdego wisiały w szafce na ścianie w domu. Wystarczyło przejść obok, wyjąć odpowiedni kluczyk i wsiąść do wybranego samochodu. W samym garażu nie trzeba się już było martwić o zachowanie ciszy czy o jakiekolwiek pozory. Znajdował się na tyłach rezydencji i domownicy nie mogli słyszeć, co się tam dzieje. Nikt z rodziny nie miał szans zauważyć, że wyjechała.
Róża zeszła powoli po schodach. Stąpała, jak najciszej umiała. Kostek naśladował jej ostrożne ruchy, jakby rozumiał sytuację. Wydawało się, że Senior, Junior i Blanka jeszcze śpią. Przynajmniej wszędzie było cicho. Nie było słychać nawet krzątania się służącej. Róża ostrożnie zajrzała do szafki na klucze. Kluczyków od land rovera discovery tam nie było. Widocznie zostały w stacyjce, pomyślała. Poza tym w garażu była skrzynka z kluczykami zapasowymi od wszystkich samochodów. Możliwe, że ktoś omyłkowo wrzucił tam kluczyki po ostatniej jeździe. Czasami tak się zdarzało. Przy takim śniegu pewnie wszyscy domownicy brali ten samochód. Miała nadzieję, że przynajmniej bak jest pełny. Nie miała czasu jechać na stację benzynową, i tak była już spóźniona po odbiór ciasta.
Nacisnęła klamkę. Drzwi do garażu cichutko skrzypnęły. Nie szkodzi. Róża Kojarska nie martwiła się już, że ktoś ją usłyszy. Teraz była za daleko. Zapaliła światło i zaskoczona zobaczyła, że land rovera nie ma.
Młodszy aspirant Daniel Podgórski siedział przy biurku w swoim gabinecie w komisariacie. Przeglądał zapiski z wczorajszych przesłuchań mieszkańców Lipowa, które przygotowali dla niego pozostali policjanci. Niestety nie było tego wiele. Daniel westchnął zawiedziony. Jego własne rozmowy z mieszkańcami wsi, a w szczególności z osobą, którą podejrzewał o pisanie bloga nasze-lipowo, również nic nie przyniosły. Tego właśnie Podgórski się obawiał, ale mimo wszystko w głębi ducha miał nadzieję. Nie wiedział dokładnie, czego oczekiwał, ale na razie nie mieli zupełnie nic.
Poza tym trudno mu było skupić się na pracy. Jego myśli cały czas odpływały w kierunku wczorajszego popołudnia, które spędził na pomaganiu Weronice Nowakowskiej. Zrobiła na nim duże wrażenie. Jej uroda była oryginalna, nie tak oczywista jak większości kobiet, które znał. Ale nie tylko o to chodziło. Nie pamiętał, kiedy ostatnio spędził tak miło popołudnie. Musiał przyznać, wbrew sobie, że czuł się jak zakochany nastolatek. Tego tylko mu teraz brakowało. Musiał przecież skupić się na śledztwie, a nie tracić czas na głupawe zaloty. Zresztą ona przecież była przyzwyczajona do innych mężczyzn. Daniel podejrzewał, że standardem dla niej byli obyci w świecie biznesmeni, którzy spędzają wieczory nad lampką drogiego wina. W krawacie i garniturze na idealnie wyrzeźbionym ciele. On był tylko małomiasteczkowym policjantem bez faktycznych perspektyw. Nie ma co sobie robić nadziei. Trzeba skupić się na pracy. Ale łatwiej powiedzieć, niż zrobić, stwierdził Daniel w duchu, znowu ciężko wzdychając.
Usilnie starał się zapomnieć o niebieskich oczach i rudych włosach Weroniki, kiedy rozdzwonił się telefon. Daniel odebrał szybko, wracając do rzeczywistości. Dzwonił Zbigniew Koterski, lekarz sądowy, który zdążył już przeprowadzić obdukcję przejechanej zakonnicy.
– Macie szczęście – stwierdził patolog po przedstawieniu się. – Mamy tu teraz prawdziwy najazd studentów praktykantów. Wszystko nam idzie trzy razy szybciej niż zwykle. Tyle jest rąk do pomocy. Zrobiliśmy sekcję waszej zakonnicy w rekordowym czasie. Zaraz przefaksuję wam raport.
– Mógłby pan streścić go w kilku słowach? – poprosił Podgórski.
Nie miał zbyt dużo do czynienia z takimi raportami i chciał przedyskutować na bieżąco wyniki autopsji z patologiem.
– Nie ma problemu. – Koterski zaśmiał się ze zrozumieniem. – Muszę powiedzieć, że ta sprawa bardzo mnie zainteresowała. Rzadko trafiają do mnie na stół siostry zakonne. Mógłbym policzyć takie przypadki na palcach jednej ręki. Sama natura ich zawodu sprawia, że nie oczekujemy żadnej gwałtownej śmierci, prawda? Raczej spokojnego odejścia ze starości. Z drugiej strony wypadki samochodowe mogą zdarzyć się przecież każdemu. Dwie sprawy wydały mi się jednak dość niecodzienne. No, właściwie to trzy.
Daniel usiadł wygodniej. Być może wreszcie mieli przełom, na który tak czekał. Przygotował sobie kartkę i długopis. Raport co prawda miał do nich wkrótce dojść, ale Daniel wolał mieć możliwość notowania.
– Proszę mówić – zachęcił lekarza.
– Po pierwsze, interesujący jest sam charakter obrażeń – zaczął tamten.
– Wyglądało na to, że zakonnica została potrącona przez samochód. Znalazł pan coś innego? – zdziwił się Daniel.
– Widział pan kiedyś osobę potrąconą przez auto? – zapytał lekarz sądowy zamiast odpowiedzi.
– Tak, oczywiście. – Podgórski skinął głową, chociaż rozmówca nie mógł go zobaczyć. – Niestety zdarzyło się to kilka razy nawet tu u nas, wtedy jednak wiedzieliśmy, kto jest sprawcą i…
– Proszę się dobrze zastanowić i przypomnieć sobie, jak wyglądała zakonnica – przerwał policjantowi patolog. – Teraz niech pan porówna to z tym, co pan pamięta na temat innych potrąconych osób, które widział pan podczas swojej kariery. Ma pan to przed oczami?
Daniel w jednej chwili przypomniał sobie wątpliwości, które go ogarnęły, kiedy po raz pierwszy zobaczył ciało zakonnicy. Dopiero teraz zrozumiał, co nie dawało mu spokoju przez ten cały czas.
– Wydaje mi się, że nie byli aż tak… – Podgórski nie mógł znaleźć odpowiedniego słowa. – Wydaje mi się, że nie byli aż tak ranni. To znaczy, nie znam się na tym aż tak dobrze, ale wydawało mi się, że na ciele zakonnicy było więcej obrażeń niż normalnie.
– Dokładnie. Zakonnica miała o wiele więcej obrażeń niż normalnie w przypadku potrącenia. Tak jak pan mówi. Nieprzyjemny widok, nawet jeżeli na co dzień się obcuje ze zwłokami. Oczywiście obrażenia w wypadkach samochodowych i przy potrąceniach mogą być bardzo różne. W zależności od rodzaju pojazdu, jego prędkości, kierunku poruszania się pieszego i różnych innych czynników. Trzeba na przykład pamiętać, że już nawet przy tak małej prędkości jak pięćdziesiąt kilometrów na godzinę urazy, których doznaje pieszy potrącony przez auto, mogą prowadzić do śmierci. Ale to wszystko na pewno pan wie.
– Mniej więcej – potwierdził Podgórski.
– Analizując uszkodzenia tkanek miękkich, stawów i kości poszkodowanej osoby, mogę z dość dużą dozą pewności odtworzyć przebieg takich wypadków. Mamy teraz też dobre programy komputerowe, które mogą tworzyć całe symulacje wydarzenia. Jest o wiele łatwiej niż za dawnych czasów – entuzjazmował się lekarz sądowy. – Otóż po dokonaniu sekcji zwłok naszej ofiary mogę z całą pewnością stwierdzić, że to nie było zwykłe potrącenie. Zaryzykowałbym raczej twierdzenie, że było to morderstwo.
Daniel uniósł brwi ze zdziwienia. Od początku czuł, że ta sprawa ma drugie dno, ale teraz, kiedy ktoś oficjalnie to potwierdził, był naprawdę zaskoczony.
– Co pan ma na myśli?
– Dokładnie to, co powiedziałem. To było morderstwo. Trochę się nad tym napracowaliśmy. Początkowo założyliśmy, jak zazwyczaj w takich przypadkach, że ktoś stracił panowanie nad kierownicą i potrącił starszą panią. Obrażenia ciała wskazują jednak na coś zupełnie innego.
Patolog zamilkł na chwilę, jakby dla większego efektu. Daniel Podgórski czekał niecierpliwie na dalszy ciąg.
– Obrażenia ciała wskazują na to, że kiedy samochód najechał na zakonnicę, kobieta leżała na plecach na ziemi – poinformował lekarz sądowy. – Nie została potrącona z tyłu, z przodu ani z boku, jak można by się tego spodziewać w przypadku standardowego potrącenia. Ona leżała, kiedy to się stało.
– Czy zakonnica jeszcze wtedy żyła?
– Prawdopodobnie tak.
– Może straciła przytomność z jakiegoś powodu? – zgadywał Daniel Podgórski. – Potem ktoś nie zauważył leżącej i na nią najechał.
– Mogłoby tak być, gdyby nie fakt, że samochód przejechał po niej kilka razy – wyjaśnił lekarz sądowy. – Między innymi dlatego mamy do czynienia z tak dużym stopniem uszkodzenia ciała. Nie jestem policjantem i moim zadaniem jest tylko wyczytać z ciała zmarłego, co się wydarzyło, ale mnie osobiście wygląda to na działanie jak najbardziej celowe. Jakby ktoś chciał być pewien, że zakonnica nie przeżyje. Nikt nie zasłużył sobie na taką śmierć.
Daniela zaskoczył ton głosu patologa. Zawsze wydawało mu się, że lekarze sądowi powinni być pozbawieni emocji. Zimni jak kostnica, gdzie pracują. Ten najwyraźniej taki nie był.
– Jeden szczegół nie daje mi tu jeszcze spokoju. Chodzi o pewne obrażenia… – dodał lekarz sądowy. – Nie pasuje mi do całego obrazu sytuacji. Wolałbym jednak o tym na razie nie mówić. Muszę to jeszcze przemyśleć na spokojnie. Dam panu znać później. W porządku?
– Dobrze. Czy da się powiedzieć coś na temat samochodu?
– Obrażenia wskazują na to, że samochód musiał być duży i ciężki, ale też bez przesady. Marki oczywiście panu nie podam, ale stawiałbym na auto terenowe lub mniejsze ciężarowe. Opony w każdym razie miały dość dużą szerokość. Coś około dwustu trzydziestu pięciu milimetrów. Ewentualnie trochę więcej.
– Możemy oczekiwać jakichś uszkodzeń na tym samochodzie?
– Nie znalazłem odprysków lakieru na ciele zakonnicy. Jeżeli auto jest odpowiednio wysoko zawieszone, może się okazać, że nie znajdzie pan na nim żadnych szkód. Na oponach natomiast na pewno będą ślady krwi. Jeżeli sprawca je zmył, trzeba będzie zastosować luminol.
Daniel znowu przytaknął. Zwykłe potrącenie, którego oczekiwali, zmieniało się nagle w morderstwo z premedytacją.
– Mówił pan, że coś jeszcze pana zaskoczyło.
– Tak… cóż. Rozkroiliśmy starszą panią i okazało się, że przez długi czas musiała nadużywać napojów wyskokowych. Jej wątroba jest bardzo wyniszczona chorobą alkoholową. Od pewnego czasu musiała już nie pić, ponieważ część narządów wewnętrznych zregenerowała się do pewnego stopnia. Mimo wszystko takiego stanu nie widuje się raczej u zakonnic.
– Jest pan pewien?
Podgórski był coraz bardziej zaskoczony. Siostry zakonne kojarzyły mu się raczej z ascezą i życiem w czystości, a nie z kieliszkiem.
– Kroiłem w swoim życiu wiele ofiar przepicia, więc tak, jestem całkowicie pewien. Cóż, widać i w klasztorach takie rzeczy się zdarzają – podsumował Koterski. – Dlatego cała ta sprawa wydaje się tym bardziej interesująca. Nic nie jest tu oczywiste. To była prawdziwa gratka dla moich studentów. Poza tym jest jeszcze jedna rzecz…
– Jeszcze coś? – wykrzyknął Daniel Podgórski zdumiony.
– Mówiłem już na początku, że zainteresowały mnie trzy rzeczy w tym przypadku. Powiedziałem dopiero o dwóch – przypomniał patolog skrupulatnie. – Trzecia interesująca rzecz to fakt, a to mogę stwierdzić z całą pewnością, że ta kobieta rodziła dzieci.
Ręka Daniela Podgórskiego zamarła nad kartką. Siostra Monika nie wydawała się już wcale taką zwyczajną zakonnicą.
– To można stwierdzić? – wydusił zaskoczony.
– Oczywiście, że tak. Widać to na pierwszy rzut oka, kiedy spojrzy się na miednicę. Ta kobieta bez wątpienia była matką co najmniej jednego dziecka.
Lekarz sądowy jeszcze raz obiecał, że zaraz prześle faksem pełny raport. Podgórski podziękował za rozmowę i obiecał, że będzie informował Koterskiego o postępach w śledztwie.
– Trzymam pana za słowo – zażartował patolog i rozłączył się.
Młodszy aspirant Daniel Podgórski odłożył słuchawkę i spojrzał na swoje zapiski. Takich informacji na pewno się nie spodziewał. Wstał zamyślony, żeby zawołać kolegów na naradę i streścić im najnowsze wiadomości. Będą mieli dużo do przedyskutowania.
Grażyna Kamińska patrzyła na swoje odbicie. Było dziwnie rozmyte i niewyraźne, ponieważ lustro w łazience było już trochę brudne. Wyciągnęła ścierkę z szafki pod zlewem i przetarła je dokładnie. Spojrzała na siebie jeszcze raz. Jej wygląd nie poprawił się wiele. Związała włosy w koński ogon, żeby lepiej widzieć. Siniaków już prawie nie dało się dostrzec. Nałożyła więcej podkładu i ponownie rozpuściła włosy. Westchnęła krytycznie. Twarz, którą widziała w lustrze, zdawała się nie należeć do niej. Zmęczona życiem, wychudzona, szara. Oto kim się stała. Mogła iść ulicą i nikt by jej nie zauważył. Niewidzialna kobieta.
Pomyśleć tylko, że kiedyś wszyscy w wiosce oglądali się za nią z zachwytem. Była piękna. Teraz pozostał tylko gorzki śmiech. Włosy zrobiły się cienkie. Przez te lata zniknął gdzieś gruby słowiański warkocz, który matka zaplotła jej na wesele z Pawłem. Brała ślub z synem lokalnego bohatera, który sam zaczynał właśnie policyjną karierę. Idzie w ślady ojca, mówili wszyscy. Z niego też będzie bohater, powtarzali. Była taka szczęśliwa, zawsze o tym marzyła. Cienka kitka włosów i siniaki na twarzy. Tyle jej zostało z tego szczęścia. Była też prawie pewna, że jeden z zębów ruszał się nieco. Prawdopodobnie wypadnie. Jednego już nie miała. Trzydzieści lat, a zaczynała wyglądać starzej niż własna matka.
Z głębi ich małego domu dobiegały krzyki dwójki najmłodszych dzieci. Była zmęczona. Bardzo zmęczona. Przyłapała się na tym, że żałuje, że trwają ferie. Gdyby był rok szkolny, przynajmniej część dzieci byłaby teraz w szkole. Zganiła się za te myśli. Jaka z niej matka? Powinna kochać swoją rozkoszną gromadkę, ale jakoś nie potrafiła się na to zdobyć. Kiedy na nie patrzyła, widziała tylko jego twarz. Były tak bardzo podobne do Pawła. Momentami chciała się po prostu spakować i uciec, zostawiając ich samych sobie. Nigdy jednak nie starczyło jej odwagi. Paweł miał rację, była tchórzem.
Zabrała się do przygotowywania obiadu. Dzieci kłóciły się o coś w pokoju, ale nie zawracały jej głowy. To najważniejsze. Przyzwyczaiły się, że muszą radzić sobie same. Mieszała wodnistą zupę, kiedy nagle ogarnęła ją niespodziewana złość. Czuła, że musi coś zrobić tylko dla siebie, bo inaczej zwariuje. Wyłączyła gaz i zdjęła garnek z kuchenki. Dziś nie będzie czekał na Pawła gotowy obiadek. Nie dziś!
Zdecydowała, że pójdzie do fryzjerki. Może chociaż te słowiańskie włosy da się uratować, nawet jeśliby miała wieczorem dostać za to po głowie. Było jej wszystko jedno. Do bicia i tak zawsze znajdzie się pretekst.
Ubrała dwójkę najmłodszych dzieci. Mimo wszystko lepiej było ich nie zostawiać w domu.
– Chodźcie, wychodzimy – krzyknęła. – Cała reszta, zachowujcie się grzecznie! Jak wrócę, ma być porządek, bo pogadam z tatą! A wiecie, co się wtedy dzieje!
Pociągnęła córeczki za pulchne rączki. Chyba boleśnie, bo obie pisnęły płaczliwie. Musiała się uspokoić. Odetchnęła głęboko kilka razy. Włożyła klucz do zamka. Ręka drżała jej z emocji i nie mogła go przekręcić. Znów zaczerpnęła powietrza i wypuściła je powoli. Spokojnie. Bała się, że jeżeli poczeka jeszcze chociaż chwilę, zabraknie jej odwagi i wróci do gotowania obiadu dla męża.
W końcu udało się. Zamek szczęknął, Grażyna odetchnęła z ulgą. Teraz nie było już odwrotu. Włożyła rękę do kieszeni, sprawdzając, czy są tam pieniądze. Te kilka banknotów, które udało jej się ukryć w starej puszce po ciastkach. Paweł nigdy by jej nie dał pieniędzy na fryzjera.
Ruszyła w kierunku salonu „U Eweliny”. Doskonale wiedziała, gdzie on jest, chociaż nigdy tam nie wchodziła. Nie odważyła się. Nie wiedziała, jak to wszystko funkcjonuje. Czy trzeba się umawiać, czy można zwyczajnie przyjść. Wszystko jedno. Dziś po prostu musi się udać. Ewelina powiedziała kiedyś, że zawsze na nią czeka. Dziś nadszedł ten dzień.
Wiera postanowiła otworzyć sklep dopiero po południu. Powiesiła na drzwiach kartkę z napisem „Obecnie zamknięte. Zapraszam kiedy indziej” i zaciągnęła zasłony w oknach. Nie chciała, żeby ktoś zaglądał do środka. Poszła na zaplecze, gdzie znajdowały się strome schody prowadzące do jej mieszkania na górze. Wdrapała się po nich z trudem. Była zmęczona, ale musiała najpierw zrobić coś ze spódnicą. Potem przyjdzie czas na odpoczynek.
Spojrzała na materiał krytycznie. Spódnica nie nadawała się już chyba do niczego. Od wczoraj próbowała ją doprać wszystkimi sposobami, jakie znała, ale krew uparcie nie schodziła. Chyba że tylko tak jej się wydawało.
Spojrzała na materiał jeszcze raz. Uważnie. Spódnica miała już swoje lata. Mówiąc wprost, była bardzo stara, ale Wiera miała do niej sentyment. Pamiętała jak dziś, że to w nią była ubrana te trzydzieści kilka lat temu, kiedy poznała Łukasza. Nie mogła się jej tak po prostu pozbyć. Byłoby to jak porzucenie całego pięknego okresu jej życia.
Zebrała włosy w gruby kok na karku i podwinęła rękawy. Spróbuje jeszcze raz wyprać spódnicę ręcznie. Może pójdzie lepiej niż w pralce. Te nowe wynalazki często są zawodne.
Nalała wody do miski. Była to dobra stara miednica, którą Wiera dostała od matki, kiedy była młoda. Matka pochodziła z Ukrainy, wyrecytowała w myślach sklepikarka. Wiera urodziła się już w Polsce. Mimo to całe życie tęskniła za stepami, o których śpiewała jej matka. Sama nie miała nigdy szansy zaśpiewać tych pieśni swojemu dziecku. Westchnęła. Trzymała swojego jedynego syna tylko przez kilka chwil, tuż po porodzie. Nie patrzyła na niego nawet. Kołysała go tylko w drżących z nieoczekiwanych emocji rękach. Potem wzięła go tamta kobieta. Wtedy wydawało się, że to będzie najlepsze wyjście, że w ten sposób zapewni mu lepsze życie. Teraz nie była już pewna, czy dobrze zrobiła.
Tarła spódnicę z całych sił, a woda robiła się coraz bardziej czerwona.
Młodszy aspirant Daniel Podgórski czekał niecierpliwie, aż wszyscy policjanci zjawią się w ich salce konferencyjnej. Ostatnia przyszła Maria. W rękach trzymała talerz z równo pokrojonymi kawałkami ciasta. Postawiła go na stole i zachęcająco skinęła głową, zapraszając ich do częstowania się. Zachowywała się jak zwykle, ale Danielowi wydawało się, że matka jest czymś zmartwiona. Podgórski postanowił, że później z nią porozmawia i sprawdzi, co się dzieje. Na razie jednak musiał podzielić się z kolegami nowymi wiadomościami w sprawie siostry Moniki. Praca przede wszystkim.
– Przed chwilą rozmawiałem z lekarzem sądowym – zaczął. Był pewien, że żaden z kolegów nie spodziewa się tego, co za chwilę usłyszy. – Zrobili już sekcję zwłok ofiary.
Wszystkie oczy skierowane były na niego wyczekująco. Streścił pokrótce to, co powiedział mu patolog. Z każdym kolejnym słowem twarze kolegów wyrażały coraz większe zdumienie. Nawet Janusz Rosół, który zwykle siedział apatycznie z boku, wyglądał na zaciekawionego.
Kiedy Daniel skończył referować odkrycia patologa, Paweł Kamiński zagwizdał znacząco.
– Niezła imprezowiczka z tej naszej siostrzyczki. – Zaśmiał się. – Pijaczka i dodatkowo miała dziecko z nieprawego łoża. Kurwa, no nieźle!
– Skąd możemy wiedzieć, że z nieprawego? – zapytała spokojnie Maria.
– No to może z księdzem dobrodziejem miała to dziecko. Albo to było niepokalane poczęcie.
Paweł Kamiński śmiał się głośno ze swojego żartu. Nikt mu nie zawtórował.
– Równie dobrze mogła kiedyś mieć męża – kontynuowała Maria niewzruszona. – Takie rzeczy się przecież zdarzają.
– Jeżeli już, to chyba na odwrót – zakpił znowu Kamiński. – Najpierw jest zakonnicą, a potem spotyka chłopa i występuje z zakonu. Nie słyszałem nigdy, żeby kobieta, która zaznała męskości, dobrowolnie z tego zrezygnowała. Pieprzenie.
– Mało jeszcze wiesz o życiu, Pawełku – stwierdziła spokojnie Maria Podgórska.
Wzięła jego talerz i nałożyła mu kolejny kawałek ciasta. Kamiński wydawał się zbity z tropu brakiem jakiejkolwiek reakcji z jej strony. Lubił irytować ludzi, a kiedy to nie działało, nie wiedział, jak się zachować.
Daniel Podgórski wykorzystał moment spokoju, żeby podsumować sytuację.
– Więc tak w skrócie: wiemy, że siostra Monika w przeszłości nadużywała alkoholu i urodziła przynajmniej jedno dziecko. Mieszkała w parafii w Warszawie, gdzie dała się poznać jako przykładna córka Kościoła i działaczka ośrodka pomocy dla młodzieży. We wtorek przyjechała tutaj, do Lipowa. Na razie nie wiemy dlaczego. Ksiądz Piotr zaprzecza, że do niego, a nikt inny jej nie zapraszał. Przynajmniej nikt się do tego nie przyznał podczas naszych przesłuchań. W każdym razie we wtorek rano zakonnica zostaje zamordowana poprzez kilkakrotne przejechanie samochodem. Wygląda na to, że zabójca chciał być pewny, że kobieta nie przeżyje.
– Czyli właściwie odpada możliwość, że została potrącona nieumyślnie? – zastanawiał się głośno młody Marek Zaręba. – Że to był przypadek?
– Na to teraz wygląda. Bo wydaje się raczej mało prawdopodobne, żeby ktoś wpadł w poślizg, niechcący ją potrącił, a potem nagle zdecydował się kilka razy na nią najechać. Rozmawiałem z kryminalistykami. W śniegu widać było ślady opon, mimo że większość zadeptaliśmy. Następnym razem musimy bardziej uważać – upomniał ich Daniel. – W każdym razie wstępnie zgadzają się z tym, co odkrył patolog. Ślady opon wskazują na kilkakrotne przejechanie po ciele. Pamiętajmy też, że siostra Monika leżała już w tym czasie na ziemi. Patolog twierdzi, że prawdopodobnie jeszcze wówczas żyła. Jest w związku z tym wiele pytań. Dlaczego leżała na ziemi? Dlaczego właśnie taka śmierć? Czy sposób, w jaki ją zabito, to jakaś wiadomość? Pamiętajcie, że ciało było zniszczone, ale twarz pozostała prawie nienaruszona. Nasuwa się więc takie samo pytanie, czy to ma jakieś znaczenie? Wracamy też do naszych poprzednich rozważań, czy miejsce popełnienia przestępstwa ma znaczenie? Czy miała zginąć właśnie tam?
Pytania, pytania, pytania. Ale niestety mało odpowiedzi, uznał Podgórski w duchu.
Marek Zaręba podniósł rękę, jakby wyrywał się do odpowiedzi w szkolnej ławce.
– Młody, masz jakiś pomysł? – zapytał Daniel, rozbawiony tym widokiem.
– Uderzają mnie dwie sprawy – wyjaśnił Zaręba pełnym ekscytacji głosem. – Pierwsza rzecz, twarz nie była zniszczona, więc mogliśmy łatwo zidentyfikować zakonnicę. Druga rzecz, zakonnica została porzucona niedaleko wjazdu do wsi. Po tej stronie nie ma może dużego ruchu, ale można założyć, że szybko ktoś ją znajdzie.
– Dojdziesz kiedyś do końca tej rozkosznej opowiastki, Młody? – zakpił Paweł Kamiński.
Marek rzucił mu szybkie spojrzenie.
– Według mnie, gdyby ktoś chciał utrudnić nam pracę, porzuciłby ciało w bardziej dyskretnym miejscu albo przejechałby również po twarzy. Mógł ją przecież zupełnie zmiażdżyć. Wtedy właściwie nie moglibyśmy jej zidentyfikować.
– Albo zajęłoby nam to dużo więcej czasu – zgodził się Daniel. – Czyli sprawca albo nie bał się, że szybko odkryjemy, kim była ofiara, albo po prostu nie dokończył tego, co zaczął. Być może ktoś mu przeszkodził albo z innych względów nie miał już czasu. Może zauważył, że Ewelina nadchodzi?
– Ewelina nikogo nie widziała – zaprzeczył Marek Zaręba. – Żadnego samochodu ani nic. Nikogo obcego.
– Właśnie dlatego będziemy musieli porozmawiać z nią dokładniej. Czasami nie zdajemy sobie sprawy, że coś jednak zauważyliśmy. Poza tym znalezienie ciała musiało być wielkim wstrząsem, być może z czasem Ewelina przypomni sobie coś więcej. – Daniel Podgórski sięgnął po kolejny kawałek ciasta. Emocje sprawiły, że poczuł się głodny jak wilk. – Spróbujmy zastanowić się nad motywem. Ktoś zabił siostrę Monikę. Wiemy teraz, że zrobił to z premedytacją. Inaczej tego nazwać się nie da. Sprawca musiał mieć jakiś powód.
– Widać, że stara zalazła komuś za skórę – wtrącił się znowu Paweł Kamiński.
– Rzeczywiście wygląda to jak krwawa zemsta – zgodził się młody Marek Zaręba. – Z tym muszę się zgodzić.
– A co ty o tym myślisz, Janusz?
Rosół podkręcał wąsa i wyglądał przez okno zamyślony. Dotychczas przysłuchiwał się tylko zagorzałej dyskusji kolegów. Odchrząknął teraz i napił się herbaty. Dziś wydawał się całkiem trzeźwy, ucieszył się w duchu Daniel. Może problemy były tylko przejściowe.
– Zawsze jest też możliwość, że zakonnica była świadkiem jakiegoś przestępstwa albo usłyszała coś, co nie było przeznaczone dla jej uszu, i musiała zginąć, żeby nie zdradzić tajemnicy.
Wszyscy spojrzeli na Rosoła zaskoczeni. Była to jego najdłuższa wypowiedź od kilku dni. Poza tym do tej pory nikt nie brał takiej możliwości pod uwagę. Brzmiało to sensownie.
– Może właśnie w tej sprawie jechała do księdza Piotra – podchwyciła rozemocjonowana Maria. – Może nie mogła o tej sprawie powiedzieć przez telefon i dlatego tu przyjechała! To by wyjaśniało, czemu ksiądz Piotr nie wiedział nic na temat jej przyjazdu! Ani on, ani nikt w ich parafii. To była tajemnica! Przyjechała tu w sekrecie.
– Rzeczywiście, Piotr mówił coś o jakichś problemach tam u nich w Warszawie – zawtórował jej młody Marek Zaręba. – Może to jest jednak jakoś powiązane. Zakonnica wykryła przestępstwo i przyjechała tutaj powiedzieć o tym Piotrowi.
– Ale Piotr mówił też, że chodzi tylko o sprawy kościelne, nie zapominajmy o tym – uciął Daniel. – Sugerujecie, że przyjechał do nas ksiądz proboszcz z Warszawy i zabił zakonnicę, żeby nie wydała jego mrocznego sekretu Piotrowi?
– Nie żartuj, Danielku, dobrze wiesz, że ludzie mogą mieć różne sekrety. Nawet ksiądz proboszcz. Nie możemy rezygnować z tego wątku – nie ustępowała Maria. – Poza tym niekoniecznie chodzi o księdza proboszcza. To mógł być ktoś inny.
– Ksiądz Piotr twierdzi, że nie znał jej za dobrze i że rzadko z nią rozmawiał. To przeczy waszej teorii, że siostra Monika przyjechała tu powiadomić go o jakiejś tajemnicy. Dlaczego właśnie jego, skoro nie byli zaprzyjaźnieni? To mnie nie przekonuje.
– Może akurat ta sprawa dotyczyła ich obojga. Nie wiemy tego na razie.