Читать книгу Motylek - Katarzyna Puzyńska - Страница 9
CZĘŚĆ PIERWSZA
ROZDZIAŁ 5
ОглавлениеLipowo. Środa, 16 stycznia 2013, po południu
Wokół było tak cicho, że każdy odgłos niósł się daleko. Słyszała wyraźnie stukanie młotka dochodzące z budynku stajni. Tomek naprawiał ścianki działowe boksów. Echo wyolbrzymiało uderzenia, aż Weronice wydało się, że słyszy nie wbijanie gwoździ, ale dalekie werble jakiegoś wojska wzywające żołnierzy do walki. Igor na nic nie zwracał uwagi i spał, lekko pochrapując.
Do południa udało jej się uporządkować i do końca oczyścić zakurzone meble na parterze. Poprzestawiała je i od razu wszystko wyglądało inaczej. Była bardzo zadowolona z efektu. Dom wreszcie zaczynał przypominać jej własne miejsce na ziemi. Rozradowana stwierdziła, że właściwie nie potrzebuje już żadnych nowych sprzętów. Kiedy mieszkała z mężem, nie musiała martwić się o wydatki, ale teraz liczył się każdy grosz. Każda, nawet najmniejsza, oszczędność sprawiała, że była o krok bliżej do uruchomienia wymarzonej stajni.
Na dole pozostało jej tylko rozpakowanie książek. Wszystkie nadal leżały poupychane w kartonach. Planowała ustawić je w gabinecie, na półkach wielkiej staromodnej biblioteki. Mimo że drewniany mebel zajmował całą ścianę, nie wydawał się przytłaczający.
Weronika uwielbiała książki. Nie tylko dlatego, że można je było czytać. Według niej były pięknymi przedmiotami. Od dawna marzyła o ścianie pełnej książek. W ich domu w Warszawie nie miała na to szans. Mariusz wolał nowoczesne wnętrza o prostej formie. A nie przeładowane niepotrzebnymi dodatkami klitki, jak często mawiał. Do tych niepotrzebnych dodatków zaliczał również książki. Teraz koniec z tym, uznała Weronika, uśmiechając się szeroko. Wszystko będzie miała urządzone tak, jak jej się podoba.
Pukanie do drzwi przerwało jej rozważania.
– Otwarte, panie Tomku! – krzyknęła głośno. Miała nadzieję, że usłyszał. Poprawiła włosy automatycznym ruchem. – Niech pan wejdzie. Jestem w gabinecie.
Ku jej zdziwieniu w drzwiach pojawił się nie Tomek Szulc, ale jakiś wysoki mężczyzna z krótką brodą. Miał nieco pucołowatą twarz i dobrotliwe przyjazne spojrzenie. Dopiero po chwili zauważyła, że w dłoniach trzyma policyjną czapkę.
– Przepraszam, że tak wchodzę – wydawał się trochę speszony jej zdziwieniem. – Młodszy aspirant Daniel Podgórski z komisariatu w Lipowie.
Weronika odłożyła książki, które trzymała w rękach, i otrzepała dłonie z kurzu.
– Weronika Nowakowska – przedstawiła się. Była wysoka, ale musiała zadzierać głowę, żeby spojrzeć policjantowi w oczy. Rzadko spotykała mężczyzn dużo wyższych od siebie. – Myślałam, że to pan Tomek. Pomaga mi w stajni.
– Bardzo przepraszam, że tak panią nachodzę bez zapowiedzi – powtórzył Daniel Podgórski. – Przychodzę w sprawie wypadku, który miał miejsce u nas w Lipowie wczoraj w godzinach rannych. Nie wiem, czy pani o tym słyszała?
– Chodzi o potrąconą zakonnicę? Wczoraj byłam na kolacji u państwa Kojarskich i była o tym mowa. Widziałam też zdjęcia na stronie internetowej.
– Tak, chodzi właśnie o to. Mam do pani kilka pytań. To rutynowe przesłuchanie – uspokoił ją policjant. – Jesteśmy w trakcie rozmów ze wszystkimi mieszkańcami Lipowa.
Weronika uśmiechnęła się w duchu. Podgórski nie mógł przecież wiedzieć, że przez ostatnie pięć lat dzieliła życie ze śledczym z policji kryminalnej w Komendzie Głównej w Warszawie. Była więc przyzwyczajona do rozmów z policjantami. Nie robiły na niej wrażenia.
– Oczywiście. Niech pan usiądzie. – Wskazała wielkie krzesło przy biurku. – Będzie panu przeszkadzało, jeżeli zajmę się książkami? Strasznie mi zależy, żeby już tu wszystko uporządkować. Chciałabym się poczuć jak w domu – dodała tonem wyjaśnienia. – A tak to ciągle jestem na walizkach.
– Może pani pomogę? – zaproponował Daniel Podgórski nagle. W jego głosie pobrzmiewała nuta zaskoczenia, jakby sam się zdziwił, że coś takiego powiedział. – Jest pani ostatnia na mojej liście rozmówców. I tak miałem już wracać do domu. Razem szybciej pójdzie, a przy okazji porozmawiamy o tej sprawie.
– Będzie mi bardzo miło. Dziękuję!
Wzruszyło ją, że zaproponował jej pomoc. Odwróciła głowę, żeby nie zauważył, że w jej oczach pojawiły się łzy. Ostatnio bardzo łatwo ulegała emocjom. Za łatwo. Chyba przez ten rozwód i wkroczenie w zupełnie nowe życie.
– Czy coś się stało? – zaniepokoił się Daniel.
Nagle wybuchnęła niekontrolowanym płaczem. Łzy spływały jej po twarzy, a ona nie mogła nad tym zapanować. Emocje zbierały się w niej od dawna i znalazły upust właśnie w tej najmniej odpowiedniej chwili. Policjant nieporadnie starał się ją pocieszać.
– Przepraszam pana, już się uspokajam. Po prostu ostatnio dużo się dzieje w moim życiu i nie wytrzymałam. Pewnie pan myśli, że jestem totalną histeryczką – zaśmiała się Weronika, ocierając łzy. – Przepraszam.
– Niech pani nie żartuje. Wiem, że pani przechodzi… trudny czas – zająknął się. – U nas w wiosce wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą. Przepraszam, że tak się wtrącam. Po prostu pani Wiera mówiła… zresztą nieważne. Zrobię pani herbaty. Moja mama zawsze powtarza, że herbata jest dobra na wszystko.
Daniel zaśmiał się wesoło i poszedł do kuchni, jakby doskonale znał rozkład domu. Weronika słyszała, jak przygotowuje herbatę. Te zwyczajne odgłosy świadczące o obecności drugiej osoby w domu były przyjemnie uspokajające. Wkrótce wrócił z dwoma kubkami parującej herbaty. Igor przyczłapał za nim zaspany. Nie wydawał się zaskoczony, że mają gości.
– Pięknego ma pani psa – pochwalił Podgórski, podając Weronice herbatę. Podrapał Igora po karku. Pies machnął leniwie ogonem. – Znalazłem go w kuchni.
– Tak, lubi tam spać.
Herbata miała przyjemnie słodki smak.
– Znam dobrze ten dom – zaczął Daniel Podgórski lekkim tonem.
– Naprawdę?
– Mieszkam od urodzenia w Lipowie – wyjaśnił Daniel. – Kiedy byłem mały, bawiliśmy się tu z kolegami. Dom od dawna stał pusty.
– Nie był zamknięty? Można było tak po prostu wejść do środka?
– Był zamknięty – zaśmiał się policjant. – Ale nam zawsze udawało się jakoś tu dostać. Mój tato potem za nami biegał, a jak nas złapał, to zabierał na komisariat. Było dużo śmiechu.
– Pana ojciec też był policjantem?
– Tak. Razem z ojcem mojego kolegi z posterunku. Wtedy było ich tu tylko trzech – wyjaśnił Daniel, popijając herbatę. – Teraz jest nas czterech. Ja, Marek Zaręba, Paweł Kamiński i Janusz Rosół.
– Pana tata jest pewnie dumny, że syn poszedł w jego ślady – uśmiechnęła się.
Dobrze jej się rozmawiało z tym mężczyzną. Nie emanował jakąś brutalną męską atrakcyjnością, która zawsze tak ją przyciągała. Było w nim jakieś uspokajające ciepło i obietnica stałości.
– Mój ojciec nie żyje – wyjaśnił krótko Daniel.
– Och, przykro mi – zawstydziła się Weronika. – Nie wiedziałam. Przepraszam…
– Nic się nie stało – uspokoił ją. – To dawne dzieje.
Siedzieli przez chwilę w milczeniu.
– No i co my tu mamy? – zapytał Podgórski po chwili, chwytając pudło z książkami.
Wyglądało na to, że woli nie drążyć tematu ojca policjanta.
– To głównie kryminały. Uwielbiam je.
– Ja też. U nas trudno jest coś dostać, więc zamawiam głównie przez Internet. Proszę nie mówić tego moim kolegom, i tak już mają dużo powodów do żartów – zaśmiał się Daniel lekko.
– A co, nie wolno panu czytać?
– Nie tutaj. W Lipowie zajmujemy się tylko „praktycznymi rzeczami” – zaśmiał się znowu, robiąc palcami znak cudzysłowu. – O! Tych Skandynawów też mam. Ciekawe, jacy tam są ludzie, na północy. Nigdy nie byłem w Szwecji ani nigdzie. Właściwie to nie byłem nawet za granicą. Pani dużo podróżuje?
– Kiedyś… z byłym mężem… ale w Skandynawii też nie byłam. Przyznam się, że chciałabym pojechać.
– Ja też.
Rozpakowali pierwsze pudło książek.
– Widziała pani coś wczoraj? Coś niepokojącego? – Daniel wrócił do celu wizyty. – Mówię oczywiście o sprawie przejechanej zakonnicy.
Nie miał ochoty przepytywać Weroniki. Nie teraz. Trzeba było to jednak zrobić.
– Zupełnie nic! – odparła Nowakowska. – Czuję się jak w jednej z tych książek kryminalnych. Chciałabym coś wiedzieć, ale niestety. Nie przechodziłam tamtędy nawet. Byłam w sklepie u Wiery, ale przyszłam na skróty od strony pola. W sklepie spotkałam tylko Tomka Szulca, a potem pana kolegę z komisariatu. Musicie mieć ciekawą pracę.
Zawsze zazdrościła Mariuszowi. W głębi duszy zawsze chciała rozwiązać jakąś sprawę kryminalną. Mąż często pozwalał jej przeglądać dokumentację i opowiadał o sprawach, które prowadził. To akurat w nim lubiła.
– Właściwie to raczej nic się u nas nie dzieje. To pierwszy taki wypadek. To znaczy, pierwszy tak poważny wypadek. Do tej pory było kilka potrąceń, ale żadna ofiara nie zmarła. Najczęściej wypadki się nasilają, kiedy w czasie wakacji przyjeżdżają do nas turyści.
– Widziałam zdjęcia przejechanej, kiedy byłam wczoraj u Kojarskich – powtórzyła Weronika. – Pokazywali mi na jakiejś stronie o Lipowie. Straszny widok. – Wzdrygnęła się.
– Nasze-lipowo, tak… lokalna strona z plotkami.
– Człowiek widzi takie sceny na filmach, ale wiedząc, że to prawdziwa krew…
Mariusz nigdy nie pokazywał jej zdjęć ofiar. I chyba miał rację. Od wczorajszego wieczoru Weronika nie mogła zapomnieć twarzy martwej zakonnicy. Stawała jej przed oczami w najmniej odpowiednich momentach.
– Nic pani nie przychodzi do głowy? – spróbował Podgórski jeszcze raz. – W tej sprawie?
– Nie. Naprawdę nic nie widziałam, żadnych podejrzanych ludzi, zakrwawionego samochodu. Nic. Chciałabym pomóc, ale niestety nic nie wiem.
Opróżniali kolejne pudła, ustawiając książki na półkach. Razem praca rzeczywiście szła znacznie szybciej. Rozmowa zeszła na inne tory. Weronika czuła się przyjemnie rozluźniona.
– Ale ma pani tych książek! – zagwizdał policjant, kiedy zapełnili już całą bibliotekę. – Przy tym moja własna kolekcja wygląda bardzo skromnie!
Weronika uśmiechnęła się, dumna z komplementu.
– Proszę mi mówić po imieniu, w końcu zna już pan wszystkie moje sekrety – zażartowała.
– Daniel.
– Weronika.
– No nic. Będę już ruszał do domu. Jeżeli będziesz kiedyś jeszcze potrzebowała pomocy przy domu, to jestem – zaoferował się Podgórski.
– Dzięki. Od kiedy przyjechałam do Lipowa, ludzie wydają się znacznie milsi.
– A co? W Warszawie nie oferują pomocy?
– Pomagają, pomagają. Ale tu jest jakoś inaczej. No, nie wiem. – Uśmiechnęła się. – Po prostu chyba byłam zmęczona wielkim miastem.
– A ja za nim tęsknię. Byłem w Warszawie na szkoleniu. Spodobało mi się – dodał Daniel. – No nic, tu jest moja wizytówka. Jakbyś coś sobie jednak przypomniała na temat tej zakonnicy, to dzwoń.
– W porządku. Jeszcze raz dziękuję za pomoc. I przepraszam za ten wybuch na początku! Strasznie mi głupio.
– Nie ma problemu. – Daniel Podgórski uśmiechnął się szeroko.
Pogłaskał Igora i ruszył do wyjścia.
Patrzyła, jak oddalał się w mrok. Zamknęła drzwi dopiero, kiedy zniknął w czerni zimowej nocy. Nie było już słychać stukania młotka. Widocznie Tomek skończył pracę na dziś.
Poszła do gabinetu, by jeszcze raz popatrzeć na swój zbiór książek. Nagle ogarnęło ją uczucie, że jednak o czymś zapomniała, kiedy rozmawiali z policjantem o wypadku. Nie było to nic konkretnego, raczej męczące wrażenie, że jakiś szczegół mógł być ważny dla sprawy. Nie dawało jej to spokoju.
– Ewka, potrzebuję twojej natychmiastowej pomocy! – Julka przyłożyła do twarzy dwa sweterki. – W którym mi lepiej?
– W różowym. – Ewa Rosół malowała usta błyszczykiem. Dziś nie miała ochoty na swoją ulubioną czerwoną szminkę. – Myślisz, że taki dekolt wystarczy?
Poprawiła bluzkę wprawnym ruchem. Jej biust wyglądał imponująco. Julka przyglądała mu się zazdrośnie. Sama była praktycznie płaska jak deska.
– Dla tego twojego mężczyzny? – Julka westchnęła tęsknie.
– A dla kogo! – Ewka przytaknęła niedbale. – Jest dorosły.
Ewka Rosół doskonale wiedziała, że przyjaciółka zazdrości jej starszego kochanka. I tak właśnie powinno być, pomyślała zadowolona. W końcu nie każda piętnastolatka mogła się pochwalić, że robiła to z dorosłym facetem. Chłopaki z klasy to zupełnie nie to samo.
Nawet taki Ziętar był przy tym niczym. Julka kręciła z nim od jakiegoś roku. Ewka na początku zazdrościła koleżance, w końcu Ziętar i jego przyboczna gwardia praktycznie trzymali w garści całą wieś, ale potem znalazła sobie swojego Mężczyznę. Ziętar miał chyba ze dwadzieścia pięć lat, więc nie było opcji, żeby miał takie doświadczenie jak jej kochanek. Zresztą Ziętar to półmózg, podsumowała swoje rozważania Ewka, patrząc na Julkę z politowaniem. Czuła się lepsza od koleżanki. O wiele lepsza. Była kobietą wyrafinowaną. Wy-ra-fi-no-wa-na. Uwielbiała to słowo. Sprawdziła w Internecie, co oznacza. Okazało się, że opisywało ją wprost idealnie.
– Chyba jest nieźle. Co prawda gdybyś miała takie cycki jak ja, toby lepiej wyglądało. – Julka chyba wyczuła, co myślała o niej przyjaciółka. – Ostatnio jest moda na mały biust.
– Chyba wśród małolatów – zadrwiła Ewka Rosół. – Dorośli mężczyźni lubią odpowiednią wielkość. Mój Mężczyzna zafunduje mi operację, żebym miała takie cyce jak z tamtego filmu, który oglądaliśmy ostatnio.
Julka otworzyła szeroko oczy. Chyba jej nie uwierzyła.
– Ściemniasz – zawyrokowała. – Wiesz, ile to kosztuje?
Ewka wzruszyła ramionami. O tej operacji skłamała. Fakt. Ale film naprawdę oglądali. Potem zrobili to tak samo. Bolało ją, ale postanowiła nie narzekać. Przecież była teraz wyrafinowaną kobietą. A wyrafinowane kobiety robiły to ze swoimi mężczyznami. Od tyłu.
– A właśnie – dodała Julka, wkładając różowy sweterek. – Był dziś u nas twój stary.
– Po co?
– Wypytywał moich starych o ten wypadek z tamtą zakonnicą. Ten, co oglądałyśmy zdjęcia na naszym-lipowie, pamiętasz?
– No i? – zniecierpliwiła się Ewka. Nudziła ją ta rozmowa. Chciała już iść do Mężczyzny. – Co mnie to?
– W ogóle to wszyscy z komisariatu łazili i wypytywali każdego po kolei. Twój stary też pytał, czy moi starzy coś widzieli i w ogóle.
– Ciebie też pytał?
Julka przytaknęła.
– No.
– Powiedziałaś mu coś?
– Co ty! Zresztą ja nie gadam z psami – Julka powtórzyła ulubione powiedzenie swojego chłopaka. – Ziętar tego nie lubi. Poza tym Ziętar mówił, że pogada sobie z twoim braciszkiem, żeby coś zrobił z tym wypytywaniem. Trzeba trzymać trochę tego waszego starego na wodzy, bo co się będzie tak wszędzie panoszył. W Lipowie to Ziętar ma najwięcej do powiedzenia. Nie psy.
Ewa Rosół znowu wzruszyła ramionami. Nuda. Julka zawsze powtarzała to, co mówił Ziętar. Nie miała własnego zdania.
Ewka nałożyła więcej mascary. Jej spojrzenie miało być przecież uwodzicielskie. Tuszu do rzęs nigdy nie mogło być za dużo. Takie było jej zdanie. Kto mówił inaczej, nie znał się na sztuce makijażu. Zupełnie!
– Nie mówiłam Ziętarowi, ale ja coś tam widziałam – powiedziała powoli Julka.
– Ale że co? Co widziałaś?
– Bo poszłam do lasu. Chciałam zrobić sobie zdjęcie na fejsa. Takie wiesz, zimowe. W śniegu i w ogóle. Wszystko wzięłam. Wiesz. Tamtą coolerską kurtkę i czapkę.
– Poszłaś beze mnie?! – syknęła Ewka. – Miałyśmy sobie nawzajem zrobić sesję!
– No zrobimy, po prostu wiesz…
– Chciałaś być pierwsza, tak? – Ewka była wściekła. To ona chciała pierwsza zamieścić te zdjęcia. Cholera!
Teraz z kolei Julka wzruszyła ramionami.
– Rozłożyłam się tam ze wszystkim i robiłam sobie zdjęcia. Sama. Super wyszły – pochwaliła się zadowolona z efektu swoich słów. – I coś tam widziałam. Taki był dosyć duży samochód. Taki wiesz, terenowy, jak czasem turyści przyjeżdżają. Oo, coś takiego, jak mają ci Kojarscy ze dworu.
– Oni mają dużo samochodów. Więcej mascary?
– Wystarczy. Chodzi mi o ten taki duży, czarny. Włożysz tę mini z cekinami?
Ewka schowała kosmetyki do torebki.
– Tak. Dzisiaj jest specjalny dzień. Już prawie dwa miesiące jesteśmy razem. Ja i mój Mężczyzna.
– Nieee, to już? – nie dowierzała Julka. – Myślisz, że coś dla ciebie szykuje?
Ewka zamiast odpowiedzi uśmiechnęła się z wyższością. Julka spojrzała na nią, jakby właśnie podjęła decyzję.
– Widziałam też, kto prowadził ten samochód – powiedziała.
Na jej twarzy malowała się złośliwa satysfakcja.
– Kto? – zainteresowała się Ewka. – Widziałaś, jak ktoś potrącił starą?
– Bartek kierował – wyrzuciła z siebie Julka.
– Co?! Mój brat? Mój brat przejechał zakonnicę?
Ewka nie wiedziała, co o tym myśleć. Nie żeby specjalnie żałowała tej kobiety. I tak była stara. Z drugiej strony, gdyby ktoś się dowiedział, Bartek miałby poważne problemy. A brat, jakikolwiek by był, to jednak przecież rodzina. Latem potrącił turystkę. Mogło mu się znowu przydarzyć. Nie zdziwiłaby się.
– Powiedziałaś mojemu ojcu? – zapytała Ewka ostrożnie.
– No co ty! Już mówiłam, że z psami nie gadam – oburzyła się przyjaciółka. – Słowa mu nie pisnęłam.
– A Ziętar wie?
Julka milczała.
Zapalił kubańskie cygaro. Wspaniale smakowało. Powoli wypuścił dym z płuc. Przywiózł ze sobą całe pudełko, tak na wszelki wypadek. Nie były tanie, ale pieniądze się tu nie liczyły. Junior Kojarski wiedział, że przyjdzie czas, kiedy mu się przydadzą w tej zabitej dechami dziurze.
Rozsiadł się wygodnie w fotelu w pokoju bilardowym. Skóra obicia trzeszczała przyjemnie, kiedy się poruszał. Lubił ten pokój, ale mimo wszystko miał już zdecydowanie dość tego domu. Był tu ledwie półtora dnia, a już chciał wracać do miasta. Tym bardziej że poznał ostatnio pewną bardzo interesującą panią. Tutaj Róża nie dawała mu spokoju. Nie mógł już znieść tej swojej męczącej kościstej żony i jej ciągłego gadania o bachorze. Zgoda, to był jego syn, ale miał lepsze sprawy na głowie. Dzieci to damska domena. A Junior był przecież stuprocentowym mężczyzną.
Całe to spotkanie rodzinne, które zarządził Senior, było jakimś idiotyzmem od początku do końca. Do ojca w najmniejszym stopniu nie pasowało organizowanie rodzinnych obiadków. Junior był pewien, że za tym musiało coś stać. Musiał być jakiś powód.
Poza tym, jakby zmartwień było mało, nie wiedział, jak się pozbyć Blanki. Stawała się coraz bardziej nachalna. W ogóle się nie kryła z ich związkiem. Właściwie lepiej powiedzieć: byłym związkiem. Nie miał przecież zamiaru tego kontynuować! Ocierała się o niego, chwytała go za rękę w nieodpowiednich momentach. Róża może była koścista i nudna, ale na pewno nie była głupia. Mimo wszystko nie czuł się najlepiej, kiedy żona musiała patrzeć na popisy Blanki. Bądź co bądź była jego żoną i, jak na razie, nie spisywała się najgorzej. Siedziała tu na wsi i nie przeszkadzała mu w warszawskim życiu. To było najważniejsze.
Poza tym znał Różę lepiej niż inni. Potrafiła wyglądać na znękaną, ale w rzeczywistości była twarda. Chociaż pewnie nikt by w to nie uwierzył. Na tym polegała cała sztuczka. Bał się, że może na razie ignorować jego romans, ale jednocześnie w tajemnicy szykować coś, co go pogrąży. Junior Kojarski uznał, że czas zacząć szykować okopy, żeby go przypadkiem nie zaskoczyła.
Blanka stanowiła problem nie tylko ze względu na Różę. Problemem mógł okazać się również ojciec. Wydawało się, że Seniora nie obchodziła już cycata żonka, ale jednak! Gotów jeszcze zacząć drążyć. A drążenie było teraz ostatnią rzeczą, której Junior Kojarski potrzebował. Nie teraz, kiedy jest o krok od sukcesu. Stary z tym swoim idiotycznym tupecikiem miał mimo wszystko w rękach rodzinną fortunę. Ciągle. A pieniądze się zawsze przydadzą. Zwłaszcza w tej chwili. Problemy Juniora były przejściowe, ale potrzebował wsparcia starego, dopóki nie stanie na nogi.
Przejechał ręką po policzku. Na szczęce pojawił się już wieczorny zarost. Junior podszedł do lusterka, które wisiało w kącie. Wziął brzytwę i zaczął się powoli golić. Lubił mieć gładką twarz i był zdania, że tylko brzytwą człowiek może się ogolić perfekcyjnie. Oczywiście tylko jeśli ktoś miał wprawną rękę. To nie było narzędzie dla małych chłopców, tylko dla stuprocentowych mężczyzn.
Maria Podgórska zaczęła przygotowywać się do wyłączenia komputera. Stanowiło to pewnego rodzaju rytuał na koniec dnia pracy lipowskiego komisariatu. W ten sposób chciała oswoić przerażającą maszynę. Za każdym razem z niepokojem czekała, dopóki ekran całkiem nie zgaśnie.
Odetchnęła z ulgą, kiedy czerń zastąpiła niebieską tapetę Windowsa. Kolejny raz się udało. Daniela jeszcze nie było. Wyglądało na to, że dziś już nie wróci na posterunek. Zauważyła, że pozostali policjanci też już zbierają się do wyjścia.
– Jak wam poszło przepytywanie ludzi? – zagadnęła ich Maria. – Rozmawialiście już ze wszystkimi?
– Właściwie nic nie mamy, pani Mario. – Młody Marek Zaręba wyglądał na przygnębionego. Chłopak chyba oczekiwał szybszego przełomu. Maria wiedziała z doświadczenia, że czasem trzeba cierpliwie poczekać. W końcu wypadek wydarzył się nieco ponad dobę temu. – Z tego, co się dowiedzieliśmy, nikt nie zapraszał do siebie tej zakonnicy. Nikt też nie znał siostry Moniki. No, oczywiście oprócz Piotra. Nikt nic nie widział. Czyli tak naprawdę nic nie mamy.
– Nie martw się, ktoś zawsze coś wie. To tylko kwestia czasu, kiedy połączy ze sobą fakty – pocieszyła go Maria Podgórska z dobrotliwym uśmiechem. Jej świętej pamięci mąż wiele razy przychodził do domu tak samo zawiedziony, a potem okazywało się, że jednak znajdował się wyczekiwany świadek. – W pracy policjanta liczy się przede wszystkim cierpliwość. Niemożliwe, żeby w Lipowie zdarzyło się coś niezauważonego przez nikogo. Sam przecież wiesz, jak u nas jest.
Marek pokiwał głową.
– Chyba racja, pani Mario, ale ja byłem i u Sokólskiej, i u Drewniakowej. I żadna nic nie wie. Ewelina też dziś rozmawiała z klientkami i żadna nic nie wie. Nic!
– Twoja żonka to pierwsza plotkara Lipowa. Jeżeli ona nic nie wie, to nikt nic nie wie – zaśmiał się Paweł Kamiński. – Na moje, to taka praca. Fryzjerki zawsze paplają.
– Nie zaczynaj, Paweł. – W głosie Marka Zaręby zabrzmiała groźba.
Janusz Rosół podniósł na chwilę głowę znad papierów, jakby chciał pokazać, że wspiera młodszego kolegę.
– Co mi tam. Pieprzę to wszystko – burknął Kamiński pod nosem. – Dobra, ja już wychodzę. Nie zamierzam sterczeć tu ani chwili dłużej. Harowałem cały dzień. Człowiekowi należy się pieprzona chwila spokoju.
To powiedziawszy, policjant chwycił grubą kurtkę.
– Co tak się dzisiaj spieszysz, Pawełku? – zainteresowała się Maria.
– Spieszę się, pani Mario, bo mam kilka spraw osobistych na głowie – oznajmił Kamiński.
Jego ton sugerował, że nikt nie powinien wtrącać się do jego życia. Zapiął kurtkę szybkim ruchem i wyszedł, trzaskając drzwiami.
– Czy ja powiedziałam coś złego?
Marek Zaręba wymownie uniósł brwi i westchnął ciężko. Janusz Rosół jak zwykle nic nie powiedział.
Zapalam dodatkową lampę. Dużo światła. Potrzebuję dużo światła, żeby wszystko dokładnie widzieć. Nie dlatego, że boję się ciemności. Wcale nie dlatego.
Już nie. Już od dawna nie! Już od dawna nie boję się ciemności. Może troszeczkę, czasami, przyznaję się. Kiedy dokończę moje dzieło, strach będzie jeszcze mniejszy. To mi da siłę. Już niedługo.
Ostrze jest gotowe!
Idealnie czyste i ostre. Tak jak zaplanowane. Już niedługo go użyję. Przepełnia mnie radość oczekiwania. Nie mam już żadnych wątpliwości. Racja jest po mojej stronie. Każdy by to przyznał. To, co planuję, jest uzasadnione, jak najbardziej!
Każdy by to przyznał. Każdy by to przyznał!
Tak powinno być. Czuję się jak gąsienica, która wkrótce się przepoczwarzy w cudowną istotę. Przepiękne kolory ukrytych dotychczas skrzydeł błysną, rozjaśniając szarość monotonnych dni. Zajmę miejsce Motylka. Stanę się Motylkiem.
Nareszcie.
Sama jej śmierć mi jednak nie wystarczy, liczy się też strach. To będzie prawdziwa kara. Przygotowuję ofiarę już od pewnego czasu. Cierpliwość to teraz moja główna cecha.
Teraz ofiara na pewno dobrze już wie, że jest zagrożona. Rozgląda się wokół jak spłoszona sarna, ale nadal nie może zauważyć swojego oprawcy. Jeszcze nie teraz. Zrozumie wszystko w swoim czasie.
– Ale wtedy będzie już zzza późno – mówię z satysfakcją do siebie.
Cicho. Tak, żeby nikt mnie nie usłyszał.
Chowam ostrze ostrożnie.
Czuję przenikające moje ciało podniecenie. Polowanie ma się rozpocząć wkrótce i czuję już niemal zapach krwi ofiary.
Gaszę dodatkowe światło. Czas położyć się spać. Codziennie o tej samej porze. On dobrze mnie tego nauczył.
Muszę wypocząć, zanim się zacznie.