Читать книгу Gra w życie - Leona Deakin - Страница 11

5

Оглавление

Zbliżając się do stacji metra Angel, doktor Bloom włożyła dłoń do kieszeni, szukając karty miejskiej. Kiedy jednak dostrzegła tłumy kłębiące się przy bramkach, uznała, że woli pokonać dwuipółkilometrową drogę na Russell Square piechotą. Spotkania z nowymi klientami zawsze wytrącały ją z równowagi, a świeże powietrze pomagało zastanowić się nad przebiegiem sesji.

Skręciła w prawo w Chadwell Street. Zamierzała przemknąć bokiem Myddelton Square, a potem wejść w plątaninę zacisznych bocznych uliczek, kiedy nagle zadzwonił jej telefon.

– Doberek, Sheila. – Marcus Jameson nie miał w żyłach ani kropli australijskiej krwi, a mimo to zawsze tak się z nią witał, dbając nawet o autentycznie brzmiący akcent.

– Doberek, Bruce1 – odparła Bloom, nawet nie próbując ukryć swojego wyrazistego zaśpiewu z Yorkshire.

– Co się dzieje? – Jameson przerzucił się na walijski.

Bloom zastanawiała się czasami, czy człowiek z tak bogatą przeszłością w tajnych służbach nie powinien być wrażliwszy na poprawność polityczną. Przypuszczała jednak, że ta słabość do akcentów jest trochę jak czarny humor patologa – to mechanizm obronny pomagający zrównoważyć mroczną rzeczywistość. A może to tylko jej nadinterpretacja. Niewykluczone, że Marcus po prostu lubił różne akcenty.

– Już wracam – odparła. – Zobaczymy się za jakieś dziesięć minut.

– Jak poszło z tą małą?

– Nie jestem pewna.

– Trudna sprawa?

– Chyba raczej trudna osoba. Chociaż może to niesprawiedliwe. Przepraszam, nie powinnam była tak mówić.

– Augusto, możesz przecież mieć przeczucia. Nikt nie żyje w idealnie neutralnej próżni. Czasami czujesz coś w trzewiach i już.

– Tak. Tak. Bardzo możliwe, ale próba zachowania obiektywizmu nigdy nie oznacza zmarnowanych wysiłków. Teraz potrzebuję trochę czasu do namysłu. Niedługo przyjdę.

– Wiesz co… Zadzwoniłem, bo potrzebuję przysługi.

Bloom przycisnęła telefon mocniej do ucha, by dosłyszeć głos Jamesona w ulicznym hałasie. To coś nowego. Przez pięć lat współpracy w ich małym biurze detektywistycznym Marcus ani razu nie poprosił jej o przysługę. Był niezależnym typem – jednym z tych, którzy wszystko zawsze robią sami. Właśnie dlatego lubiła z nim pracować. Po całym dniu zajmowania się nastoletnimi przestępcami nie potrzebowała jeszcze namolnego partnera.

– Słucham.

– Mam tu kogoś, kogo chciałbym ci przedstawić. Potrzebuje naszej pomocy. Jej matka zaginęła i… No, to trochę dziwne.

– To płatne zlecenie? – Bloom skręciła w Margery Street.

– Nie. Dlatego nazywa się przysługą. Słuchaj, wszystko ci wyjaśnię, kiedy wrócisz. Chciałem cię tylko uprzedzić, żebyś nie poczuła się napadnięta znienacka.

Zdawała sobie sprawę, że Jameson kłamie. Nie zadzwonił, żeby dać jej czas do namysłu, tylko żeby zasiać w niej ziarno ciekawości. Wiedział, że Bloom nie potrafi oprzeć się zagadce. „Jej matka zaginęła i… No, to trochę dziwne”. Zawsze była jakaś tajemnica. Czasami pracowali dla rodzin pragnących odkryć, co stało się z ich bliskim, kiedy policja traciła wszystkie tropy. Bywali też wzywani przez Koronną Służbę Prokuratorską albo adwokatów, jeśli przestępstwo okazywało się szczególnie zawiłe.

Spotkali się na konferencji. Augusta mówiła o podstawowych motywach napędzających działania przestępców. Jameson podszedł do niej i zażartował, że nie można wyobrazić sobie lepszego zespołu do rozwiązywania przestępstw niż były szpieg i psycholożka sądowa. A sześć miesięcy później zaczęli się tym zajmować.

Stanowili dobraną parę. Różnili się od siebie. Augusta domyślała się, że w szkole Jameson był popularny. Zabawny, towarzyski, pewnie pełnił jakąś funkcję w samorządzie albo był kapitanem drużyny rugby. Wprawdzie Augusta nigdy nie spotkała nikogo bardziej niezorganizowanego, lecz Marcus wyróżniał się też pewnością siebie – miał w sobie coś w rodzaju dyskretnego autorytetu. Ona za to była uporządkowana do bólu.

Ich biuro mieściło się w wynajmowanej piwnicy przy Russell Square, tuż pod elegancką agencją PR-ową. Było ciasne, ciemne i zapewniało odpowiednią dyskrecję.

Kiedy Bloom dotarła na miejsce, Jameson czekał przy biurku. Jego przydługie kręcone włosy opadały mu na oczy. Miał na sobie dżinsy i koszulę, jak zawsze bez krawata. Obok niego siedziała nastolatka z długim, nisko związanym kucykiem, ubrana w spłowiałe, fabrycznie podarte rurki i niepozorną szarą bluzę.

– Jane, to Augusta – oznajmił Jameson.

Bloom odłożyła torebkę na podłogę i usiadła za swoim biurkiem.

– Jane często zostaje z moją siostrą Claire, kiedy jej matka wyjeżdża na misje za granicę. Lana jest wojskową. Znamy tę małą od takiego brzdąca. Nawet nie pamiętam, ile razy robiliśmy razem grilla i oglądaliśmy filmy do późna. To moja nieoficjalna siostrzenica numer trzy. – Słysząc to, dziewczyna posłała mu ciepły uśmiech. – Jane, czy mogłabyś powtórzyć Auguście to, co wcześniej mi powiedziałaś?

– Uznali, że odeszła z własnej woli i nic nie mogą zrobić. Mówiłam, że to wszystko nie tak, ale oni mnie nie słuchali.

Mimo zapuchniętych czerwonych oczu nastolatki jej głos był mocny i wyraźny.

– Policja – doprecyzował Jameson.

– Chodzi o twoją mamę? – upewniła się Bloom.

Jane skinęła głową.

– Powiedzieli, że wróci, kiedy będzie gotowa, ale ona jest chora. – Jane zerknęła na Jamesona, po czym znów przeniosła wzrok na Bloom. – Ma zespół stresu pourazowego. Służyła w Afganistanie. Od kiedy wróciła, zupełnie się posypała. Nieraz przepadała na całą noc, ale zawsze następnego dnia wracała do domu.

– Jak dawno zniknęła? – odezwał się Jameson.

– Ile masz lat? – spytała w tej samej chwili Bloom.

– Szesnaście – odparła Jane.

– A gdzie jest twój ojciec?

– Nie mam ojca.

Psycholożka zerknęła na współpracownika.

– Jak dawno zniknęła? – powtórzył Marcus.

– Ponad tydzień temu. Zabrała wszystkie nasze pieniądze, nie zostawiła mi nic na jedzenie ani na czynsz, i nikt jej nie widział. Wszystkich pytałam.

– Żadnych telefonów? Maili? Nic nie ma w internecie? – naciskał Jameson.

Jane pokręciła głową.

– Nikt nie chce mi pomóc – wyszeptała, nie odrywając wzroku od Marcusa. – Ale Claire powiedziała, że może ty będziesz w stanie.

Mężczyzna pokiwał głową. Na ten widok Bloom poczuła się niezręcznie. Jameson nigdy wcześniej nie prosił jej o przysługę, więc rozumiała, że to ważne – ale dochodzenie w sprawach rodziny i przyjaciół to niebezpieczna sprawa. Wiedziała to aż nazbyt dobrze.

– Wspomniałaś, że twoja mama jest wojskową.

Jane przytaknęła.

– Więc oni ci pomogą… Prędzej czy później. – Bloom wiedziała, że ta machina nie ruszy, dopóki Lana nie będzie musiała wrócić do pracy. – Ale jeśli twoja mama ma w zwyczaju znikać bez uprzedzenia, to pewnie teraz też tak zrobiła.

– Jeszcze nie doszłam do najdziwniejszego. – Dziewczyna podniosła torebkę, położyła ją sobie na kolanach i zaczęła przetrząsać zawartość.

Bloom popatrzyła na Jamesona i uniosła brew. Jane podsunęła jej naręcze papierów.

– Jest ich więcej. Popytałam trochę w internecie, czy komuś jeszcze zniknął ktoś bliski. Cztery osoby mi odpisały.

– Każdego tygodnia znikają setki ludzi. – Bloom starała się powiedzieć to jak najłagodniejszym tonem.

Nastolatka zaczęła machać papierami, aż psycholożka w końcu wyciągnęła po nie rękę. Rozłożyła kartki na biurku. Były to wydruki maili.

– W Leeds jest ciężarna kobieta, której narzeczony zostawił samochód na poboczu, wysiadł i tak po prostu sobie poszedł. Od tamtego czasu nie dał znaku życia. A facet z Bristolu powiedział, że jego żona…

– Gdzie jest wspólny mianownik? – zwróciła się do Jamesona Bloom.

Jane zmarszczyła brwi.

– Auguście chodzi o coś, co pokaże nam, że to nie tylko kilka przypadkowych osób, które zniknęły z różnych powodów – wyjaśnił Jameson.

– Wszyscy zniknęli w swoje urodziny – powiedziała Jane, jakby to wszystko tłumaczyło.

– Okej – odparła przeciągle Bloom. Chciała być miła.

– Pokaż jej kartkę – zachęcił Jameson. Augusta dostrzegła w jego oczach dziwny błysk, ukrytą pewność. Był przekonany, że to zmieni postać rzeczy.

Jane podała psycholożce białą kopertę.

– Wszyscy dostali coś takiego przed zniknięciem. Proszę zobaczyć… – Wskazała palcem, a Bloom odwróciła kopertę i odczytała drobny srebrny napis. – Tu jest jej imię. A w środku każdej koperty była taka sama kartka.

– „Wszystkiego najlepszego z okazji pierwszych urodzin”. – Bloom rozłożyła kartkę. – „Twój prezent to gra. Zagraj – jeśli się odważysz”. – Obejrzała kartonik ze wszystkich stron, ale nie znalazła nic więcej. – Było tu coś jeszcze?

Nastolatka pokręciła głową.

– I wszyscy dostali taką samą kartkę? – Bloom jeszcze raz zaczęła przeglądać wydruki maili.

– Facet z Leeds zostawił swoją w samochodzie. Jego narzeczona powiedziała mi, że policja znalazła ją na siedzeniu pasażera.

– Dziwne, co? – odezwał się Jameson.

– Pokazałaś to policji? – spytała Bloom.

Dziewczyna przytaknęła.

– Powiedzieli, że to tylko dowód na to, że ci ludzie zniknęli z własnej woli, a dorośli mogą tak zrobić, jeśli zechcą.

– Może zlekceważyli sprawę, bo mowa o „grze” – zamyśliła się Bloom.

– Widzieliśmy kiedyś coś podobnego? – wtrącił Jameson.

Augusta nie musiała odpowiadać. Marcus pamiętał najdrobniejszy szczegół każdej sprawy, nad którą kiedykolwiek pracowali. Pod tą rozczochraną czupryną krył się wielki mózg. Bloom nigdy nie spotkała nikogo, kto potrafiłby równie sprawnie analizować informacje i znajdować związki między złożonymi zbiorami danych. Nigdy nawet przez chwilę nie rozważała współpracy z kimś innym.

– Ale dlaczego mowa o pierwszych urodzinach? – zastanawiał się detektyw.

Bloom schowała kartkę z powrotem do koperty.

– Gdybyśmy znali odpowiedź, mielibyśmy już wszystko rozpracowane.

– No, co myślisz? – zagadnął Jameson po tym, jak wysłał Jane do Costy po latte. – Ta Lana zawsze była trochę dziwna. Coś z nią nie grało, nie interesowała się córką. Claire ciągle martwiła się o Jane. Te wyjazdy na wojnę kompletnie zryły Lanie mózg, a dziecko musiało za to zapłacić. Zawsze tak jest.

Nie silił się na subtelność. Bloom zauważyła, jak gładko przeszedł od jednej smutnej dziewczynki do konieczności opieki nad zaniedbanymi dziećmi wojskowych, ale postanowiła tego nie komentować.

– Wiem, co powiesz. Mamy za dużo na głowie. Nie stać nas na pracę za darmo. Ale to przyjaciółka rodziny. Wiesz, dlaczego chciałem się tym z tobą zajmować… Żeby zrobić coś dobrego, może naprawić… No, mniejsza. Jeśli nie mogę pomóc rodzinie i przyjaciołom, to po co w ogóle to wszystko?

Bloom westchnęła. Chciała to przemyśleć, rozważyć za i przeciw, ocenić ryzyko. Ich praca często wymagała wgryzienia się głęboko w czyjeś prywatne życie, analizy ukrytych perspektyw, zachowań i motywacji. Jak to mogłoby wpłynąć na relację Jamesona i Claire z tą całą Laną?

– Co zrobimy z resztą pracy, kiedy będziemy pomagać twojej przyjaciółce?

– Damy sobie radę.

– A co powiedzą nasi klienci, jeśli zawalimy terminy?

– Nie zawalimy. Jakoś to ogarniemy.

– Naprawdę uważasz, że węszenie w życiu bliskiej osoby to dobry pomysł?

– Lana nie jest dla mnie bliską osobą. Pomoglibyśmy bezbronnej nastolatce odnaleźć matkę.

– Nieodpowiedzialną matkę, która równie dobrze może zaraz znów gdzieś zniknąć.

Jameson położył dłonie na kolanach. Przez chwilę przyglądał się Auguście.

– Ale musisz przyznać, że cię to zaintrygowało. Miałaś to wypisane na twarzy. Pięć osób znika po otrzymaniu identycznej kartki z wyzwaniem. To coś więcej niż jedna niedojrzała matka, która poszła w tango. Tu kroi się coś większego.

Detektyw ewidentnie zamierzał wiercić jej dziurę w brzuchu aż do skutku. I miał rację: była zaciekawiona.

– Pogadaj z tymi rodzinami – nakazała. – I upewnij się, że nie mówią tej dziewczynie po prostu tego, co chce usłyszeć. Ja porozmawiam z Jane.

– Powiesz jej, że pomożemy?

– Nie.

– Augusto…

– Nie. Jeszcze nie teraz. Musimy najpierw wiedzieć, że możemy tu coś zrobić. Nie należy składać pustych obietnic.

Gra w życie

Подняться наверх