Читать книгу Błoto słodsze niż miód - Małgorzata Rejmer - Страница 11
Część pierwsza
Dzieci dyktatora
Dzieci dyktatora
ОглавлениеO Enverze, drogi wujku,
Twoje dłonie pełne cukru.
W jednej cukier, w drugiej hurma,
Rada partia, że cię ma!
Ile razy słyszałam ten wierszyk, odkąd przyjechałam do Albanii?
Mój trzydziestoletni chłopak recytuje go ze śmiechem, ale jego sześćdziesięcioletnia matka kręci głową.
– Uwierz mi, nie było Albańczyka, który nie miałby tych wersów wyrytych w głowie jak w kamieniu.
Jej dziewięćdziesięcioletnia teściowa, żona partyzanta i córka kułaka, która często zapomina, jak mam na imię i skąd się tu wzięłam, recytuje wierszyk bezbłędnie i wzdycha.
Drogi wujek wszystkich Albańczyków wiedział, co dobre dla każdej owieczki w jego stadzie. Jeśli miałeś największe możliwe szczęście i dostałeś zgodę na rozpoczęcie studiów, musiałeś wypełnić formularz. Pozycja pierwsza: kierunek, którego życzy sobie partia. Pozycja druga i trzecia: kierunki, które sam chciałbyś studiować. W wyjątkowych sytuacjach, jeśli byłeś urodzony w czepku dobrej biografii, partia zgadzała się spełnić twoje marzenie, ale zazwyczaj wybierała ci kierunek zgodny z tym, czego potrzebował kraj.
Jak wielki był to zamach na ludzką wolność, zdaję sobie sprawę dopiero, gdy słucham znajomych opowiadających mi o rodzicach: „Mama jest prawnikiem, ale zawsze chciała pracować w laboratorium”. „Tata jest nauczycielem, chociaż marzył o geologii”. Za ludźmi niczym cień snuje się ich niezrealizowane marzenie. Ta, która chciała leczyć, została architektką, chociaż nie umiała rysować. Ten, który wymarzył sobie piłkę nożną, został oddelegowany na filologię. Dla własnego dobra marzyć należało pragmatyczne i z pożytkiem dla kraju.
Partia wybierała ci studia, partia osadzała cię w mieście lub na wsi, partia dawała błogosławieństwo narzeczonym, partia zrywała nieodpowiednie związki i pilnowała, by nie doszło do mezaliansów. „Zły” musiał wybić sobie z głowy „dobrą”. „Dobra” musiała zapomnieć o „złym” i wziąć „dobrego”, którego podsunęła jej partia.
Od rana do wieczora słyszałeś, że żyjesz w najlepszym z możliwych światów i że czuwa nad tobą dobry wujek i wódz. Wytycza granice twojego podwórka i nie pozwala ci się oddalać, bo mógłbyś się zgubić. Winny mu jesteś nieskończoną wdzięczność, bo on wie najlepiej, czego i ile potrzebujesz, i tyle właśnie ci da.
O Enverze, drogi wujku,
twoje dłonie pełne cukru…
Pytam o ten wierszyk Fatosa Lubonję, pisarza i publicystę, kiedy siedzimy w Ilirii, ostatnim retrobarze dzielnicy Blloku. Wszystkie miejsca wokół wyglądają już jak przeszczepione z Włoch, Londynu czy Francji: wyspy hipsterskiej nonszalancji i krzykliwego blichtru pośród sypiących się niskich bloków i wyszczerbionych chodników.
– Imre Kertész powiedział kiedyś, że dyktatura sprowadza człowieka do poziomu dziecka, które za wszelką cenę chce przetrwać, choćby kolaborując. Partia i Enver to byli Wielcy Rodzice. Każdy miał myśleć to, co kazał myśleć Hoxha, pracować tam, gdzie życzyła sobie partia, ubierać się tak, jak oczekiwała tego władza. Kiedy przyszła wolność, Albańczycy byli dziećmi, które nie wiedziały, czym jest odpowiedzialność, bo dotąd za wszystko odpowiadał rząd i system. Nagle dostali prawo do tego, by dojrzeć i zacząć o sobie decydować, ale każdy myślał tylko o tym, jak zaspokoić własne potrzeby. Komunistyczna mentalność zrosła się z neoliberalną ideologią, która uczyła, że nie ma czegoś takiego jak społeczeństwo, są tylko jednostki, więc ja zajmuję się sobą, a rynek wszystko reguluje. Niektórzy Albańczycy wyjechali za granicę, ale nawet tam nie stworzyli społeczności. Dlaczego? Bo albański komunizm był przeciwko idei społeczeństwa. W społeczeństwie tworzymy coś wspólnie, dobrowolnie, tymczasem w komunizmie wszystko było narzucone. I tak pozostajemy w tym dziecinnym regresie, nie ucząc się odpowiedzialności za siebie nawzajem. Przez całe życie będziemy próbowali dorosnąć.