Читать книгу Błoto słodsze niż miód - Małgorzata Rejmer - Страница 8
Część pierwsza
Dzieci dyktatora
Proces
Оглавление„Ktoś musiał zrobić doniesienie na Józefa K., bo mimo że nic złego nie popełnił, został pewnego ranka po prostu aresztowany”.
Szesnastoletni Bashkim Shehu przerywa czytanie; czuje coś, czego nie potrafi nazwać. Jest rok 1972. Za dziesięć lat zdanie, które przeczytał, stanie się jego losem.
W komunistycznej Albanii Proces Kafki znajdował się na liście lektur zakazanych, ale Bashkim dostał książkę od starszego brata Vladimira, który na półkach trzyma wypociny takich zachodnich szkodników jak Sartre, Joyce czy Camus. Obaj są dziećmi Mehmeta Shehu, drugiego po Enverze Hoxhy najważniejszego człowieka w kraju, i mieszkają w Blloku, tirańskiej dzielnicy oficjeli, zamkniętej przed obywatelami i chronionej przez policjantów, którzy otaczają ją jak paciorki nawleczone na sznurek. Blloku nie potrzebuje murów: i tak nikt z zewnątrz nie odważy się zbliżyć bez pozwolenia.
To wioska dobrobytu w państwie nędzy, enklawa luksusu, jakiego nie zna reszta kraju. Najważniejsi mieszkańcy Blloku mają sprzątaczki i szoferów, pralki i zmywarki, ubrania importowane z zagranicy i potrawy, o których większość Albańczyków nigdy nie słyszała. Blloku zna coca-colę i ananasy, dżinsy i jazz. Po godzinach pracy oficjele meldują się w Domu Partii, gdzie dyskutują, grają w bilard i oglądają zakazane filmy w specjalnej sali kinowej. Nie są to jednak całkowicie beztroskie rozrywki: jeśli ktoś nie pojawia się w klubie przez dłuższy czas, zaczyna się szeptać, że ma coś na sumieniu, zatem jego koniec jest bliski. I plotki zamieniają się w fakty.
Ale sercem Blloku jest willa Hoxhy, imponująca jak na albańskie standardy i nadzwyczaj skromna jak na standardy dyktatorów. Po przeciwnej stronie ulicy mieści się zaś dom numer dwa, rezydencja Mehmeta Shehu, wieloletniego premiera Albanii, a od 1974 roku także ministra obrony. Przez czterdzieści lat albański Bóg miał bowiem dwie głowy: Envera Hoxhy, dobrego ojca, który całował dzieci i obiecywał piękną przyszłość, i Mehmeta Shehu, który mieczem dyktatury proletariatu ścinał głowy zdrajców i wrogów. Dopiero w 1981 roku niezłomny towarzysz Shehu, od lat namaszczony na następcę wodza, został zdekonspirowany jako jugosłowiański szpieg, agent brytyjski, francuski, sowiecki, a nawet faszystowski, i pod czujnym okiem funkcjonariuszy Sigurimi popełnił samobójstwo. Na Olimpie został wówczas tylko jeden, wszechmocny Bóg.
Nic śmiesznego; kiedy myślę o Hoxhy, próbując stworzyć sobie jego obraz z dziesiątków opowieści, mam wrażenie, że to człowiek, w którym nie było nic śmiesznego. Nie wydawał się niezdarny i zgrzebny jak Ceaușescu, nie pozował na jowialno-wylewnego jak Tito, nie miał w sobie niefrasobliwej bezpośredniości Gierka. Wolał uchodzić za powściągliwego intelektualistę, który wśród regałów pełnych książek rozważa najkorzystniejsze scenariusze dla Albanii. Oto wódz przy skromnym biurku czyta listy od drogiego ludu, jednoosobowy sąd ostateczny, uosobienie słuszności i prawa.
„Erudyta”, powtarzali Albańczycy, „poliglota”, mówili z dumą, w końcu studiował botanikę we Francji, choć z jego oficjalnej biografii usunięto informację o skreśleniu go z listy studentów. I o sekretarzowaniu w albańskim konsulacie w Brukseli, co było dość zaskakującym zajęciem jak na kogoś, kto przez całe studia obracał się w środowisku francuskich komunistów. Kiedy z konsularnego kufra znikają rzeczy, młody Enver traci pracę i wraca do Albanii króla Zoga, coraz bardziej uzależnionej od Włoch. Ledwie osiem lat później niedoszły magister botaniki stanie się przywódcą partii komunistycznej, bohaterem wojennym i pogromcą elit. Ci, którzy umieścili go na liście zagranicznych stypendystów, trafią na listę zdrajców narodu; przeżyją, jeśli zdążą uciec.
Stalowemu spokojowi władzy towarzyszył zwodniczo serdeczny uśmiech. W oczach większości Albańczyków Hoxha był dobry jak ojciec i nieomylny jak Bóg, na tle niewykształconych partyjniaków rósł i błyszczał, kompletny i niewyszczerbiony, ale pod warstwą miękkiego mchu krył się kamień. Jeśli tylko Towarzysz Komendant uznał, że ktoś zanadto się wzmacnia, że czyjeś ambicje rosną, a lojalność spada, wróg po kurtuazyjnym procesie zostawał rozstrzelany albo zesłany na rubieże kraju, na zmarnowanie, złachmanienie, zniknięcie.
W książce Jesień strachu Bashkim Shehu wspomina: „Kiedy stawałeś się elementem systemu, przyjaźń musiałeś zostawić za drzwiami. Człowiek na szczycie, Enver Hoxha, nie miał żadnych złudzeń: nie było mowy ani o przyjaźni, ani o koleżeństwie. Trzymał swoich ludzi na krótkiej smyczy, a oni usiłowali dawać mu dowody lojalności i oddania, mając nadzieję, że wspomni o nich w swoich książkach”.
Z jednej strony dziesiątki dzieł dyktatora, który przepisuje pamięć i historię Albanii według komunistycznych oczekiwań, z drugiej – książki zakazane, do których poza garstką wybrańców nikt nie ma dostępu.
– System uważał, że literatura powinna być przezroczysta, mieć jasny przekaz zgodny z linią partii.
Siedzi przede mną Bashkim Shehu, autor kilkunastu książek, w których na nowo opisuje historię swojego życia i albańskiego komunizmu. Pisarz bardziej niż ktokolwiek inny jest zakładnikiem swojej przeszłości: chcąc znaleźć materiał literacki, musi nieustannie nurkować w odmęty minionego i wygrzebywać z siebie perły, śmieci, kamienie.
Historia rodzinna Bashkima Shehu należy poniekąd do całej Albanii. W domu, przy stole – ojciec, numer dwa. Po drugiej stronie ulicy – on, numer jeden. Dzieciństwo w enklawie, która w oczach Albańczyków wyrosła na Krainę Posępnych Czarów, królestwo złota, konszachtów i przywilejów. Bashkim miał dostęp do zakazanego – luksusu, podróży, wolności.
Teoretycznie nic nie zapowiadało katastrofy. W praktyce atmosfera Blloku była jeszcze bardziej zagęszczona niż gdziekolwiek w kraju. Wszyscy byli ze sobą powiązani – małżeństwami, więzami krwi, interesami, wypitymi kieliszkami raki. Wszyscy mieli siebie na oku. Wszyscy gotowi byli donieść. Jedyną znaną lojalnością była lojalność wobec Envera Hoxhy. Jeżeli ktoś leciał w dół, pozostali z uwagą się temu przyglądali. Potem mówili: słusznie się roztrzaskał.
Literatura miała służyć partii, tymczasem pierwsze opowiadania Bashkima były parabolami wzorowanymi na utworach Kafki. W jednym z nich średniowieczni wojownicy pojawiają się w Albanii, by aresztować narratora i jego bliskich, a cały kraj cofa się w przeszłość.
– Żyliśmy jak w Procesie – mówi Shehu. – Wyciągano cię z domu na przesłuchanie i pytano: „Co masz do powiedzenia?”. Nie zrobiłeś nic złego, ale władza miała na twój temat swoje zdanie i ze szczególnym przekonaniem wymierzała karę podejrzanym i niewinnym. Wystarczyło, że podczas spotkania komitetu powiedziałeś coś, co wzbudziło czyjeś zaniepokojenie. Ty może jeszcze nie byłeś tego świadomy, ale oni już wiedzieli, że masz wątpliwości.
Hoxha jest po stalinowsku bezwzględny i paranoiczny.
Czystki rozpoczyna jeszcze w trakcie wojny: żeby umocnić swoją pozycję, wybija nawet zagorzałych komunistów walczących o niepodległość kraju, wszystkich co bardziej charyzmatycznych i lepiej wykształconych, jeśli tylko na ich lojalność padł jakikolwiek cień.
Generała Dalego Ndreu w 1944 roku instruuje: kolaborantów zabijać na miejscu, wpływowe jednostki aresztować i rozstrzeliwać, dawać przykład innym. Generał przyjmuje rozkaz; dwanaście lat później sam stanie przed plutonem egzekucyjnym wraz z żoną Liri Gegą – oboje będą oskarżeni o szpiegostwo.
Hoxha bierze też na celownik członków Balli Kombëtar, ruchu narodowego będącego największą konkurencją dla komunistów, przedstawicieli Legaliteti, czyli zwolenników króla, i wszystkich, którzy studiowali za granicą albo mieli związki z Zachodem. Niektórzy są wyciągani z domów i rozstrzeliwani, innych skazuje się w pokazowych procesach, jeszcze innych internuje. Wśród siedemnastu zabitych zdrajców jest także szwagier Hoxhy Bahri Omari, minister faszystowskiego rządu, który współpracował z ballistami, a jednak w czasie wojny udzielał schronienia Enverowi i jego narzeczonej Nexhmije.
Czystki będą powracać jak powódź, zatapiająca członków partii regularnie, co kilka lat.
W 1948 roku, kiedy Albania zerwała związki z Jugosławią, aresztowania i egzekucje dotknęły wszystkich „Jugosłowian” w partii. Pierwszy przed plutonem egzekucyjnym stanął Koçi Xoxe, minister spraw wewnętrznych, szykowany przez Titę na następcę Hoxhy. Jugosławia, która przymierzała się do aneksji Albanii, przez ponad dekadę pozostanie w oczach Hoxhy jej największym wrogiem.
Ale po śmierci Stalina nawet Związek Radziecki zaczął zdradzać rewizjonistyczne ciągoty. Na początku lat sześćdziesiątych, po tym, jak Chruszczow dogadał się z Jugosławią i Grecją, a później zalecił Albanii postawić na pomarańcze i cytryny zamiast na chrom i stal, Hoxha zwyzywał go od imperialistów i zerwał wieczną przyjaźń. Po Tiranie stopniowo rozlała się fala represji wobec stołecznej elity wykształconej u zdrajców – w ZSRR, Polsce, Czechosłowacji i na Węgrzech. Skończyły się beztroskie wieczory intelektualistów, którzy umawiali się na tańce przy radzieckich piosenkach, a zaczęły samotne noce na zesłaniu albo krótkie rozmowy na spacerniakach.
Pod koniec lat sześćdziesiątych Hoxha odetchnął, uścisk pięści zelżał. Radio Tirana zaczęło grać Beatlesów i Rolling Stonesów, a władza mówić o liberalizacji i uwzględnieniu potrzeb młodzieży, bo to ona jest przyszłością kraju. Bashkim Shehu spotykał się z kolegami, którzy nosili dłuższe włosy i dżinsy, i cichaczem słuchał z nimi nielegalnych płyt albo w środku nocy siedział przy włączonym radioodbiorniku i wystukiwał rytm – Radio Rai, Radio Monte Carlo, BBC, Wolna Europa, rock’n’roll, jazz, rumuńskie szlagiery… Gdy rozwścieczony ojciec zniszczył włoskie płyty Vladimira, ten przerzucił się na muzykę amerykańską – Elvisa Presleya, Raya Charlesa, Carlosa Santanę, i nauczył się lepiej ukrywać nabytki przeszmuglowane z zagranicznych podróży.
– Zawsze myślałem, że mój ojciec jest konserwatywny i zasadniczy z racji swojego pochodzenia, a Enver jest tym oświeconym, wykształconym, świadomym – wspomina Shehu. Na jego twarzy nie ma emocji, słowa powoli układają się w zdania. – Jeśli wiedział, których książek zakazać, to dlatego, że wszystkie je przeczytał i rozumiał, czemu mogą okazać się niebezpieczne. Myślałem, że Albania jest na właściwej ścieżce, że się otwiera. Ale w 1971 roku, podczas sześćdziesiątych urodzin mojego ojca, Hoxha wygłosił przemowę. Najpierw wyliczył jego zasługi, a potem niespodziewanie zmienił temat i odniósł się do sytuacji w kraju, do tego, że Albania staje się zbyt liberalna. Całą noc nie spałem, zastanawiając się, co mogą oznaczać te słowa. Nagle zdałem sobie sprawę, że będzie coraz gorzej, że nie jesteśmy bezpieczni, że pewnego dnia mogą przyjść także po nas. Cenzura i brak wolności biorą się z istoty reżimu. To nie jest skutek uboczny tej polityki, to jej cel sam w sobie.
Mimo sygnałów, o których wiedziało tylko otoczenie dyktatora, w 1972 roku na fali liberalizacji odbył się pierwszy i ostatni taki festiwal w kraju – XI Przegląd Piosenki, który przeszedł do historii jako najbardziej radosne komunistyczne wydarzenie o najstraszliwszych konsekwencjach. Wokalistki wystąpiły w kolorowych minispódniczkach albo ostentacyjnie hipisowskich sukniach, wśród geometrycznych dekoracji zabrakło sierpa i młota, a festiwal wygrała piosenka Gdy nadchodzi wiosna. „Odwilż, odwilż w Albanii!” – donosiła jugosłowiańska prasa. Bo i muzyka jakby włoska, i piosenkarki jakby z Zachodu, nóżka chodzi, biodra się kołyszą. Włoscy dziennikarze nie mogli się nadziwić: „Jedna duża orkiestra, dwie małe, jury w studiu, jury w różnych miastach, przecież to skromna, acz śliczna kopia festiwalu w San Remo!”. A więc dochodzą włoskie smaki i gusty nawet do zatrzaśniętej Albanii!
Sigurimi miało dla wodza wieści tak dobre, że aż złe: w całym kraju festiwal okazał się wielkim sukcesem. Ludzie nagrywali piosenki na magnetofony i śpiewali je na głos w swoich domach. W komunistycznej Albanii śpiewali pełną piersią, jakby byli w jakiejś Ameryce! Jakby mieli powody do radości! Jakby nie było czego się bać!
Tego nie zniósłby nawet najbardziej tolerancyjny dyktator. Jeśli ludzie przez chwilę poczuli się wolni, zaraz zapragną więcej. Zaraz zaćmi im się w głowach, jak tym na Zachodzie, będą chcieli ubrań, rozrywek, jedzenia, a co im może dać mała, chuda Albania, ze wszystkich stron otoczona wrogami, z wiecznie niewydolnym rolnictwem, z marzeniami o industrialnej potędze, Albania, która tym bardziej pogardza Zachodem, im bardziej się go boi? Gospodarka podupada, plany pięcioletnie wypełnia się ledwie w połowie, a bratnia przyjaźń chińska nie obejmuje pomocy militarnej. Zresztą nie dalej niż rok wcześniej Mao, jedyny sojusznik Albanii, potrząsnął imperialistyczną dłonią Richarda Nixona; o tym zdradzieckim uścisku albańska propaganda nie zająknęła się słowem. Z tego wszystkiego dyktator słabuje, od miesięcy ma problemy z sercem…
Pięść wali w stół. W Albanii nikt nie będzie śpiewał. W Albanii każdy będzie się bał, może jedzenia jest mało, ale wrogów mamy pod dostatkiem. Karabiny w dłoń! Wszyscy gotowi i czujni stoją na straży ojczyzny!
Pół roku później zwołano plenum, które wzięło na celownik jaskółki zmian. Nie ma dyktatorskiej zgody na kosmopolityzm. Nie ma zgody na rycie pod fundamentami socjalizmu. Wszyscy wrogowie będą zgnieceni. Na kamieniu nie zostanie kamień.
Plenum kiwa głowami i jednogłośnie uznaje festiwal za imprezę zorganizowaną przez wrogów ludu i symbol pogardy dla socjalistycznych ideałów.
Rozpoczyna się wielkie polowanie na czarownice. Do więzienia trafiają Fadil Paçrami, sekretarz ideologiczny partii, któremu pomyliły się ideologie, Todi Lubonja, dyrektor radia i telewizji, piosenkarz Sherif Merdani, a potem wszyscy, którzy mogą stanowić jakiekolwiek zagrożenie, rzeczywiste i wyimaginowane.
Przez dwa lata szaleje wielka inkwizycja, bo partia już wie, już nazwała problem: „Pod maską walki z konserwatyzmem próbuje się otworzyć drogę liberalizmowi, żeby nasza literatura i sztuka zeszły z drogi socjalizmu”. Dyktator decyduje: aresztowania, internowania i wyroki. Na wiele lat trafiają do więzienia malarze Edison Gjergo i Ali Oseku, syn Todiego – intelektualista Fatos Lubonja, pisarz Zyhdi Morava, poeci Frederik Rreshpja i Visar Zhiti, reżyser teatralny Kujtim Spahivogli i setki innych. Najbardziej wpływowi dziennikarze, redaktorzy i poeci tracą pracę, część zostaje internowana. Tornado Enver przechodzi przez całe środowisko kulturalne i pozostawia na placu boju tylko niedobitki, których wódz nie zauważył.
– Każdym kolejnym aresztowaniom towarzyszył lęk – mówi Bashkim Shehu. – Pożądaną reakcją była nienawiść do wrogów ludu, ale pod nią krył się strach o własny los, a jeszcze głębiej poczucie winy.
Im bardziej dyktator boi się wroga, tym bardziej Albania izoluje się i słabnie. Chiny patrzą na nią podejrzliwie, bo od lat ładują pieniądze w wielką przyjaźń, a tymczasem ich sojusznik kurczy się i podupada. „Albania nie rokuje” – uznaje następca Mao i kieruje bratnią pomoc do krajów Trzeciego Świata. Uśmiecha się też do Tity i Ceaușescu, którzy z kolei uśmiechają się do Stanów Zjednoczonych. Z żelaznym wodzem Albanii nikomu nie jest po drodze.
Bez chińskich maszyn, traktorów i pożyczek „wielka industrialna machina” Albanii dostaje zadyszki. System spowalnia, krztusi się i coraz częściej zacina. Albania jest sama i nikt nie zamierza jej pomóc.
„Żadnej pomocy nie potrzebujemy!” – oznajmia więc Hoxha. „A może jednak?” – sieje zwątpienie Mehmet Shehu. Bez kredytów, importu i wsparcia z zewnątrz Albania zamieni się w średniowieczny folwark, o ile już się nim nie stała. Hoxha uznaje, że przy takich różnicach światopoglądowych Shehu nie nadaje się na godnego następcę. Nexhmije, żona Envera, już od dawna uważa, że o czternaście lat młodszy od Shehu Ramiz Alia lepiej od niego wierzy w komunizm, a poza tym jest swój – jego bratanica poślubiła syna Hoxhów Ilira.
Teraz trzeba tylko czekać na iskrę, która roznieci pożar. Kiedy Skënder Shehu, drugi syn Mehmeta, ogłasza zaręczyny z siatkarką Silvą Turdiu, nic jeszcze nie zapowiada burzy. Ojciec Silvy jest profesorem, pojawiał się w Blloku na różnych towarzyskich spotkaniach, znaczy się – oficjalnie jak gdyby nasz, władza przymyka oko, że łączą go więzy pokrewieństwa z Arshim Pipą, albańskim dysydentem, który raportuje o zbrodniach Envera amerykańskim gazetom.
Ale teraz oko władzy się otwiera, żyły na skroni nabrzmiewają. Dlaczego Mehmet Shehu dopuścił do zaręczyn syna ze złą dziewczyną? Czy to akt buntu przeciwko przyjacielowi, z którym razem służyli Albanii przez tyle lat?
Mehmet próbuje gasić pożar i Skënder zrywa zaręczyny, ale jest już za późno. Numer dwa ma zostać wymazany.
Na temat samobójstwa Mehmeta Shehu od lat krążą plotki. Przeważa opinia, że za spust pistoletu pociągnęło Sigurimi. Ale Bashkim Shehu uważa, że ojciec sam odebrał sobie życie, bo wierzył w komunizm aż do końca.
– Miałem w rękach list pożegnalny napisany jego charakterem pisma, w jego stylu, tłumaczący tragizm sytuacji.
Czy Mehmet Shehu popełnił samobójstwo, żeby udowodnić dyktatorowi, że jest niewinny? Być może, ale Enver Hoxha ma swoją prawdę: Shehu był zdrajcą, jego rodzina to wrogowie ludu, a wszyscy ludzie z nim związani powinni zostać zniszczeni.
Żona Mehmeta, Fiqirete Shehu, wieloletnia przyjaciółka domu Hoxhów, trafia do aresztu i pod wpływem wielodniowych tortur zeznaje o istnieniu szajki knującej przeciwko dyktatorowi. Umiera na zesłaniu siedem lat później.
Najstarszy syn Shehu, Vladimir, zostaje internowany i po pół roku popełnia samobójstwo.
Średni syn, Skënder, ten, który zakochał się w złej dziewczynie, dostaje dziesięć lat więzienia.
Najmłodszy syn, Bashkim, zostaje internowany, a dwa lata później także skazany na osiem lat.
Słynący z okrucieństwa wieloletni szef Sigurimi i minister spraw wewnętrznych, a co najgorsze – siostrzeniec zdrajcy, Feçor Shehu staje w 1983 roku przed plutonem egzekucyjnym. Jego ramienia dotyka ramię Kadriego Hazbiu, wieloletniego ministra spraw wewnętrznych i ministra obrony, a co najgorsze – szwagra zdrajcy. Obaj giną za próbę obalenia komunizmu.
Na placu boju nie ostaje się nikt, kto mógłby zagrozić Enverowi i jego nowemu następcy.
„Ktoś musiał zrobić doniesienie na Józefa K., bo mimo że nic złego nie popełnił, został pewnego ranka po prostu aresztowany”.
– Kiedy atmosfera wokół ojca zaczęła się zagęszczać, Vladimir powiedział mi, że nie będzie przeciwko niemu zeznawał, że nie powie tego, co mu każą. Powtarzał: „Wiem, co zrobię”. Ale wiele lat później dowiedziałem się, że po godzinach przesłuchań, pod wpływem tortur podpisał zeznania, które podsunęło mu Sigurimi. Może nie mógł potem żyć z tą świadomością? Dostałem od niego wiadomość z Gramsh: żebym się nie obawiał, bo nie powiedział niczego przeciwko mnie. Potem przyszło zawiadomienie, że Ladi popełnił samobójstwo.
Czas w więzieniu i na zesłaniu przetrwałem dzięki przyjaciołom i więziennej solidarności. I dzięki temu, że nieprzerwanie czytałem. Te parę groszy, które dostawaliśmy za pracę przymusową, w całości wydawałem na książki, między celami krążyły też rękopisy i więzienne tłumaczenia, na przykład Wspomnienia z domu umarłych, Sofokles po francusku, którego przepisałem do zeszytu, Krytyka czystego rozumu Kanta, Król Lear i Makbet Szekspira.
Często myślę o Ladim. Przez wiele lat nie wierzyłem, że nie żyje. Wiedziałem, że umarł, ale coś we mnie nie mogło tego zaakceptować. Kiedy wypuszczono mnie z więzienia, znalazłem się sam, w dalekiej wiosce, na zesłaniu, a wokół mnie nie było nikogo. I wtedy zrozumiałem, że jego naprawdę nie ma.
Wszystko się już kiedyś zdarzyło. Wszystko zostało już zapisane. Każdą historię, jaka nam się przydarza, można znaleźć w greckich mitach, u Szekspira, u Dostojewskiego; literatura różni się od życia tylko kilkoma błahymi szczegółami.
Bashkim Shehu mówi, że parabole Kafki najlepiej objaśniają realia życia w Albanii. Są w nich trzy warstwy, które odnoszą się do kwestii wolności jednostki: stosunek do ojca, do państwa i do Boga.
– Myślę, że czasem ojciec, państwo i Bóg mogą być tym samym. I że u Kafki równie ważna jak zniewolenie jest samotność głównego bohatera, rozpaczliwe próby znalezienia kogoś, kto mógłby odwrócić jego los, kto mógłby mu pomóc, kto dostrzegłby absurd systemu i wzniecił bunt. Ale czasem taki scenariusz po prostu nie jest możliwy. Jedyne, co zostaje, to przebłysk ludzkiej życzliwości, kilka wersów zakazanej książki, krótka chwila zrozumienia.
„Jego wzrok padł na najwyższe piętro graniczącego z kamieniołomem domu. Jak błyska światło, tak rozwarły się tam skrzydła jakiegoś okna: jakiś człowiek, słaby i nikły w tym oddaleniu i na tej wysokości, wychylił się jednym rzutem daleko przez okno i wyciągnął jeszcze dalej ramiona. Kto to był? Przyjaciel? Dobry człowiek? Ktoś, kto współczuł? Ktoś, kto chciał pomóc? Byłże to ktoś jeden? Czy byli to wszyscy? Byłaż jeszcze możliwa pomoc? Istniały jeszcze wybiegi, o których się zapomniało? Na pewno istniały. Logika wprawdzie jest niewzruszona, ale człowiekowi, który chce żyć, nie może się ona oprzeć. Gdzie był sędzia, którego nigdy nie widział? Gdzie był wysoki sąd, do którego nigdy nie doszedł? Podniósł ręce i rozwarł wszystkie palce.
Ale na gardle jego spoczęły ręce jednego z panów, gdy drugi tymczasem wepchnął mu nóż w serce i dwa razy w nim obrócił. Gasnącymi oczyma widział jeszcze K., jak panowie, blisko przed jego twarzą, policzek przy policzku, śledzili ostateczne rozstrzygnięcie. »Jak pies!« – powiedział do siebie: było tak, jak gdyby wstyd miał go przeżyć”.