Читать книгу Irma - Marcin Gryglik - Страница 10
3.
ОглавлениеWłodzimierz Skalski przejrzał się w lustrze. Charakteryzatorka zmyła mu makijaż. Aktor przebrał się, a kostium wieszcza odwiesił do szafy. Teraz miał na sobie zwykły ciemnoszary garnitur, białą koszulę i krawat w prążki.
Przeczesał mocno siwiejące włosy. Lubił na siebie patrzeć. Był przystojny, pomimo pięćdziesiątki na karku dobrze się trzymał. Może trochę za bardzo wychudł, a worki pod oczami zrobiły się nieco bardziej widoczne, ale mimo wszystko…
Za wychudnięcie i worki odpowiadał Zygmunt Weber. Tyle udręki, tyle upokorzeń… Ale to już ostatni raz. Skalski nigdy nie zagra w jego filmie, choćby nie wiadomo jaki sukces mu wróżono. Z tym postanowieniem wygładził marynarkę, zabrał wiszący na krześle płaszcz i wyszedł z garderoby. Spojrzał na imitujące paryski dom Mickiewicza dekoracje, wśród których — Jezu, jak się cieszył! — nigdy już nie będzie musiał przebywać, i ruszył w stronę wyjścia. Po drodze wyjął papierosa. Zaczął macać się po kieszeniach. Do diabła, gdzie zapalniczka?
Wciąż przeszukując kieszenie, wyszedł z hali. Tam jakiś uczynny człowiek podsunął mu zapaloną zapałkę.
— Dziękuję. — Skalski zapalił papierosa i zaciągnął się. Za płonącą zapałką zobaczył Marcina Hagemajera.
— Nie ma sprawy, maestro. — Hagemajer machnięciem ręki zgasił zapałkę. Rozejrzał się za koszem. Żadnego nie znalazł, ukrył więc zapałkę w dłoni. Wyrzuci ją później.
— Jak tam, Wołodia? — spytał stojący obok Henryk Lipiński. Szczerzył w uśmiechu wielkie pożółkłe zęby. — Kurwa mać, wyglądasz, jakby cię pod kilem przeciągnęli.
— Przeciągali. Codziennie przez półtora miesiąca.
Lipiński i Hagemajer roześmiali się.
— No nie pierdol już, bidoku! — Lipiński poklepał Skalskiego po ramieniu, aż tamten omal się nie przewrócił.
— Gdybyś tak przy każdym filmie z Zygmuntem musiał pracować, to dopiero byś wyglądał — powiedział Hagemajer. — Żegnajcie, siwe loczki, witajcie, łysino, zmarszczki i chora wątrobo.
Skalski pokręcił głową. Łysina, zmarszczki i chora wątroba to nie są rzeczy, które mogą w życiu spotkać jednego z najwybitniejszych aktorów Teatru Dramatycznego.
— A poważnie, człowiek pocierpi, ale mu się opłaci — kontynuował Hagemajer. — Jak Weber coś skręci, to staje się to zaraz sławne na całą Europę. Co najmniej. A z Weberem zyskują ci, którzy przy filmie pracują.
— Facet jest chujem — dodał Lipiński — ale jak przyjdzie co do czego, to pozwala, aby inni grzali się w świetle jego sukcesu.
— Tak więc nie martw się, Włodek, może zobaczysz Cannes. Pięknie tam jest w maju.
Skalski nie wydawał się przekonany. I słusznie, bo Hagemajer zaraz dodał:
— Ale festiwal w Cannes jest za miesiąc, a film, jak wszystko dobrze pójdzie, będzie miał premierę na jesieni.
— Jak nie będzie startował do Cannes, to gdzie? — zapytał Lipiński.
Hagemajer zmarszczył brwi w zamyśleniu. Po chwili powiedział:
— Hollywood. Pokażemy, że kinematografia socjalistyczna przewyższa kapitalistyczną.
— Czyli Zachodnie Wybrzeże zamiast Riwiery. — Lipiński pokiwał głową. — Też nieźle. Też słońce, woda, kurwa, piasek.
Skalski skończył papierosa. Rzucił niedopałek na chodnik i przygniótł butem. Zignorował karcące spojrzenie Hagemajera.
— Myślicie, że Amerykanom się ten film spodoba? — spytał.
— A dlaczego nie? — spytał Hagemajer. — Bo zakłamany i na wskroś komunistyczny?
— No, przypuśćmy — powiedział Skalski ostrożnie.
— Przecież Amerykanie nie wiedzą nic o życiu Mickiewicza, to można powiedzieć im wszystko.
— Może lepiej sprawdziłby się Chopin, ale film o nim to już Ford zrobił — wtrącił Lipiński.
— A scenariusz to był strasznie zakłamany.
— A skąd ty taki ekspert od Mickiewicza, Włodek? — spytał Hagemajer.
— Ze szkoły pamiętam. W tym filmie to kłamstwo na kłamstwie i kłamstwem pogania.
Hagemajer wzruszył ramionami.
— Taki jest Baumgart, napisze, co mu każą. Chciałbym kiedyś zobaczyć, jak każą mu wychwalać kapitalizm, co on by wtedy pisał.
— Wyszłaby z tego lektura obowiązkowa w General Motors. — Lipiński wyrzucił peta.
— Panowie, możecie tu nie śmiecić? — Hagemajer stracił cierpliwość.
— Marcin, nie pierdol. — Lipiński machnął ręką.
— Tak czy inaczej dla mnie to ostatni raz u Webera — oświadczył Skalski.
— Współpraca mogłaby przynieść ci światową sławę — zauważył Hagemajer.
— Renoma ogólnopolska w zupełności mi wystarcza.
— Dobra, panowie, mu tu gadu-gadu, a czas zapierdala — powiedział Lipiński zdecydowanym tonem. — „Kameralna”? SPATiF? Coś innego?
— „Kameralna” — powiedział Hagemajer. — Na razie dość mam przebywania wśród ludzi filmu w większych ilościach.
— Dobrze, że to doprecyzowałeś, bo takiej obrazy to bym, kurwa, nie zdzierżył. — Lipiński dał Hagemajerowi żartobliwego kuksańca.
Z hali wyszli Jerzy Kiepel i Daniel Zacharzewski.
— O, grono nam się powiększa — ucieszył się Hagemajer.
— Jak to? — Kiepel sprawiał wrażenie, jakby nie proponowano mu picia, tylko podróż do piekła w jedną stronę.
— Idziemy do „Kameralnej” oblać zakończenie zdjęć — wyjaśnił Lipiński. — Idziesz z nami, Jurek?
— Tak — odpowiedział Kiepel tonem człowieka zbłąkanego na pustyni, któremu zaproponowano wodę.
— Daniel, a ty?
— Co ja?
— No, idziesz z nami pić czy nie?
— Chodź, nie pierdol. Trzeba odreagować. — Lipiński klepnął go w plecy. Klepnięcie zachwiało Zacharzewskim. Uśmiechnął się.
— Człowiek nie jest w stanie tyle wypić.
Cała piątka, rozmawiając i śmiejąc się głośno, opuściła teren Wytwórni Filmów Dokumentalnych. Za bramą mężczyźni się rozdzielili.
— Na pewno nie idziesz? — spytał Hagemajer.
— Daniel, kurwa, nie daj się prosić — nalegał Lipiński.
Zacharzewski spojrzał na zegarek.
— Wybaczcie, panowie, mam inne zobowiązania. — Uśmiechnął się tak wymownie, że natury swoich zobowiązań nie musiał nikomu wyjaśniać.
Hagemajer, Lipiński, Kiepel i Skalski poszli na postój taksówek. Zacharzewski skierował się na przystanek, by złapać jakiś autobus jadący w stronę centrum.