Читать книгу Irma - Marcin Gryglik - Страница 9

2.

Оглавление

Ten dzień zdjęciowy skończył się o siódmej wieczorem. Wyjątkowo, ponieważ był to dzień ostatni.

— Panie i panowie, mamy to — oznajmił Zygmunt Weber, gdy zrobiono ujęcie. — Zdjęcia do filmu Miłosne życie wieszcza uważam za zakończone.

Ostatnie zdanie utonęło w burzy oklasków. Weber pozwolił swoim podwładnym na ten entuzjazm. Nawet jeśli oklaskiwali samych siebie.

Reżyser odczekał kilka sekund. Wstał i uniósł rękę. Brawa zgasły jak po naciśnięciu guzika.

— Panie i panowie, praca na planie Miłosnego życia wieszcza była dla mnie nie lada wyzwaniem — powiedział Weber. — Porywanie się na życiorys Adama Mickiewicza, twórcy naszej narodowej epopei, wymaga od twórcy talentu, by ukazać jego życie tak, jak nasz najwybitniejszy poeta na to zasługuje, a także odwagi, by zmierzyć się z tą fascynującą biografią. Nie brak mi ani jednego, ani drugiego. Jednak każdy artysta, nawet najwybitniejszy, jest niczym, jeżeli nie ma sprawnych narzędzi. Tymi narzędziami jesteście wy, panie i panowie. Chciałbym wam podziękować za pracę przy tym filmie.

Weber zawiesił głos na całą sekundę. W hali zdjęciowej zapadła pełna oczekiwania cisza.

— Bardzo bym chciał, ale zamiast tego przypomnę wam, że nawet najlepsze narzędzie jest tylko martwym przedmiotem, dopóki nie znajdzie się w ręku wielkiego twórcy.

Weber przerwał. Pomyślał chwilę na tym, co powiedział.

— Powinniśmy chyba być szczęśliwi, że na siebie trafiliśmy. To wszystko. Dziękuję.

Weberowi odpowiedziały anemiczne oklaski z odległych kątów hali. Nie zwracał na nie uwagi.

Ekipa zaczęła się rozchodzić. Włodzimierz Skalski z ulgą ściągnął perukę imitującą bujną grzywę Mickiewicza i poszedł do swojej garderoby. Marta Wiktorzak zrobiła to samo. Na plan wszedł scenograf ze swoimi asystentami i rzemieślnikami, by rozmontować dekoracje.

— Panie Zacharzewski, chwileczkę. — Weber wywołał niskiego, energicznego szatyna koło trzydziestki. Ten dał ręką znak swoim ludziom, by przerwali pracę, i podszedł do reżysera.

— Słucham, mistrzu.

— Nie rozbierajcie dekoracji. Przydadzą się na wypadek dokrętek.

Ktoś inny spytałby, dlaczego taki wybitny i dobrze zorganizowany reżyser miałby potrzebować dokrętek. Daniel Zacharzewski był jednak na tyle inteligentny, by odpowiedzieć:

— Jak mistrz sobie życzy.

Potem odwrócił się do swoich ludzi i zarządził:

— Koniec roboty, panowie. Rozejść się.

Weber zapalił papierosa. Z boku natychmiast wyrósł Kiepel i podsunął mu popielniczkę, ale Weber tylko machnął ręką.

— Zadzwoń do Michała Sobczaka — powiedział. — Przekaż mu, że zakończyliśmy zdjęcia. Niech napisze jakąś dobrą notkę, że proces tworzenia największego dzieła narodowej kinematografii jest na ostatniej prostej.

— Ale naród może być spokojny, ponieważ pieczę nad filmem sprawuje wybitny reżyser, Zygmunt Weber.

— Właśnie tak — odpowiedział Weber poważnym tonem. — Ruszaj.

Kiepel stał w miejscu, dręczony dylematem, czy zostawić swojego palącego mistrza bez popielniczki, czy natychmiast wypełnić jego polecenie. W końcu znalazł rozwiązanie — postawił popielniczkę na pobliskim stole i odszedł.

Weber, paląc, obserwował krzątaninę na planie. Potem rzucił papierosa na podłogę i przydeptał go. Przesunął dłonią po zaczesanych do góry ciemnych włosach i ruszył w stronę damskiej garderoby.

*

Marta Wiktorzak siedziała przed lustrem. Uwijająca się wokół niej charakteryzatorka zmyła z twarzy aktorki makijaż i kończyła doprowadzać jej fryzurę do bardziej współczesnego stanu. Jedynie suknia Ksawery Deybel łączyła Martę Wiktorzak z niedawno zagraną rolą.

Marta nie mogła się doczekać, aż ją z siebie zrzuci.

Zygmunt Weber wślizgnął się do pomieszczenia. Stanął przy drzwiach i zaczął się przyglądać aktorce, która zagrała jedną z ważniejszych drugoplanowych ról w filmie. Przygotowując się do filmu, Weber widział nieliczne zdjęcia Ksawery Deybel. Marta Wiktorzak była od niej młodsza, wyższa i ładniejsza. Miała jednak ciemne długie włosy, rysy twarzy, które można było uznać za semickie, a także, jeżeli się postarała, potrafiła wykrzesać z siebie tę iskrę diabolicznego seksualizmu, dzięki której można było zrozumieć, dlaczego Ksawera Deybel omotała Adama Mickiewicza i innych członków koła towiańczyków. O tak, Weber dokonał trafnego wyboru. Oczywiście mógł znaleźć jakąś inną aktorkę i popracować nad nią. Zabrałoby to jednak więcej czasu, a efekt mógł nie być tak bliski ideału.

Poza tym zwyczajnie się Weberowi podobała.

Odczekał, aż Marta zacznie bardziej przypominać siebie niż kochankę wieszcza. Chrząknął znacząco. Charakteryzatorka zrozumiała wiadomość. Przerwała pracę i bez słowa opuściła pomieszczenie.

Marta nie odwróciła się. Patrzyła na odbicie Webera w lustrze. Nie odwróciła nawet głowy, gdy stanął obok niej, opierając się o stolik. Nic nie mówiła.

— Bardzo dobrze się spisałaś — powiedział w końcu Weber.

— Dziękuję.

— Jesteś znakomitą aktorką — pogłaskał ją wierzchem dłoni po policzku.

Marta zmusiła się, by nie zadrżeć z obrzydzenia.

— Czeka cię wielka kariera — mówił dalej Weber — może nawet międzynarodowa, jeżeli odpowiednio nią pokierujesz.

— Zobaczymy.

— Jestem tego pewien. Pomogę ci, jeśli tylko będę mógł.

— Ten film chyba już mi pomoże, prawda? — Wreszcie na niego spojrzała.

Uśmiechnął się. Czuł, że udało mu się przełamać jej opór.

— Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Ale powiem ci, że praca nad nim mocno mnie zmęczyła. To było jednak wyczerpujące dzieło.

Marta mruknęła w odpowiedzi. Niech on wreszcie powie, po co tu przyszedł.

— A ty nie jesteś zmęczona? — spytał.

— Trochę.

— Widać. Skóra nieco zbyt blada, policzki zapadnięte.

— To nie rola tak mnie zmęczyła.

Weber zignorował przytyk.

— Przydałby ci się odpoczynek — rzekł.

Marta nie odpowiedziała.

— Może pojedziesz ze mną na weekend do mojej daczy na Mazurach? Postaram się, żebyśmy oboje dobrze wypoczęli.

— Dziękuję — spojrzała mu prosto w oczy — ale preferuję inne formy wypoczynku.

Weber zaśmiał się drwiąco.

— Za pierwszym razem nie miałaś obiekcji.

— Za pierwszym razem nie znałam cię tak jak teraz. I chciałam dostać tę rolę.

— No i dostałaś. Źle ci było?

— To były najgorsze dwa tygodnie mojego życia. Jesteś degeneratem, zasługujesz jedynie na pogardę.

Weber uśmiechnął się. Poczuł ten rodzaj satysfakcji, jaką czuje człowiek oglądający po raz dziesiąty ten sam film i odczuwający tę samą przyjemność z ulubionej sceny.

— Takie słowa… Jesteś bardzo odważna. — Weber nachylił się nad Martą. Nie uśmiechał się.

— Gdzie była twoja odwaga przed rozpoczęciem zdjęć? Kiedy żebrałaś o jakąkolwiek rolę u mnie? Albo kiedy spełniałaś moje warunki?

— Już je spełniłam… — wtrąciła Marta.

Weber mówił dalej:

— Myślisz, że jesteś bezpieczna? A dlaczego zakazałem rozbierać scenografię? Dlaczego kazałem trzymać kostiumy w gotowości? Nie muszę nawet zmieniać scenariusza. Po ulicach chodzi mnóstwo chłopców i dziewcząt, którzy wezmą ode mnie nawet ochłap, i to za półdarmo. A ciebie mogę wyciąć i załatwić, że będziesz mogła występować tylko w domu kultury w Koziej Wólce.

Weber wyprostował się i spojrzał na Martę z góry. Uśmiechał się. Wystarczyło jedno spojrzenie na jej twarz. Wiedział, że wygrał.

— To kiepski interes pójść z kimś do łóżka za rolę w filmie, a potem głupio z niej zrezygnować — powiedział spokojniejszym tonem. — Marto, możesz mnie nienawidzić, ale nie bądź idiotką.

Opuściła wzrok.

— Mam plany.

— To zmień je.

— A co powiem mężowi?

Weber uśmiechnął się. Zapomniał, że ona ma męża. Ma męża, a mimo to zgodziła się pójść do łóżka za rolę. A teraz, po zdjęciach, nagle przypomniała sobie, że jest czyjąś żoną. Co za kobieta…

— Mąż robi w filmie?

— Tak.

— To powiedz mu prawdę. Zaręczam, że nie będzie miał nic przeciwko.

Irma

Подняться наверх