Читать книгу Irma - Marcin Gryglik - Страница 8
1.
Оглавление— Cięcie!
Ekipa filmowa zastygła w bezruchu. Włodzimierz Skalski, ucharakteryzowany na Adama Mickiewicza, odkleił twarz od brzucha Marty Wiktorzak, grającej Ksawerę Deybel. Spojrzeli na Zygmunta Webera.
Reżyser siedział nieruchomo na swoim krześle. Ubrany był w jasne flanelowe spodnie, uprasowane w ostry jak brzytwa kant, i angielską marynarkę. Biała koszula, rozpięta pod szyją, ukazywała błękitny fular, pasujący kolorystycznie do oczu Webera. Prawą nogę reżyser oparł na kolanie, eksponując zamszowe półbuty i bordowe skarpetki.
Była to poza człowieka zrelaksowanego. Zygmunt Weber był jednak daleki od relaksu.
— Kurwa mać, ludzie, czy ja tu jestem jedyny, który wie, co robi?
Pomimo zwrotu „ludzie”, wszyscy wiedzieli, że adresatem jest Skalski, odtwórca głównej roli.
— Przepraszam, panie Zygmuncie, ja…
— Na cholerę mi twoje przeprosiny, kurwa, Skalski! Kolejną scenę próbujesz spierdolić swoją nieudolnością! Marnujesz mój czas, czas tych ludzi tutaj, a co gorsza, marnujesz taśmę filmową, która jest cennym dobrem rzadkim, kupionym dzięki ciężkiej pracy polskiego proletariatu!
Ktoś odważny mógłby zauważyć, że jeżeli ktokolwiek tu marnuje taśmę filmową, to właśnie Zygmunt Weber przez swoją obsesję doskonałości i zadręczanie ludzi bezsensownymi dublami. Na hali zdjęciowej jednak odważnych nie było.
— Przepraszam, panie reżyserze, ja… — Skalski dalej próbował się usprawiedliwiać. Nie wstał z klęczek.
— No co?
— Ja…
— No, jakie ja?
Weber wyciągnął papierosa ze srebrnej papierośnicy i postukał nim o jej wieko. Robił to z namysłem, jakby rozwiązywał równanie z dwiema niewiadomymi. Wetknął papierosa w kącik ust i wyciągnął zapałki. To był znak dla Skalskiego. Teraz mógł mówić.
— To ta spódnica — powiedział Skalski, gdy Weber zapalał papierosa.
— Suknia — poprawiła Marta Wiktorzak.
— Zbyt cienki materiał, wchodzi mi do ust, kiedy mówię. Po prostu wdycham go, gdy mówię, bo jest za lekki.
Weber zaciągnął się i wydmuchał w powietrze smużkę dymu. Uspokajał się.
— Proszę nie skarżyć się na lekkość sukni. — Mimo słowa „proszę” brzmiało to jak rozkaz. — To jedwab najlepszego gatunku. Nawet nie wie pan, jak się Marcin namęczył, żeby ją zdobyć.
Mówiąc to, Weber skinął głową w stronę Marcina Hagemajera, kierownika produkcji. Stał przy jednym z reflektorów, trzymając ręce w kieszeniach starych sztruksowych spodni. Był to czterdziestopięcioletni, opalony mężczyzna o krótko ostrzyżonych włosach i pomarszczonej twarzy, która wyglądała jak wyrzeźbiona w spróchniałym drewnie.
— Ja nie przeczę, że… — plątał się Skalski.
Gniew uleciał już z Webera. Teraz reżyser musiał poprawić sobie humor.
— Wystarczy odsunąć nieco twarz od sukni. Nie wtulać się tak. To chyba proste, prawda?
— Tak, panie reżyserze.
— To dlaczego pan o tym nie pomyślał? Podnieca pana bliskość pani Wiktorzak?
W innych okolicznościach zabrzmiałoby to jak żart. W ustach Webera stanowiło poważny zarzut.
— Może nie miał pan nigdy kobiety, więc taka bliskość jest dla pana krępująca? — Weber mówił głośno i wyraźnie. Niech usłyszy go jak najwięcej ludzi. — Proszę się nie wstydzić, nic, co ludzkie, nie jest nam obce.
Weber uśmiechnął się. Mógł powiedzieć wszystko. Nikt mu się nie odgryzie. Nawet Włodzimierz Skalski, wybitny aktor filmowy i teatralny, który po każdym występie zastawał w garderobie bukiet kwiatów.
— Szekspir określił kiedyś to sekretne miejsce kobiety jako gniazdo aromatu. Może to aromat pana onieśmiela? Ma pan aż tak wrażliwy węch?
Kilka osób na planie zachichotało. Skalski zbladł. Marta Wiktorzak oblała się rumieńcem. Przez moment wydawało się, że wybuchnie płaczem.
Zarumieniona, na swój sposób wygląda całkiem sexy, pomyślał Weber i uśmiechnął się do swoich myśli. Dobrze, że kręcą czarno-biały film, nie trzeba będzie czekać, aż rumieńce Marty znikną.
Spojrzał na papierosa. Był wypalony do połowy.
— Więc jak, panie Skalski? Ma pan wrażliwy węch?
Skalski zrozumiał, że musi odpowiedzieć. Zastanowił się. Nie chciał, by odpowiedź sprowokowała Webera do ciągnięcia tej gry. Wprawdzie reżyser wyglądał na nasyconego, ale lepiej nie ryzykować.
— Nie sądzę, aby mój węch znacząco odbiegał od średniej, panie reżyserze — powiedział grzecznie Skalski.
Weber zaciągnął się jeszcze raz, zdecydowanym ruchem, który zwiastował koniec zabawy.
— To doskonale. A zamiast tulić się do łona demonicznej Ksawery, mógłby pan się nieco odsunąć, popatrzeć na jej dumne, semickie oblicze. Bardzo ładne oblicze. Proszę nie myśleć o niej jako o kobiecie. Ksawera Deybel nie jest kobietą. To demoniczna bogini, którą czci się poprzez seks.
— Tak jest — przytaknął Skalski.
Weber rozejrzał się za popielniczką. Nie było. Spojrzał gniewnie na Jerzego Kiepela, swojego asystenta. Drobny kędzierzawy brunet w mig zrozumiał, w czym rzecz.
— Już — rzucił przestraszony i pobiegł poszukać popielniczki.
Weberowi nie chciało się czekać. Przechylił się przez poręcz krzesła i wdusił papierosa w podłogę. Potem powrócił do swojej wcześniejszej pozycji.
— Gotowi? — spytał.
— Tak — odpowiedział Skalski.
— Marto?
— Tak.
— Nie słyszę.
— Tak — odpowiedziała głośniej.
Wszyscy wiedzieli, że Weber usłyszał już za pierwszym razem. Trafiła się kolejna okazja, by pokazać, kto tu rządzi.
— Zaczynamy.
— Chwileczkę — odezwał się Henryk Lipiński, operator kamery, z okiem przylepionym do obiektywu. Był ogromnym, łysiejącym facetem o masywnej szczęce i głębokim głosie.
— Marta, taka malutka, kurwa, prośba, czy mogłabyś się przesunąć troszkę w prawo? Tak, kurwa, rozumiesz, tyci, tyci — mimo przekleństw ton Lipińskiego był bardzo uprzejmy, wręcz błagalny.
— Tak wystarczy?
— Wspaniale. Wołodia, a ty, żebyś ty tak, kurwa, ruszył swoją szanowną dupę dosłownie o centymetr. Dosłownie.
— Tak?
— Doskonale. — Lipiński zwrócił się do Webera: — Panie reżyserze, możemy zaczynać.
Weber kiwnął głową.
— Światła! Kamera! Akcja!
Klapser wykrzyczał tytuł filmu — Miłosne życie wieszcza — numer sceny i ujęcia. Wykonał klaps i usunął się z pola widzenia kamery.
Nadbiegł Kiepel z popielniczką. Zauważył, że Weber skończył już palić. Asystent rozejrzał się za niedopałkiem, podniósł go i wrzucił do popielniczki.
Tymczasem Adam Mickiewicz powiedział do Ksawery Deybel, klęcząc przed nią i obejmując ją w talii:
— Kocham cię. Jesteś dla mnie najcenniejszą istotą, jaka kroczy po tym świecie. Pragnę uczynić cię światłem mojego życia. Jego treścią, wszystkim tym, co moje życie wypełnia. Chcę zatracić się w tobie, znaleźć azyl w twych ramionach i być jedynie przy tobie…