Читать книгу Prymityw. Epopeja narodowa - Marcin Kołodziejczyk - Страница 10
Оглавление6.
– Przejrzany, tak? A to co jest, wagomać? – Gruco wrócił zza kotary od Zwłok i rzucił im na stół w socjalnym napoczętą paczkę cameli non filter w miękkiej folii.
– W garniturze miał – dopowiedział i rozpoczął sprawdzanie sobie peleryny żałobnej i melonika, czy nie ma na nich ufajdu z gliny bądź stearyny z wkładów-zniczów z poprzednich posług. Bródno było trudne, bo podmokłe, i pracownicy Sułatna, czysto-beznamiętnie, częstokroć się, kurważ maciora, dokopywali aż do mamraja, zgodnie z zaleceniami sanepidu, a z kolei potem, już będąc na galowo, nie było szans się o to-to nie upierdolić, bo wszędzie wkoło mieli sam mamraj.
A smród szedł dołem taki, jakby coś tu coś zeżarło i zostawiło resztki. Szpadle się od tego lepiły i trzeba ich było potem obczyszczać trawą.
– Darzę to – kopiąc klął po swojemu Gruco – tysiącem serc.
– Co? – pytał się zawsze Poczęty.
Chodziły plotki, że Tatulo Gruco również nie jest taki głupi, jak się jawi – może głupi, ale nie aż tak. Krążyło, że jest na procencie u producenta wkładów do zniczy z Ząbek, że należy do sumy z obrotów w zniczomacie na bramie cmentarza od strony ul. Wincentego. Z drugiej strony, wśród starych kwiaciarek na ul. Odrowąża, mówiło się, że za komuny Tatulo uskuteczniał handel czaszkami z kwater opróżnianych z tytułu zalegania z placowym. Jeden za drugim martwi lecieli w astral, a pozostałości były na okaziciela. Sprzedawać miał Tatulo Gruco studentom z Medyka na mementa, pomoce naukowe i podobno popielniczki – ale nie we wszystko się dowierzało, bo choć różne rzeczy się widzi żyjąc, to by już raczej było troszeczkę nieludzkie strzepywać komuś ćmika do byłej głowy. Tak czy nie?
A kwiaciarze z Odrowąża dalej swoje: przysięgają się, że Gruco nieźle prosperował na tym przedwiecznym interesie, bo obracał bonami towarowymi pekao o wartości identycznej z dolarem. Bądź co bądź, mówią przy Odrowąża, biznes może i niesmaczny, jednak zgodnie z dzisiejszą modą po skandynawsku ekologiczny, nikomu nieczyniący krzywdy; niedotykający nikogo bólem w serce.
No nic-nic, się pożyje-się zobaczy. Za rządów Partii w kraju wiele osób kapuje jako państwowi sygnaliści, mając na uwadze chwałę Ojczyzny i staropolskie cznianie bliźniego w mleko matki jego, więc z pewnością wcześniej czy później ktoś zakapuje i małego biednego Gruca z domu pogrzebowego Sułtan, całodobowo-kompetentnie, a wtedy przyjdzie dzielnicowy i może wyjaśni.
Tak, tajemnicą był Gruco, bo normalnie z boku patrząc, wyglądał na człowieka, któremu wystarcza w życiu poczucie błogości z powodu, że udało mu się wygodnie ubrać, i odpowiednio do pogody. A gdyby tak jeszcze zdarzyła się grillowa promocja Lidla – piwo, karkówka, szaszłyk gotowy do smażenia – to już w ogóle wykwint.
Czekali na ceremonię popołudniową; miała przyjść rodzina tego obok, przynieść wieńce i własne znicze; miały być w planach konie z czarnymi kitami na łbach, jakby ten tam zasługiwał albo jakby mieli wobec niego wyrzuty. Ale definitywnie stanęło na mercedesie z Sułtana, tanio-godnie-solidnie; tylko kierowca Przemek się spóźniał – na myjni kolejka albo woził pudła, bo jak raz miał przeprowadzkę z Łomżyńskiej ulicy, numer osiem, na ciemną Białołękę, w tę ciemną dupę Warszawy. Ale co miał zrobić, jak Łomżyńską mu przymusowo wysiedlali ze względu na stan posesji osiem? Nic nie szło zrobić.
– Widać palił – dodał Gruco w sprawie cameli.
Nawet Kwas nabrał na moment życia, obracał paczkę, oczy miał podsinione i mądre jak cielak, a teraz jeszcze błyszczały dziecięco. W sumie lubiało się go za jakąś taką, jak by to powiedzieć, łagodność na pograniczu z dobrym sercem, uczynną dłonią i chujowatością w sensie pozytywnym.
– Może i palił – zamniemał Kwas – ale dawno.
Bo, mówi Janek Kwas, jego wujo Krzysiek za komuny jeździł na West Berlin, z talerzami Włocławek żeby tam, a po dżinsy żeby nazad, i naprzywoził takie właśnie non filterów, palił u nich na wsi w letniaku, jak przyjeżdżał w gości na żniwa, normalnie przy dzieciach, bo wtedy wolność obyczajów była większa; i wujo mówił, że camel w miękkiej paczce to jest najbardziej męski papieros na świecie. Teraz już takich dawno jak nie produkują; Janek Kwas odłożył paczkę i siorbał herbatę, a ręka mu się trzęsie, kuhurwa, ale jak!; a noga tupie mu pod stołem i nie może się uspokoić.
To właśnie ten wujo Piekutoski ściągał Jana Kwasa do Warszawy w roku to było chyba 08; a potem wszystko się totalnie im obu posrało w życiach osobistych i gospodarce narodowej; popadli w ruinę razem z tym krajem. Każdy u nas miał ciężko.
Mężczyźni, Bombaj i Poczęty, zapalili po jednym zaprzeszłym, ale zaraz klną: zwietrzałe, kuhuhu, i plują tytoniem na podłogę i rozsmarowują dodatkowo butem, że takie to skrajnie niedobre, ten tytoń z wewnętrznej kieszonki Zmarłego klienta.
– Na co umarł? – Tatulo Gruco sprawdzał obecnie ze spokojem stan czystości służbowej szarej koszuli z lamówką na kołnierzyku, którą to aksamitną lamówkę sam sobie naszył, gdy uprzednia się poprzycierała brązowawym brudem od znoju.
– Kto miał mrzeć? – pyta Kwas wypadły na moment z dyskursu publicznego w socjalnym.
– Ta twoja rodzina, co opowiadasz, bo tyle było tam palone.
Ale okazuje się, że na szczęście wujo Kwasa, ten Piekutoski Krzysztof, pali w dalszym ciągu, tylko już inne fajki, bo nie ma na camela. Dożywa na bliskiej ulicy Okrzei, tzn. w tej tutaj kamieniczkowej części, to będzie tutaj bliżej Ząbkowskiej, co jest gotowa do wyburzania. Wujo ma się nawet dosyć-dosyć po amputacjach pocukrzycowych, cukrzycę wyłapał za późno, ale nie może narzekać – jest nieźle zaopiekowany przez starszą kobietę z Wietnamu. Żyje i posiada umysł jak szpadel, ostry jedynie na krawędziach. Niedługo go tutaj być może w Sułtanie poznają z bardzo bliska.
Śmieją się z takich słów, bo co?, może mają płakać? Nic się nie poradzi, że miejsce pracy ukształtowuje treść rozmów, tak jak miejsce urodzenia, Polska, kształtuje w człowieku mnóstwo honoru i tolerancji dla innych narodów, tych bohatszych, oraz dodatkowo u co poniektórych genetyczną umiejętność rozłożenia stena lub parabelki z zamkniętymi oczami, tak czy nie?
Teraz już Cygan i Poczęty też sprawdzali higienę peleryn i meloników, bo nadchodził najwyższy czas i sami wiedzieli, co mają robić. Peleryny były nawet możebne, czyste, ale skórkowe buty, brud z Bródna, całe w glinie ze starszej części cmentarza, od strony ul. Odrowąża, gdzie tydzień temu mieli opróżnianko kwatery ze starego, a wczoraj już chowanko nowego martwego.
Ogólnie jesień 16 roku była z początku gorąca, a potem tąpło, teraz już święta idą i walą ludziom do głów na smutno, od paru tygodni w Warszawie padało, ciężko się z tym żyło, więc nie ma się co się dziwić, że ludzie marli więcej.
Każdy sprawdził co miał i poszli robić nastrój na zapleczu, palić gromnice w Izbie Pożegnań, nadchodziła godzina oznaczona klepsydrą – żywi już tu jechali.
Trzeba się było zebrać w sobie, o ile się chciało napiwek.
A twarze mieli ekstra do tej branży – martyrologiczne.
– Tobie co? – Tatulo Gruco nachylił się nad stołem i pyta Janka.
Właśnie w takich momentach uchodzić mógł za mądrzejszego, niż był, może nawet miał jakiś taki, biorący się z dłuższego życia z alkoholem w tle, dar do innych, że czuł mordęgę i mortus. Możliwość, że umiał patrzeć się i jednocześnie widzieć, jak te kobiety grające inteligentne kobiety we filmach o parytetach ludzkiej strony psycho? Bo że Tatulo Gruco był wrażliwy czy współczujący, absolutnie nikt nie uwierzy. Kondolencyjny tak, ale to zupełnie co innego – jak cała subkultura grobowników, łącznie z czarnym ptactwem i kotami z Bródna.