Читать книгу Prymityw. Epopeja narodowa - Marcin Kołodziejczyk - Страница 8
Оглавление4. Poczęty
Natomiast Poczęty i Cygan byli świeżo po dwudziestce i, według Jana Kwasa, obaj odpowiednio do wieku durni. Chociaż Cygan raczej udawał głupotę dla wygody. Obaj co jakiś czas obcierali kaszankowy tłuszcz z rąk o nogawki roboczych dresów, żeby móc dotykać i obracać w dłoniach iphona szóstkę. Byli pod urokiem przedmiotu i opakowania – chociaż Cygan pod mniejszym.
Poczęty pragnął wszystkiego o wiele bardziej niż szaropolski uliczny ogół, a było to tym widoczniejsze, im bardziej odymał się z dumą. Bogatymi pogardzał z podziwem. Biednymi pogardzał bez przeszkód, holistycznie. Czy to się tyczyło przedmiotów czy osób – wsio rawno gancegal – Robert Poczęty jako Polak nie lubiał nierówności w posiadaniu mienia i nie lubiał, jak się nad nim wywyższać i pomiatać godnościowo. Przez Roberta szedł głuchy pomruk. Uważał, że rekompensata za to, że ma ciężko, mu się należy jak psu buda z michą. Byłby nieżyczliwy o lepiej działającą jednorazową zapalniczkę w cenie półtora złego, o niezłamaną wykałaczkę w obcych rękach po jedzeniu, przezwojony alternator do starego volkswagena, kebaba z baraniną u innych, gdyby sam posiadał drobiowego z kapustą – o takie rzeczy. To co dopiero mówić o cymes iphone prawie nówkasztuka. Zasadniczo iphone należał do Cygana i był na sprzedaż po ofercie niższej niż w salonie, ale i tak chorej.
– Żenię go – mówi Cygan – bo parzący mnie w kieszeń.
– Kuhuhurwa – mówi teraz Poczęty Cyganowi w socjalnym – weź pędź. Elektronika – powtarza na głos, co czuje w nim ten nabzdyczony, szczurowaty dzieciak z placówki wychowawczej, z którym ciągle ma bliski kontakt psycho – jest gówno warta jak jest mróz.
– Idź mi z tym – ostrzega Cygana – bo ci to rozjebę i się skończy.
A oczy ma przy tym jak śliwki – pestkowe.
Robert zaistniał w firmie Sułtan dwa lata w tył na przyuczenie do zawodu, a wyglądało jakby przebywał zawsze, czyli rozumiało się, że pozostanie do starego grzyba i kiedyś będzie życiowy jak Tatulo Gruco. Ja osobiście patrząc się na Poczętego, zawsze czułem, że do czegoś dojdzie.
Był: popędliwy, szybki w rękach, wyrywny, po paru sprawach o cielesność, to znaczy o paragrafalne naruszenie nietykalności przechodniowi. Ubierał koszulkę z Polską Walczącą, Żołnierzami Wyklętymi i jednocześnie husarskimi skrzydłami, ale to jeszcze nie było wszystko, bo jeszcze był napis: nie damy się żywcem pogrześć w trumnie. Ktoś by biorąc to w palce ocenił: koszulka z jakościowej pakistańskiej bawełny. A to była otwarta księga podstawowych sedn, podobnie jak wcześniej podstawowy był dla Poczętego polski hip-hop, a jeszcze wcześniej pokemony.
Teraz wszystko, co by inni zrobili Robertowi źle lub przeciw, kwalifikowało się jako zdrada. Jeżeli na przykład zdarzyło się, że natychmiast nie dostał, czego chciał, a to się ciągle zdarzało, obwiniał zagraniczne elementy – Żyda, Ruska, Szkopa i uchodźcę. I masoństwo, które na razie z powodu niewyrobienia brał za cały wredny naród z Masonii. Wyczuwało się podskórnie, że wpierw nastąpi u nas powstanie zbrojne przeciw, a później się ustali przeciw czemu. Robert Poczęty był właśnie w trakcie intuicyjnego rozglądania się po Warszawie za kimś, kto by mu przyszedł i powiedział: ja brzoza, ja brzoza, oddaj życie.
Obok wszędzie chodzili po ulicach inni i też szukali taty.
Który by powiedział słowa: hańba, wojna, szacun, odbudowa.
I by się ich spytał mądrym krzykiem: będziecie tak łazić całe usrane życie oddalającym się krokiem za sceną teatru wydarzeń, w najlepszym bądź razie na niemo z kandelabrem za eurosrebro!? Wybieracie być we własnym kraju za halabardnika siedemnastego czy za główną rolę, kurwa wasza masa nieprzebrana!?
W oczekiwaniu na wyklarowanie się kogoś wystarczającego, jeśli chodzi o patos, kogoś dużo obiecującego i czystej krwi, myśl polska biegła na razie powiatowo i dzielnicowo. Należało żyć sprytnie i przeżywać kryzysy zaufania do wszystkich, ale myśmy na Pradze zawsze tak żyli. Zbytnio się nie poetowało.
To samo Robert – zapój, kant-karta, automaty zręcznościowe i autobusowa dolina; wszystko. Coś mu brakło, to brał wstawał od oczka, tysiąca, wuja, czy co tam akurat było grane, ubierał czapkę, mówił: pójdę się przejdę, wydalał się na dwór i wracał na ogół z pieniędzmi od przechodniów. Dawali mu.
Nagle mimochodem słyszy się w masowym przekazie na imprezie u Beznadziejczuka, że przejmuje nas wszystkich Partia. Nikogo to nic początkowo nie zaprząta, bo jak to się mówi przy każdej zmianie panów: żeby tylko psów po rękach nie gryźli. Żyjemy w miarę, osobiście i pojedynczo, co poniektórzy z towarzyszeniem kobiet i dzieciaków, aż któregoś ranka przed robotą u wylotu Wincentego widać otrzeźwiałego Roberta Poczętego pytającego się o głębszą doniosłość w naszych życiach:
– Polska – mówi – płonie, a wy śpicie na miękkim i w dupie macie.
– Czasu już nie ma – informuje.
– Znaczy – pyta go Tatulo Gruco – spotkałeś senseia?
Ale Poczęty nic, przebiera się do pracy w spodnie z lampasem, pelerynę, melonik i idzie chować dzienne zlecenia. W przeciągu dnia kilkakrotnie odbiera komórkę, słucha i mówi: przyjąłem. Albo: tak jest, potwierdzam, będę. Ale też zwyczajnie: pół na pół carbonara i słowiańska na grubym.
Przez kolejne mniej więcej pół roku Robert Poczęty podkreślał wszędzie w rozmowach, że jego skóra jest biała, Francja umiera przez islam, że zło zmieniło paradygmat i stoi u wrót naszych grodów i siół, chce płodzić diabłów z białogłowami, żreć naszą pszenicę, tam gore a waćpan śpisz!, a ciapatym tak czy inaczej trza by szablą przez grdyla zrobić raz a dobrze – najwyraźniej ktoś rył zaostrzoną sztamajzą w jego tabuli rasie.
– Program zamglony – komentował Gruco – wróg niejasny.
Ale to była tylko częściowa prawda. Poczęty najchętniej o zło posądzał Cyganów z Targówka i Szmulowizny, bo miał ich blisko pod ręką; nie lubili się z Cyganem, jedynie razem pracowali w zakładzie pogrzebowym Sułtan przy cmentarzu na Bródnie, ceny-i-szacunek na każdą kieszeń, przy dołowaniu, przenoszeniach, zasypach i tyle; chowanko i fuchy.
Robert po wielokroć zapowiadał Cyganowi w afekcie, że nic jego cygańskiemu narodowi nie zostanie u nas w Polsce zapomniane, a rachunki krzywd się rozliczy. Podobnie pamiętać się będzie wszystko Niemcom za drugą wojnę, Francuzom i Anglikom – bo pozostawili Polskę samą w trzydziestym dziewiątym; także nie zapomni się niczego Radosławowi Katyńskiemu i Ronaldowi Błyskowi – jednemu na tak, drugiemu na nie – gazetom Goła Dupa, Wynurzenie Publicystyczne i Preferowane Kierunki. Unii Europejskiej napluje się w ryj za samo plugawe istnienie, Szwajcarii za franka; nie przebaczy się targowicy, komunie, Szwecji za potop szwedzki, pedałom za sodomię, i, przede wszystkim, nic się nie zapomni Ruskim.
Nigdy nie popadnie w niepamięć pamięć o rozbiciu Samolotu.
Taki był Poczęty Robert – osoba niezwykle współczesna, może i psychicznie nieadekwatna, ale za to radykalna fizycznie i w tym sensie uspołeczniona. Ponieważ nie należał do ludzi łatwo zapominających, wszystko sobie przypominał hurtem i właśnie wówczas zastosowanie miały paragrafy o nietykalność; to znaczy jeśli w ogóle złapali go na gorącym, lub przynajmniej były na niego dowody, że dokonał czynu na innej osobie.
Z drugiej strony bywał to dobry chłopak i wybaczający.
Jan Kwas pamiętał: latem chowali na Bródnie babkę pełnomocnika dyrektora do spraw procesu egzaminowania na prawo jazdy wszechkategorii, a jednocześnie odbywały się piłkarskie mistrzostwa Europy 16 roku i po pierwsze: Poczęty nie ponaglał ceremonii, pomimo że ortodoksyjnie wyznawał piłkarstwo; po drugie: ryczał łzami przed telewizorem, kiedy nasi przegrali z Portugalią w karnych i mogli się iść pakować.
Robert uniósł się narodowo ponad swój zwykły pułap, a za tym – jak to zawsze u nas w okolicy i w Polsce w ogóle – musiały pójść dalsze czyny lub zaniechania. Tak też niezwłocznie po klęsce kadry Poczęty wywiesił przez okno banderę wojenną – co wcześniej nie przyszło mu do głowy – flagę żeglugową, bo takie mieli w sprzedaży na stacji benzynowej Statoil, ulżył sobie wódką i krzyczał z balkonu: nic się nie stało!, nic się nie stało, Polacy! Natychmiast przyłączali się do krzyku inni Polacy z bloków na ulicy Białostockiej. A potem wyszli wszyscy na ulicę i chodzili tu i tam, pełni honoru i świętości walki odziedziczonej genetycznie po królu Sobieskim, raz w kierunku Targowej, raz Radzymińskiej, bo liczyli, że Tesco jeszcze może będzie czynne i w istocie było.
Więc kupili akcyzowych towarów i się ropełzli po Szmulkach.
A obecnie w zakładzie Sułtan, blisko-miło-z namysłem, przy Kwasie, który nastawiał czajnik na herbatę, w obecności Tatula Gruca szepcącego wciąż do własnych haluksów: o jebaniutkie, tego nieboszczyka w sali prefuneralnej obok, przy Cyganie, nad kaszanką, a zwłaszcza w obecności iphona – od którego musiał się zdystansować godnościowo, bo sam takiego nie posiadał i nie zanosiło się – Robert Poczęty wykrzykiwał chwalebnie o zajściu z jego udziałem, które opisano nawet w Gołej Dupie.
Robert P., lat dwadzieścia jeden, asystent funeralny, lipcowej nocy, zaatakował na ulicy Szwedzkiej, róg Stalowej, Andrzeja D., lat czterdzieści osiem, korektora z czasopisma damskiego, pięścią uzbrojoną w aluminiowy kastet. Uderzał ofiarę w brzuch oraz podbrzusze. Zarówno P. jak i jego ofiara znajdowali się pod wpływem euforii piłkarskiej o tym samym kierunku, ale przeciwnych zwrotach pompatyczności.
– Ja sobie idę – Poczęty mówiąc chodził po socjalnym Sułtana jak wtedy po Stalowej, przestawiał krzesła na bok; chodził krokiem sprężystym, napinając mięśnie piersiowe, wybrzuszając fafle i wypychając miednicę w przód, tak aby jego jądra szły pierwsze poprzedzając jego idącą, równie potężną, osobę; zupełnie jak lipcowej nocy – a tu idzie ten, kuhurwa, Andrzejek Drella.
– Przejebaliśmy honorowo i godnie – mówię – ale jednak hańba.
– A ten mi macha ręką – Poczęty machnął – i mówi coś, w każdymmądź razie nie w temacie, coś mówi: Bobik, drzwi to bym tak chętnie wymienił, że szok. Ja zdziwienie. Pytam się go o czym wogle jest mowa: o czym ty do mnie właściwie pierdolisz? Jaki Bobik? Jakie kuhurwa drzwi? Jak to jakie? – mówi ten Andrzejek. – Do mieszkania, bo mi się wypuczyły od góry i teraz to samo się bierze robi od dołu, dzieciaki mi zaglądają w garnki z klatki schodowej.
– Cała Polska przejebała, men-człowieku – mówię – co ty mi tu będziesz z prywatną sprawą? Ty chyba jakiś normalnie psychićnie niewytentego jesteś, tak czy nie?
Robert wykonuje w socjalnym kilka szybkich ciosów, pracy nóg, uników, kopów i gard walki z cieniem. Onomatopejuje przy tym grz-grz, że niby Andrzej D. idzie w dół, na chodnik, leżeć.
– No, no – rzucił w socjalnym Cygan szyderca, a patrzył przy tym gdzie indziej, oczami naokoło. – To rzeczywiście.
Poczętemu odjęło mowę od ust, jak każdorazowo ze względu na utratę godności w wyniku intrygi międzynarodowego cygaństwa. Postał chwilkę palcąc nerwowiutko, tzn. przebierając myślami. Niespodziewanie dla wszystkich z zarządu mózgu Roberta poszła w dół komenda: padnij. Teraz z kolei dla rozładunku odliczał na głos wykonywanie pompek męskich – szeroki, nerwowy rozstaw i dyszenie. Dodatkowo potrafił się wręcz z pasją przestawić na pompki jednorącz – zademonstrował. A zaklaskać po trzykroć w podrzucie? – proszę, też umiał. Na karku nabrzmiał mu powróz aorty, oczami jakby patrzył się poprzez podłogę w oddal dziejów, poniósł się sztynks uczciwego potu – Poczęty wzbudzał szacunek fizyczny. Po to, by uświadomić Niepolakowi, że łaska pana na pstrym jeździ i ma gdzieś tam swój kres pomimo wiary, nadziei i miłości – tych trzech tradycyjnych elementów.
– Poległy na randewu przejrzany? – spytał się wtem Tatulo Gruco.
Wskazując głową w kierunku tam za kotarę, gdzie odpoczywał w półmroku i chłodnawej świętości były mężczyzna z nadchodzącego popołudnia na Cmentarzu Bródnowskim. Gruco obcierał nogi we flanelową szmatę – bo on wycinał kwadraty z pleców starych koszul w kratkę do różnych celów szmacianych. Powiesił szmatkę nad piecem do suszenia, a dwoma innymi owinął nogi i wsunął gumiaki – od wojska był człowiekiem onuc.
– Sto! – wrzasnął pomper z podłogi i hycnął do przysiadu. Jak konik polny albo imponująca gazela.
– Ożesz kuhuhurwa! Cie nie będę zabijał – wskazał na Cygana – cie życie zabije.
Kwas przyniósł cztery herbaty w szklankach i ze spodeczkami, ustawił na stół, wziął się do kiszki kaszanej i rwania chleba, ale mu nie szło; tylko przeciągnął rękami po twarzy, podparł głowę i tak został. Oni znowu rozmawiali o życiu.
– Nóż ze socjalnego ma mi się znaleźć! – kazał Robert Cyganowi.
– Drzwi bym wymienił – odpowiedział Cygan, ale pomimo że mówił czytelnie, Robert Poczęty nie zrozumiał. Przeważająca część aluzji świata leżała na niedostępnej mu półce.
Z kolei Cygan był zawiły od dziecka, bo go ojciec bił.