Читать книгу Sprzedawca arbuzów - Marcin Meller - Страница 12

Оглавление

Tutu!

Lubię ogłaszane zawsze z hukiem odkrycia amerykańskich naukowców i publicystów. Człowiek się dowiaduje, że sól szkodzi, a dwa lata później, że jest dobra na wszystko. Albo że znaleziono dowody na związek między wypiciem litra whisky a bólem głowy i stanami lękowymi następnego dnia. Albo że dwadzieścia lat temu nastąpił koniec historii, a potem to były już tylko liberalno-demokratyczne nudy.

A teraz poruszenie, bo amerykańska dziennikarka Jennifer Senior wydała książkę All Joy and No Fun. The Paradox of Modern Parenthood (Sama radość i zero zabawy. Paradoks współczesnego rodzicielstwa), która jest wspartą na licznych argumentach naukowych litanią, że dzieci, wbrew oczekiwaniom, szczęścia za bardzo nie dają i nawet rzecz nie w zarwanych nocach, lecz w ograniczeniu własnej wolności i autonomii rodzica. Mówiąc krótko, jesteś sobie, drogi czytelniku, samodzielną jednostką z planami, marzeniami i środkami do ich realizacji, aż tu nagle, pewnego dnia, łup! – stajesz się rodzicem. Pozamiatane, mogiła. I co więcej – państwo się skupią, bo nie uwierzą – spada satysfakcja z życia małżeńskiego, pojawia się więcej sporów, rodzice są bardziej zmęczeni niż ich wcześniejsze bezdzietne odpowiedniki.

No po prostu niemożliwe! Niechaj się zastanowię. Jak to było trzy lata temu i jest dzisiaj?

Wtedy: czwartek wieczorem jak mała sobota, więc pewnie wypuściliśmy się z Anką w miasto, może kino, może kolacja ze znajomymi, może jakaś impreza, potem późne śniadanie. Dzisiaj: Ania zasnęła wpół do dziesiątej, ja naprawdę chciałem dołączyć choć na chwilę i symbolicznie do kumpli na mieście, którzy coś tam świętowali, ale nie miałem siły wstać z kanapy. Więc może choć kawałeczek filmu na DVD, głupiutka komedia? Zasnąłem po kwadransie. A czemuż to? A temuż, że od dwóch tygodni o piątej rano otwierają się drzwi naszej sypialni, jest ciemno, ale ja już oczami duszy widzę tę rozchachaną gębę łaknącą pierwszorzędnej zabawy. Tup, tup, tup na pełnym pędzie i trach, bubum! Pocisk zwany Gutkiem trafia w łóżko, a raczej w kompletnie nieprzytomnych rodziców, i zaczyna się melodeklamacja, transowy rytm: „Mama! Tata! Mama! Tata! Tutu! Tutu! Tutu! Tutu!” – co oznacza, że Gucio już się cieszy, iż do żłobka pojedzie tramwajem.

Do momentu odkrycia rewelacji Jennifer Senior zastanawiałem się tymi porankami, jak zabić z Gutkiem czas do ósmej, kiedy otwierają żłobek, nie popadając jednocześnie w szaleństwo, gdy synek po raz piętnasty domaga się przeczytania tego samego – skądinąd uroczego – wierszyka Tuwima o aeroplanie. Ale teraz już wiem; będę pisać monografię naukową O satysfakcji ze snu u bezdzietnych i rodziców. Badania porównawcze.

A potem wyskakujemy na ulicę, gnamy do tramwaju, gdy Gucio zaczyna powtarzać: „Autooo! Autooo! Autooo!”. To znaczy, że jednak wolałby pojechać samochodem. W sumie co za problem. Cofamy się do samochodu, ruszamy i kiedy mijamy tory, po których akurat jedzie tramwaj, słyszę z fotelika z tyłu narastające: „Tutu! Tutu! Tutu! Tutu!”. Robi mi się gorąco. Ktoś ma jeszcze jakieś badania?

Książkę Senior omawiała w „Dzienniku Gazecie Prawnej” Klara Klinger, dorzucając opinie polskich specjalistów. Profesor Janusz Czapiński, który od lat bada poczucie szczęścia Polaków, odkrył, że „dzieci przynoszą szczęście, ale tylko do szóstego roku życia”. I pomyśleć, że każda znajoma babcia, gdy patrzy, jak bawię się z niemal dwuletnim synem, uśmiecha się ciepło i rzecze: „Korzystaj, Marcinku, ile się da, dopóki mały cię chce i potrzebuje. Najpóźniej jak skończy dziesięć lat, stracisz dziecko i zaczną się kłopoty”. Czyli w moim otoczeniu same ukryte pod przykrywką babć kryptoprofesory.

Ale to jeszcze nic. Badacze z UCLA odkryli, „jak bardzo stresujące, ale też bolesne jest nieustanne zmuszanie dzieci do pewnych czynności”. O matko! Naprawdę?! Istny szok! Przecież jak tłumaczę Guciowi sześćdziesiąty trzeci raz, żeby nie jadł pasty do zębów, a on patrzy na mnie jak na niedorozwoja i zjada jeszcze więcej, albo gdy próbujemy go posadzić przy stoliku, by tym razem akurat zjadł, i to jak człowiek, zupę, a on ze śmiechem ucieka na drugi koniec mieszkania, to przecież dla nas czysta radość. Turlamy się ze śmiechu, ocierając łzy, patrząc na siebie czule i gaworząc: „Och, to nasze dzieciątko przenajsłodsze! Takie figlarzątko z niego!”.

Ale najlepsi są badacze Max Planck Institute w Rostocku, którzy odkryli, że o ile po pierwszym dziecku poczucie szczęścia rodziców rośnie, o tyle po narodzinach trzeciego spada. No nie... Dopiero teraz zrozumiałem, dlaczego Anna Maria i Mikołaj, przyjaciele nasi, jacyś bladziutcy tacy, odkąd latem zeszłego roku do trzech mocno dynamicznych synów dołączyła urocza fasoleczka Elżbietka. Aaaa! O to chodziło. A my z Anką myśleliśmy, że to z powodu ich zaniepokojenia malejącą populacją żółwia błotnego.

Może czasem i ja mam dość wszystkiego, ale jak zaraz zobaczę Gucia w żłobku, jak się na mnie rzuci, nie wiedząc jeszcze, czy tata jest w wersji „autooo!”, czy „tutu!”, to autorzy wszystkich badań mogą się nimi wypchać, bo to tak jakby muzykę mierzyć na centymetry i kilogramy.

Ale spróbuję jednak dzisiaj „tutu!”

Sprzedawca arbuzów

Подняться наверх