Читать книгу Sprzedawca arbuzów - Marcin Meller - Страница 4

Оглавление

CO TO ZA KSIĄŻKA,

czyli

coś na kształt wstępu

do wyboru moich ulubionych felietonów

z ostatnich trzech lat

Nie jestem nienormalny, więc bez bicia przyznaję, że lubię, gdy mnie chwalą. Ale jest pewien rodzaj komplementu, który budzi we mnie mieszane uczucia, a niekiedy po prostu przywołuje wypieraną grozę. A mianowicie gdy słyszę od ukontentowanych czytelników mych felietonów, że mam lekkie pióro. „Widać, panie Marcinie, że panu to pisanie łatwo przychodzi, tak bez wysiłku, od niechcenia”. Aha, od niechcenia. Łatwo przychodzi. Muszę to żonie powtórzyć.

Bo Ania wie najlepiej, jak ja rodzę te leciuchne jak wiosenne pyłki kawałeczki. Może co tydzień podziwiać mój zespół napięcia przedfelietonowego, rytualnie zaczynający się czwartkowo-wieczornym pytaniem wypowiedzianym spanikowanym głosem: „O czym mam napisać?”. Następnie deklaruję, że jestem beznadziejny, do niczego się nie nadaję i rzucam pisanie – a potem jest tylko gorzej. Oczywiście kiedy patrzę na wybór, który Ci przedkładam, Szanowny Czytelniku, serce me rośnie i mam nadzieję, że dostarczę Ci w nim pożywnej mieszanki zabawy, wzruszeń, refleksji i irytacji. Ale samo pisanie to dla mnie koszmar. Jakbym się skupił, to zapewne przypomniałbym sobie, gdzie i w jakich okolicznościach pisałem każdy z zamieszczonych tu tekstów, a to dlatego, że męczyłem się jak diabli i te bóle porodowe nieźle zapadły mi w pamięć.

Zawsze lubiłem czytać felietony. Trudno, żeby było inaczej. Z najodleglejszego dzieciństwa pamiętam jak przez mgłę, że dla moich rodziców nowy felieton Arta Buchwalda, Kisiela czy Daniela Passenta to było prawdziwe czytelnicze święto, o którym potrafili mówić przez kilka dni. Nic więc dziwnego, że podziwiałem felietonistów, nie śniąc, że kiedyś sam spróbuję wystartować w tej trudnej dyscyplinie. Zdarzało się, że bardziej lubiłem poboczną, felietonową działalność wybitnego twórcy niż jego właściwe dzieła, tak jak w przypadku felietonów Jerzego Pilcha z czasów „Tygodnika Powszechnego”. Do dzisiaj na najważniejszej książkowej półce w mym domu, czyli w toalecie, honorowe miejsce zajmują ulubieni felietoniści: Kisiel, Antoni Słonimski, George Orwell, Arturo Perez-Reverte (mój osobisty numer jeden), Jeremy Clarkson, Stanisław Barańczak czy Bolesław Prus. Oczywiście poczytałbym sobie za niesłychany zaszczyt, gdybym wylądował w Twojej, Drogi Czytelniku, toalecie. Nie ma doskonalszego miejsca na czytanie felietonów.

Te zebrane w Sprzedawcy arbuzów podzieliłem na cztery części. Zaczynam rodzinno-intymnie, potem wkraczają klimaty okołopolityczne, następnie obyczajowe, a skoro faceta poznaje się po tym jak kończy, to ja kończę kulturą.

Wszystkie z wyjątkiem dwóch ukazały się w „Newsweeku”. Wszystkie z wyjątkiem jednego po raz pierwszy pojawiają się w wydaniu książkowym. A ten jeden rodzynek to Kąpiąc Gucia, który zamieściłem już w mej poprzedniej książce Między wariatami, ale bez którego część pierwsza niniejszego tomiszcza byłaby niepełna.

A więc dobrej lektury, zmiennych nastrojów – krótko mówiąc, czytelniczego rollercoastera życzę!

Sprzedawca arbuzów

Подняться наверх