Читать книгу Sprzedawca arbuzów - Marcin Meller - Страница 13

Оглавление

Wartości rodzinne

Piękno wakacji polega między innymi na tym, że całym sercem i duszą, dwadzieścia cztery godziny na dobę, możemy poświęcić się naszym najsłodszym aniołkom. Żaden żłobek, żadne przedszkole ani inna niania nie skradną nam ani drobinki tej mistycznej radości nieustającego obcowania z naszymi milusińskimi.

By docenić niepowtarzalne piękno tych chwil, najlepiej doprosić paru przyjaciół, jednak pod warunkiem, że każda para ma przynajmniej rozkoszną dwójeczkę. A wtedy ku naszej satysfakcji okaże się, że jeden taki dzień równa się clubbingowej trzydniówce z naszych najlepszych kondycyjnie czasów. I nagle rozumiemy, o co chodziło rodzicom, kiedy mówili – a nam się to wydawało starczym majaczeniem – że wakacje są po to, by potem człowiek spokojnie odpoczywał cały rok w pracy.

Tak jak zrozumieliśmy inną mądrość. Swego czasu furorę w naszym towarzystwie robił tekst, który Mikołaj Lizut zasłyszał na Polu Mokotowskim i przyniósł nam w prezencie. Otóż dwie mamy o wyglądzie klonów Dody prowadziły ożywioną dyskusję, w której przeszkadzała małoletnia pociecha jednej z nich, jęcząca, że nie chce jeść ofiarowanej jej kanapki. Na co Ta-Która-Ofiarowała-Mu-Życie powiedziała: „Nie chcesz, nie żryj, wyjeb, kurwa, i chuj!”. Dodam, że pani nie była ministrem ani prezesem banku centralnego. Nie da się ukryć, że tekst sprawiał nam dużo radości w czasie niezobowiązujących pogaduszek kuchennych o patologiach, na równi z tym panem, co miał koło siedmiu promili, a dawał radę ciągnąć na rowerze. Kosmos.

Nie to, żeby ktoś z nas wprowadził zwrot do komunikacji z młodszym pokoleniem, ale jak już aniołki padną wieczorem i siedzimy na werandzie, tępo patrząc w łąkę i sącząc wino, to dostrzegamy egzystencjalną głębię przywołanej mądrości. Bo każdy posiłek jest fajny, dopóki jest przygotowywany. „Jajo! Jajo!” – woła hałastra, dopóki parująca jajecznica nie wyląduje na talerzu. Wtedy staje się błe. Kopytka to samo. OK, zjedzą, ale z sosem pomidorowym. Pojawia się sos, chcą parówkę, jest parówka – chcą bułę. Powiedzcie mi, czy to my jesteśmy jakimiś nieudacznymi rodzicami, czy też panie w żłobku i przedszkolu faszerują to towarzystwo psychotropami, bo zawsze słyszymy, jak to pięknie jedzą. A w domu porażka. A na wakacjach pełna kicha.

Bo to nie warszawskie mieszkanie, gdzie jednak droga ucieczki przed pokarmem ograniczona jest kilkoma ścianami, lecz piękna otwarta przestrzeń. Złap, człowieku, to towarzystwo, które rozpełzło się gdzie popadnie i odkryło, że najsmaczniejsze są piasek, trawa, a w ogóle najfajniej rozgrzebać krowie i owcze kupy. Wróć. Najlepiej w nie wejść z przytupem.

Skoro przy kupach jesteśmy. Naprawdę nie myślałem, że będę kiedyś w życiu o nich więcej gadał niż z kumplami na studiach na pijackich objazdach naukowych. A tu proszę. Oczywiście pierwsze prawo kupy głosi, że zdarzy się najpewniej wtedy, kiedy dziecię jest bez pieluchy / w miejscu publicznym / nie mamy pieluchy na zmianę / nie mamy ubrań na zmianę / dziecko siedzi nam na nogach i technicznym zwodem puszcza strzał na nasze spodnie czy sukienkę. No i oczywiście jak bezpieluchowca zapytamy pięć razy, czy chce kupkę, pięć razy odpowie, że nie, my wtedy polecimy odcedzać fasolę z kipiącego garnka i ratata bum, zapach fasoli ubogaci się nagle o całkiem inny bukiet, którego źródło wypełni majtki. W trakcie ściągania tychże jest płacz, szarpanie, histeria i towar ląduje na podłodze. W towarze ślizga się noga, będzie o czym pogadać, jak wieczorem popatrzymy znów tępo. Wygrywa opowieść o dwóch naszych podopiecznych, które nie chciały przeszkadzać rodzicom w trakcie obiadu w restauracji, więc nie zawracały głowy proszeniem o zaprowadzenie do toalety, lecz grzecznie zrobiły duże be w ogródku pod klombem, a efekt schludnie przykryły liśćmi i gałązkami.

A rano, pewnie koło piątej, obudzi mnie szturchanie. Parę centymetrów od swych oczu zobaczę skupione spojrzenie aniołka, który zapyta: „Psi tata? Psi tata?”. „Nie, synu – chciałbym odpowiedzieć – tata serfuje na Hawajach”, ale już aniołek szarpie mamę, pytając: „Psi mama? Psi mama?”. Konsekwencja to podstawa wychowania, więc już tylko nie więcej niż szesnaście razy zapyta nas, czy „psimy”, i noc z dyńki.

Młoda godzina, można powspominać krótkie wakacje nad ciepłym morzem, na których spośród piaszczystego brzegu, basenów, zjeżdżalni, placu zabaw, najfajniejszy był natrysk do stóp przy zejściu z plaży i tam właśnie spędziliśmy najwięcej czasu. A potem z podwórza dobiegnie krzyk, bo aniołek aniołkowi wsadził w ucho pompkę do materaca i zaczął dmuchać, a zapytany po co, odparł, że chciał zrobić z niego balona. Przewrócę tę samą stronę książki, którą próbuję przeczytać od tygodnia (stronę, nie książkę), a niebo nad Warmią przeszyje wrzask jednej z matek, która odkryła, że ma ekran laptopa pieczołowicie pokryty malowidłami wykonanymi przy użyciu solidnych markerów.

A jak dotrwamy do wieczora i zwalimy się na werandzie, to prędzej czy później ktoś rzuci, że w sumie to fajnie by machnąć jeszcze jedno. Dziecko, nie wino – dodajmy dla jasności.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Sprzedawca arbuzów

Подняться наверх