Читать книгу Sprzedawca arbuzów - Marcin Meller - Страница 9

Оглавление

Parę pomysłów na felieton

Kiedy w piątek, dzień wysyłki felietonu do redakcji „Newsweeka”, budzę się i wiem, że nie mam pomysłu na tekst, zakładam sportowe buty, odprowadzam któreś z dzieci do przedszkola lub żłobka i choć nie lubię, ruszam biegać na Pole Mokotowskie. Po 10–15 minutach coś mi się tam w mózgu zaczyna wydzielać i jest szansa na pomysł. Biegam więc z komórką, by notować koncepty, gdyż pamięć mam znakomitą, ale o ograniczonej przydatności do spożycia. Ciekawe, że kiedy już po prysznicu i śniadaniu, ochłonąwszy nieco, przeglądam zapiski, miewam podobne uczucia, jak czytając refleksje czynione niekiedy po pijaku. Naprawdę to wymyśliłem? Ale czasem wraz z potem spłynie z tej mordęgi coś interesującego.

Staram się jednak, by była to ostateczność. Zasadniczo już w piątek wieczorem, po wysłaniu felietonu, zaczynam kombinować, co by tu na następny tydzień wymyślić. A z każdym tygodniem po ponad pięciu latach pisania felietonów jest trudniej. Bo ileś już historii i anegdot z życia własnego, przyjaciół, znajomych znajomych, z dawnych lektur, z zasłyszanych opowieści wykorzystałem. Pula się kurczy, ssanie na nowe wątki rośnie.

Więc nic na to nie poradzę, ale przystępując nawet dla przyjemności do lektury książki czy oglądania filmu lub serialu, podświadomie zastanawiam się, czy aby nie da się tej konsumpcji dzieła kultury wykorzystać do napisania felietonu. Gazety, telewizja, internet – to samo albo i gorzej. Pogaduchy u znajomych. Strzępy podsłuchanej w kawiarni rozmowy. Czasem ukłucie zazdrości, gdy przeczytam czyjś felieton, który sam bym chciał napisać. I przez cały tydzień klepanie w komórkę i notowanie. No to zajrzyjmy, co tam w skarbczyku niewydarzonych pomysłów.

Ikona prawicowej blogosfery Kataryna udzieliła wywiadu, w którym wyraziła delikatne rozczarowanie rządami PiS-u. W odpowiedzi prawica próbuje ją przemilczeć albo zaszczuć. Kataryna więc znika z Twittera, pisząc w ostatnim poście: „Nikt nigdy mnie tak nie hejtował, jak elektorat PiS-u. To daje do myślenia”. No świetnie, ale czy ta oczywista oczywistość daje mi felieton?

Do kin wchodzi dzisiaj Idol z ulicy palestyńskiego reżysera Hany’ego Abu-Assada o baśniowej, choć prawdziwej historii pochodzącego ze Strefy Gazy weselnego grajka, zwycięzcy ogólnoarabskiego „Idola”. Widziałem dwa wcześniejsze filmy Abu-Assada, Paradise Now i Omara, obydwa psychologicznie intensywne, głębokie, a jednocześnie z nerwem przednich thrillerów, ale muszę niebawem odebrać dzieci, a potem żona leci do swoich zajęć, nie wyrobię się już dzisiaj z kinem, szlag.

W tych dniach do księgarń trafia Cień góry Gregory’ego Davida Robertsa, od lat oczekiwany ciąg dalszy opowieści Shantaram, do której spopularyzowania w Polsce walnie się przyczyniłem, ale przecież o Robertsie i jego indyjskich awanturach opowiadam gdzie popadnie, niedługo strach będzie otworzyć lodówkę.

Barbara Zdunk. No tak, historia ostatniej spalonej w Europie „czarownicy” chodzi mi po głowie, odkąd sprowadziłem się częściowo na wieś pod Reszlem, gdzie w 1811 roku zakończyła życie nieszczęsna, zapewne upośledzona umysłowo kobieta. Tekst historyczny napisać by było łatwo, ale felieton? Muszę jeszcze pomyśleć.

Dzień świni! Moją partnerkę z „Dzień Dobry TVN” Magdę Mołek niezmiennie bawi mój system niczym dla rozbisurmanionego bachora. Otóż by przy skłonnościach do obżarstwa nie tyć ponad miarę, przez sześć dni w tygodniu karmię się warzywami i chudym mięsem, w niedzielę zaś mam „Dzień świni” (copyright by najlepsza z żon) – hulaj dusza, piekła nie ma. Frytki, kiełbasy, słodycze, sery, makarony, coca-cola, nawet jeszcze o północy. Przez sześć dni planuję, co też nawywijam w najpiękniejszy z dni, a potem i tak nie jestem w stanie spełnić wszystkich zachcianek, żołądek, nawet mój, wszak nie jest z gumy. No tak, wiem, że to bawi wielu ludzi, ale dobre jest na greps, na felieton trochę za mało.

Lista wrogów narodu wedle propagandy Dobrej Zmiany. O! Można by pohulać, wykaz wydłuża się codziennie, pełznąc w odmęty szaleństwa i absurdu. Ale czy poza śmieszno-straszną wyliczanką wymyślę jakąś wartość dodaną? Może później.

Czekaj, czekaj! A może jak spuściliśmy w zeszłym tygodniu dzieci dziadkom na cztery dni, mieliśmy przebogate plany clubbingu jak za dawnych lat, a skończyło się odsypianiem, wegetowaniem przed telewizorem z zamówionym na telefon żarciem, bo nawet do knajpy nie chciało nam się ruszyć? Ale coś ostatnio pisałem o dzieciach, nie można przeginać.

Wychodzi na to, że w przyszłym tygodniu muszę pójść pobiegać już w czwartek.

Sprzedawca arbuzów

Подняться наверх