Читать книгу Wisła Kraków. Sen o potędze - Mateusz Miga - Страница 6
Wódka dla kolegów
ОглавлениеWskutek czystki w kadrze pojawiło się kilku nowych zawodników, w tym Artur Sarnat. „Pamiętam to jak dziś. Nim trafiłem do Wisły, przez pół roku byłem zawodnikiem Cracovii. 3 lipca brałem ślub z Basią, zawodniczką sekcji piłki ręcznej Pasów. Zrobiono z tego wyjątkowe wydarzenie – oto przecież piłkarz Cracovii brał za żonę piłkarkę ręczną tego samego klubu. Daliśmy się namówić na wszystko – Basia była na biało, ja na czerwono – jakby w pasach. Ślub Cracovii, kapelan Cracovii, kibice Cracovii, działacze Cracovii, po prostu pasiaste święto. No a dzień później podpisałem kontrakt z Wisłą”.
Kibice Pasów byli zdezorientowani, czuli się oszukani. Szybko skończył się także miesiąc miodowy młodej pary. Dzień po ślubie żona zawiozła pana młodego do Straszęcina na zgrupowanie Wisły i przez najbliższe dwa tygodnie już go nie zobaczyła.
Na obóz Sarnat wziął ze sobą skrzynkę szampana, którym chciał uraczyć nowych kolegów z zespołu, i kilka butelek wódki, w zamyśle dla trenerów. Pracę w charakterze pierwszego szkoleniowca zaczynał wówczas Marek Kusto i najwyraźniej chciał pokazać, kto tu rządzi. Nie zgodził się, by piłkarze wypili do kolacji po lampce szampana, więc jeszcze tego samego wieczora zawodnicy, po cichu, szybko i sprawnie opędzlowali w pokojach wszystkie flaszki, w tym wódkę przeznaczoną dla Kusty i jego współpracowników.
W 1996 roku, na 90-lecie klubu, pod wodzą Henryka Apostela Wisła wróciła do najwyższej klasy rozgrywkowej. Ale pieniędzy ciągle było za mało. „Wiedzieliśmy, że musimy znaleźć sponsora. Gdyby się to nie udało, pewnie jakoś byśmy przetrwali, jednak długi rosłyby z każdym miesiącem”, mówi Miętta-Mikołajewicz.
„Mieszkałem w Krakowie, więc zawsze przyglądałem się temu, co się działo w Wiśle. Po transformacji ustrojowej wiadomo było, że nie będzie to czołowy klub w Polsce – wspomina Orest Lenczyk. Jako trener pracował w klubie już w latach 70. – Wisła była wówczas klubem resortowym, więc miałem do czynienia z pułkownikami milicji, przedstawicielami Urzędu Bezpieczeństwa. Jakoś udawało mi się z nimi porozumieć, bo widzieli, że moja praca przynosi efekty. Nieszczęście zaczęło się, gdy najważniejszym człowiekiem w krakowskiej milicji został generał Jerzy Gruba [ten sam, który dowodził oddziałami ZOMO podczas pacyfikacji kopalni Wujek w 1981 roku – przyp. aut.]. Od tamtej pory wszystko zaczęło się sypać. Podejmował decyzje za plecami, na zasadzie: »Wiecie, musicie, rozkaz«. Wszystko skończyło się wielkim kryzysem”.
Aby utrzymać się przy życiu, systematycznie sprzedawano największe gwiazdy – Tomasza Dziubińskiego, Kazimierza Moskala, wreszcie Grzegorza Kaliciaka. Gdy w 1996 roku menedżer Janusz Kowalik zaprosił tego ostatniego do hotelu Cracovia i na kartce napisał, ile może zarobić w Belgii, 21-letni piłkarz zwariował. „Nim trafiłem do Belgii, byłem na testach we francuskim AS Nancy. Wszystko było dobrze. Do czasu. Kiedy przyjechał Tony Cascarino, wiedziałem, że mogę pakować walizki”, wspomina Kaliciak. Reprezentant Irlandii miał za sobą występy w Chelsea i Olympique Marsylia, on zaś był ledwie materiałem na niezłego napastnika. W końcu przeszedł do St Truiden.
Kaliciak tak podsumowuje tamtą Wisłę: „Przed moim wyjazdem w klubie było goło i wesoło. Niby pieniędzy brakowało, ale znalazły się fundusze choćby na to, by pojechać do Tajlandii na Puchar Króla. Było też sporo utalentowanej młodzieży. Pamiętam takiego piłkarza Pawła Gościniaka. W meczu młodzieżowej reprezentacji Polski z Holandią przykrył czapką Marca Overmarsa. Niestety później ich kariery potoczyły się w zupełnie innych kierunkach. Paweł też lubił zabawę, alkohol. Roztrwonił swój talent, wielu innych także”.