Читать книгу Wisła Kraków. Sen o potędze - Mateusz Miga - Страница 7

Szopa czy Olisadebe?

Оглавление

Po powrocie do ekstraklasy Wisła była chłopcem do bicia. W przedostatniej kolejce sezonu 1996/97 przegrała w Łodzi z ŁKS-em 0:5 i widmo spadku okazało się całkiem realne. Przed meczem ze Stomilem Olsztyn z piłkarzami spotkała się liczna grupa kibiców. Przesłanie było proste – jeśli przegracie, odwiedzi was 250 osób z kijami baseballowymi. Nietypowa forma motywacji najwyraźniej podziałała. Już po kwadransie było 2:0, ostatecznie skończyło się zwycięstwem 5:2. Kraków odetchnął z ulgą.

Aby w następnym sezonie uniknąć równie stresujących sytuacji, drużyna wymagała wzmocnień. Latem 1997 roku więcej jednak mówiło się o osłabieniach. Lider defensywy Bogdan Zając twierdził, że ma oferty z czołowych polskich klubów i lada chwila opuści Kraków. Tomasz Kulawik i Jacek Matyja zorganizowali dwuosobowy strajk. W lipcu wyszli na środek boiska treningowego tylko po to, by zakomunikować Łazarkowi, że ćwiczyć nie zamierzają, bo wkrótce przeniosą się do Polonii Warszawa. Całą trójkę udało się zatrzymać.

W klubie został także Janusz Świerad, chociaż był bardzo bliski sensacyjnego transferu do OFI Kreta. Wszystko było już dograne. „Nigdy wcześniej ani nigdy później czegoś takiego nie przeżyłem. Gdy wylądowałem w Grecji, na lotnisku czekali na mnie kibice, dziennikarze i kamery telewizyjne”, wspomina. Miał wziąć udział w jednym treningu i podpisać kontrakt. Zaraz na początku gierki treningowej jeden z rywali ostro go zaatakował. Świerad poczuł przeszywający ból, ale wytrzymał na boisku do końca. Gdy schodził do szatni, kolano miał już mocno opuchnięte. Grecy zrobili mu punkcję i odesłali do domu. „Podczas badania okazało się, że nie zerwałem więzadła, bo nie miałem go już przed wyjazdem do Grecji. Zerwałem je kilka miesięcy wcześniej, a mogłem grać, bo mięsień czworogłowy utrzymywał całą nogę. Na szczęście klub zachował się wspaniale, prezes Piotr Skrobowski zorganizował operację w Niemczech, we Freiburgu, i jeszcze jesienią wróciłem na boisko. Zagrałem w czterech meczach”, mówi Świerad.

W obliczu jego kontuzji palącym problemem stało się zatrzymanie Roberta Szopy. Wiosną 1997 roku grał on w zespole Wisły na zasadzie wypożyczenia z Rakowa Częstochowa. Zdobył pięć bramek, dzięki którym Biała Gwiazda zdobyła siedem punktów – bez tych goli nie utrzymałaby się w lidze. Klub z Częstochowy za transfer definitywny zażyczył sobie pół miliona. W sytuacji Wisły – zapewne o jakieś 450 tysięcy za dużo.

Wzmocnień szukano w niższych ligach. Na testach pojawił się między innymi 22-letni piłkarz trzecioligowej Kaszubii Kościerzyna Tomasz Kafarski. Angażu nie wywalczył, bo piłkarzem był kiepskim, za to pięć lat później wrócił do Krakowa jako początkujący trener, by odbyć staż u boku Henryka Kasperczaka. Siłę ataku miał wzmocnić Krzysztof Palej, ale klubu nie stać było na wykupienie 28-letniego napastnika z Unii Tarnów, więc sprowadzano zawodników z takich klubów jak Aluminium Konin, Świt Krzeszowice, Glinik Gorlice czy Garbarnia Kraków. Szału nie było.

Nawet w takiej zapaści finansowej Wiśle mogła się trafić prawdziwa perełka. W sierpniu na testach pojawiło się dwóch czarnoskórych piłkarzy. Marokańczyk przedstawił się jako Abdel Srie i przyznał, że z zawodu jest fotoreporterem. Drugi przybysz był Nigeryjczykiem. „Gołym okiem widać było, że gość ma smykałkę do gry. Był też szybszy od nas wszystkich”, mówi Marcin Pasionek. Miał 19 lat i nazywał się Emmanuel Olisadebe.

W Krakowie spędził ponad tydzień, długo czekał, aby zademonstrować swoje umiejętności, w końcu zagrał w sparingu z algierskim klubem WA Tlemcen (0:3), ale akurat w tym meczu wypadł blado. „Dwa razy bardziej podobał mi się jeszcze inny testowany piłkarz, Festus Agu. Facet miał za sobą grę w hiszpańskiej Composteli. Nie wiem, jakim cudem znalazł się w Krakowie”, wspomina Rafał Wójcik.

Oli pomieszkał chwilę w obskurnym klubowym hotelu, ale temat przenosin do Wisły powoli umierał śmiercią naturalną. Za transfer trzeba było zapłacić 150 tysięcy dolarów, a nikt w klubie nie wiedział, skąd wziąć taką kwotę, brakowało także przekonania, czy Olisadebe z marszu stanie się wartościowym zawodnikiem. Nawet gdyby udało się wygospodarować trochę wolnych środków, zapewne zostałyby przeznaczone na zatrzymanie Roberta Szopy. „W Wiśle poważnie myśleli o transferze Emmanuela, bo liczyli, że w przyszłości uda im się zarobić na wytransferowaniu go do większego klubu – zapewnia menedżer Ryszard Szuster, który przywiózł wówczas Olisadebe do Krakowa. – Pamiętam Wojtka Łazarka, który w swoim stylu rzucił, że jeśli sam miałby coś w skarpecie, wyłożyłby pieniądze na tego chłopaka. Czas płynął, a Wisła wciąż nie podejmowała decyzji. Nie mogliśmy dłużej czekać, więc w końcu pojechaliśmy szukać szczęścia gdzie indziej”, dodaje. Ostatecznie Olisadebe wylądował w Polonii Warszawa, ale na stadionie Wisły zawsze czuł się dobrze – jako piłkarz Czarnych Koszul i Panathinaikosu Ateny łącznie strzelił tutaj cztery gole.

Wisła Kraków. Sen o potędze

Подняться наверх