Читать книгу Wisła Kraków. Sen o potędze - Mateusz Miga - Страница 9

Krzysiek, usiądź

Оглавление

Nadzieją na lepszą przyszłość była drużyna juniorów prowadzona przez Wojciecha Stawowego, która dwa razy z rzędu sięgnęła po mistrzostwo Polski. Twórcy tych sukcesów coraz odważniej wchodzili do pierwszego zespołu. Marcin Pasionek, Łukasz Surma i Paweł Weinar już byli podstawowymi piłkarzami drużyny Łazarka, a Rafał Wójcik, Krzysztof Piszczek, Paweł Nowak również grali coraz częściej.

„Mieliśmy po 18–19 lat, a za Wisłę dalibyśmy się pokroić. Problemem był jednak brak bazy treningowej. Boisko wyglądało, jakby przejechał po nim kombajn do buraków. Nie było szans, by szlifować krakowską piłkę. Trener Łazarek chodził ze sztychówką, kopał jakieś dołki i powtarzał, że on zrobi porządne boisko”, wspomina ze śmiechem Rafał Wójcik. Gdy pojawiła się Tele-Fonika, niektórzy musieli jednak zweryfikować swoje plany. W klubie zabrakło dla nich miejsca.

Tak było choćby w przypadku Krzysztofa Piszczka. Jeszcze w 1997 roku rozegrał 11 spotkań w pierwszym zespole, w następnym roku był już w rezerwach, Franciszek Smuda dał mu jeszcze zagrać w końcówce meczu z Newtown, potem musiał jednak odejść, tułał się po mniejszych klubach, aż wreszcie, wspólnie ze Stawowym, wylądował w Cracovii. Pasy pewnie zmierzały do drugiej ligi, a Piszczek szybko stał się ważnym ogniwem zespołu.

Gdy w kwietniu 2003 roku fani Cracovii świętowali awans, on jechał do Poznania, by rozpocząć walkę o życie. Problemy zaczęły się miesiąc wcześniej. Z jego ramieniem działo się coś niepokojącego, ręka drętwiała, ciemniało mu przed oczami, czuł się coraz słabiej, na treningu nie potrafił nadążyć za kolegami. Chociaż był zawodnikiem Cracovii, umówił się na wizytę u lekarza wiślaków Mariusza Urbana. Po serii badań spotkali się ponownie.

– Krzysiek, usiądź na chwilę – usłyszał.

Wyniki otrzymane ze szpitala ścięłyby z nóg największego twardziela. W organizmie piłkarza rozgościł się nowotwór złośliwy i zdążył niemal na wylot przeżreć głowę kości ramiennej w prawej ręce.

W 2008 roku Piszczek był po dwóch wycieńczających sesjach chemioterapii. Lekarze dawali mu 50 procent szans na przeżycie, większość z nich doradzała amputację prawej ręki. Nie chciał o tym słyszeć z dwóch powodów. Po pierwsze ciągle liczył na powrót do normalnego życia. Po drugie – bardziej niż śmierci bał się ludzkiej litości.

– To jedyna rzecz, z którą sobie nie radzę – powtarzał.

O powrocie na boisko już nie myślał, ale w 2004 roku wciąż miał nadzieję. Cały czas widział w sobie piłkarza. Pewnego dnia, łysy, wychudzony, wyczerpany dziesięciomiesięcznym leczeniem, pojawił się na Cracovii. „Nie liczyłem na wiele, chciałem dostać najniższą pensję i wrócić do treningów, a usłyszałem: »Idź na bezrobocie«”, wspominał. Gdy doszedł do siebie i w wieku 29 lat został samodzielnym trenerem Kmity Zabierzów, dostał kolejnego kopniaka. Rak znów zaatakował. „Próbowałem pracować jak najdłużej, ale musiałem pamiętać, by nie dać się pożreć. Z dnia na dzień ból ręki narastał. Zapominałem o nim tylko w trakcie treningu. Gdy schodziłem z boiska, znów docierał do mojej świadomości i stawał się nie do zniesienia. Co godzinę brałem bardzo silne środki przeciwbólowe. W końcu powiedziałem piłkarzom o moich problemach i poleciałem do Monachium na leczenie”.

W Niemczech okazało się, że nowotwór zaatakował płuca, które musiały być operowane. W przerwach między sesjami chemioterapii Piszczek wracał do Polski, by prowadzić treningi. Lekarze w Monachium po raz kolejny namawiali go, aby zgodził się na amputację ramienia. Konsekwentnie odmawiał, bo ciągle liczył, że wygra tę walkę. Tak też się stało, ale tylko na kilka miesięcy, bo wkrótce nowotwór znów ruszył do ofensywy. Lekarze szybko zdali sobie sprawę, że tym razem czasu jest mało. Bardzo mało. Ramię zostało amputowane, natychmiast rozpoczęto leczenie, ale ta bitwa została przegrana. Piszczek zmarł w sierpniu 2009 roku. „Wiem, że z rakiem nie można wygrać, będzie towarzyszyć mi do końca życia”, powtarzał. Niestety miał rację.

„Krzysiek zapowiadał się na super zawodnika. Gdy byliśmy jeszcze juniorami, miałem pewność, że to on jako pierwszy przebije się do seniorów”, mówi Paweł Nowak.

Tylko jeden. Tylko Nowak zdołał zaistnieć w nowej Wiśle. Już w sezonie 1997/98 rozegrał 14 spotkań w pierwszej drużynie.

– Zetnij włosy, to dam ci zadebiutować – mówił do niego Łazarek.

Ściął i zagrał. Przy zespole utrzymał się nawet wtedy, gdy była to już zupełnie nowa drużyna, a trenerem został Franciszek Smuda. W sezonie 1998/99, gdy większość kolegów, z którymi świętował juniorskie sukcesy, wyjechała już z Krakowa, rozegrał 11 meczów, głównie jako rezerwowy. W takiej samej roli pojawił się na boisku w wyjazdowym spotkaniu z Parmą w Pucharze UEFA. „Początkowo czułem się skrępowany, przebierając się w jednej szatni z piłkarzami, których do tej pory znałem tylko z telewizji. Do niektórych chciałem mówić na »pan«, ale szybko wybili mi to z głowy”, opowiada.

Potem jednak i dla niego brakło miejsca. Był wypożyczany do Hutnika Kraków, Proszowianki, Cracovii, aż wreszcie Pasy wykupiły go na stałe za około 100 tysięcy złotych. Do tej pory to ostatni transfer między tymi dwoma krakowskimi klubami.

Zdaniem wielu członków tamtej drużyny, która sięgnęła po mistrzostwo Polski juniorów, największe szanse na pozostanie w Wiśle miał Łukasz Surma, ale sam je pogrzebał. Jeszcze jesienią, gdy już wiadomo jednak było, że wkrótce klub trafi pod skrzydła Tele-Foniki, podpadł Łazarkowi. Trener wpuścił go na boisko w przerwie meczu z Widzewem Łódź. Nie grał źle, ale z jakiegoś powodu trener postanowił zdjąć go z boiska. Wejść w przerwie i nie dotrwać do końca meczu? Upokorzenie. Surma nie wytrzymał i schodząc z murawy, cisnął koszulką o ziemię. „On tej koszulki już nie założy”, komentował Łazarek. Surma tłumaczył się potem, że rzucił koszulką, bo nie chciał mieć kondoma na piersi – Wisła grała wówczas z reklamą Unimila.

Koszulkę jednak założył. Na wiosnę zagrał siedem razy, ale na tym się skończyło. „Łukasz chyba poddał się bez walki. Powinien robić swoje i spokojnie czekać na szansę”, mówi Grzegorz Pater.

Wisła Kraków. Sen o potędze

Подняться наверх