Читать книгу Feel Again - Mona Kasten - Страница 10

7

Оглавление

Jeżeli w czymś jestem naprawdę dobra to w skutecznym ignorowaniu swoich problemów, przynajmniej na jeden wieczór. Czarodziejski eliksir to w tym wypadku alkohol, a tutaj na szczęście było go pod dostatkiem. Po dwóch butelkach czerwonego wina Gian wyczarował skądś flaszkę amaretto, którą także osuszyliśmy do połowy.

Alkohol zdążył zaszumieć mi w głowie, czym można tłumaczyć to, że ubrana w tweedową marynarkę buszowałam w szafie Isaaca.

Właściwie celem tego wieczoru była zmiana jego garderoby i sprowadzenie jej do poziomu nienerda. Kiedy Isaac mi o tym przypomniał, Gian wpadł na pomysł, że powinnam mierzyć kolejne sztuki odzieży i prezentować je na sobie. To, co uznali za korzystne, zostawało, a wszystko inne lądowało na stercie ubrań do oddania.

Do dzisiaj nie wiem, czemu się na to zgodziłam. Garderoba Isaaca to najdziwniejsza zbieranina ciuchów, jaką w życiu widziałam. Pomijając milczeniem pięć tysięcy tweedowych marynarek, znalazłam w niej także biało-czerwoną kamizelkę, skórzaną uprząż, długie rękawiczki bez palców i groźnie wyglądający miecz. A także zieloną sukienkę i dobraną do niej… szpiczastą czapeczkę. O Boże.

Bezradnie przyglądałam się stercie ciuchów i koniec końców wybrałam właśnie tę czapeczkę. Wróciłam do chłopaków siedzących w salonie. Akurat rozlewali resztkę amaretto. Gian odstawił kieliszek na stolik i na mój widok wybałuszył oczy, a potem ryknął śmiechem.

– To się nazywa wyczucie stylu!

Rozłożyłam ręce w zdecydowanie zbyt obszernej marynarce.

– Isaac, musimy poważnie porozmawiać o tych dziadkowych kreacjach – stwierdziłam.

Chłopak z westchnieniem ukrył twarz w dłoniach.

– Musimy też porozmawiać o tych kostiumach – dodałam i znacząco spojrzałam w górę, na zieloną czapeczkę na mojej głowie.

Isaac głośno zaczerpnął tchu i mruknął coś niezrozumiale.

– W twojej szafie znalazłam też atrapę miecza. To trochę przerażające.

Powoli opuścił ręce. Miał szkliste spojrzenie, co oznaczało, że alkohol podziałał na niego w co najmniej takim samym stopniu, co na mnie.

– Przecież nie ubieram się tak na co dzień. To stroje na Comic Con. My się wtedy… przebieramy.

Nie miałam pojęcia, o czym mówi.

– Przebieracie się?

– To się nazywa cosplay – wyjaśnił Gian, a widząc moją minę, dodał: – Odtwarzamy kostiumy ulubionych postaci z filmów i gier. Na przykład Linka z Zeldy. – Zerknął na czapeczkę.

Zdjęłam ją i obejrzałam dokładnie.

– Sam ją zrobiłeś? – zapytałam z niedowierzaniem.

– Tak. – Isaac skinął głową.

Spojrzałam w kierunku jego pokoju.

– Podobnie jak te wszystkie przebrania, które tam wiszą?

Znowu potwierdził ruchem głowy.

Gian żachnął się i szturchnął go w bark.

– Zaraz, zaraz, twierdzi, że sam to wszystko zrobił, a przecież mu pomagałem. Zanim się wprowadził, był prawiczkiem w świecie cosplayów.

Wodziłam wzrokiem od jednego do drugiego.

– Zobacz, mam zdjęcia. – Gian wyraźnie się ożywił. Chwycił za telefon. – Tak było w zeszłym roku w San Diego.

– Nie sądzę, żeby Sawyer to interesowało – wymamrotał Isaac.

– Ależ owszem – zapewniłam. Usiadłam między nimi i wyprostowałam nogi. Przy tym ruchu dotknęłam stopą uda Isaaca, na co biedak zesztywniał i usiłował dyskretnie się odsunąć. Stłumiłam westchnienie. Czekało nas jeszcze bardzo dużo pracy.

Kiedy Gian podsunął mi telefon pod nos, wzięłam go i przyjrzałam się fotografii.

Byli na niej obaj, Isaac i Gian, w dziwacznych, ale w sumie całkiem niebrzydkich kamizelkach, ze srebrnymi obręczami na przedramionach, a zza ich pleców wystawały groźnie wyglądające ostrza.

Powiększyłam fotografię. Isaac wyglądał na niej bardzo pewnie. Co prawda z trudem dawało się go rozpoznać, bo połowę twarzy zasłaniał mu obszerny kaptur, ale trzeba nie lada odwagi, by w takim stroju wyjść za drzwi swojego mieszkania. Naprawdę. A zatem ma w sobie pokłady pewności siebie.

– Przebraliśmy się za Altaira Ibn-La’Ahada i Enzio Auditore de Firenze z gry Assassins Creed – wyjaśnił cicho Isaac. Chyba nawet mimo alkoholu głupio się czuł, że poznałam jego hobby.

– Chcesz powiedzieć, że nie wstydzisz się w takim stroju jechać na konwencję i udawać płatnego zabójcę, ale umierasz ze strachu, ilekroć odezwie się do ciebie dziewczyna? – uściśliłam.

Isaac unikał mojego wzroku; wolał wbić spojrzenie w pustą szklaneczkę po amaretto.

– Ej no, tego nie można porównywać, na takich konwencjach wszyscy są poprzebierani. – Gian pospieszył mu z pomocą.

Jego słowa dały mi do myślenia. Isaac był dla mnie jak księga z siedmioma pieczęciami. Nieśmiały, nie chciał zwracać na siebie uwagi, a jednocześnie przebierał się za płatnego mordercę i ubierał jak własny dziadek.

– A o co chodzi z tym? – zapytałam i dotknęłam rękawa tweedowej marynarki. Dopiero teraz zauważyłam, że ma nawet skórzane łaty na łokciach. Koszmar. – Bo to chyba nie jest przebranie?

Isaac tylko wzruszył ramionami.

– Dawaj, Grancie, Isaacu Grancie. Opowiedz, jak rodził się twój nietypowy styl ubierania się – zachęcałam go.

Zastanawiał się przez dłuższą chwilę.

– W szkole nie wolno mi było samemu wybierać sobie ciuchów. Kiedy zarobiłem swoje pierwsze pieniądze, skompletowałem własną garderobę.

Powiedział to od niechcenia, jakby to nie było nic wielkiego, ale wyraźnie wyczuwałam, że chodzi o coś więcej.

– Stary, opowiedz jej o szkole – zachęcił Gian.

Isaac wyprostował się gwałtownie.

– Nie ma o czym opowiadać.

– Nie byłabym tego taka pewna – zauważyłam. Odwzajemnił moje spojrzenie i po chwili westchnął cicho.

– W szkole nie było mi łatwo. Wszyscy się ze mnie nabijali, bo nosiłem stare ciuchy i do tego dzieliłem je z siostrą. Po maturze postanowiłem, że będę się ubierał tak, że to ja będę miał kontrolę, czy i z czego się śmieją. Mało kto w naszym wieku nosi muchy, ale jeżeli już się na to decyduje, jest to świadomy wybór. I właśnie dlatego je noszę. Dobrze się w nich czuję. Jak mężczyzna, a nie jak mały chłopiec. A jeżeli ktoś się ze mnie nabija… – Urwał i zacisnął usta w wąską linię.

– Nie dzieje się to dlatego, że nie masz innego wyboru – dokończył za niego Gian.

Przez dłuższą chwilę wodziłam wzrokiem od jednego do drugiego. Zapanowała cisza. W końcu Isaac odezwał się z wymuszoną nonszalancją:

– Jakby nie było, szkoła średnia to dla większości z nas istny horror.

Zesztywniałam, gdy nagle zalała mnie fala wspomnień. Wspomnień, których zazwyczaj do siebie nie dopuszczam i za wszelką cenę staram się odepchnąć. Słyszałam ich głosy, jakby stały tuż obok mnie.

Szmata. Taka sama jak matka.

A także głos mojej siostry: Morgan mi się oświadczył.

Przez cały wieczór udawało mi się nie myśleć o Riley. Nie zacznę teraz.

Dolałam sobie amaretto i wychyliłam jednym haustem.

– Bardzo się przyjaźnicie, prawda?

– Można tak powiedzieć. Kiedy Isaac się wprowadził, byłem w fatalnym stanie. Pomógł mi z tego wyjść. To jeden z najlepszych ludzi, jakich znam.

Isaac podniósł głowę i spojrzał na Giana ze zdumieniem, jakby nie wierzył, że ktoś powiedział o nim coś takiego.

Gian wygodniej usadowił się na kanapie.

– No dobra, ale jeżeli mamy dalej rozmawiać o emocjach, muszę się napić. Isaac opowiedział mi o waszej umowie. Jaka będzie pierwsza lekcja?

Zmiana tematu przyprawiła mnie o zawrót głowy, w której już szumiał alkohol. Zwłaszcza że w ogóle się nie zastanawiałam, co dalej po opróżnieniu szafy Isaaca.

Nie musiałam jednak specjalnie długo nad tym myśleć. Było dla mnie jasne, gdzie moja pomoc jest najbardziej potrzebna.

– Flirtuj ze mną – zwróciłam się do Isaaca.

Z jego twarzy zniknął ślad uśmiechu. Szeroko otworzył oczy.

– Słucham? – wychrypiał.

– Chciałabym, żebyś ze mną poflirtował – powtórzyłam. – Oboje jesteśmy pijani, ja mam na sobie tweedową marynarkę, a na głowie szpiczastą czapeczkę – czyli nie zrobisz z siebie większego idioty niż ja teraz. – Pomachałam w jego stronę frędzlami zwisającymi z czapeczki.

Isaac otwierał i zamykał usta. Przechyliłam głowę na bok i odczekałam chwilę. Widząc przerażenie w jego oczach, westchnęłam głośno.

– Jeżeli chcesz, poćwiczę na Gianie.

– Nie – odparł zdecydowanie.

– Dobra, więc zaczynamy. Jesteśmy w klubie. Gian, jesteś jego skrzydłowym. – Wstałam z kanapy i pokazałam zwolnione przez siebie miejsce. Dolałam sobie amaretto i ze szklanką w dłoni poszłam na drugi koniec pokoju, gdzie stanęłam obok Dartha Vadera i Bilbo Bagginsa. – Stoję sobie tutaj z przyjaciółkami, przy barze. Co zrobisz, żebym zwróciła na ciebie uwagę?

Isaac bezradnie przyglądał mi się z kanapy.

– Kontakt wzrokowy – podpowiedziałam. – Jeżeli chcesz zwrócić na siebie uwagę dziewczyny, musisz nawiązać z nią kontakt wzrokowy. Ale nie możesz gapić się na nią bez przerwy, to trochę straszne.

Isaac natychmiast uciekł wzrokiem.

– Nie możesz też ciągle gapić się w podłogę. Od samego widoku człowiek się denerwuje. Co chwilę zerkaj w tamtą stronę, jednocześnie rozmawiając z przyjacielem. Kiedy cię zauważy, uśmiechnij się do niej. Jeżeli odpowie uśmiechem, możesz zebrać się na odwagę i do niej zagadać.

Isaac kiwał głową z takim przejęciem, że mało brakowało, a bym się roześmiała.

– Jasne.

– No dobra, więc flirtuj ze mną.

Z daleka było po nim widać, jak nieswojo czuje się w tej sytuacji. Gian nalał amaretto do dwóch szklanek, wcisnął mu jedną i powiedział przesadnie głośno:

– Jezu, stary, spójrz, tam przy barze!

Isaac komicznie przewrócił oczami, ale przelotnie zerknął w moją stronę. I jeszcze raz. Za trzecim razem uśmiechnął się nieśmiało.

Odpowiedziałam tym samym – chyba trochę zbyt ochoczo, bo Isaac zaczerwienił się po korzonki włosów i upuścił szklankę z alkoholem. Jezu, co za koleś.

– Cholera – sapnął i gorączkowo zaczął szukać serwetki, żeby zetrzeć plamę ze spodni.

Gian zwijał się ze śmiechu na kanapie.

– Jezu, Grant, beznadziejny z ciebie przypadek.

– Nieprawda – rzuciłam i wcisnęłam się między nich na kanapę. – Ma na to cały wieczór.

– Muszę się więcej napić – stwierdził Isaac zrezygnowany.

Pokręciłam przecząco głową.

– Nie, na trzeźwo też musisz być w stanie to zrobić.

Głośno zaczerpnął tchu.

– No dobrze. Pokaż mi, jak mam się seksownie uśmiechać.

W tym momencie z głośników zaczęła płynąć wolna piosenka pełna niskich, basowych dźwięków. Spojrzałam na Giana. Z niewinnym uśmieszkiem bawił się telefonem.

Wróciłam wzrokiem do Isaaca. A potem przechyliłam głowę na bok i spojrzałam na niego zza na wpół opuszczonych rzęs. Uśmiechnęłam się powoli.

Zadziałało. Powędrował wzrokiem do moich ust i z trudem przełknął ślinę.

– Teraz ty – poleciłam.

Odchrząknął.

Przechylił głowę na bok i uśmiechnął się szeroko. Wyglądał makabrycznie.

Za moimi plecami Gian parsknął śmiechem.

– Mówiłam, że masz się uśmiechać seksownie, a nie jak wariat.

– To megaupokarzające. – Isaac westchnął głośno.

– Nie przesadzaj. Spróbuj powoli. Najpierw jeden kącik ust, potem drugi. Jakbyś chciał samym uśmiechem przekonać mnie do tego, żebym ci dała swój numer telefonu.

– No dobra. – Odetchnął pełną piersią. – Dobra. – Otrzepał dłonie, odsunął się i odchylił na kanapie. Potem odnalazł spojrzeniem moje oczy… I uśmiechnął się. Powoli, krzywo. I bardzo zmysłowo.

Poczułam łaskotanie w brzuchu.

– Nie wiem jak ona, ale ja dałbym ci swój numer – zapewnił Gian przyjaciela zza moich pleców i puścił z komórki triumfalne fanfary.

Isaac uśmiechnął się szeroko.

– Lekcja zaliczona?

Uniosłam brwi.

– Pierwszy punkt pierwszej lekcji, owszem. Teraz punkt drugi: flirt słowny.

– Rewelacja, po prostu rewelacja. Mówiłem wam już, że jestem zachwycony waszym projektem? – zapytał Gian.

– Fantastycznie, w takim razie pokażesz mu, jak się flirtuje, skoro taki z ciebie mistrz – zaproponowałam i wskazałam Isaaca ręką.

Gian bezradnie rozłożył ręce.

– Może lepiej nie.

Ponownie skoncentrowałam się na Isaacu.

– Kiedy chcesz poderwać dziewczynę, najpierw zapytaj, jak ma na imię. Możesz spokojnie zacząć tak: „Cześć, jestem Isaac, a ty…?”. Czy coś w tym stylu. Kiedy odpowie: „Jestem bla, bla”, mówisz: „Blabla. Uwielbiam to imię”. Dziewczynie to pochlebi. Voilà, pierwszy krok już za tobą.

Kąciki jego ust drgnęły w uśmiechu.

– Chyba dam sobie radę.

– A co, jeśli ma jakieś koszmarne imię? – wtrącił się Gian. – Wtedy za żadne skarby nie powiem tego z poważną miną. Wyobraź sobie, że ma na imię Apple Blue Flower czy coś takiego. Taki komplement w życiu nie przejdzie mi przez gardło.

Isaac parsknął śmiechem. Ja puściłam słowa Giana mimo uszu i tylko przewróciłam oczami.

– Kolejny etap to nawiązanie rozmowy.

Isaac natychmiast spoważniał.

– Zdaj się na sytuację. Jeżeli poznajesz ją w kawiarni, rzuć jakąś uwagę na temat dobrej kawy, którą tu podają. Jeżeli rzecz dzieje się na imprezie, powiedz coś o muzyce albo innych gościach. Na wykładzie skomentuj zachowanie wykładowcy albo temat zajęć.

– W twoich ustach to wszystko brzmi tak łatwo. Zazwyczaj to nie tematu do rozmowy mi brakuje.

Skinęłam głową.

– Tylko odwagi, tak, wiem. Ale to naprawdę nie jest takie trudne, a zresztą, co takiego może się stać? Szybko się zorientujesz, czy jest tobą zainteresowana, czy nie. Najważniejsze, żebyś zdobył się na odwagę i spróbował.

Isaac przytaknął.

– Z czasem na pewno nabierzesz większej pewności siebie. Kiedy już zaczniecie rozmawiać i zorientujesz się, że wszystko idzie dobrze, możesz spokojnie zacząć ją dotykać. Nie obmacywać. – Łypnęłam znacząco na Giana. – Delikatnie dotykać, jej barku czy ręki. To niewinne gesty, ale jednocześnie dają jasno do zrozumienia, o co ci chodzi.

– Jasne. – Isaac miał taką minę, jakby każde moje słowo zapisywał w pamięci.

– Teraz to poćwiczymy – zdecydowałam.

– Będę wam potrzebny? – wtrącił się Gian.

Pokręciłam przecząco głową.

– Bogu dzięki – sapnął z ulgą. – Muszę do kibla.

Nie zwracałam na niego uwagi.

– No dobrze. – Spojrzałam na Isaaca. – Jesteśmy na imprezie. Siedzę tutaj, rozglądam się wokół i nie mam z kim porozmawiać i wtedy zjawiasz się ty.

Z trudem przełknął ślinę.

– Jasne.

Odczekałam chwilę, ale nic nie zrobił. Cały czas się tylko na mnie gapił.

– Uśmiech – przypomniałam.

– A, to już!

Z westchnieniem ukryłam twarz w dłoniach. Kiedy ponownie spojrzałam na Isaaca, miał taką minę, jakby nagle obudziła się w nim ambicja. Odchrząknął i otrzepał dłonie. A potem wstał, pokonał pokój kilkoma krokami, odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął tak, jak go uczyłam. Zbliżał się do mnie powoli. Zaskoczona nagłą zmianą w jego zachowaniu, patrzyłam na niego bez słowa, kiedy siadał koło mnie na kanapie.

– Cześć, jestem Isaac. – Kąciki jego ust drgnęły. Wyciągnął do mnie rękę. – A ty?

Ujęłam jego dłoń. Uścisnął moją i delikatnie przesunął kciukiem po jej grzbiecie, tak samo jak ja, kiedy dobijaliśmy targu. Sprytna bestia.

– Apple Bloom Flower, ale przyjaciele mówią na mnie Blue – odparłam.

Sporo wysiłku go kosztowało, żeby się nie roześmiać, ale zdołał nad sobą zapanować.

– Blue, jakie piękne imię. – Jeszcze chwilę przytrzymał moją dłoń, a potem ją puścił. – Beznadziejna ta impreza, prawda?

Wzruszyłam ramionami.

– Szczerze mówiąc, spodziewałam się, że będzie więcej ludzi.

– Ja też… Ale wiesz co, Blue? – Uśmiechnął się znowu i pochylił odrobinę w moim kierunku. Dotknął mojego barku, delikatnie, przelotnie. – Ten wieczór już mi się wydaje o wiele fajniejszy niż jeszcze kilka minut temu.

A ja… Zaniemówiłam.

Zaledwie parę chwil temu nie był w stanie wykrztusić słowa i mało brakowało, a spadłby z kanapy, gdy trąciłam go stopą. Najwyraźniej obudziłam w nim ambicję i nagle zaskoczył.

Odchrząknął.

– Też tak uważam.

Isaac uśmiechał się coraz szerzej. Przyglądał mi się intensywnie, niemal intymnie, pochłaniał mnie wzrokiem.

Absolutnie nie spodziewałam się fali gorąca, która mnie oblała. Gapiłam się na niego.

A on patrzył na moje usta.

– Co mnie ominęło?

Głos Giana ściągnął mnie na ziemię. Odsunęłam się odrobinę.

– Wiesz co? Po czymś takim dałabym ci nie tylko swój numer telefonu – rzuciłam z wystudiowaną lekkością.

Isaac promieniał, co było tym słodsze, że jednocześnie był czerwony jak burak. Z tym zakłopotanym Isaakiem radziłam sobie o wiele lepiej niż z uwodzicielem sprzed chwili.

– Poszło całkiem nieźle. Lekcja pierwsza zakończona. Teraz możemy dalej zająć się twoją garderobą.

Sądząc po minie Isaaca, nie wiedział, czy śmiać się, czy płakać. Opadł z powrotem na poduszki, a Gian szedł w stronę kanapy i chwalił go na całe gardło:

– Świetna robota, stary. Za kilka tygodni będzie z ciebie prawdziwy Casanova.

Wstałam. Alkohol dawał o sobie znać, musiałam na chwilę oprzeć się o ścianę, żeby zachować równowagę. Nic dziwnego, że Isaacowi udało się zbić mnie z pantałyku.

Wróciłam do jego pokoju i ściągnęłam marynarkę. Wylądowała na stercie rzeczy do oddania, natomiast czapeczka wróciła do pozostałych kostiumów. Wyjęłam z szafy kolejną sztukę odzieży, założyłam ją na dżinsy i koszulkę i krokiem modelki wróciłam do saloniku. Zatrzymałam się przed Isaakiem i Gianem, obróciłam wokół własnej osi i oparłam dłoń na biodrze.

Gian ryknął śmiechem na całe gardło.

Isaac z westchnieniem ukrył twarz w dłoniach.

– Do śmieci, prawda? – zapytałam.

Isaac wyprostował się gwałtownie.

– A jeśli jeszcze będą mi potrzebne?

– Człowieku, to są żółte szelki! Żółte szelki w łosie! – sapnęłam oburzona. – Nie masz sześciu lat, tylko dwadzieścia jeden, i nie jesteś ani klaunem, ani przedszkolanką. Żaden argument, żadne wytłumaczenie nie przekona mnie, że powinieneś coś takiego mieć w swojej szafie.

– Ona właściwie ma rację. Nawet na niej kiepsko wyglądają. – Gian spojrzał na mnie niespokojnie. – Bez urazy.

– Coś takiego, a ja myślałam, że w żółtym mi do twarzy – prychnęłam, ale nie udało mi się zachować powagi.

– Jezu, Sawyer, są okropne. Zdejmij je – wymamrotał Isaac.

Przechyliłam głowę na bok.

– Hm, sama nie wiem. Właściwie może wcale nie są takie złe. Na tyle dobre, że je zachowam i będę zakładała na wszystkie nasze spotkania.

Isaac wstał z pewnym trudem. Wycelował palec w moją stronę.

– Rozbieraj się.

– A propos, coś takiego możesz powiedzieć dziewczynie, którą chcesz zaciągnąć do łóżka – zachichotałam i odskoczyłam, gdy na mnie skoczył.

– Ściągaj łosie! – ryknął Gian.

Cofnęłam się o kolejny krok.

– Ściągaj szelki, Sawyer.

– Bo co? – rzuciłam żartobliwie i udawałam, że wpatruję się w swoje polakierowane na czarno paznokcie.

Na twarzy Isaaca pojawił się szatański uśmiech.

– O jednym zapomniałaś, Dixon – powiedział podejrzanie spokojnie.

– Niby o czym? – zainteresowałam się.

– O tym, że mam trójkę młodszego rodzeństwa.

Potem wszystko stało się błyskawicznie. Isaac rzucił się na mnie i przewrócił na podłogę. Jęknęłam, gdy oboje wylądowaliśmy na dywanie, ja pod nim, z jego ręką na mojej talii.

– Uważaj! – Tylko tyle zdołałam powiedzieć, zanim zaczął mnie łaskotać. Krzyczałam i usiłowałam go odepchnąć, ale był bezlitosny.

– Przestań! – pisnęłam.

W pewnym momencie zsunął się ze mnie. Oboje zdyszani, bez tchu leżeliśmy na podłodze.

– Kto by pomyślał, że twarda jak kamień Sawyer Dixon ma słaby punkt – mruknął rozbawiony, bardziej do siebie niż do mnie.

I wtedy to się stało: parsknęłam śmiechem.

* * *

W niedzielę pracowałam w restauracji. Wieczorem zrobiło się tak tłoczno, że musiałam pomóc w obsłudze gości. Willa nieoczekiwanie zachorowała i Al nie zdołał znaleźć za nią zastępstwa w tak krótkim czasie. Zazwyczaj do moich zadań należało tylko przygotowywanie i serwowanie sosów do przystawek, ale dzisiaj musiałam być wszędzie jednocześnie, a i tego było za mało.

W pewnym momencie rozjuszony Al wybiegł z kantorka.

– Co za cholerny pech – wykrzykiwał. Złapał za fartuch wiszący za kontuarem i podał mi go. – Musisz mi pomóc.

Przytrzymał go i czekał, aż obwiązałam się tasiemkami w talii. Al był tak potężny, że z trudem starczało tasiemek, by zawiązał je z tyłu, ja natomiast owinęłam się nimi dwukrotnie, żeby smętnie nie zwisały.

– Willi nie będzie do końca tygodnia? – zapytałam.

Al mruknął coś niezrozumiale.

– Słuchaj, Al, w tym tygodniu mogę wziąć dodatkowo jedną albo dwie zmiany, jeżeli mnie potrzebujesz – zaproponowałam, ale ze śmiechem.

– Niestety, Dixon, jedna czy dwie zmiany to za mało. Ale dzięki za propozycję.

– Co właściwie jest z Willą? – Łączyły mnie z nią nieprzyjemne relacje z serii: w pracy się tolerujemy, ale w życiu prywatnym w życiu nie chciałybyśmy mieć ze sobą nic wspólnego. Zaraz po tym, jak Al mnie zatrudnił, nie darowała sobie okazji i poinformowała go, że nie cieszę się najlepszą reputacją i że powinien trzymać mnie z daleka od gości płci męskiej, jeżeli nie chce w ciągu kilku dni wywołać wielkiego skandalu.

Od tego czasu nie starałam się być dla niej specjalnie miła.

– Nie zobaczymy jej przez najbliższe sześć miesięcy – odparł Al, a z kuchni rozległ się dźwięk sygnalizujący, że gotowe jest kolejne danie.

– Stało się coś złego? – Wzięłam od niego dwa talerze.

– Zależy, jak na to patrzeć. Dla niektórych dziecko to koniec świata.

– Willa jest w ciąży? – wysapałam.

Al skinął głową i wręczył mi kolejny talerz.

– To ciąża wysokiego ryzyka. Musi leżeć do rozwiązania.

– Jezu – mruknęłam.

Ja nie miałam pojęcia, co zjem dzisiaj na kolację, a tymczasem Willa, zaledwie o rok starsza ode mnie, miała już męża, a teraz na dodatek była w ciąży. Istny obłęd.

– Tak. Ale najpierw musimy przeżyć dzisiejszy wieczór. Idź już, bo jedzenie wystygnie – burknął Al oschle i wypchnął mnie z kuchni.

Wydawałam posiłki, rozlewałam napoje i stawiałam czoła szaleństwu. Al starał się pomagać, ale nie przywykł do pracy w obsłudze i raczej przeszkadzał, niż pomagał. Na domiar złego zamienił muzykę, którą nastawiłam, na jedną ze swoich starych, nudnych płyt CD, chociaż moim zdaniem ta muzyka w ogóle nie pasowała do charakteru lokalu.

Mówiąc krótko, był to fatalny wieczór. Chociaż nie znosiłam Willi, musiałam przyznać, że wykonuje kawał dobrej roboty i teraz bardzo jej nam brakowało. Nie zdołałam nawet nalać Dawn coli, a co dopiero porozmawiać z nią dłużej niż trzydzieści sekund.

– Przepraszam – szepnęłam, gdy wreszcie znalazłam wolną chwilę.

– Widzę, jakie tu tłumy, nie przejmuj się. Zresztą mam co robić – mruknęła i zerknęła znacząco na swojego laptopa.

– Nowy pornosik? – zapytałam i postawiłam przed nią szklankę coli.

Przewróciła oczami.

– Sawyer, sam fakt, że są tam sceny erotyczne, nie robi z mojego opowiadania pornosa.

– Moja droga, zdarzają się pornosy, w których dzieje się mniej niż w twoich opowiadaniach – odparłam.

– Chyba nie chcę wiedzieć, ile z moich opowiadań przeczytałaś.

– Do tej pory tylko sześć. Ale po tym, jak zrobiłam ci graficzną oprawę strony, mam apetyt na więcej.

Dawn się uśmiechnęła.

– Bardzo fajnie ją zrobiłaś. Jeszcze raz wielkie dzięki.

– Nie ma sprawy.

Zagryzła dolną wargę i przez chwilę przyglądała mi się tymi swoimi wielkimi oczami.

– Robisz się czerwona na twarzy. Wal. – Machnęłam ręką ze zniecierpliwieniem.

– Opowiedz mi o siostrze – wyrzuciła z siebie.

Zastygłam w bezruchu.

– Słucham?

Dawn przyłożyła dłonie do policzków, jakby chciała je w ten sposób ochłodzić.

– Nigdy nie opowiadasz o rodzinie. Ale od razu zobaczyłam, że Riley ma na ramieniu taki sam tatuaż jak ty. – Wskazała małego szpaka na mojej ręce.

Skinęłam głową i delikatnie musnęłam kciukiem swój pierwszy tatuaż.

– To prawda.

– Była słodka i bardzo podekscytowana i nie mogła się doczekać, aż cię zobaczy. Od razu zauważyłam pierścionek na jej palcu, ale nie odpowiadała na żadne pytania. Najpierw chciała powiedzieć o tym tobie.

Słowa Dawn były jak cios. Nie tylko dlatego, że postanowiłam konsekwentnie wyprzeć informację o zaręczynach Riley. Kiedy teraz słuchałam, jaka podekscytowana była moja siostra, gdy wczoraj stanęła pod moimi drzwiami…

Z trudem przełknęłam ślinę. Wiedziałam doskonale, co się o mnie mówi. Zimna suka bez serca.

Wyraz twarzy Dawn zmienił się błyskawicznie. Ekscytację zastąpiła śmiertelna powaga.

– Nie wydajesz się zachwycona. Czy ten narzeczony to dupek? – zapytała cicho. Jeżeli ktoś tutaj miał pojęcie o beznadziejnych mężach, to właśnie Dawn.

– Nie, Morgan jest super – zapewniłam szybko, żeby ją uspokoić. Zresztą naprawdę tak uważałam. Jeżeli Riley już naprawdę musiała wychodzić za kogoś za mąż, Morgan był najlepszym kandydatem, jakiego mogła sobie znaleźć. Był dowcipny i czuły, a Riley ufała mu do tego stopnia, że opowiedziała mu o naszej przeszłości.

A on mimo tego został przy niej.

– Więc o co chodzi? Bo coś jest nie tak, widzę to.

Zacisnęłam usta w wąską kreskę. Nie mogłam powiedzieć tego, co cisnęło mi się na język. A mianowicie, że najzwyczajniej w świecie nie chciałam, żeby Riley stanowiła rodzinę z kimkolwiek poza mną.

Dawn nie potrafiłaby tego zrozumieć i uznałaby mnie za zazdrośnicę.

– Po prostu moim zdaniem nie ma się co śpieszyć ze ślubem – mruknęłam, wzruszając ramionami.

Dawn w zadumie obgryzała słomkę.

– Wiesz, że akurat ja zgadzam się z tobą w stu procentach. Nawet w dwustu. – Przez dłuższą chwilę zdawała się szukać właściwych słów. – Ale koniec końców każdy sam decyduje, co o tym sądzi i co chce zrobić.

Unikałam jej wzroku i machinalnie wycierałam kontuar serwetką. Właśnie to mnie wykańczało. Byłyśmy sobie z Riley bardzo bliskie, ale nie tylko. To było coś więcej. Stanowiłyśmy jedność. Zawsze myślałyśmy tak samo, postępowałyśmy tak samo, czułyśmy tak samo. I tylko dzięki temu udało nam się przeżyć dzieciństwo i nastoletnie lata.

Najwyraźniej przegapiłam moment, gdy to się zmieniło.

– Ale nie tylko to mnie interesuje – dodała Dawn. Wróciłam do niej spojrzeniem.

– Słucham?

Znacząco poruszyła brwiami.

– Byłaś wczoraj u Isaaca i wróciłaś do domu bardzo późno.

Skinęłam głową.

– Tak. Poznałam jego współlokatora i opróżniłam mu szafę.

– Ho, ho. Opróżniłam szafę – powtórzyła znacząco.

Oparłam się łokciami o ladę i pochyliłam ku niej.

– Jeżeli naprawdę chcesz wiedzieć, nauczyłam go, jak powinno się porządnie…

– Sawyer! – ryknął Al i pstryknął palcami.

Cmoknęłam.

– A to pech.

Dawn przyglądała mi się wielkimi okrągłymi oczami. Pogroziła mi palcem.

– Jesteś okropna!

Uśmiechnęłam się, dolałam jej coli i wróciłam do kuchni, żeby wziąć od Ala kolejne talerze.

Wieczór skończył się równie stresująco, co zaczął. Fakt, że żadne z nas nie posiadało sześciu rąk, doprowadzał Ala do szału, co z kolei mnie działało na nerwy i doprowadziło do niejednego starcia.

Chcąc zakopać topór wojenny, pozwolił mi po wyjściu ostatnich gości nastawić muzykę według mojego gustu. Mój wybór padł na starą płytę zespołu The Smashing Pumpkins i natychmiast poprawił mi się humor. Zwłaszcza że Al otworzył dwa piwa i jedno z nich postawił przede mną. Upiłam spory łyk i oparłam się o blat.

– Czy w przyszłym tygodniu mam wziąć dodatkowe zmiany? – zapytałam.

– Byłoby super. Dopóki nie znajdę kogoś na miejsce Willi, będę wdzięczny za każdą pomoc. A gdyby przyszedł ci do głowy ktoś, to szuka pracy, daj mi znać.

Pokręciłam przecząco głową.

– Nie znam…. – Urwałam i najchętniej sama walnęłabym się w czoło. Że też od razu na to nie wpadłam. – Ależ owszem. Znam kogoś, kto bardzo potrzebuje roboty.

– Z doświadczeniem? – zapytał.

– Obawiam się, że musi ci wystarczyć, że jest miły, zaangażowany i odpowiedzialny.

Skinął głową.

– W przyszłym tygodniu zabierz go ze sobą na swoją zmianę. Dam mu szansę, a potem zobaczymy.

Feel Again

Подняться наверх