Читать книгу Feel Again - Mona Kasten - Страница 12

9

Оглавление

Był pierwszy września, a to oznaczało, że nadchodził najgorszy miesiąc w roku. Za trzy dni, w rocznicę śmierci ojca, pojadę do Renton do Riley i razem z nią odwiedzę grób rodziców.

Nienawidziłam września. Nienawidziłam każdej sekundy tego miesiąca.

Tego ranka obudziłam się z uciskiem w żołądku i pulsującym bólem głowy, jak co roku, gdy nadchodził wrzesień. Jakby moje ciało miało wewnętrzny zegar i punktualnie o północy przełączyło się na tryb: ból i smutek.

Dawn od razu zauważyła, że coś jest ze mną nie tak, i zaprosiła mnie na wieczór do Spencera, żebyśmy posiedzieli sobie we trójkę. Ale ostatnie, czego dzisiaj potrzebowałam, to obecność innych. Poza tym i tak Al dał mi dodatkową zmianę w restauracji.

Po popołudniowych zajęciach od razu ruszyłam do pracy. Piękna pogoda odrobinę poprawiła mi humor, przede wszystkim dlatego, że jeszcze przed pracą udało mi się zrobić kilka fajnych zdjęć krajobrazu. W dolinie zalegała delikatna mgła, wierzchołki Mount Wilson nikły w niskich chmurach, przez które z trudem przebijały się ostatnie promienie wieczornego słońca. Był to kojący, uspokajający widok, a teraz właśnie tego było mi trzeba.

Kiedy dotarłam do restauracji, zatrzymałam się w pół kroku. Na zewnątrz stał Isaac. Uśmiechnął się na mój widok.

– Co ty tu robisz? – zapytałam oschle i natychmiast tego pożałowałam. Przecież nic mi nie zrobił, a nie mógł nic poradzić na to, że nie byłam w stanie nad sobą zapanować. O ile na co dzień byłam mistrzynią tłumienia i wyparcia i dzień w dzień potrafiłam sobie wmówić, że niczego nie czuję i wszystko jest świetnie, dzisiaj było to niemożliwe. Wręcz przeciwnie, czułam tak dużo, że emocje przepełniały mnie, dławiły w gardle. Byłam wściekła, że nie mogę ich wyłączyć.

Emocje są do dupy.

– Powiedziałaś przecież, że mam ci towarzyszyć na następnej zmianie – odparł i razem ze mną wszedł na schody.

Miał na sobie nowe ciuchy. Ciemnoniebieskie podarte jeansy, zwykłą czarną koszulę i wygodne sneakersy. W tym zestawie nawet jego okulary nie wyglądały tak bardzo nerdowsko. Prezentował się naprawdę nieźle, ale o dziwo, ta konstatacja tylko pogorszyła mi humor.

– Zapomniałam – mruknęłam. Głęboko zaczerpnęłam tchu. Nie byłam na to dzisiaj przygotowana. To będzie koszmar – uczyć kogoś, wszystko mu pokazywać i wykazywać się cierpliwością. Nawet jeżeli tym kimś był Isaac.

– Wszystko w porządku? – zapytał i zatrzymał się przede mną, trzymając dłonie w kieszeniach jeansów.

Najchętniej odwróciłabym się na pięcie i odeszła. Nie chciałam towarzystwa, a już zwłaszcza osoby, która zadaje mi takie pytania i patrzy na mnie, jakby mnie znała, choć przecież niczego o mnie nie wie. Ale sama zaproponowałam Isaacowi tę pracę i powiedziałam Alowi, że dzisiaj przyjdzie. Cóż, po prostu będę musiała wziąć się w garść.

– Jasne – odparłam cicho i wskazałam głową drzwi. – Idziemy. Przedstawię cię Alowi.

Minęło kilka sekund, podczas których Isaac przyglądał mi się, jakby chciał zajrzeć w głąb mojej duszy i jakby wiedział, że udaję. Potem tylko jednak skinął głową i w milczeniu wszedł za mną do restauracji.

Zaprowadziłam go prosto do kantorku Ala. Szef siedział za biurkiem. Jak zawsze wyglądał jak najprawdziwszy olbrzym. Na biurku piętrzyły się grube segregatory, bo Al najwyraźniej wziął się za papierkową robotę. Na nasz widok podniósł głowę i wodził wzrokiem między Isaakiem a mną.

– Cześć, Al. To ten kandydat na miejsce Willi – powiedziałam.

Al wstał, a ja poczułam, jak Isaac u mojego boku sztywnieje. Ja zdążyłam się już przyzwyczaić do wyglądu Ala, jego ogolonej czaszki, monstrualnych ramion i masywnej postury, ale kiedy ktoś, jak Isaac dzisiaj, po raz pierwszy stawał naprzeciwko niego, nie sposób było ukryć onieśmielenia.

Al zmierzył go wzrokiem.

– Czyli to jest ten sympatyczny, zaangażowany i odpowiedzialny młody człowiek, o którym opowiadałaś?

– Tak jest.

Wyszedł zza biurka i skrzyżował ręce na piersi.

– Umiesz kelnerować?

Isaac pobladł odrobinę i przecząco pokręcił głową.

– Do niedawna pracowałem w sklepie komputerowym. Zajmowałem się nie tylko sprzętem i serwisem, lecz także obsługą klientów, ale…

– Pytałem, czy umiesz kelnerować – przerwał mu Al.

Isaac głęboko nabrał powietrza w płuca.

– Jeszcze nie. Ale jestem gotów się nauczyć.

Al skinął głową i podał mu rękę.

– To właśnie chciałem usłyszeć. Albert Phelps, ale wszyscy mówią mi Al.

Isaac uścisnął jego dłoń. Zaimponował mi, że nie skrzywił się, gdy Al ścisnął jego rękę, ograniczył się tylko do kilku nerwowych mrugnięć.

– Grant, Isaac Grant.

Z trudem powstrzymałam się, żeby się nie roześmiać.

– W tygodniu zazwyczaj niewiele się dzieje, więc może się okazać, że będziesz na zmianie całkiem sam. W weekendy jest nas co najmniej dwoje albo troje. Sawyer stoi za barem, twoim zadaniem jest obsługa sali, a więc przyjmowanie zamówień i zanoszenie ich do stolików. Sawyer wszystko ci pokaże. – Skinął głową w moją stronę, co w języku Ala oznaczało mniej więcej: „Spadajcie, muszę dalej pracować”.

Postanowiłam najpierw pokazać Isaacowi przebieralnię, w której stały nasze szafki. Ledwie zamknęły się za nami drzwi kantorka, chłopak potrząsnął ręką i odetchnął głośno.

– Chyba złamał mi kilka kości – sapnął.

Wolałam mu nie mówić, że Al mógłby połamać mu nie tylko kości dłoni, lecz także gnaty w całym ciele, gdyby tylko zapragnął. Zamiast tego wyjęłam dwa fartuchy z mojej szafki i pokazałam mu, jak się je wiąże.

Chciałam go wyminąć i wejść do kuchni, ale wtedy złapał mnie za ramię.

– Co jest? – zapytałam zirytowana.

– Nie wydajesz się szczególnie szczęśliwa – stwierdził i przyglądał mi się badawczo, jakby szukał czegoś na mojej twarzy. Sama nie wiedziałam czego.

– Isaac, ja nigdy nie wydaję się szczególnie szczęśliwa. Taka mina ma nawet swoją nazwę: permanentnie sucza – poinformowałam oschle.

– Już całkiem dobrze znam twoją twarz. Zazwyczaj wyglądasz lepiej.

Żachnęłam się.

– A już myślałam, że nauczyłam cię prawić kobietom komplementy. Najwyraźniej nie jestem jednak tak dobra, jak mi się zdawało.

Wydawał się dotknięty.

– Wiesz, o co mi chodzi. Chciałem tylko powiedzieć, że wyglądasz, jakbyś…

– No jak? Niby jak wyglądam? – Zrobiłam wyzywający krok w jego stronę. Najchętniej nawrzeszczałabym na niego, tylko dlatego, że nie dawał mi spokoju.

Isaac westchnął głośno, a potem przyciągnął mnie do siebie.

– Jakbyś chciała, żeby ktoś cię przytulił – powiedział cicho.

Chwilę trwało, zanim do mnie dotarło, co się dzieje.

Dupek naprawdę mnie przytulił.

Wstrzymałam oddech, kiedy jeszcze mocniej otoczył mnie ramionami. Gładził mnie jedną ręką po plecach, drugą po łopatkach. To był niemal pocieszający gest. Zacisnęłam pięści.

– Sawyer, jesteś sztywna jak deska. Magia przytulenia nie zadziała, jeżeli będziesz taka spięta.

Głośno wypuściłam powietrze z ust.

– Chyba oszalałeś.

Isaac puścił mnie jedną ręką tylko po to, żeby zarzucić sobie moje ramię na plecy. Powtórzył gest z drugą ręką, a potem znowu mnie objął.

Czułam uderzenia jego serca i spokojny oddech. Obejmował mnie, tylko tyle. Nic nie mówił, nie przesuwał dłoni, choć przywykłam, że faceci, którzy stali tak blisko mnie, nigdy nie trzymali rąk nieruchomo.

Isaac mnie tylko tulił i w pewnym momencie poczułam, jak ogarnia mnie ciepło i cała się rozluźniam. Ból nie znikał, ale nagle okazał się do zniesienia i już nie obawiałam się, że rozerwie mnie od środka.

W końcu wypuścił mnie z ramion. Położył mi dłonie na barkach i odsunął od siebie odrobinę.

– No proszę, suczo permanentna mina zniknęła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

– Permanentnie sucza mina.

– Nieważne, wyglądasz już lepiej.

– Doprawdy, nerdzie, twoje komplementy to miód na moje serce – syknęłam, żeby przywrócić nas do tak zwanej normalności.

Uśmiechnął się pod nosem.

– I właśnie dlatego biorę u ciebie korepetycje. Ja natomiast, dzięki wieloletniemu doświadczeniu w roli starszego brata, jestem mistrzem w przytulaniu.

– Przestań się już tak chwalić i chodź, muszę ci pokazać, jak się kelneruje.

Isaac się roześmiał, ale bez słowa poszedł do kuchni.

Przez chwilę odprowadzałam go wzrokiem.

Dopiero kiedy mój puls się mniej więcej uspokoił, odetchnęłam głęboko i poszłam za nim.

* * *

Trzy godziny później z niedowierzaniem obserwowaliśmy z Alem z mojego miejsca za barem, jak Isaac jednocześnie niesie pięć talerzy i z promiennym uśmiechem stawia je przed gośćmi przy stoliku numer dwanaście. I oczywiście ani razu nie pomylił zamówienia. W drodze powrotnej błyskawicznie posprzątał stolik numer siedem i za jednym zamachem zabrał wszystkie talerze i szklanki. Zniknął za drzwiami do kuchni, by sekundę później pojawić się z tacą zastawioną napojami, które przygotowałam dla stolika numer dziewięć.

Uniosłam brwi i spojrzałam na Ala.

Wodził wzrokiem za Isaakiem. Jeszcze nigdy nie widziałam na jego twarzy takiej miny.

Po dłuższej chwili odwrócił się do mnie. A potem złapał mnie za głowę potężnymi łapskami i wycisnął wilgotny pocałunek na mojej skroni.

– Fuj! – Cofnęłam się i szturchnęłam go w brzuch.

– Zapunktowałaś, Dixon. Ten chłopak to istny skarb. – Pokiwał palcem w moim kierunku. – Mówię poważnie. Idę przygotować umowę.

– Super – mruknęłam.

Ja sama miałam dwa podejścia, zanim Al zdecydował się mnie zatrudnić. Wbrew sobie poczułam się odrobinę zazdrosna o Isaaca.

Czy jest coś, na czym ten koleś się nie zna?

Gdyby nie to, że był tematem mojej pracy dyplomowej i w międzyczasie stał się kimś w rodzaju przyjaciela, znienawidziłabym go z całego serca.

Z drugiej strony fascynujące było obserwować, jak Isaac w ciągu sekundy przechodzi z jednego trybu w drugi, koncentruje się całkowicie, nie pozwala, by cokolwiek odwróciło jego uwagę. W pracy emanował energią i chęcią działania, chociaż zazwyczaj wydawał się wycofany i niepewny siebie, bez względu na to, co robił.

Jakim cudem udawało mu się tak lekko i przyjaźnie rozmawiać z klientami, ani razu się nie czerwieniąc? Jakby miał wewnętrzny pstryczek, który przełączał w pracy.

Kiedy ostatni goście wyszli z restauracji, zajęłam się kasą, a Isaac sprzątał stoliki. Gdy skończył, podszedł do mnie z fartuchem w dłoni. Bawił się nim, owijał raz prawą, raz lewą rękę, a potem spojrzał na mnie pytająco.

– No i jak, jak się spisałem?

– Kujonie, Al właśnie szykuje dla ciebie umowę.

Isaac pobladł gwałtownie.

– Naprawdę?

Skinęłam głową.

Przez dłuższą chwilę przyglądał mi się z szeroko otwartymi ustami, a potem uśmiechnął się promiennie.

– Uratowałaś mi tyłek, Sawyer. Wielkie dzięki.

– Nie ma sprawy – zapewniłam. – Chodź, pokażę ci jeszcze, gdzie trzymamy zapasy i gdzie jest winda towarowa.

Poszedł za mną do piwnicy. Tłumaczyłam mu, w jaki sposób transportować butelki i inne zapasy na górę.

– Skoro już tu jesteśmy, możemy uzupełnić napoje na jutro – zaproponowałam.

Isaac skinął głową i zaczął podawać mi butelki ze skrzynek. Wstawiałam je do windy towarowej i odznaczałam na liście, gdy któraś ze skrzynek okazywała się pusta. Przez dłuższą chwilę pracowaliśmy w milczeniu. Co chwila zerkałam na Isaaca z ukosa, obserwowałam jego skoncentrowaną twarz, zauważałam, jak skutecznie i z jakim zaangażowaniem poświęcał się nawet tak prostej czynności. Widać było, że bardzo mu zależy na tej pracy. Tak bardzo, że potrafił zapomnieć o wszystkim, co zazwyczaj kazało mu się wycofać.

Podał mi butelkę ze skrzynki, ale do tego stopnia byłam pogrążona w myślach, że zamiast za szkło, złapałam za jego rękę.

Uśmiechnął się, kiedy wymamrotałam „przepraszam”, i ze zdumieniem stwierdziłam, że ani się nie wzdrygnął, ani nie zarumienił. Zamiast tego najzwyczajniej w świecie podał butelkę prosto w moje dłonie, a zaraz potem kolejną.

– Dlaczego właściwie tak bardzo zależy ci na tej pracy? – zapytałam. – To znaczy, oczywiście rozumiem, dlaczego chcesz zarabiać. Ale zachowujesz się, jakby to była sprawa życia i śmierci.

Isaac dźwignął skrzynię z napojami. Stał plecami do mnie, gdy odpowiedział:

– Moi rodzice co prawda mają farmę i chwilowo powodzi im się całkiem dobrze, ale… – Zawahał się.

– Nie musisz niczego mówić, jeżeli nie chcesz – zapewniłam, ale miałam nadzieję, że jednak to zrobi. Im więcej opowiadał, tym mniej miałam czasu, by myśleć o własnych problemach.

– To żadna tajemnica – odparł i zdjął najwyższą skrzynkę. Odchrząknął i głęboko zaczerpnął tchu. – Tuż przed tym, jak skończyłem szkołę średnią, ojciec ciężko zachorował i musiał mieć operację. Wtedy nie powodziło się nam najlepiej, zbiory kukurydzy i soi były tamtego roku fatalne. Rodzice akurat zainwestowali wszystkie oszczędności w nowe maszyny rolnicze, poza tym dwie szopy trzeba było natychmiast wyremontować. Musiałem przejąć mnóstwo obowiązków, chociaż właściwie…

– Chociaż właściwie? – powtórzyłam.

Spojrzał na mnie.

– Nigdy nie chciałem zostać na farmie. Zawsze chciałem studiować.

– Ale przez chorobę ojca zostałeś.

Jego oczy pociemniały.

– Tak.

– Na jak długo?

– Ponad rok.

– Kawał czasu.

– Nie w tym rzecz. Przynajmniej nie do końca. Dla mnie od początku było jasne, że prędzej czy później stamtąd wyjadę, żeby spróbować czegoś nowego. Chciałem się koniecznie przekonać, czy jest jeszcze coś, co mi odpowiada, i dlatego chciałem studiować jak najwięcej przedmiotów jednocześnie. Ale najwyraźniej dobrze się spisałem. Rodzice byli dumni z tego, jak sobie poradziłem. Sądzili, że zmieniłem zdanie.

Wstawiłam kolejną butelkę do windy towarowej.

– Ale tak nie było.

Nie odpowiedział od razu.

– Nie.

Widać było, że rozmowa na ten temat przychodzi mu z trudnością. Nie naciskałam, bo nie znosiłam, kiedy dręczono mnie pytaniami, na które nie chciałam odpowiadać.

– Kiedy powiedziałem to ojcu – Isaac po dłuższej chwili podjął przerwany wątek – dostał szału. Był święcie przekonany, że przejmę po nim gospodarstwo, chociaż ja nigdy się na to nie zgodziłem. I wtedy w pewnym sensie wyrzucił mnie z domu. – Z trudem przełknął ślinę. – Od tego czasu właściwie z nim nie rozmawiam.

– Ale przecież wspominałeś, że co weekend jeździsz do domu, żeby pomagać.

Wzruszył ramionami.

– Bo to prawda. Jeżdżę tam ze względu na swoje rodzeństwo, chcę spędzać z nimi trochę czasu. I ze względu na dziadków, którzy mieszkają w tym samym domu. Poza tym robię wszystko, co potrzeba. Ale z rodzicami właściwie nie rozmawiam. Sprawiłem im zawód.

Z całej siły zacisnął zęby. Kiedy podawał mi ostatnią butelkę, unikał mojego wzroku.

– Przykro mi – szepnęłam.

Uśmiechnął się smutno.

– Mi też. Ale jest, jak jest. Ja nie zmienię zdania, nawet jeśli całym sercem kocham naszą farmę. I dlatego nie chcę być dla rodziców obciążeniem finansowym. Nigdy nie chcieli, żebym studiował, tylko… – Bezradnie wzruszył ramionami. – Ale ja musiałem się stamtąd wyrwać, musiałem sam sprawdzić, co świat ma mi do zaoferowania. Przekonać się, co właściwie chcę robić. Tylu rzeczy można się nauczyć, tyle odkryć, a ja do tej pory widziałem zaledwie malutki ułamek. Ja po prostu chciałem… więcej.

Doskonale to rozumiałam. Czułam dokładnie to samo, chociaż uciekałam z Renton z innych powodów.

– Czyli sam zarabiasz pieniądze, których nie chcesz przyjąć od rodziców – wymamrotałam.

Skinął głową.

– Nie jest łatwo, kiedy ma się czwórkę rodzeństwa. Eliza, moja starsza siostra, studiuje na elitarnym uniwersytecie, co kosztuje majątek. A do tego są jeszcze Ariel, Levi i Ivy. Nigdy się u nas nie przelewało.

– Ile mają lat?

– Eliza jest ode mnie o rok starsza, czyli ma dwadzieścia dwa lata. Ariel ma osiem, Levi sześć, a Ivy w marcu skończyła dwa latka.

– O rany. Jest między wami spora różnica wieku.

Uśmiechnął się krzywo.

– Rodzice zawsze chcieli mieć dużą rodzinę, ale mój poród okazał się dla mamy bardzo trudny. Musiało minąć sporo czasu, zanim zdecydowali się na kolejne dziecko. A potem nagle było nas siedmioro.

Feel Again

Подняться наверх