Читать книгу Feel Again - Mona Kasten - Страница 6
3
ОглавлениеAl przyglądał mi się badawczo i skrzyżował ręce na piersi. Był to potężny, masywny facet, który wyglądał, jakby bez mrugnięcia okiem mógł powalić na ziemię mnie i jeszcze kilka osób.
Na kogoś innego to spojrzenie zapewne podziałałoby onieśmielająco, ale ponieważ już od czterech miesięcy pracowałam w restauracji Woodshill Steakhouse, znałam go na tyle dobrze, że wiedziałam, że za groźną fasadą kryje się serce miękkie jak rozgrzane masło.
– Daj spokój i daj mi szansę – powiedziałam i z trudem przywołałam uśmiech na twarz. Wiedziałam, że to podziała. Jak zawsze, ilekroć się na to zdobyłam, a to zdarzało się rzadko.
– W porządku. Ale jeśli przepłoszysz mi klientów, już po tobie.
Tym razem mój uśmiech nie był wymuszony.
– Jesteś boski.
Burknął coś niewyraźnie, pchnął drzwi i zniknął w kuchni.
Wreszcie. Szybko zebrałam ostatnie szklanki i ustawiłam je za barem, a potem podeszłam do ogromnej konsoli. Odkąd kilka tygodni temu Al przytaszczył do baru ten, jakoby, relikt jego kariery didżejskiej, kusiło mnie, żeby spróbować swoich sił. Wystarczył jednak jeden krok w zakazanym kierunku, a z kuchni dobiegał groźny głos Ala i ostrzeżenie, że wywali mnie na zbity pysk, jeżeli tylko dotknę konsoli. Tymczasem od dawna uważałam, że powinniśmy grać w restauracji lepszą muzykę, bo nie możemy ciągle katować gości nudnymi, mdłymi kawałkami.
Dawniej miał lepszy gust, stwierdziłam, przeglądając płyty w szafce pod konsolą. Czułam się trochę jak dziecko w Wigilię Bożego Narodzenia. Z niedowierzaniem sięgnęłam po płytę Bullet for My Valentine. Położyłam ją na talerzu i podkręciłam głośność. Chwilę później ostra gitarowa solówka przyprawiła mnie o przyjemny dreszcz.
– Sawyer, mamy gości! – krzyknęła do mnie Willa.
Stłumiłam westchnienie, poprawiłam na sobie czarny fartuszek i pocieszyłam się myślą, że przynajmniej podczas dzisiejszej zmiany będzie mi towarzyszyła dobra muzyka.
Kiedy wyszłam zza zasłony i podeszłam do kontuaru, niejako wbrew woli na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Moja współlokatorka wspięła się na wysoki barowy stołek i układała na kontuarze swojego przedpotopowego laptopa. Jak zawsze nie mogłam wyjść z podziwu, że tak mała, drobna istotka targa ze sobą taki kawał złomu.
– Wydawało mi się, że wybierasz się dzisiaj z ukochanym do Portland – rzuciłam na powitanie i wyjęłam butelkę coli z lodówki.
– Cześć, Sawyer. Ja też się cieszę, że cię widzę – odparła Dawn sucho. – Owszem, właściwie taki był plan, ale potem zdecydowałam, że odwiedzę moją ukochaną współlokatorkę. – Oparła się łokciami o kontuar i ułożyła podbródek na skrzyżowanych dłoniach.
Podsunęłam jej szklankę lodowatej coli.
– Najukochańszą. No dobra, ale tak na serio, dlaczego jesteś tutaj, a nie z nim?
Westchnęła.
– Musiał jechać wcześniej.
Uniosłam pytająco brew.
– I tak po prostu pojechał bez ciebie?
Energicznie zaprzeczyła ruchem głowy.
– Miałam zajęcia z Nolanem i nie spojrzałam na telefon. To była… nagła sytuacja.
– Aha. – Nie naciskałam. Dawn już jakiś czas temu opowiedziała mi, że Spencer, jej chłopak, miał skomplikowaną sytuację rodzinną i często nagle, bez uprzedzenia, musiał wracać do domu. Zdaje się, że jego siostra była chora i bardzo mocno z nim związana.
– Al puszcza dzisiaj niezłą muzykę – zauważyła Dawn po dłuższej chwili.
– Dopuścił mnie do konsoli.
Rozpromieniła się.
– Najwyższy czas! Już od wielu tygodni ostrzyłaś sobie na nią zęby.
W pierwszej chwili zaskoczyły mnie te słowa. A potem przypomniałam sobie, że to przecież Dawn. Choćbym nie wiadomo jak mało mówiła o sobie i o swoim życiu, nie sposób mieszkać z kimś takim jak ona i niczego o sobie nie zdradzić. Chwilami znała mnie lepiej, niż mi to odpowiadało.
Ale to działało w obie strony. Bo spojrzenie, którym mnie w tej chwili mierzyła, było mi już bardzo dobrze znane.
– No dawaj, pytaj – westchnęłam i wzięłam od Willi tacę pełną szklanek. Szybko wstawiałam je do zmywarki.
– O co chodziło, wtedy, w klubie?
Znieruchomiałam. Myślałam, że zapyta o tę sprawę z Amandą.
– O co ci chodzi?
Żachnęła się. Podniosłam głowę znad zmywarki i zobaczyłam, jak Dawn znacząco unosi brwi, jakby podejrzewała, że celowo udaję idiotkę.
– Nie mam pojęcia, o co ci chodzi.
Dawn przewróciła oczami.
– O tę sprawę z Isaakiem.
Ach. Autentycznie o tym zapomniałam.
– Och, o to.
– Tak, właśnie o to – powtórzyła. – O co chodziło z tym lizaniem?
Westchnęłam głośno. Znałam ją na tyle dobrze, że wiedziałam, że nie da mi spokoju, póki nie wydusi ze mnie wszystkiego, do ostatniej kropli. Wolałam więc od razu przedstawić jej skróconą wersję.
Kiedy skończyłam, wydawała się rozczarowana.
– A już myślałam, że wy… – Wzruszyła ramionami.
Żachnęłam się.
– Że co, że dołączę do waszego elitarnego klubu parek?
Zaczerwieniła się po uszy. Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
– Dawn! Jaja sobie ze mnie robisz?
– No co? Słodko razem wyglądaliście – stwierdziła uparcie.
– Pomogłam mu, bo wydaje się w porządku. I tyle.
– A ty z kolesiami, którzy są w porządku, nie chcesz mieć nic do czynienia. Wszystko jasne – prychnęła.
Ta uwaga zabolała. Odruchowo podniosłam dłoń do policzka. Musiał minąć cały dzień, zanim przestał palić i piec.
– Przepraszam. Nie miałam nic złego na myśli – dodała szybko Dawn.
– Nie ma sprawy.
– Isaac zazwyczaj nie robi takich rzeczy. Jest cholernie nieśmiały. Nie wiem nawet, czy on kiedykolwiek… – Bezradnie wzruszyła ramionami.
– Czy on co? – zapytałam.
Znowu poczerwieniała.
– No wiesz, czy kiedykolwiek w ogóle miał dziewczynę. Albo czy… Wiesz, o co mi chodzi… – Wykonała gest, który mógł oznaczać wszystko i nic.
W życiu tego nie zrozumiem: Dawn pisała opowiadania erotyczne. Opowiadania erotyczne z długimi, śmiałymi, szczegółowo opisanymi scenami seksu, które nawet u mnie wywoływały rumieniec. Ale na co dzień nie potrafiła rozmawiać o fizyczności, nie czerwieniąc się po korzonki włosów i nie umierając ze wstydu.
Oparłam się o kontuar.
– Nie, Isaac nie jest prawiczkiem, jeżeli o to pytasz.
Głośno nabrała powietrza.
– Skąd wiesz?
Przypomniał mi się jego namiętny pocałunek i dotyk jego dłoni na moim ciele. Początkowo był onieśmielony, ale potem wszelkie zahamowania zniknęły bez śladu. Całował mnie chciwie, niemal desperacko. Nawet gdyby wcześniej sam mi nie powiedział, że już nie jest prawiczkiem, sposób, w jaki mnie dotykał, zdradzał, że dokładnie wiedział, co robi.
– Wiem i już. – Wzruszyłam ramionami. – Jeśli chodzi o takie sprawy, mam siódmy zmysł.
– Chyba raczej szósty?
Uśmiechnęłam się znacząco.
– Wierz mi, moja droga, nie chcesz wiedzieć, na czym polega mój szósty zmysł.
Dawn nerwowo sięgnęła po colę i upiła spory łyk, żeby uniknąć odpowiedzi.
* * *
Kolejne zajęcia z wizualizacji społeczeństwa okazały się koszmarne. Dziewczyny siedzące za mną nabijały się ze mnie tak głośno, że nie byłam w stanie ignorować ich głosów. Początkowo rozważałam, czy nie przesiąść się do ostatniego rzędu, zaraz jednak porzuciłam ten pomysł. Nie będę się ukrywać.
To jednak bardzo niesprawiedliwe. Cooper, który zdradził swoją dziewczynę, wykręcił się śliwą pod okiem, natomiast cała nienawiść skupiła się na mnie. To mnie wyzywano od ostatnich. Dlaczego? Nasze społeczeństwo jest jednak nieźle popieprzone. Kobiety zawsze wyciągają znaczone karty. Rzygać mi się chciało.
Wykład dłużył mi się bardziej niż zazwyczaj. Być może dlatego, że po raz pierwszy słuchałam wywodów profesor Howard, zamiast jak zwykle koncentrować się na swoich fotografiach. Dopiero kiedy skończyła prezentację, otworzyłam laptopa. Czułam na plecach wzrok Amandy i jej przyjaciółek. Szeptały coraz głośniej. Przewróciłam oczami.
Początkowo planowałam nadal pracować nad cyklem Dzień po, wiedziałam jednak, że nie zdołam się skoncentrować, więc zamiast tego otworzyłam folder ze zdjęciami, które w ciągu ostatnich miesięcy zrobiłam na kampusie.
Kiedy Robin podczas rundki wśród studentów zatrzymała się przy mnie, zdziwiła się.
– Zaczęłaś nowy projekt?
Zaprzeczyłam ruchem głowy.
– To fotografie kampusu, o których wspominałam.
Pochyliła się nad moim pulpitem, odwróciła komputer w swoją stronę i sama przeglądała kolejne ujęcia. Przy kilku z aprobatą pokiwała głową, przy innych nie sposób było się domyślić, co o nich sądzi.
– A pozostałe zdjęcia?
Odruchowo zerknęłam przez ramię na Amandę. Zauważyła to i łypnęła na mnie złowrogo. Ponownie wróciłam wzrokiem do profesor Howard i pokręciłam głową.
– Na razie dałam sobie z nimi spokój.
– Szkoda. Chciałam je wystawić.
Zatkało mnie. Tylko najlepsze fotografie danego roku trafiały na wystawę, przy czym najczęściej były to prace starszych roczników. Już w zeszłym roku, kiedy zdecydowała się wystawić moją serię portretów Dawn, uznałam to za wielki sukces. I to nie tylko dlatego, że bezpośrednio po tym moją skrzynkę pocztową zalały drobne zlecenia, dzięki którym w ciągu jednego miesiąca zarobiłam więcej, niż we wszystkich innych od początku studiów. To, że profesor Howard zaproponowała mi to po raz drugi, to nie lada zaszczyt. Za wszelką cenę chciałabym zobaczyć swoje fotografie powiększone do gigantycznych rozmiarów na uniwersyteckich korytarzach. Jednak cały czas brzmiało mi w uszach to, co wszyscy teraz o mnie mówili, i piekł mnie policzek po uderzeniu przez Amandę. Kiedy zdjęcia trafią na widok publiczny, stanę się jeszcze bardziej podatna na ciosy, nawet jeśli fotka z zegarkiem Coopera już dawno wylądowała w koszu. Zresztą, skąd pewność, że inna dziewczyna nie znajdzie na innej fotografii rzeczy swojego chłopaka?
– Mogę to sobie jeszcze przemyśleć? – zapytałam cicho.
Profesor spojrzała na mnie badawczo.
– Wiesz, wielu studentów oddałoby nerkę za taką propozycję. Nie w porządku jest kazać im czekać, skoro nie jesteś w stu procentach pewna.
Z trudem przełknęłam ślinę.
Miała rację. Nie mogłam przepuścić takiej okazji. Nie moja wina, że chłopak Amandy to dupek. Było mi jej żal, ale przecież nie zrobiłam tego celowo. I nie pozwolę sobie odebrać takiej okazji. Nikomu.
– To prawda. Bardzo chętnie zobaczę swoje fotografie na wystawie – powiedziałam i spojrzałam profesor Howard prosto w oczy.
Odchyliła się i skrzyżowała ręce na piersi. Choć była młodsza niż wszyscy pozostali wykładowcy, z którymi miałam zajęcia, emanowała siłą i autorytetem.
– Bardzo dobrze. Prześlij mi je do jutra wieczorem i wybierz trzy, które podobają ci się najbardziej. Obejrzę je, a później prześlę do drukarni.
Skinęłam głową i drżącymi z podniecenia palcami zapisałam notatkę w telefonie. Kilka minut później wykładowczyni ogłosiła krótką przerwę. Od razu wyszłam z sali. Gdy wstawałam, szmery za moimi plecami przybrały na sile i bardzo wyraźnie usłyszałam słowo „szmata”. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz i nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie znajdę się na świeżym powietrzu, jak najdalej od fali niechęci.
Tak samo jak matka.
A przecież chciałam tylko spokoju. Nigdy mnie nie obchodziło, co inni sobie o mnie pomyślą. I na pewno teraz nie zacznę dostosowywać się do ich oczekiwań.
Przez chwilę kręciłam się po kampusie, w końcu zatrzymałam się przy stoisku z lemoniadą. Od razu rozpoznałam stojącego przede mną chłopaka. Nawet gdyby nie zdradziły go śmieszne szelki i okulary, poznałabym go po nerwowych ruchach. I nieśmiałym spojrzeniu.
Najwyraźniej nie mógł znaleźć portfela. Dziewczyna za ladą nerwowo przestępowała już z nogi na nogę, a biedak jak wariat szukał zguby w kieszeniach materiałowych spodni. Dziewczyna posłała mi przepraszające spojrzenie.
– Co dla ciebie?
– Grejpfrut.
Skinęła głową i odwróciła się, żeby nalać mi lemoniady.
Isaac chyba w ogóle mnie nie zauważył. Miotał się coraz bardziej nerwowo, na szyi wystąpiły mu czerwone plamy.
– Przed chwilą jeszcze go miałem, naprawdę – wymamrotał.
Dziewczyna za ladą postawiła mój kubek obok jego.
– Wyluzuj. Najwyżej do końca dnia będziesz u mnie zmywał.
Mrugnęła do niego znacząco i Isaac, o ile to w ogóle możliwe, poczerwieniał jeszcze bardziej. Otworzył szeroko usta, jakby chciał coś powiedzieć. Jednak nie padło ani jedno słowo. Na jego twarzy malował się grymas przerażenia i wtedy znalazł portfel w tylnej kieszeni spodni. Wyjął go, a sekundę później monety potoczyły się na chodnik.
Upuścił go. A portfel był otwarty.
– Cholera – syknął, pochylił się i zaczął zbierać drobne.
Nie mogłam dłużej bezczynnie obserwować tej katastrofy. Wyjęłam banknot z kieszeni i zapłaciłam za oba napoje. Następnie wzięłam kubki z kontuaru i dotknęłam stopą uda Isaaca. Podniósł wzrok. Robiłam, co w mojej mocy, żeby się nie roześmiać na widok rozpaczy na jego twarzy.
– Och, hm, cześć – wymamrotał i podrapał się w tył głowy.
– Idziemy – powiedziałam i wskazałam głową budynek uniwersytetu.
Szybko pozbierał ostatnie monety z ziemi. Wyprostował się, czerwony jak burak. Podałam mu kubek z lemoniadą. W milczeniu ruszyliśmy przez teren kampusu.
– Dzięki – mruknął po dłuższej chwili.
– Wyglądałeś, jakbyś lada chwila miał dostać zawału – odparłam i upiłam łyk lemoniady. Miała nutę goryczy, dokładnie tak, jak lubię. – Musiałam wkroczyć do akcji.
Zacisnął usta i wbił wzrok w kubek.
Trąciłam go łokciem w bok, aż w końcu na mnie spojrzał.
– To był żart, Grancie, Isaacu Grancie.
Jednak z jego twarzy nie znikał wyraz goryczy i, co dziwne, nagle zapragnęłam coś z tym zrobić. Nie znałam go zbyt dobrze, podczas imprezy Dawn był bardzo wycofany, ale chyba jeszcze nigdy nie widziałam kogoś tak nieśmiałego i zamkniętego w sobie. I tak małomównego. Zastanawiałam się gorączkowo, co powiedzieć, żeby skierować jego myśli na inne tory.
– Co właściwie studiujesz? – zapytałam w końcu. Wydawał się zdumiony i chyba wdzięczny, o ile właściwie zinterpretowałam wyraz jego twarzy.
Nie odpowiedział od razu.
– Wszystko po trochu. Właśnie zacząłem drugi rok i sam jeszcze nie wiem, na czym się skupić.
– Ile masz lat? – wypytywałam dalej.
– Dwadzieścia jeden. Zacząłem studia później niż większość, bo po szkole średniej przez pewien czas pracowałem u rodziców.
– A czym się zajmują?
Stopniowo rumieniec znikał z jego twarzy i choć nadal wydawał się spięty i tak kurczowo zaciskał dłoń na kubku z lemoniadą, że aż się obawiałam, że lada chwila napój rozleje się na ziemię – chyba jednak trochę się uspokoił. Cieszyłam się, że go spotkałam. Przechadzka z Isaakiem to idealna okazja, żeby nie myśleć, co za chwilę czeka mnie na zajęciach.
– Mamy farmę.
Zatrzymałam się w pół kroku i spojrzałam na niego. Patrzyłam na jego czyste, starannie ułożone włosy, na okulary w grubych oprawkach, szare szelki i czyste brązowe półbuty. W życiu nie widziałam kogoś, kto w mniejszym stopniu przypominałby farmera niż Isaac.
– Jaja sobie ze mnie robisz.
W jego oczach pojawił się błysk.
– Skądże.
Przyglądałam mu się z niedowierzaniem.
– Ale… Jesteś taki czysty.
Przez kolejne sekundy przyglądał mi się w milczeniu, a potem odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się. Zdążyliśmy już wejść do budynku i jego śmiech niósł się echem po korytarzach. Zauważyłam, że kiedy się śmieje, wcale nie jest sztywny. Nagle stał się całkowitym przeciwieństwem nieszczęśnika, który czerwony jak burak nerwowo zbierał drobne z chodnika.
Rozkoszowałabym się tą chwilą jeszcze bardziej, gdyby nie to, że Isaac śmiał się ze mnie. Wsunęłam palec pod jego prawą szelkę i pociągnęłam mocno, a potem puściłam, aż z głośnym trzaskiem uderzyła go w klatkę piersiową.
Isaac sapnął głośno i dotknął bolącego miejsca.
– Ała.
– Należało ci się.
Uśmiechnął się.
– Pewnie będę miał siniaka, ale było warto. Żałuj, że nie widziałaś swojej miny.
Żachnęłam się.
– Wcale nie jesteś taki miły, jak mi się wydawało. I nie uwierzę w ani jedno twoje słowo, dopóki nie zobaczę dowodów rzeczowych.
Isaac zerknął na zegarek.
– Następnym razem. Muszę wracać na zajęcia. – Spojrzał w kierunku sali naprzeciwko tej, w której odbywał się mój wykład.
– Nie ma sprawy – odparłam i z trudem powstrzymałam westchnienie. Moje zajęcia też zaraz się zaczną. A ostatnie, na co w tej chwili miałam ochotę, to kolejne obelgi z ust Amandy i jej przyjaciółek.
– Jeszcze raz dzięki za lemoniadę, Sawyer.
Machinalnie skinęłam głową i położyłam dłoń na zimnej klamce drzwi prowadzących do sali wykładowej.