Читать книгу Nieodnaleziona - Remigiusz Mróz - Страница 10

ROZDZIAŁ 1
8

Оглавление

Komórkę kupiłem w pierwszym napotkanym komisie, a kartę SIM kawałek dalej, w przydrożnym kiosku. Nie miałem zamiaru tracić czasu, od razu wysłałem wiadomość pod numer wskazany przez dziewczynę z Reimann Investigations.

Oddzwoniła niemal natychmiast.

– W porządku – rzuciła. – Teraz możemy spokojnie rozmawiać.

– Do spokoju mi trochę brakuje.

– Nic dziwnego.

Potarłem nerwowo włosy, rozglądając się. Miałem wrażenie, że każdy z przechodniów oblepia mnie wzrokiem. Wszyscy zdawali się wiedzieć, że znalazłem się na celowniku policji.

– Jak to się stało? – wybełkotałem. – Jak do tego doszło?

– Wszystko z czasem ustalimy, ale teraz…

– Nie – przerwałem jej. – Muszę wiedzieć, co się dzieje. Kto to zrobił? Dlaczego?

Przechodzący obok mężczyzna spojrzał na mnie podejrzliwie, oskarżycielsko. Minąwszy go, obejrzałem się przez ramię, ale zobaczyłem tylko jego oddalające się plecy. Popadałem w paranoję, ale na dobrą sprawę powinienem się tego spodziewać.

– Dlaczego ktoś miałby go zabić? – nie dawałem za wygraną.

– Wszystkiego się dowiemy.

– Kto przeciwko mnie działa? Policja?

– Werner, posłuchaj mnie przez chwilę…

– Czego oni chcą?

– Werner!

Potrząsnąłem głową i się ocknąłem. W gruncie rzeczy obcy mi głos Joli Klizy sprowadził mnie na ziemię, pewnie dlatego, że zabrzmiał, jakby należał do kogoś, kto mnie zna. Uświadomiło mi to, w jak nieciekawym położeniu się znalazłem. Jedyna osoba, której mogłem zaufać, była kompletną nieznajomą.

– Musisz się ogarnąć – dodała. – Ustalimy, co się stało, ale na razie najważniejsze jest, żebyś został na wolności.

Pokiwałem głową jak w transie.

– Jesteś tam?

– Jestem.

– W tej chwili nikt formalnie cię nie ściga, więc musisz zrobić z tego użytek.

– Formalnie…

– Mam na myśli, że nie złamiesz prawa, nawet jeśli dasz nogę za granicę – powiedziała stanowczo, ale jednocześnie z pewną nieśmiałością w głosie. – Nie wszczęto przeciwko tobie żadnego postępowania, nie ma żadnego nakazu. Cieszysz się taką samą wolnością jak każdy inny obywatel. I trzeba to wykorzystać.

– Chcesz, żebym wyjechał z kraju?

– Nie. Ale znacznie więcej zrobię dla ciebie, jeśli będziesz na Pomorzu.

Zatrzymałem się na moście Piastowskim i powiodłem wzrokiem po stalowych łukach. Chodzono po nich tak często, że władze miasta zmuszone były zamontować komiczne ostrzeżenie, że przejście górą jest wzbronione.

Stanąłem po prawej stronie i oparłem się o barierki. Popatrzyłem w kierunku dwóch hoteli na Pasiece – niewielkiej wysepce, którą otaczały wody Odry i Młynówki. Loża Szyderców znajdowała się po drugiej stronie.

– Nigdzie się nie wybieram – powiedziałem.

– To niezbyt mądre, biorąc pod uwagę…

– Nie mam zamiaru robić mądrych rzeczy – odparłem pod nosem. – Gdyby było inaczej, dawno zgłosiłbym się na policję.

– Nie brzmi to jak rozsądne rozwiązanie, Wern.

– Wern?

– Pasuje – bąknęła.

– Albo Damian, albo Werner. Nie rób ze mnie Werna.

Zawiesiłem wzrok na bulwarach ciągnących się od amfiteatru. Zazdrościłem wszystkim tym ludziom, którzy beztrosko się nimi przechadzali. Nie czuli ciężaru przeszłości, który ja nosiłem na barkach. Nie znajdowali się w tak beznadziejnej teraźniejszości. I nie mieli przed sobą tak mętnej, niepokojącej przyszłości.

Zastanawiałem się, czy jeszcze cokolwiek ode mnie zależy. Bez względu na to, kto stał za tym, co się działo, zdawał się gotów na wszystko. Jeśli potrzebowałem potwierdzenia, wystarczyło, że zamknąłem powieki. Przed oczami nadal miałem obraz zakrwawionego ciała Blitza.

– Może jednak powinienem to zrobić… – mruknąłem.

– Co?

– Zgłosić się na policję.

– W żadnym wypadku. To nigdy nie jest dobry pomysł, a w tej sytuacji szczególnie.

– Właściwie dlaczego nie? – spytałem, odwracając się. Oparłem się plecami o barierkę. – Może popadamy w paranoję? Może służby nie mają z tym nic wspólnego?

– Chcesz to sprawdzić na własnej skórze?

– Dlaczego nie? – odparłem z rosnącą pewnością w głosie. Tylko w głosie. – Może na posterunku będę bezpieczny, w końcu jest tam monitoring, są ludzie i…

– I już nie w takich sytuacjach dochodziło do tragedii, Wern.

– Werner.

– Mówię tylko, że powinieneś zachować ostrożność. A póki nikt cię formalnie nie ściga, masz prawo swobodnego przemieszczania się.

– Prawo tylko teoretyczne – odpowiedziałem, opuszczając głowę. – Uciekłem z miejsca przestępstwa. Pierwsze, co powinienem zrobić, to stawić się na komendzie.

– Byłeś w szoku.

– Który w końcu minął – odparowałem przez niemal zaciśnięte usta. – Jeśli ta sprawa trafi do sądu, mój wyjazd z miasta będzie co najmniej podejrzany.

– Nie szkodzi.

Prychnąłem, bo pewność siebie tej dziewczyny zdawała się przeczyć wszelkiej logice. Ale może nie powinienem się dziwić – agencje detektywistyczne rzadko żyły w komitywie z policją.

– A skoro mowa o szoku – podjęła Kliza. – Pozbyłeś się telefonu?

– Nie.

– Po co w ogóle zabierałeś go z mieszkania Blickiego?

– Nie wiem.

Przez moment milczała, ale doskonale wiedziałem, co chce mi przekazać. Musiałem wyrzucić jedyną rzecz, która została mi po przyjacielu. Prędzej czy później komórka Blitza stanie się dla mnie obciążeniem.

Nabrałem głęboko tchu, a potem obróciłem się i uważając, by nikt tego nie zauważył, wrzuciłem telefon do Odry. Natychmiast znikł w mętnej wodzie.

– Wiem, że nie chcesz tego słyszeć, ale musisz…

– Załatwione – przerwałem Joli.

– To dobrze.

Kliza znów przez moment się nie odzywała. Przypuszczałem, że niełatwo jej milczeć w sytuacji, kiedy cisza była najbardziej wymownym potwierdzeniem ogromu moich problemów. Zapewne gorączkowo zastanawiała się nad tym, jak ją przełamać. W końcu wybrała najgorzej, jak mogła.

– Nikomu w tej chwili nie możesz ufać.

– Dzięki – odparłem. – Właśnie coś takiego potrzebowałem usłyszeć.

Westchnęła, a ja ruszyłem przed siebie.

– Jeśli nie zamierzasz tu przyjeżdżać, przynajmniej zostań poza radarem.

– Jak?

– We wszystkim ci pomożemy – zapewniła. – Wynajmę ci zaraz pokój w jakimś motelu na przedmieściach. Macie tam coś takiego?

Uniosłem błagalnie wzrok.

– Nie mam z czego opłacić nawet najtańszego zajazdu.

– Tym się na razie nie przejmuj.

– A kto za to zapłaci? Wy? Nagle przekształciliście się w firmę pożyczkową?

Wiedziałem, że w końcu muszę spuścić z tonu i dać spokój tej podejrzliwości. Może i miałem powody, by w pełni nie wierzyć nikomu, ale ludziom, na których polegał Blitzer, powinienem okazać choć namiastkę ufności.

– Zainteresowałam twoją sprawą samą Kasandrę – odezwała się Jola, jakby to miało mi cokolwiek tłumaczyć.

– Kogo?

– Szefową RI.

– Myślałem, że to Robert Reimann jest właścicielem.

– Tak, ale dawno przestał się interesować agencją. Wszystko zależy teraz od jego żony, a ja się postaram, że będzie żyła tą sprawą nie mniej niż ty. Zresztą już jest zaangażowana, a w miarę jak dochodzenie będzie postępowało, wsiąknie jeszcze bardziej.

– Chyba nie na tyle, żeby opłacać moje noclegi.

– Spokojnie. Ci ludzie nie muszą liczyć każdego grosza.

Albo sugerowała, że ma zamiar ich delikatnie naciąć, albo to ja z zasady spodziewałem się po innych takich rzeczy.

Idąc w kierunku starówki, znów minąłem przechodniów, którzy zdawali się skupiać wyłącznie na mnie. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że to nie żadna złuda. Ale też nic podejrzanego – sam bowiem ściągałem ich uwagę, rozglądając się, jakbym się zgubił.

Zrobiłem głęboki wdech, starając się uspokoić.

– Dlaczego mi pomagasz? – zapytałem.

– Bo wynajął mnie do tego twój kumpel, który nie żyje.

Nie odpowiadałem.

– To niewystarczająco dobry powód? – zapytała. – Czy może uraziła cię bezpośredniość?

Sam nie wiedziałem, na które z tych pytań mógłbym udzielić pozytywnej odpowiedzi.

– Po prostu wydaje mi się to dziwne.

– Chcę się dowiedzieć, dlaczego zginął – odparła. – I chcę pomóc ci znaleźć narzeczoną.

– Złoty człowiek z ciebie.

– To moja robota. A rachunek został już opłacony.

Nie miałem zamiaru dłużej tego ciągnąć. Z Jolą Klizą najwyraźniej coś było nie w porządku. W najlepszym wypadku miała osobliwe zainteresowania, w najgorszym – tkwiło w jej umyśle coś psychopatycznego.

– Jak tylko ustalimy, co stało się z Ewą, dowiemy się wszystkiego innego – dodała.

W tamtej chwili nie byłem tego taki pewien.

– Zacznijmy od zdjęcia, które miałeś na telefonie – ciągnęła. – Możesz opisać mi każdy szczegół?

– Oczywiście, że mogę. Znam każdy piksel.

Krążąc bez celu po śródmieściu, opisywałem jej wszystkie szczegóły, a ona raz po raz mruczała coś pod nosem. Nie miałem pojęcia, do czego potrzebne jej te informacje. Jeśli chciała odnaleźć zdjęcie, należało raczej ugryźć to od strony technologicznej i uzyskać zdalny dostęp do mojej komórki, zamkniętej w jakimś sejfie na komendzie.

– Dobra, przejdźmy do drugiej fotki. Tej z Wrocławia.

Ją pamiętałem nieco gorzej, ale wpatrywałem się w nią odpowiednio długo, by najważniejsze rzeczy natychmiast przywołać z pamięci.

– Facet stojący tyłem miał bluzę Foo Fighters z napisem „There is nothing left to lose”. Była na niej też bomba ze skrzydłami, chyba ich logo albo okładka płyty, nie jestem pewien.

– A Ewa? Była podobnie ubrana?

– Niezupełnie. Miała T-shirt z innym napisem.

– Jakim?

– Coś z dobrymi dniami.

– Konkretnie, Wern. Potrzebuję konkretów.

Przez chwilę się zastanawiałem.

– „The better days” – powiedziałem.

– Jesteś pewien?

– Tak.

– Nie brzmisz, jakbyś był.

Miała rację, nie byłem. Nazwę zespołu widziałem wtedy po raz pierwszy, skojarzyła mi się z jakąś indierockową, undergroundową kapelą.

Zatrzymałem się na tyłach niewysokiego bloku i oparłem plecami o ścianę. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że krążyłem po mieście jak we śnie. Nie wiedziałem nawet, gdzie dokładnie się znajduję. Prawdopodobnie gdzieś w okolicy Andersa i Waryńskiego.

– Może bez „the” – powiedziałem. – Samo „Better days”.

Słyszałem, jak Jola stuka palcami w klawiaturę.

– Z wykrzyknikiem czy bez?

– Bez.

– Więc to nie album The Bruisers. Szkoda, grają niezły punk.

Oparłem głowę o ścianę i poczułem, że ćmi mnie w skroniach. Adrenalina powoli opadała, choć być może nie powinna. Sprawiło to, że kac zaczynał akcentować swoją obecność.

– Jakie to ma znaczenie? – zapytałem.

– Może żadne, a może jakieś – odparła dyplomatycznie Kliza. – Pamiętasz nazwę zespołu?

– Nie.

– Ale to nie byli Foo Fighters?

– Nie, na pewno nie. To była jakaś hiszpańska kapela.

– Jaka?

– Przecież mówię ci, że…

– Skup się, to naprawdę może być ważne.

– Bo?

– Bo zazwyczaj na koncert przychodzisz w ciuchach zespołu, który jest na scenie, prawda?

Miała rację, ale nie przykładałem do tego wielkiej wagi. Ewa nigdy nie przepadała za Foo Fighters, twierdziła, że grają dla niej zbyt chaotycznie. Pamiętałem o tym doskonale, bo Blitzer nieraz starał się nas przekonać, że powinniśmy zainteresować się ich nowym albumem.

Sięgnąłem do pamięci, starając się wyłowić wzór na koszulce. Sprawiał wrażenie raczej amatorskiego bohomazu niż profesjonalnie wykonanej okładki jakiegoś albumu. Może dlatego od razu pomyślałem o indierockowych zespołach.

– Więc? – ponagliła mnie Jola. – Jak ten zespół się nazywał?

Potarłem skronie, starając się skojarzyć jakiś element z innym, naprowadzić się na właściwy trop lub znaleźć choćby jeden szczegół, który sprawi, że kliknie mi jakaś zapadka w umyśle. W końcu coś mi zaświtało.

– Czekaj… – mruknąłem. – To kojarzyło mi się z tym piłkarzem, który zakładał maskę Spider-Mana.

– Co proszę?

– Był taki argentyński zawodnik, który po strzeleniu gola zakładał tę maskę i udawał, że strzela pajęczyną z nadgarstków.

Kliza milczała.

– Swojego czasu miałem hopla na punkcie Spider-Mana.

– Aha.

– Ewa dzielnie to znosiła, mimo że sama w dzieciństwie chyba nie była na niczym tak zafiksowana. Może z wyjątkiem archeologii. Szczególnie interesowały ją początki osadnictwa na ziemiach polskich.

Jola chrząknęła cicho.

– Każdy ma jakieś zboczenie – dodałem.

Nadal nie odpowiadała, a mi przeszło przez myśl, że może nie przez przypadek na koszulce pojawiła się kapela, której nazwa kojarzyła mi się z ulubioną postacią komiksową.

Nie, to musiał być przypadek. Doszukiwałem się ukrytego znaczenia tam, gdzie go nie było.

A może nie?

– Sprawdź to w…

– Właśnie wyguglałam – ucięła Jola. – Ten piłkarz to Jonás Gutiérrez.

Pstryknąłem palcami.

– Gutiérrez – powiedziałem. – Taki napis był na koszulce.

Moja rozmówczyni znów zamilkła, a ja miałem tego serdecznie dosyć. O ile wcześniej mogłem potraktować to jako komentarz do fascynacji Człowiekiem Pająkiem, o tyle teraz wydawało mi się to niepokojące.

– Jesteś tam? – zapytałem.

– T-tak…

Głos miała słaby, jakby nagle opuściły ją wszystkie siły. Mogłem wyobrazić sobie, jak pobladła.

– Coś nie w porządku?

– Ta nazwa… – jęknęła. – To była Natalia Gutierrez Y Angelo?

– Możliwe.

– Boże…

– O co chodzi?

Nie odpowiadała.

– Halo! – krzyknąłem, poirytowany. – Co się dzieje?

– Więcej, niż mógłbyś przypuszczać.

Nieodnaleziona

Подняться наверх